Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kotwica - Sterek cz.2

Część Druga.

Będzie trzecia. Tym szybciej im więcej z Was zostawi tu po sobie ślad w postaci jednozdaniowego komentarza. Oczywiście, jeśli ktoś chce może napisać więcej. Zapewniam, że się nie obrażę :D

***

Po tej nocnej wizycie Dereka, kilka spraw nagle nabrało więcej sensu. Stiles nareszcie przestał spinać się nerwowo ilekroć zdarzyło mu się dostrzec gdzieś w pobliżu charakterystyczną sylwetkę Dereka. Czasami wilkołak jedynie kiwał mu z daleka, ale znacznie częściej, gdy zorientował się, że został zauważony, podchodził by wymienić kilka zdań. To było miłe, jakby wiedział, że Stiles ostatnio czuł się zostawiony sam sobie.

Okay, to nie było w porządku wobec jego staruszka, bo John widząc, że coś w życiu jego syna uległo zmianie, starał się bywać częściej w domu. Parę razy zaprosił jednego z nowych posterunkowych na sobotni obiad. Najwyraźniej brak ciągłej obecności Scotta, naprowadził ojca na właściwy trop. Nic dziwnego, w końcu nie na darmo od niemal dekady był szeryfem.

Jak bardzo żałosne było to, że staruszek próbował znaleźć mu przyjaciół? Jordan Parrish to dosyć młody facet, chyba po niezbyt ciekawej przeszłości, a przynajmniej na to wskazywały jego liczne blizny na rękach oraz kilka mniejszych, ledwie widocznych na lewym policzku. Stiles nie pytał, bo nie chciał wyjść na wścibskiego. Wystarczyło, że i tak czuł się przy policjancie, jak żałosny gówniarz. John, prawdopodobnie wymyślił sobie, że Stiles prędzej zwierzy się z kłopotów komuś w bardziej zbliżonym do siebie wieku, niż ojcu pod pięćdziesiątkę.

Mimo to, jakimś dziwnym trafem naprawdę dobrze gadało mu się z Parrishem. Na początku starał się zachowywać większy dystans, przekonany, że to ojciec nagadał coś mężczyźnie i teraz ten próbuje grać dobrego gościa, który uchroni nielubianego nastolatka przed depresją. Po dwóch miesiącach cotygodniowych, sobotnich obiadów oraz paru krótkich rozmowach na posterunku, Stiles zdał sobie sprawę, że Jordan miał taki sam problem na posterunku, jak on w szkole. Nie mógł się z nikim dogadać.

Większość policjantów pracowała ze sobą od lat, a nowi rekruci byli często czyimiś kuzynami albo znajomymi. Ktoś mógłby powiedzieć, że śmierdziało nepotyzmem na kilometr i może tak było, ale sprawa miała też drugie dno. Nikt z większych miast nie chciał zaczynać kariery od pracy w takiej dziurze. Aż tu nagle pojawił się Jordan Parrish, nie dość, że pochodził z Los Angeles, to jeszcze po drodze wstąpił do Armii i spędził dwie tury w Iraku. Inni policjanci patrzyli na niego podejrzliwie, jakby miał swoje za uszami - nikt nie mógł uwierzyć, że ktoś z tak dobrze zapowiadającą się karierą z własnej woli zdecydował się na osiedlenie w Beacon Hills.

Wtedy nieco opuścił gardę i zaczął powoli zaprzyjaźniać się z Jordanem. Powiedzenie, że Derek nie tryskał z tego powodu radością byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Hale wydawał się jeszcze bardziej nieufny i podejrzliwy w stosunku do prawdziwych zamiarów Parrisha, niż pozostali mieszkańcy miasteczka. Dlatego Stiles, postanowił wytoczyć ciężką artylerię.

— Tato... pamiętasz może, kiedy prawie rok temu oskarżyłem Dereka Hale'a?

— Stiles! Nie mów mi, że znowu wbiłeś sobie do głowy, że Derek zamordował i poćwiartował własną siostrę?! — zapytał lekko czerwony na twarzy John — Myślałem, że mamy to za sobą. Daj facetowi spokój, Stiles... to i tak dziwne, że po tej całej aferze nie zażądał oficjalnych przeprosin, albo nawet odszkodowania za zniesławienie...

— A jeśli nie chcę go o nic oskarżyć... tylko zaprosić na sobotni obiad?

— Proszę? — szeryf Stilinski wyglądał, jakby miał za chwilę paść nieprzytomny na podłogę w kuchni, a Stiles wiedział, że nie była ona zbyt czysta. Rano rozbił słoik z dżemem, a brakło mu czasu na dokładne sprzątanie... — Skąd w ogóle wziął ci się ten pomysł?

— Możliwe, że gadałem z nim czasami? — odparł zerkając na ojca niepewnie — Wiesz najpierw przeprosiłem i tak dalej — skłamał, bo właściwie to nigdy nie przeprosił Dereka za tamte oskarżenia, a chyba powinien. — I teraz, jak gdzieś na siebie wpadniemy. W sklepie, na stacji czy na cmentarzu, to zamieniamy kilka zdań i... w sumie to go lubię. — zakończył z lekkim wzruszeniem ramion, jakby chciał umniejszyć ważności tego co działo się pomiędzy nim, a Hale'em

— To... dobrze. Chyba. — wymamrotał John, pocierając twarz nerwowym gestem — Jesteś pewien, że to faktycznie są rozmowy, a nie... ty gadasz, a on kombinuje, jak tu przed tobą uciec?

— Hej?! — wykrzyknął oburzony. Same miłe rzeczy usłyszał w piątkowy wieczór i to od własnego ojca. — Chciałem zaproponować, że skoro będzie nas więcej o jednego, to możemy odpalić grilla i nawet pozwoziłbym ci zjeść mały kawałek steka, albo kiełbaskę... a tak? Całuj, wilka w nos.

— Nie mówi się psa, przypadkiem? — zapytał oszołomiony jego wybuchem John — Poza tym, nie możesz mnie winić za bycie podejrzliwym, to moja praca. Ty i Hale, przyjaciółmi? Jeśli to prawda, to teraz już nic mnie nie zdziwi.

— Dobrze wiedzieć — mruknął Stiles — Parrish będzie?

— Nic nie mówił, że nie.

— Świetnie!

— Dlaczego mam wrażenie, że coś mi umyka, Stiles? — zmrożone oczy i pełen tryb szeryfa. Niedobrze. Oj bardzo, kurwa, niedobrze.


***

— Stiles! —  wykrzyknął Hale wysiadając w pośpiechu, z zaparkowanego pod domem Stilinskich, Camero — Co się stało? Kiedy dzwoniłeś, żebym przyjechał brzmiałeś na bardzo zdenerwowanego. Twój puls był szalony!

— Uhm, nic — wystękał. Może nie powinien ukrywać przed Derekiem, że to tylko spotkanie czwórki facetów przy grillu i soczku lub piwie? Wiedział jednak, że gdyby mu powiedział, to Hale znalazłby milion wymówek aby nie przyjść.

— Nie spóźniłem się, prawda?! — zawołał, zmierzający w ich stronę szybkim krokiem, Parrish

— Nie, ojciec nadal walczy z podpałką — przyznał cierpkim tonem — Mógłbyś...?

— Jasne, pomogę mu — roześmiał się — My chyba się nie znamy? — ni to stwierdził, ni zapytał patrząc znacząco w kierunku Dereka — Jordan Parrish, najbardziej nielubiany posterunkowy w Stanie Kalifornia — przedstawił się z typowym dla siebie humorem.

— Derek Hale — odpowiedział wilkołak, ściskając ostrożnie wyciągniętą w jego kierunku dłoń — Przyjaciel... Stilesa — dodał mniej pewnym tonem. Jordan zaśmiał się jakby usłyszał jakiś dobry żart.

— Oczywiście nie wygadam się Johnowi, ale... wydaje się być fajnym ojcem, Stiles. Nie sądzę, że miałby cokolwiek przeciwko — Stilinski mógł jedynie gapić się na niego bez zrozumienia, a kiedy w końcu dotarło do niego co sugerował ton Parrisha, zapragnął aby zmienia pochłonęła go w miejscu w którym stał. Za to Hale wydawał się jedynie rozbawiony.


Kilka sekund później znowu zostali we dwóch. Derek mierzył go szacującym spojrzeniem.

— Rozumiem, że to spotkanie nie było zaplanowane?

— Uhm... znaczy się. Tak, chciałem żebyście się spotkali, bo mam dosyć twoich teorii na temat Parrisha, ale...

— Nie teraz, bo twój ojciec jest w domu.

— Mój ojciec został poinformowany, że się z tobą przyjaźnie wczoraj wieczorem — Hale patrzył się na niego oczami jak spodki — I jeśli mam być szczery, to chyba nie do końca ufa mojej definicji przyjaźni. Sądzi, że padłeś ofiarą łapanki, bo nie potrafiłeś powiedzieć mi żebym spadał, więc teraz przyczepiłem się do ciebie niczym kleszcz. John myśli, że poczułem się strasznie samotny i nieszczęśliwy po tym, jak Scott zdecydował się przykleić do Argent a stałe. Poważnie, koleś, oni nawet na lekcjach czasami trzymają się za rączki pod ławką...

— Stiles paplesz, znowu — przerwał mu Hale odrobinę zirytowanym głosem, jednocześnie z trudem powstrzymywał uśmiech, jaki powoli formował się w kącikach jego ust. Stiles poznał go na tyle, by być w stanie rozpoznać, kiedy wilkołak wściekał się na serio — Naprawdę powiedziałeś ojcu, że przyjaźnisz się z gościem, którego wpakowałeś na kilka dni za kratki?

— Początkowo nie był zachwycony...

— Stiles.

— Poczekaj! — warknął nieco rozeźlony, bo spostrzegł, że Hale już zerkał w kierunku samochodu — Daj mi powiedzieć, zanim zdecydujesz się na odwrót taktyczny, zwany w potocznym języku ucieczką...

— Okay, gadaj.

— Był zły, ale na mnie — przyznał nie patrząc na Dereka — Uważał, że powinienem dać ci spokój po tym, jak oskarżyłem cię o morderstwo siostry...

— To nie jest już ważne.

— Jest — upierał się Stiles — Nawet cię za to nie przeprosiłem...

— Nie musiałeś — powiedział Derek ze wzruszeniem ramion, jakby to naprawdę nie wydawało mu się aż tak istotne — Wiem, że już tak nie myślisz. To się liczy.

— Och, okay — mruknął nagle speszony.


***

Grill można było uznać za udany pomysł z dwóch powodów: po pierwsze Derek wreszcie przestał patrzeć na niego wilkiem za każdym razem, gdy wspominał cokolwiek o Parrishu, a po drugie jego ojciec zyskał pewność, że jego syn jednak nie był całkowitą niedojdą społeczną. W końcu miał teraz dwóch kumpli i co z tego, że starszych?

Może po prostu śmierć mamy spowodowała, że dojrzał wcześniej niż jego rówieśnicy? Od lat byli z Johnem tylko we dwóch i Stiles dosyć szybko uświadomił sobie, że jeden rodzic nie mógł zdążyć ze wszystkim, nie ważne jak bardzo by się starał.

Dlatego bez rozmawiania na ten temat wziął na siebie część obowiązków. Początki były obfite w różnego rodzaju katastrofy: spalone garnki, przepalone zasłony, skurczona koszula od galowego munduru. Pocieszające było jednak to, że nie tylko jemu zdarzały się wpadki. Ojciec też miał swoje momenty: notoryczne zapominanie o wywiadówkach, brak opłat za obiady na stołówce, dziewczyńskie tenisówki, w których Stiles wstydził się chodzić, bo koledzy mu dokuczali, ale i tak nigdy nie wspomniał ojcu, że zrobił coś nie tak.

Szybko wyzbył się typowo roszczeniowej postawy. Chciał czegoś, to mówił wprost, a potem wspólnie kombinowali, co zrobić by znaleźć fundusze i czas na realizację marzenia. Nie ważne czy było nowym komiksem, po który trzeba było jechać do sąsiedniego miasteczka czy wycieczką do parku wodnego z resztą klasy. Czasami musiał z czegoś zrezygnować i zazwyczaj przełykał rozczarowanie bez większych problemów. Jasne to nie było miłe uczucie, ale rozumiał, że nie może mieć tego co wszyscy. Skoro jakoś, po latach udało mu się pogodzić się ze śmiercią mamy, to czym wobec tego był brak nowego roweru czy deskorolki?


Może to odpowiedź na jego latami powtarzane pytanie, co ze mną nie tak?

Nie zauważył, żeby miał jakieś większe problemy z porozumieniem się z Derekiem albo Jordanem. A jednak dzieciaki w szkole nadal często wpatrywały się w niego, jak w przybysza z obcej planety, kiedy tylko otwierał usta. W końcu przestał, próbować dogadać się z kimkolwiek i coraz poważniej myślał nad faktycznym przeniesieniem się do Devenford.


***

— Znasz, jakiś pewny salon tatuażu? — zapytał Jordana, kiedy spotkali się w barze z fast foodem. Tym razem bez Dereka, a co ważniejsze bez jego ojca, słuchającego uważnie każdego słowa.

— A co, chcesz sobie wytatuować imię swojego chłopaka na tyłku?

— Na czole — prychnął, wywracając oczami — Poważnie ile razy mam ci powtarzać, że nie spotkam się z Derekiem. Przyjaźnimy się

— Na pewno, to nie jest ten sam rodzaj przyjaźni co między nami — zauważył Parrish i w zasadzie trafił w punkt. Tylko, jak miał wytłumaczyć facetowi niewtajemniczonemu w cały ten nadnaturalny szajs, że jego więź z Hale'em opierała się na jakimś wilczym voodoo? — Na mnie nie parzysz w ten sposób. Derek też nie... — dodał z wszechwiedzącym uśmieszkiem — A nieskromnie powiem, że taki najbrzydszy, to nie jestem.

— Co?

— Nie zauważyłeś, że Hale całkowicie odpływa, kiedy jesteś bliżej niego... wystarczy, że staniesz obok, a on zachowuje się jakby, bo ja wiem... wąchał powietrze wokół ciebie?

— Jordan — sapnął Stiles zmęczonym głosem — Jakim sposobem przeszliśmy, od mojego całkowicie niewinnego pytanka o salon tatuażu, do kolejnej dyskusji o moim nieistniejącym związku z Derekiem Hale'em?

— Bo wokół niego kręci się twoje życie?

— Znudzisz się kiedyś tym tekstem?

— Nope. Nie ma szans. Może jak już będzie po waszym ślubie... Aaau — jęknął, kiedy Stilinski kopnął go w kostkę — Dobra, zamykam się, ale jak w końcu to do ciebie dotrze, to proszę powiedz: Parrish, miałeś rację.

— Dobra zgadzam się, jeśli to jest sposób aby w końcu zakończyć ten temat — podchwycił Stilinski.

— Okay, fajnie. Lubie mieć rację.

— Jordan...

— No już, już — zawołał, wstając od stolika, by ochronić swoje nogi przed kolejnymi siniakami — Co chcesz sobie wytatuować i gdzie?

— Na jednym obojczyku głowę wyjącego wilka, a wokoło niej napis: Alfa, Beta, Omega

— A na drugim? — dopytywał się Parrish, kiedy zauważył wahanie w głosie Stilesa — I tak będzie musiał być z tobą ktoś pełnoletni, odkąd masz jedynie siedemnaście lat... wolisz mnie czy Johna?

— Muszę mieć jego pisemną zgodę, co nie? — westchnął Stiles ze zrezygnowaniem — Może po prostu poczekam do osiemnastki?

— To jakaś opcja, skoro aż tak krępuje cię to, co chcesz mieć na skórze — zakpił Parrish —  Pamiętaj, że to nie zmywalne mazaki. Będziesz to miał do końca życia...

— To nic wulgarnego, czy głupiego. Tylko herb rodzinny. Z jednej strony właśnie jest wyjący wilk, a z drugiej nazwisko...

— Hale? — dopowiedział z niewinnym uśmieszkiem — I ty chcesz mi wmówić, że nic was nie łączy?

***

A teraz każdy maniak fanfików robi skok do mojego opowiadania z HP "Bez planu na przyszłość" Drarry, bo tam też potrzebuję trochę czytelników XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro