Kotwica - Sterek cz.1
***
Gdyby Stiles wiedział, w co wpakuje się idąc w środku nocy szukać ciała zamordowanej kobiety, to odpaliłby kolejny sezon Supernatural na laptopie i został w domu. Scott nadal byłby astmatyczną niedojdą, która nie miała najmniejszych szans na zejście z ławki rezerwowych. A on nie niańczyłby rozchwianego emocjonalnie wilkołaka.
Stiles, nie potrafił zrozumieć dlaczego Hale po ukatrupieniu własnego wuja nie opuścił Beacon Hills, tylko zaczął regularnie nawiedzać ich trawnik w środku nocy. Raz czy dwa wyłapał też na znajomo wyglądającą sylwetkę w sklepie, przed szkołą, a nawet kiedy poszedł zanieść świeże kwiaty na grób mamy.
Byłby w stanie odgadnąć powody, dla których Hale śledził każdy krok Scotta, w końcu ten był Świeżakiem w całym tym nadnaturalnym świecie. Derek mógł odczuwać coś na kształt odpowiedzialności za poczynania McCalla.
Stiles był tylko nastolatkiem z ADHD, który niechcący wyprowadził najlepszego kumpla prosto w paszcze Petera Hale'a. Stiles nadal wzdrygał się nerwowo za każdym razem, gdy we wspomnieniach nawiedzały go zębiska wilkołaka. A jednak to właśnie jego, śledziło uważne spojrzenie Dereka.
***
Jeszcze zanim nawet otworzył oczy wiedział, że to środek nocy, a on nie budził się bez powodu o tak nieracjonalnych godzinach. To mogło oznaczać naprawdę wiele rzeczy: wiatr szurający gałęziami po dachu, może ktoś znowu wziął sobie na cel, wydzwanianie do niego z nieznajomego numeru, albo ojciec dostał koleje wezwanie do koszmarnej sprawy. Morderstwo, przemoc domowa lub, któryś patrol przyuważył Bobby'ego Finstocka, lunatykującego na golasa po boisku do Lacrosse. Odkąd to stało się pierwszy raz, Stiles przestał żałować, że nie miał szans na zejście z ławki. Wiadomo co ten... nie do końca zrównoważony człowiek wyprawiał na murawie?
— Stiles. Wiem, że już nie śpisz... twój puls i częstotliwość oraz głębokość oddechu uległy znaczącej zmianie — poinformował go Derek beznamiętnym tonem.
Stilinski nawet nie był zbytnio zdziwiony tym, że to ten konkretny potwór nawiedził go w środku nocy. Może wilkołaki miały tak, jak wampiry z horrorów klasy B - raz zaprosisz do środka, a nie pozbędziesz się do końca życia, najprawdopodobniej swojego. Powinien zainwestować w srebrne okiennice i kąpać się w naparze z tojadu. Niestety teraz to już po ptakach, jak podsumowałby jego stryjeczny dziadek od strony matki...
— Derek, chciałbym powiedzieć, że miło cię widzieć, ale po pierwsze skłamałbym — albo mu się zdawało albo wilkołak naprawdę wydał z siebie dźwięk przypominający skowot zranionego zwierza — Jest tak ciemno, że nie jestem w stanie zobaczyć nawet własnej dłoni, a mam ją jakieś dwadzieścia centymetrów od twarzy... Czy byłbyś tak miły i zaświecił światło, skoro zdecydowałeś się zakłócić mój spokojny sen? — Derek nic nie odpowiedział, ale w kilka sekund później w całym pomieszczeniu rozbłysło światło — Cudownie — mruknął Stilinski, ziewając potężnie. Mrugał zawzięcie, starając się odgonić senność i przyzwyczaić oczy do nagłej jasności.
— Jest dopiero za dwadzieścia pierwsza, w piątkową noc — oznajmił Hale ciężkim do odgadnięcia tonem
— No i co z tego?
— McCall wyszedł z dziewczyną od Argentów na jakąś domówkę u Lydii Martin. Dlaczego ty nie?
— Serio coś jest z tobą nie tak, koleś — jęknął Stilinski. Z trudem usiadł na łóżku i sięgnął po stojącą na szafce nocnej butelkę wody mineralnej. — Poważnie obudziłeś mnie tylko po to, aby wytknąć mi moje nieistniejące życie towarzyskie?
— Co? Nie, ja...
— Okay, sorki. — mruknął Stiles. Policzył w myślach do dziesięciu. Hale chyba naprawdę nie chciał brzmieć, jak skończony dupek, a pytał jedynie z ciekawości — Mogę być w tej kwestii nieco nadwrażliwy, ale to naprawdę nie jest mój ulubiony temat do rozmowy.
— Zajrzałem tam na chwilę, bo byłem pewien, że będziesz, a chciałem się upewnić czy... bezpiecznie wrócisz do siebie — Stiles mógł jedynie gapić się na Hale'a z szeroko otwartymi oczami. Był przekonany, że zrobił bardzo głupią minę. Ale... CO DO CHOLERY ON MIAŁ NA MYŚLI?! — Znaczy się... umh... ja...
— Derek. Czekaj, stop — zawołał Stiles dziwacznie wymachując rękami, jakby chciał siłą powstrzymać wilkołaka przed mówieniem — Zdajesz sobie sprawę, że to Scotta użarł twój wuj, a nie mnie, prawda? To nim powinieneś się martwić i to jego futrzasty zad pilnować, szczególnie w okolicach pełni.
— Scott sobie radzi — przyznał Hale nieczytelnym tonem — Jeszcze nie tak dobrze, jak mógłby gdyby naprawdę się do tego przyłożył, ale poza samą pełnią nie stanowi już zagrożenia dla innych ludzi.
— I tak bardzo spodobało ci się chodzenie za nastolatkami, że teraz przerzuciłeś się na stalkowanie mojej nudnej osoby?
— Nie jesteś... nudnym obiektem obserwacji.
— Aha, okey... to wcale nie zabrzmiało nieco strasznie. Nah, w ogóle — wymamrotał Stilinski pod nosem — Może powiem to inaczej. Sam zauważyłeś, że jest piątkowy wieczór, czy raczej noc, a ja zamiast bawić się w najlepsze na imprezie, to śpię niczym niemowlak. Ostatnimi czasy jedyne osoby, z jakimi rozmawiam to mój ojciec, jego zastępca, nauczyciele i kasjerka w markecie.
— Od jakiś dwóch miesięcy, twój zapach był coraz słabiej wyczuwalny na Scottcie, zupełnie jakby wasze interakcje uległy stopniowemu osłabieniu...
— Czy ty studiowałeś jakąś wilkołaczą psychologie?
— Nie. Zacząłem pedagogikę i resocjalizację. Chciałem, wrócić do Beacon Hills i otworzyć coś w rodzaju ośrodka resocjalizacji dla nieletnich, przemienionych wilkołaków. Wiele osób, które są ofiarami przypadkowych ugryzień, a wcześniej nie wiedziały nic o naszym istnieniu, kompletnie nie radzi sobie ze swoją drugą naturą. Zaczynają wyżywać się na otoczeniu, a to najprostsza droga do zostania odstrzelonym przez łowców.
— Wow, ty naprawdę potrafisz powiedzieć więcej niż dziesięć słów na raz.
— Stiles — warknął Derek ostrzegawczym tonem
— To nie był przytyk — zapewnił szybko — Tak właściwie, to kiedyś chciałbym usłyszeć o tym twoim pomyśle nieco więcej... Z McCallem sobie poradziłeś, więc chyba masz do tego talent. Na pewno znalazłaby się masa dzieciaków, czy dorosłych dla których taki ośrodek byłby ostatnią deską ratunku przed łowcami.
— Dzięki.
— Wracając jednak do głównego powodu naszej uroczej pogawędki to, dlaczego za mną chodzisz? — Hale patrzył się wszędzie byle nie na niego. Stiles miał ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem, kiedy dostrzegł jak bardzo wilkołak wydawał się zakłopotany. No to teraz jest nas dwóch - pomyślał. Dostrzeżenie skradającego się za nim Hale'a, gdy pewnego razu znudzony do granic możliwości i jednocześnie łaknący jakiegokolwiek kontaktu, rozmowy czy chociażby wymiany uprzejmości z drugim człowiekiem, wybrał się do Devenfort Prep na dzień otwarty, przyprawiło go niemalże zawał.
Wdał się tam w dosyć interesującą, przepełnioną inteligentnymi ripostami, wymianę argumentów z jednym z pierwszoklasistów z Devenfort, Brettem. Gdy tak teraz nad tym myślał, to chłopak wydawał się z nim odrobinę flirtować w typowy dla sarkastycznych bystrzaków, sposób... a później Talbot nagle pobladł i wycofał się z przepraszającym uśmiechem. Gdy Stiles rozejrzał się zdezorientowany, dostrzegł oddalającego się mężczyznę w charakterystycznej skórzanej kurtce. Derek-Cholerny-Wrzód-Na-Tyłku-Hale.
— Jesteś człowiekiem świadomym istnienia wilkołaków i innych nadnaturalnych stworzeń, a zarazem nie wszystkich potrafisz odróżnić od ludzi.
— Ale oni nie wiedzą przecież, że ja wiem...
— Nie dopóki, nie rozpoznasz w swoim rozmówcy wilkołaka, a dzięki swojej spostrzegawczości potrafisz szybko wyłapać nasze charakterystyczne cechy i sposoby zachowania... Nie umiem powiedzieć ci co zrobiłby inny wilkołak, kiedy odkryłby, że wiesz kim jest, a jednocześnie nie wyczułby na tobie zapachu wilka. Mógłby uznać cię za łowcę i...
— Byłoby po mnie, tak? — wyszeptał odrobinę wystraszony — To chcesz powiedzieć?!
— Wilkołaki, nie mordują od tak sobie przypadkowych ludzi, nawet łowców, o ile ci nie zagrażają bezpieczeństwu stada. — przyznał uspokajającym tonem — Lepiej byłoby jednak, gdybyś miał to zawsze przy sobie — dodał, wyjmując z wewnętrznej kieszeni kurtki, okrągły brelok z wyrzeźbioną głową wyjącego wilka, przy brzegach okręgu wygrawerowany był napis: "Alfa, Beta, Omega". Natomiast na odwrocie bardzo ozdobnym pismem z dziwacznymi, fikuśnymi zawijasami przy pierwszej literze, nazwisko "Hale" — To nasz herb rodowy. Każda starsza rodzina wilkołaków takie posiada. Jeśli spotkasz kogoś z nadprzyrodzonymi zdolnościami i ten zorientuje się, że rozpoznałeś w nim nie-człowieka, to może ochronić cię przed kłopotami. Oczywiście lepiej byłoby, gdybyś to sobie wytatuował nad piętami, na nadgarstkach lub na obojczykach. To standardowe miejsca tatuaży z herbami rodowymi.
— Ale... przecież nie jestem Hale'em? — sam nie wiedział czy oznajmiał fakt, czy zadawał pytanie.
— Nie, ale należysz do watahy Hale'ów.
— Co... jak? Przecież, ja nie...
— Nie, nie zostałeś ugryziony, ale... To moje chodzenie za tobą, wyczulenie na twój zapach... ma swoją przyczynę — zaczął tłumaczyć raczej nieskładnie — Nie wiem, jak i kiedy, ale twoja obecność zastąpiła w moim życiu tymczasową kotwicę - gniew. Może dlatego, że przy naszych początkowych spotkaniach, non stop byłem przez ciebie całkowicie wyprowadzony z równowagi. Przez twoje leki na ADHD nie mogłem w pełni wyczuć twoich zmian nastroju. Dezorientowało to moja wilczą część. Musiałem skupiać się bardziej i bardziej, aż byłem w stanie rozpoznać każdą pojedynczą nitkę emocji. I zanim się zorientowałem, nie umiałem się bez tego obejść... To co chcę powiedzieć: jesteś kotwicą, która stabilizuje mojego wilka i nie pozwala mu przejąć pełni kontroli. Zatracić się w wilczych cechach i zapomnieć o tym, że jestem też człowiekiem.
— Kotwicą? — wyjąkał pobladły Stiles. Czytał coś niecoś o wilkołaczych kotwicach w starych indiańskich legendach, jakie udało mu się zdobyć w antykwariacie.
— Tak. Przepraszam...
— Nie, daj mi złapać oddech — powiedział, kiedy zauważył, że Derek zbliża się w stronę okna. — Poważnie, znowu okno?
— Boisz się, a ja nie chcę sprawiać, że czujesz się w ten sposób.
— Nie boję się ciebie, idioto — prychnął Stiles — Jestem człowiekiem, tak jakby od zawsze, okay? Nie wiem co dokładnie wiąże się z tym całym byciem kotwicą. A to co czytałem... brzmiało, jak jakiś bełkot upalonej fajką szamanki. — wytłumaczył — Musisz wysilić nieco swoje struny głosowe i wytłumaczyć czego ode mnie chcesz. Na ten moment nie mam zielonego pojęcia, a ja bardzo nie lubię czegoś nie wiedzieć...
— Na początek, chcę żebyś pozwolił mi czasem wpaść. Możemy też spotkać się gdzieś indziej, odkąd szeryf nie jest raczej moim największym fanem... Spróbujmy się zaprzyjaźnić, dogadać. Kotwicę często są na długie lata, a niekiedy do końca życia. Póki co równie często mnie irytujesz, co uspokajasz.
— Hej!
— Na przykład, kiedy nie dajesz mi dokończyć zdania — wytknął mu Hale — Głównie przez to, że nie znam cię na tyle dobrze, by trafnie przewidzieć czy zinterpretować twoje reakcje na jakieś wydarzenia... Tak jak wtedy, kiedy ten szczeniak z Devenford prawie sikał pod siebie, bo odpowiadałeś na jego zaczepki... Nie umiałem poznać czy naprawdę jesteś nim zainteresowany czy zwyczajnie nie poznałeś, że chłopak próbuje cię poderwać.
— Co? Chcesz mi powiedzieć, że... NIE — Stilinski wpatrywał się w wyraźnie zawstydzonego Dereka z niedowierzaniem — Ty chyba nie próbujesz mi wyznać, że byłeś zazdrosny o mnie?
— Stiles.
— Nie, serio, Derek... to cholernie dezorientujące — podkreślił ostatnie słowo — Nie rozumiesz o czym mówię, prawda?
— Nie bardzo — przyznał Hale z lekkim wzruszeniem ramion. Jakby to nie było wielkim problemem. A przecież, było!
— Wróćmy do kwestii tej nieszczęsnej imprezy. To będzie idealny przykład. Wiesz dlaczego na niej nie jestem?
— Nie chciałeś iść?
— Znasz jakiegoś nastolatka, który pogardziłby domówką w domu najbardziej popularnej dziewczyny w szkole? Nie musisz odpowiadać, to pytanie retoryczne... Poszedłbym tam, gdybym został zaproszony.
— A to nie funkcjonuje w ten sposób, że ona zaprasza swoich znajomych, ci kolejnych i tak dalej? Aż w końcu schodzi się połowa szkoły?
— Możliwe — prychnął — Tak czy inaczej, nie dostałem żadnego zaproszenia od nikogo. A Lydia pokusiła się nawet o poproszenie mnie bym nawet nie myślał o przyjściu z McCallem i Allison jako piąte koło u wozu... czy jakoś tak to ujęła...
— Scott nie ma na sobie twojego zapachu, bo cały swój czas poświęca pannie Argent. — odgadł Hale bez większego trudu. Stilinski od samego początku podejrzewał, że mężczyzna był całkiem inteligentny. Po prostu ciężko to zauważyć, kiedy prawie cały czas porozumiewał się z nimi za pomocą pojedynczych zdać, zazwyczaj w trybie rozkazującym.
— Bingo! — zawołał sztucznie radosnym tonem — Widzisz już do czego zmierzam? Nie jestem popularnym gościem. Nie przytrafiają mi się takie rzeczy, jak przystojny chłopak flirtujący ze mną półotwarcie w miejscu publicznym. Chyba, że po to aby ze mnie zakpić...
— Chcesz mi powiedzieć, że nie zorientowałeś się, że szczeniak Satomi, aż tak zachwalał ci ich szkołę po to, aby móc cię jeszcze zobaczyć?
— Dlaczego ciągle mówisz o nim... czekaj, chwila... Brett jest wilkołakiem, racja?
— Urodzonym, tak jak ja — przyznał Derek bez cienia zawahania w głosie — Dlatego bez trudu zrozumiał, że należy się wycofać, kiedy patrząc na ciebie dotknąłem obu obojczyków. Znaczyło to mniej więcej tyle co: on jest w moim stadzie.
— Super. Teraz macie jeszcze nadnaturalny język migowy — jęknął Stilinski. — Ilu rzeczy jeszcze nie wiem?
— Nauczysz się z czasem — zapewnił Hale z krzywym uśmieszkiem — Poza tym, naprawdę myślisz, że obchodzi mnie jakaś śmieszna, szkolna hierarchia? Jestem alfą Hale, i zdanie kotwicy jest jedynym, jakie zawsze wezmę pod uwagę. — podkreślił Derek — Reszta stada, kiedy już takowe skompletuję, przemienię lub komuś odbiorę, zawsze będzie na drugim miejscu. — Derek tłumaczył dalej, a z każdym jego słowem, Stilinski był coraz bardziej przekonany, że trafił do alternatywnej rzeczywistości — W stadzie wilkołaków, które ma dobrego alfę, nie ma dyktatury ani też do końca demokracji. To trochę jak mieszanka obu... kiedy panuje spokój, w sytuacjach wewnątrz watahy, w domu - możemy się między sobą spierać, dyskutować i szukać kompromisów. Jednak wobec obcych sfor, łowców czy jakichkolwiek innych wrogów musimy wydawać się jednomyślni. Wtedy, żadnemu innemu członkowi stada, poza kotwicą, nie wolno powiedzieć nic co mogłoby podważyć autorytet przywódcy.
— Derek...
— Szczerze? To bawi mnie trochę ich ignorancja twojej osoby, bo kiedy oni będą zwijać się ze strachu nad swoją przyszłością, ty ledwie zauważysz jakiekolwiek zmiany. Wiesz, że już teraz zapewne zdałbyś egzaminy kończące liceum?
— Skąd...?
— Włamałem się do bazy szkoły i wiedziałem większość twoich wyników. Jeśli, jakiś temat cię zainteresuje potrafisz być bardzo drobiazgowy i wnikliwy...
— Dlaczego mam wrażenie, że masz na myśli ten nieszczęsny referat o obrzezaniu.
— Chciałem po prostu zapytać skąd do diabła przyszedł ci do głowy, akurat taki temat? — Stiles czuł, że za chwilę spali się ze wstydu albo zapadnie pod ziemię
— Zbyt dobra pamięć wzrokowa...
— Tak myślałem — wilkołak brzmiał na przednio ubawionego. Stiles chciałby podzielać jego nastrój, ale nadal walczył z chęcią wsadzenia głowy pod strumień lodowatej wody. Jego głupia, jasna karnacja. Musiał wyglądać, jak kretyn — Jakiś ulubiony aktor? — zapytał, poruszając znacząco brwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro