Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kotwica cz.6 - ostatnia

Błędy jutro - padam na twarz

*

Dedykacja dla osóbki, która najwięcej i najobszerniej komentuje <3

Bardzo lubię Twoje uwagi odnośnie postaci.

*


Hej Kochani!

Ostatnia część opowiadania ma według wattpada: 8780 słów

Naprawdę starałam się, żeby to miało sens i aby ich relacja wydawała się jak najbardziej naturalna, aby rzeczy były następstwem innych rzeczy. Itd. Ciąg przyczynowo skutkowy. Fabuła mająca ręce i nogi. Mam nadzieję, że choć po części mi się to udało.

Jak widzicie ta część jest mega długa w porównaniu do poprzednich i byłabym bardzo wdzięczna jakby choć część z Was pokusiła się o komentarz dłuższy niż zazwyczaj. Takie jak pod piątą częścią są całkiem przyzwoitej długości.

Bardzo serdecznie dziękuję:


gwiazdeczka-123

huncwotkariddle1

Siri1233

wdupecieuzarlo

miss_bagel


Kocham i doceniam każdą Waszą aktywność <3


***

Pod koniec lipca temperatury ponownie poszybowały w górę. W południe dobijając nawet do trzydziestej dziewiątej kreski. Nocami było jedynie odrobinę lepiej, bo dwadzieścia sześć stopni przy dosyć wysokiej wilgotności powietrza, to piekło na ziemi. Stiles mógł spać jedynie przy oknie i drzwiach otwartych na oścież. Sytuacja poprawiała się na kilka godzin po burzy, ale te przetaczały się przez region szybko i równie szybko znikały. Kilkanaście minut ulewnego deszczu, wiatru i potężnych wyładowań. Szczęśliwie Stiles nigdy nie bał się burzy. Może miało to coś wspólnego z tym, że jego mama je uwielbiała. Zawsze powtarzała, że o ile siedzą bezpiecznie w domu, to Stiles nie ma się czego bać.

Wolałby jednak aby tego konkretnego wieczoru obyło się bez pogodowych niespodzianek. Organizowali z Melissą grilla niespodziankę dla jego staruszka, który dwudziestego ósmego lipca skończył czterdzieści sześć lat. Na tygodniu nie mieli czasu świętować, zresztą John warczał na każdego, kto próbował składać mu życzenia. Nawet na burmistrza. Twierdził, że procesu starzenia nie należy czcić.

Dlatego Stilesa wcale nie zaskoczył grymas, jakim John przywitał ten tłumek najbliższych znajomych zebranych na ich trawniku. Nie wyrzucił nikogo tylko dlatego, że w porę dostrzegł dymiący za nimi grill i poczuł unoszący się w powietrzu zapach karkówki i innych smakołyków, na jakie Stiles nie pozwalał mu nawet patrzeć, a co dopiero jeść.

- Tylko nie przesadź - ostrzegł młodszy Stilinski, widząc co przykuło całą uwagę jego staruszka - Tak żebyśmy nie musieli gnać na ostry dyżur.

- Kpisz - prychnął John - Skoro już zaprosiłeś tych wszystkich ludzi, to muszę podzielić się z nimi co najmniej połową zawartości rusztu. Nie pozwolimy im przecież głodować...

- Dzięki - zawołał Jordan, zmierzając w kierunku, wyglądającego na coraz bardziej zaniepokojonego, szeryfa z ogromną paczką

- Parrish, jeśli nie chcesz przez następne pół roku pisać za mnie wszystkich raportów...

- To od całego posterunku, ja jestem tylko nieszczęśnikiem, którego wytypowano do wręczenia ci prezentu. - wyjaśnił Jordan z krzywym uśmieszkiem

- Niby dlaczego ciebie? - wtrącił Derek, przyglądając się posterunkowemu ze sceptycyzmem - Przecież oni cię tam niezbyt lubią.

- Derek! - Stiles był za daleko aby kopnąć wilkołaka w kostkę - Gdzie byłeś jak uczyli taktu?

- Eeee, co?

- Chyba rozumiem, co miałeś na myśli wspominając o tym lekkim niedostosowaniu społecznym - szepnęła Melissa do Johna

- Myślisz?!

- Nie łapiecie tego, ale on mnie nie obraził - wtrącił Parrish ze śmiechem - Połowa moich rozmów z Hale'em kręci się wokół ludzi z komisariatu. Często żartuje z tego jaki jestem popularny wśród miejscowych glin... - wywrócił oczami - Nie, interwencja szeryfa to ostatnie czego mi potrzeba. - zaznaczył widząc jak John szykuje się do wygłoszenia jakieś przejmującej mowy. Wyprostował się, a cała jego postawa przypominała Stilesowi, papę Smerfa w starciu z Gargamelem. - Jak pomieszkam w Beacon Hills ze dwa, trzy lata, to w końcu zaczną mnie tratować jak miejscowego. Do tego czasu? Muszę sobie jakoś radzić ze wszystkim co wymyślą w ramach testowania "obcego". Tak, wystawienie się na pierwszą linię z kolorową paczką, wielkości małego słonia, też.

- Czekaj, wysłali ciebie, bo wiedzieli, że szeryf niezbyt lubi świętować urodziny, bo...?

- Może liczyli, że przestanie mnie tolerować i odeśle w diabły? - podpowiedział Jordan - Niezbyt podoba im się fakt, że bywam w domu szeryfa na domowych obiadkach. Ostatnia gorąca plotka głosi, że umawiam się ze Stilesem...

- C-Oo? - Derek zakrztusił się sokiem pomarańczowym.

- Tak najwyraźniej nie wszyscy na posterunku widzieli was razem - prychnął Jordan - Wtedy nie wymyśliliby czegoś tak... niespodziewanego.

Stiles czuł, że zaczyna mu się robić przeraźliwie gorąco. Zapewne był już rumiany jak świnka Pepa. Nawet nie umawiał się z Derekiem, a teraz ci wszyscy ludzie wpatrywali się w nich oceniająco. Szczegół, że to jedynie Melissa, Scott, Deaton, Parish i komendant straży pożarnej, a zarazem najbliższa przyjaciółka Melissy, Gabriela Dawson. Nie wiedział co miał powiedzieć, aby wyjaśnić im, że tak naprawdę nie spotykał się z Hale'em, a jednocześnie nie zdradzić samemu wilkołakowi swoich, nowo odkrytych i nie do końca zaakceptowanych, uczuć. Aż bał się spojrzeć na ojca.

- Hmm. - mruknął wilkołak, przyglądając się Parrishowi zmrużonymi oczami

- Nie patrz tak na mnie! - jęknął posterunkowy, chowając się za plecami Gabrieli

- Jak?

- Jakbyś chciał sprawdzić, jak dobrze moja głowa wyglądałaby oderwana od reszty ciała...

- Uhm - na wpół mruknął, na wpół warknął Hale. Uznając zapewne, że mógł sobie pozwolić na odrobinę zwierzęcości, skoro wszyscy obecni i tak wiedzieli o wilkołakach. Brat komendant Dawson był alfą stada w Chicago.

- Hale, nie strasz mi podwładnych. - upomniał go John - To w końcu mój przywilej, jako ich dowódcy.

- Słuchaj teścia! - zażartowała Melissa, starając się zapewne rozluźnić gęstniejącą atmosferę.

- Derek? - mruknął niepewnie Stiles widząc, że wilkołak naprawdę wygląda na niespokojnego - Wszystko gra?

- Oczywiście - zapewnił, cofając się o krok w jego kierunku - Nic się nie dzieje. - Stilinski może nie posiadał super zmysłów, ale potrafił rozpoznać kiepskiego kłamcę, a Hale nawet się specjalnie nie starał.

- Jasne - prychnął, ale nie drążył tematu. Meli świętować, a nie robić niepotrzebne zamieszanie i wywoływać dramy rodem z "Mody na sukces"

*

- To jaka będzie kara za złożenie najlepszych, urodzinowych życzeń? - chciał wiedzieć Parrish

- Grozi ci porządkowanie akt w archiwum - stwierdził John, odbierając prezent z niezbyt szczęśliwą miną Coś brzęknęło w środku. - Chyba, że to zestaw filiżanek z porcelany. Wtedy czeka cię miesiąc patroli w okolicach kubów i barów w miasteczku. I wypisywanie mandatów małolatom ze spodniami w okolicach kostek. - dodał ponownie potrząsając delikatnie pudłem - Co to jest? - dopytał, patrząc na pakunek z coraz większą nieufnością

- Um, może otwórz - wtrącił Deaton

John nieco nieporadnie zabrał się za rozrywanie papieru ozdobnego. Stiles jakoś nie miał ochoty go w tym wyręczać. Od lat nie miał odwagi urządzić prawdziwego przyjęcia dla ojca. Zazwyczaj byli we dwóch na obiedzie w ich ulubionej knajpce i Stiles wręczał ojcu kolejny śmieszny krawat do kolekcji. Tym razem czuł się pewniej, bo pomysł wyszedł od Melissy, a jej ojciec bał się o wiele bardziej niż Stilesa. W życiu nie pozwoliłby sobie, aby w jej towarzystwie zrzędzić jak osiemdziesięcioletni dziadek.

- Gramofon?! - zapytał, wpatrując się w Parrisha z niedowierzaniem - Kupiliście mi pieprzony gramofon?!

- Tak...

- Dlaczego ze wszystkich możliwych rzeczy, akurat gramofon?

- Um, widziałem w salonie kilka niezłych winyli, ale nigdzie nie widziałem czegoś na czym można ich posłuchać. Podpytałem nawet Stilesa i wiem, że żadnego nie macie, więc...

- Parrish - Stiles położył kumplowi rękę na ramieniu, dając mu tym znak, żeby się zamknął - To mama lubiła klasycznego rocka.

- Och... ja, z pewnością można go wymienić na coś innego. Po prostu pojadę jeszcze raz do Sacramento i...

- Nie trzeba - mruknął John z niespodziewanym spokojem - Myślę, że chętnie przesłucham je od czasu do czasu.

Pozostali goście zachęceni tym, że John nie odstrzelił nic Parrishowi za życzenia i prezent, zaczęli tłoczyć się wokół jubilata z pomniejszymi paczuszkami i torebkami z alkoholem. Derek też nie zdecydował się na oryginalność i przyniósł Johnowi whisky i to jakąś z górnej półki. Stiles totalnie się na tym nie znał, ale ojciec widząc nazwę wybałuszył oczy i prawie dosłownie przytulił butelkę.

- Skąd...?

- Cokolwiek by nie mówić o Peterze do alkoholi miał niezłego nosa. Wciąż mam w mieszkaniu pełny barek, a niebyt lubię whisky, już nie mówiąc o tym, że bez dodatku szczypty tojadu żaden na mnie nie działa.

- Nie znasz się - prychnął szeryf

- Pełny barek tak? - zainteresował się w tym samym czasie Stiles

- Nie tykasz whisky przed trzydziestką - wtrącił Scott - A przynajmniej tak mówiłeś po...

- Cicho! - syknął Stiles - Derek na pewno ma też coś innego, prawda? - tutaj spojrzał na Hale'a spojrzeniem skopanego szczeniaczka

- Jasne, że mam - zapewnił, ale znaczące chrząknięcie za plecami upewniło ich w tym, że to nie była najtrafniejsza rzecz do powiedzenia w tym gronie - Uhm, znaczy się mam wodę w kranie. Pepsi, sok pomarańczowy, mleko też się chyba znajdzie...

- Nie mam pięciu lat - zakpił Stiles

- Nie ma pięciu lat - powiedział John identycznym tonem co jego syn. Obaj przez chwilę wpatrywali się w siebie w pełnym niedowierzania szoku. - Stiles wróci od ciebie pijany, to wylądujesz na dołku na czterdzieści osiem godzin, Hale - zagroził - Od czasu do czasu jedno piwo albo coś mocniejszego w szkle na dwa palce. To mogę zaakceptować. Ani łyka więcej. Pamiętaj, że jestem szeryfem z wieloletnim stażem i będę wiedział, jeśli mnie okłamiesz - powiedział John, zaplatając ręce i ciesząc się z wywołanego efektu

- Jasne, szeryfie - Derek był o krok od stania na baczność

- Przestań go terroryzować - prychnął Stiles uodporniony na "służbowy" ton ojca.

- Ależ ja go nie straszę, tylko uprzejmie wyjaśniam zasady - odbił starszy Stilinski

- Jaaasne. Zasady. - wywrócił oczami - To po co w ogóle zaczynasz temat. Jestem nieletni i jako syn miejscowego szeryfa nie powinienem przypadkiem być gogusiem z koszulą zapiętą pod szyję i nienagannym zachowaniem?

Jeszcze nie skończył wypowiedzi, a wokół niego rozbrzmiały pojedyncze chichoty.

- Na to już raczej za późno - stwierdził John - A skoro i tak wiem, że będziesz próbował pić, to wolę żebyś robił to gdzieś, gdzie nie zgarnie cię jeden z moich podwładnych. - wyjaśnił - No i twój chłopak boi się mnie wystarczająco, by powstrzymać cię od całkowitego upicia się. - dopowiedział z wrednym uśmieszkiem

***

- I co, było aż tak źle? - zapytał Stiles następnego dnia po południu.

Ojciec wytoczył się właśnie z domu i opadł ciężko na stojącą w cieniu ławeczkę. John westchnął ciężko i uczepił się butelki z wodą jakby była jego jedyną nadzieją na przetrwanie tego dnia. I sądząc po tym ile wlali w siebie wczoraj z Deatonem i Gabrielą, to mogła być w sumie prawda. Stary, a głupi. A to Stilesa przestrzegał przed nierozsądnym piciem. Hipokryta stulecia, pomyślał z dozą pobłażliwego rozczulenia.

- Mogło być gorzej - odpowiedział w końcu starszy Stilinski.

Stiles starał się uprzątnąć ogród z pozostałości po grillu. Resztki sałatek i zagubione sztućce wystające z trawy. Kilka porozstawianych szklanek i od groma zużytych serwetek. Naprawdę nie było tragedii. Powinien uwinąć się z tym w godzinę, może nawet trochę krócej.

Melissa zaproponowała pomoc, a Stiles nie był aż tak dobrze wychowany by odmówić, choć z drugiej strony nie pozwoliłby jej sprzątać, więc poszli na kompromis i pani McCall zajęła się przygotowywaniem późnego obiadu. To bardzo ułatwiło mu życie, bo jego staruszek na kacu grymasił niczym trzyletnie dziecko z alergią pokarmową. Stiles miał przeczucie, że dla Melissy będzie o niebo milszy niż dla niego.

- Widzisz? To za rok...

- Na szczęście mamy jeszcze calutki rok do czasu, aż licznik przeskoczy mi o kolejne oczko w górę - prychnął John, nawet nie otwierając oczu - Nie ma czego świętować. To tylko... starzenie się, synu.

- Nie chodzi o to, że masz o rok więcej - wtrąciła, stojąca w drzwiach ogrodowych, Melissa - A o to, że ten rok spędziłeś wśród życzliwych ci ludzi. Pomyśl o tym, jak o podziękowaniu dla nas za to, że znosimy twoje marudzenie, pracę z szaloną ilością nadgodzin, miganie się od diety i wiele innych rzeczy, John.

- Nie jestem aż taki zły...

- Nie, nie jesteś - zapewniła ze śmiechem pani McCall - Ale kac wyciąga z ciebie to co najgorsze. Chyba już wiem dlaczego Stiles nie protestował tak gorliwie przed przyjęciem mojej pomocy, jak spodziewałam się, że będzie - tutaj mrugnęła do lekko zawstydzonego Stilesa. Nikt, nigdy nie przejrzał go z taką łatwością.

- Masz mnie - przyznał z wzruszeniem ramion - To co jemy?

- Pomidorówkę na rosole.

- Chyba panią kocham, pani McCall! - zawołał, pędząc do kuchni

- Młody, ty to sobie zostaw takie wyznania dla tego swojego "przyjaciela" - poradził, wlokący się za nim szeryf

- A co jesteś zazdrosny, tatku?

***

W sierpniu temperatura nie odpuszczała. Jedyne co się zmieniło, to chwilowy brak burz. Od około tygodnia nie mieli żadnej. Był środek nocy, a Stiles siedział w cholernym rezerwacie przy ogromnym ognisku. Hale uparł się przeprowadzić pełny, całonocny trening w kilka dni przed pełnią. To miało pomóc im się zgrać i uspokoić Jacksona oraz Scotta, którzy wciąż skakali sobie do oczu. On miał być ich ubezpieczeniem na wypadek, gdyby któryś z nich stracił kontrolę, albo jacyś obcy łowcy zawędrowali aż tutaj. Ziemia należała do rodziny Dereka od przeszło stu lat, a Chris został powiadomiony o planowanym treningu. Victoria przebywała z Allison w Paryżu, a Gerard, ojciec Chrisa zdecydowany zwolennik całkowitej eksterminacji wilkołaków, uległ nieszczęśliwemu wypadkowi w drodze z pogrzebu Kate. Osobiście Stiles obstawiał robotę Victorii, gołym okiem widać, że baba nienawidziła rodziny męża pasjami. Allison wyjawiła mu w jednej z bardzo niezręcznych rozmów telefonicznych, że Victoria upiła się szampanem, kiedy wieści do niej dotarły.

Dziewczyna zadzwoniła aby wypytać o Scotta i Lydię, którzy podobno w ostatnich tygodniach szkoły zachowywali się dziwnie i tajemniczo. Nie powiedział jej zbyt wiele: Martin praktycznie nie widywał, a ze Scottem nie byli już tak blisko, aby ten mu się zwierzał. Jednak po cichu Stiles niczego już nie wykluczał. W końcu Derek zapewniał, że Argent nie była stałą kotwicą McCalla. A Lydia z kolei przeżyła ugryzienie Petera i się nie zmieniła, więc coś musiało być na rzeczy.

Za plecami miał samochody Dereka i Jacksona, a przy boku kij bejsbolowy i Berettę. Ojciec tłumaczył mu co to za model i jak i inne dane techniczne. Stiles zapamiętał jedynie, że mógłby tym zrobić mocne kuku każdemu kogo by postrzelił. Niezależnie od tego czy dany osobnik byłby człowiekiem czy też wilkołakiem. Naboje wypełnione zostały tojadem zmieszanym z żelatyną. Mniejsze stężenie wilczego ziela miało sprawiać, że wilk przeżyje, o ile Stiles nie wpakuje mu kulki prosto w głowę, ani w serce. To raczej nie będzie problem, odkąd na strzelnicy, raz za razem trafiał cel między nogi. Poważnie, celował w ramię i jakimś sposobem strzelał tam gdzie prawdziwy, żywy mężczyzna ma ptaszka. Mierzył w stopę, to samo. Cofnął się o pół kroku, podniósł broń, starał się trafić w głowę... i trafił w tą głowę, którą podobno faceci częściej myślą. Ociec patrzył na niego oceniająco przez kilka następnych dni.

Oczywiście, że staruszek musiał podzielić się tą anegdotką z Parrishem, a ten pleciuga przekazał wszystko Derekowi. Ilekroć, Stiles brał broń do ręki, Hale niezbyt subtelnie zasłaniał krocze rękami. Scott i Jackson byli co najmniej zdezorientowani. Chcąc nie chcąc, Stiles wyjaśnił im pokrótce dlaczego ich alfa (kretyn) tak robił. Błąd. Od tamtego momentu wszyscy trzej spozierali na niego nieufnie, jeśli chociaż popatrzył na Berettę.

*

Na szczęście nie działo się nic strasznego. Chyba, że za takie uznać odwiedziny Argenta. Stiles cudem rozpoznał jego głos i nie strzelił. Mało brakowało, a Chris nie miałby co liczyć na spłodzenie kolejnego dziecka.

- Co pan tu robi?! - syknął, zabezpieczając broń.

- Pomagam?

- Ta, jasne - prychnął - Kiedy ostatnio sprawdzałem nie był pan największym fanem wilkołaków.

- I nadal nie jestem. Szczególnie tych dzikich, a skoro Hale robi wszystko aby jakoś wyszkolić gówniarzy i nie pozwolić na przejecie terenu przez inne stada... Mogę upewnić się, że nikt mu w tym nie przeszkodzi.

- Lepszy znany wróg? - odgadł

- Coś w tym stylu. Możesz wierzyć albo nie, ale Hale'owie od zawsze byli jedną z najbardziej ucywilizowanych rodzin.

- Szkoda, że Kate nie była tego samego zdania co pan - prychnął, nie mogąc się powstrzymać

- Kate, tak samo jak mój ojciec nie będzie stanowić już problemu - zapewnił Argent stanowczo. Może to jednak Chris zajął się problematycznym seniorem. - Nie zabiłem go. - odpowiedział na wiszące w powietrzu zarzuty - My, łowcy również musimy trzymać się zasad.

- Kodeksu? - zapytał Stiles

- Tak - przyznał Argent - Ten kto notorycznie łamie kodeks jest traktowany jak jeden z potworów na które polujemy, bo nic go od tych potworów nie odróżnia. Nikt nie chce obciążać tym rodziny, więc istnieje specjalny odłam łowców eliminujący tych, którzy łamią prawo.

- Coś jak wydział wewnętrzny w policji?

- Mniej więcej - mruknął Chris - Nie zabijają za małe potknięcia. Pojedyncze pomyłki zdarzają się każdemu... - dodał z czymś gorzkim w głosie - Jednak to, co zrobiła Kate, lub mój ojciec... wiedziałem, że tak skończą już od dłuższego czasu. To było nieuniknione.

- Uprzedzili cię, że...?

- Ostrzegają rodzinę, w której znajduje się osoba na ich celowniku. Wysyłają gołębia z czerwoną obrączką.

- Gołębia? - zapytał z niedowierzaniem - Nie prościej maila czy chociaż zwykły list?

- To tradycja sięgająca kilka wieków wstecz - wytłumaczył Argent - Wilkołaki też mają sporo własnych. Część z nich pewnie już znasz, a większość wciąż ci umyka.

- Wiem, ale Deaton ma ogromne braki w biblioteczce i...

- Dlatego mam dla ciebie prezent - przerwał mu Argent - Kopię trzech książek, które wyjaśnią ci większość najważniejszych zwyczajów i zachowań wilkołaków - dodał, podając mu pendrive

- Co za to chcesz?

- Ja? Ależ nic...

- Jasne.

- Jednak, jeśli mógłbyś nie zostawiać mojej córki samej po tej nieuchronnej katastrofie, jaka niebawem czeka jej związek z wilkołakiem, którego kotwicą jest jej najlepsza przyjaciółka, to byłbym naprawdę wdzięczny.

- Przenoszę się do Devoford - zaznaczył

- Wiem, wciąż jednak są weekendy i święta oraz telefony.

- Sam mogę kiedyś stać się wilkołakiem - kontynuował wymienianie powodów, dla których jego potencjalna przyjaźń z Allison to błąd.

- Tak, powiedz mi coś czego nie wiem - Argent wydawał się rozbawiony - Domyślam się, że kiedyś zmienisz też nazwisko na Hale, a i tak nadal chcę żebyś pomógł pozbierać się mojej córce po stracie tego szczeniaka.

- Dlaczego?

- Bo tobie się to udało.

- Co? - Stiles czuł się całkowicie zdezorientowany i wytrącony z równowagi.

- Nie byliście co prawda parą, a najlepszymi przyjaciółmi... jednak zniosłeś to zaskakująco godnie, Stilinski. Jesteś twardym chłopakiem, nawet jeśli twoja aparycja mówi co innego. Nie łaziłeś za nim domagając się "wyjaśnień", ani nie załamałeś się bardziej niż na kilka chwil. Żadnego szlochania po kątach, zamykania się na ludzi. Przyjaźnisz się z tym nowym posterunkowym i zdążyłeś poznać Bretta od Satomi. - Stiles nie wiedział czy powinien się obrazić czy podziękować za komplement

- Allison też da sobie radę. Strzela z łuku i na pewno bije się o wiele lepiej niż ja, oraz... o cholera ty boisz się, że ona w końcu pęknie jak będzie ich widywać i któreś odstrzeli, a wtedy...

- Frakcja Cieni ją zdejmie - potwierdził jego przypuszczenia - Nasza rodzina i tak jest na cenzurowanym.

- Frakcja cieni?

- To jedna z popularniejszych nazw - mruknął Chris - Równie często nazywają siebie po prostu Cieniami, albo Ręką Temidy. Nikt nie wie kim są i zawsze jest ich dziesięcioro. Są nieprzekupni i nieprzebłagani. Jeśli na kogoś przychodzi wyrok, to już jest trupem. Gdy jedno z nich ginie, natychmiast zastępowane jest przez kogoś nowego.

- W sumie to mógłbym poprosić All, żeby pomogła mi w lekcjach samoobrony. Jordan coś tam mnie uczył, ale mam wrażenie, że jej styl walki bardziej mi podpasuje

- Jesteś szczuplejszy i drobniejszy niż Parrish, więc to bardzo prawdopodobne. - stwierdził łowca, przyglądając mu się z namysłem - Byłem prawie pewien, że nie odmówisz mi pomocy. Niemniej dziękuję - powiedział dziwnie formalnym tonem - Rodzina Argent jest zobowiązana do przysługi wobec stada Hale. - skłonił się lekko, a Stiles mógł jedynie wpatrywać się w mężczyznę z rozdziawionymi ustami.

- Yyyy, nie ma za co? - mruknął speszony - Ale pan wie, że nie robię tego tylko dlatego, że pan poprosił? Nawet lubię Allison, znaczy się ostatnio nie miałem zbyt wiele z nią kontaktu, ale na pewno nie chcę żeby skończyła martwa.

- Wiem, Stiles.

Minutę później Stilinski ponownie został sam i gdyby nie pendrive w jego kieszeni, mógłby pomyśleć, że całe to spotkanie zwyczajnie mu się przyśniło



***

Wilkołaki wróciły w okolice ogniska dopiero około czwartej nad ranem. Pierwszy przybiegł Derek, a za nim z nieco mniejszym entuzjazmem wlekła się jeszcze trójka nastolatków. Stiles zamrugał zdezorientowany, kiedy ostatnio sprawdzał ich stado liczyło sobie alfę, dwie bety i Stilesa. - Co u diabła? - zapytał, pochłaniającego jego kanapki Hale'a - Poza tym, to moje - warknął

- I tak nie zjesz wszystkich...

- Dałbym radę - zapewnił, wpatrując się w okruszki po kanapce z kurczakiem. Tak te doprawianą wasabi głupi wilkołak też zeżarł. Do tej pory nikt poza Stilesem nie jadał tak ostrych rzeczy. - Nie wypaliło ci kubków smakowych? - zadrwił, używając ulubionego tekstu Parrisha.

- Odrobinę, ale byłem głodny...

- Hm, czyli populacja miejscowych parzystokopytnych, nadal istnieje? Dobrze wiedzieć...

- Nie wiem czy ze mnie żartujesz, czy starasz się obrazić, ale już tłumaczyłem ci, że nie zabijam jeśli to nie jest konieczne. Zwierząt też się to tyczy.

- Okay, okay - powiedział, większą część uwagi skupiając na nowo przybyłych.

- Hej, Stiles - przywitał się Brett, machając do niego niezręcznie

- Yyy cześć? - spojrzał pytająco na Hale'a

- Talbot jest rodzonym wilkołakiem i kiedy usłyszał o treningu zaproponował, że mi pomoże w razie, gdyby któryś stracił nad sobą panowanie

- A to nie było przypadkiem moje zadanie?

- Też, ale im nas więcej tym lepiej. Ostatnio było spokojnie i wolę, żeby tak zostało. Odrobina paranoi nie zaszkodzi...

- Spoko, ale jak zaczniesz ich zakuwać w kajdany rodem ze średniowiecza, to będę bardzo niezadowolony. Humanitaryzm jest cool.

- Na coś takiego się nie pisałem... - stwierdził Whittemore przyglądając się Hale'owi podejrzliwie - Poważnie masz coś takiego?

- Argent pożyczył mi na wszelki wypadek. Nie sądzę, że będą potrzebne, bo całkiem nieźle sobie radzicie.

- Teraz macie większą motywację żeby się dogadać przed pełnią. - wtrącił Brett ze śmiechem, zarabiając tym samym dwa wściekłe warknięcia od Scotta i Jackosna. Nie wyglądał jakby zrobiło to na nim wrażenie. Musiał czuć się wciąż o wiele silniejszy i sprawniejszy niż niedawno przemienione wilki, skoro prowokował ich w ten sposób.

- Tam w domyśle było: jeśli któremuś znowu odbije podczas pełni, to skończy w lochu - uzupełnił Derek, szczerząc się do Stilinskiego złośliwie - Humanitaryzm, humanitaryzmem, ale nie mogę pozwolić żeby biegali bez kontroli po miasteczku.

- Nie przypominam sobie żebyśmy mieli coś takiego w kamienicy...

- W jednej piwnicy jest właz do bunkra, zbudowanego po ataku na Pearl Harbor.

- I ty mi nic nie powiedziałeś?! Wiesz, że lubię historię i wszystko co z nią związane...

- Byłeś mi potrzebny dzisiaj, a wiedziałem, że jak tam wleziesz, to żadna siła nie wyciągnie cię dopóki wszystkiego nie przejrzysz po dwa razy. Co przy ilości szpargałów, jakie tam wciąż są, zajmie ci dwa tygodnie, może dłużej jeśli będziesz chciał od czasu do czasu coś zjeść i się przespać...

Stiles uważał to wytłumaczalnie za akceptowalne, ale i tak był bardzo niezadowolony.

- Zejdziemy tam pierwszego dnia po pełni - zażądał

- Niczego innego się nie spodziewałem - zakpił Hale

- Dupek.

- Kujon - odparował wilkołak, promieniejąc samozadowoleniem.

*

- Derek mówił, że jednak się przenosisz? - zapytał Brett kilka minut później.

Przysiadł na trawie obok Stilesa, ale jednocześnie pilnując się żeby w żaden sposób go nie dotknąć. Stiles nie musiał patrzeć aby wiedzieć, że Hale ich obserwował. Wiedział, że nadal podobał się Talbotwoi, to było schlebiające i dobrze wpływało na jego samoocenę. Dostrzegał jednak różnicę w zachowaniu Bretta i miał przeczucie, że nie chodziło jedynie o Stilesa będącego Kotwicą, alfy innego stada. Przy poprzednim spotkaniu miał sto procent jego uwagi, teraz znaczną jej część przejął Whittemore.

Tak, Jackson nadal był aroganckim, zapatrzonym w swoje zalety kutasem, ale nawet Stiles dostrzegał, że jego osobowość była bardziej złożona. Starał się spojrzeć na Whittemora, tak jakby dopiero co go poznał, tak jak Brett. Jackson z pewnością był bystry i potrafił myśleć strategicznie. Czasami wydawał się zbyt porywczy i zapalczywy. Ponadto zawzięty, ambitny, złośliwy, wredny i lekko cyniczny. Nie wyglądał też najgorzej...

- Tak, chociaż portfel mojego ojca mi raczej za to nie podziękuje. Z takim czesnym, to klamki powinny być pozłacane, a deski klozetowe podgrzewane - odpowiedział pospiesznie, zdając sobie sprawę, że na jakieś dwie, trzy minuty zgubił się we własnych rozmyślaniach.

- Nie masz czasem za dużych wymagań?

- Nope.

- To muszę cię rozczarować, nic się nie zmieniło w szkole od twojej ostatniej wizyty... mamy za to dwie świetne pracownie: techniczno-fizyczną i biologiczno-chemiczną.

- Uh. Chemia.- Stiles aż otrząsł się na wspomnienie Harrisa. - Nie musisz tak zachwalać i tak się już zdecydowałem - dodał, wyciągając w kierunku wilkołaka pudełko śniadaniowe - Kanapkę?

Scott i Jackson od razu ożywili się po drugie stronie ogniska. Ten pełen nadziei, psi wzrok. No i jak tu się nie złamać?

- Powinny zostać jeszcze jakieś z serem i szynką. Specjalnie zrobiłem więcej, a Derek i tak jakimś sposobem wyżarł moje ulubione.

- Zrobię ci śniadanie...? - zaproponował Hale

- Kupisz mi śniadanie - sprostował Stilinski - Nie chcę cię obrażać stary, ale mistrzem patelni to ty nie jesteś.

***

Posiedzieli przy ogniu jeszcze jakieś czterdzieści minut, omawiając między sobą poszczególne części treningu. Dzięki czemu Stiles dowiedział się, że Derek poszedł za jego radą i zabrał swoje bety na wycieczkę do stada Satomi. Stilesa ominęła ta przyjemność przez wzgląd na jego wypad z Parrishem i umówione spotkanie w salonie tatuażu. Drobne, kosmetyczne poprawki, w obu jego wzorach. Miał plany i wilkołak najwyraźniej nie chciał mu w nich przeszkadzać.

Mimo wszystko dąsał się odrobinę, że Hale mu o tym nie powiedział. To dziecinne, ale nic nie umiał na to poradzić. Derek był alfą i decyzję dotyczące stada należały do niego i nie miał obowiązku, omawiania wszystkiego ze Stilinskim.

Do końca spotkania pozostał dosyć milczący jak na niego, za wymówkę przyjmując późną godzinę i zmęczenie. Co wcale nie było kłamstwem. Dochodziła szósta rano, a przez ostatnie kilka godzin siedział w lesie, podskakując na każdy głośniejszy dźwięk. Rozmowa z Chrisem też nie należała do najłatwiejszych i na pewno dała mu sporo do myślenia. Jeśli Lydia naprawdę okaże się kotwica Scotta i nie utrzymają tej relacji na płaszczyźnie przyjaźni, to całe ich stado czeka ciężki czas. Ostatnie czego potrzebują to humory Stilesa, ale...

- Długo jeszcze? - zapytał Derek, odrywając wzrok od jezdni. Scott pojechał z Jacksonem i Brettem. Stilinski nie wiedział co myśleć o tym nagłym zawieszeniu broni pomiędzy betami Hale'a. Miał tylko nadzieję, że nie przeczytają w jutrzejszej gazecie o kraksie z udziałem trzech, miejscowych nastolatków. Chociaż każdy z nich to wilkołak, więc pewnie najgorzej wyszłoby na tym Porsche Jacksona.

- Czy, co długo jeszcze?

- Będziesz na mnie obrażony - uściślił Hale

- Nie jestem...

- Masz mnie za idiotę? Przez ostatnią godzinę odezwałeś się może trzy razy, z czego raz to było pożegnanie z chłopakami.

- No i?

- Normalnie byłbyś teraz w trakcie dziesiątego monologu, z którego zrozumiałbym może połowę.

- Hm... - za cholerę nie powinien mówić tego, co właśnie przyszło mu na myśl

- I nie, to nie znaczy, że jednak jestem głupi, a raczej to, że ty jesteś bystrzejszy niż uważasz.

- Nie czytaj mi w myślach! - oburzył się bez przekonania. Był zbyt zaskoczony niespodziewanym komplementem i tym, że Hale prawie zacytował jego niewypowiedzianą uwagę.

- Stiles, miałeś to wypisane na twarzy. Jak ktoś wie na co patrzeć, to nie potrzebuje czytać ci w myślach, żeby wiedzieć co właśnie siedzi ci w głowie.

Stiles poczuł się nagle bardzo zaniepokojony tą umiejętnością wilkołaka. Część jego ostatnich dylematów dotyczyła tego, co łączyło go z Derekiem. Stiles naprawdę nie chciał spieprzyć ich świetnej relacji, dopatrując się czegoś więcej między nimi. Jednak pewne zachowania Dereka i przytyki od innych ludzi, dosyć jasno wykazywały na to, że to nie jest niemożliwe. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, zbyt zajęty panikowaniem na wieść o kolejnej frakcji łowców, o której nie miał pojęcia, ale Argent praktycznie zasugerował, że kiedyś Stiles hajtnie się z Derekiem. Co innego mogłaby oznaczać ta uwaga o zmianie nazwiska na Hale?

- Martwisz się czymś - odgadł Hale

- Kilkoma rzeczami - przyznał, bo to prawda. Zawsze coś zajmowało jego umysł. Miał kilkanaście możliwych scenariuszy przyszłych wydarzeń, z czego jedynie połowa względnie optymistycznych, gdzie nie kończą wszyscy martwi. - Chyba zmieniam się w Scotta - mruknął licząc na to, że Derek załapie o co mu chodzi.

- Co, dlaczego...? - tyle byłoby z ułatwienia życia Stilinskiemu i oszczędzenia mu konieczności wypowiadania krepujących myśli na głos.

- Zaczynam się bać tego, co będzie, jak pojawi się więcej wilków w twoim stadzie... Przez ponad pół roku byliśmy we dwóch - zaczął wyjaśniać, kiedy wilkołak wgapiał się w niego z wyraźnym niezrozumieniem - Chyba, że akurat przyplątał się Jordan. Potem ugryzłeś Jackosna i przyjąłeś do stada Scotta. Dzisiaj był z nami jeszcze Brett i dotarło do mnie, że im więcej osób będzie to zostanie mniej przestrzeni dla mnie.

- Jesteś zazdrosny - odgadł wilkołak ze śmiechem

- Jeśli uprzesz się, żeby nadać temu konkretną nazwę... - zironizował Stiles. Zawsze był dobry z żartowania z samego siebie

Po tym nie odezwali się już do siebie ani słowem. Stiles czuł na sobie wzrok Dereka przez prawie całą drogę do zajazdu. Kupili na wynos kilka drożdżowych bułek i kanapki z topionym serem i pastą z chili. Stiles wolał nie jeść na miejscu, bo znał siebie na tyle by wiedzieć, że po nieprzespanej nocy i obfitym śniadaniu, zaśnie w przeciągu minuty po przeżuciu ostatniego kęsa.

***

Tak jak przewidział odpadł w dwadzieścia minut po dotarciu do mieszkania Hale'a. Nawet nie dopił soku, nie mówiąc już o umyciu zębów czy przebraniu się w szorty od piżamy, które specjalnie zapakował do plecaka. Nie chciał paradować w bokserkach, a na dresy było stanowczo zbyt ciepło.

Przetarł oczy i podniósł się do siadu zsuwając tym samym cienki koc, którym Derek go przykrył. Hale zdjął z niego jedynie bluzę i wyciągnął pasek ze spodni. To i tak wystarczyło, by zrobiło mu się znacznie cieplej.

Stiles zawsze był fanem swojej bujnej, nieskończonej wyobraźni. Tak tym razem, zaczynał ją przeklinać, bo wizja rozbierającego go Dereka nie ograniczała się jedynie do tych dwóch elementów. Trzy słowa na podsumowanie sytuacji, w której się znalazł: nastolatek, zauroczenie i hormony. Miał nadzieję, że Derek będzie spał przynajmniej jeszcze przez godzinę. Ostatnie czego chciał to erekcja na środku salonu cholernego wilkołaka, który z pewnością potrafił wyniuchać, kiedy ktoś czuł podniecenie. Znał mieszkanie Hale'a na tyle dobrze, że nie potrzebował jego zezwolenia czy sugestii na skorzystanie z łazienki, czy najazd na kuchnię. Postanowił zacząć od tego pierwszego. Nie pachniał najlepiej, a na języku czuł wspomnienie śniadania. Przejadanie się przed snem, to nigdy nie był dobry pomysł.

*

Czterdzieści pięć minut później czuł się już innym człowiekiem. Prysznic to jeden z najlepszych wynalazków, jakie ludzkość stworzyła. Stiles wybudowałby ołtarzyk dla osoby, która go zaprojektowała. Będzie musiał zapytać wujka google, bo nie pamiętał, a z całą pewnością kiedyś już o tym czytał. Zbliżała się czwarta po południu, więc przydałoby się coś zjeść. Przejrzał zawartość lodówki i wszystkich szafek w kuchni. Masło, brokuł, mozzarella i kilka rodzajów makaronu. To niewiele, ale dało się coś z tego wyczarować.

Najpierw jednak musiał zadzwonić do staruszka. Wakacje, wakacjami, ale nie był w domu od przeszło dwudziestu godzin. Nie wiedział czy ojciec w ogóle wyszedł z posterunku, ale jeśli tak to Stiles jako grzeczny syn, którego nieudolnie grał, a nigdy nim nie był, powinien chyba poinformować gdzie się znajdował.

- Tak, Stiles? - odebrał John - Obudziłeś się? - w tym był jakiś żart, którego Stiles ewidentnie nie łapał.

- Chciałem dać znać, że żyję i nie porwali mnie kosmici - prychnął, przytrzymując telefon ramieniem. Starał się wyciągnąć średnią patelnie z szafki. - Skąd wiesz, że spałem? - dopytał

- Derek rozbawił mnie do łez, kiedy spanikował, że zostałeś otruty jedzeniem na wynos, bo zasnąłeś z nosem w resztkach śniadania, kiedy wyszedł na trzy minuty, żeby pościelić ci kanapę.

- O Chucku łamane przez Jacku! - jęknął Stiles, pragnąc zapaść się pod ziemię z zażenowania. Nie dość, że Derek go rozbierał, to jeszcze z pewnością musiał go zanieść i wytrzeć z pozostałości jedzenia. Ketchup to podstępna bestia. Ojczulek też z pewnością nie pozwoli mu o tym zbyt szybko zapomnieć.

- Hej! Nie ma tego złego - zapewnił John - Przynajmniej wiem, że facet naprawdę się o ciebie martwi. Jakiś szczeniak na jego miejscu, z pewnością nie zadzwoniłby do twojego ojca-szeryfa, by poinformować, że straciłeś przytomność w jego mieszkaniu. Hale jest odważny. Gdybym nie wiedział, jak reagujesz na zbyt dużo jedzenia i niewyspanie, to mógłbym być zdeterminowany do odstrzelenia mu tego i owego za odurzenie cię GHB.

- Tato! - Stiles miał nadzieję, że John nie groził Derekowi odstrzeleniem genitaliów, ale znał swojego ojca dostatecznie, by uznać taką opcję za więcej niż prawdopodobną.

- To było niezbędne - zapewnił starszy Stilinski - Niezbędne, żebym nie musiał się zżymać, jeśli dzisiaj też nie wrócisz - ton był dosyć sugerujący pewne rzeczy.

Ojciec próbował raz rozmawiać z nim o pszczółkach i kwiatkach. Stiles miał wtedy prawie trzynaście lat i twierdził, że ożeni się kiedyś z Lydią. Zauroczenie koleżanką z ławki, ojciec wziął za ostatni dzwonek na bycie odpowiedzialnym rodzicem. Obaj wyszli z tej rozmowy z bliznami na psychice, które wciąż pozostały niezaleczone. Okazało się, że John krępował się mówić wprost, za to Stiles nie wstydził się pytać.

Koniec, końców Stiles szukał odpowiedzi na własną rękę. Wiedział, że należy potwierdzać każdą informację w różnych źródłach. Zaczął od telewizji, która nie była zbyt edukacyjna, potem przerzucił się na książki przygodowe z jakimś romansem w tle, a później zamówił kilka dotyczących stricte edukacji seksualnej, podając dane ojca i numer jego karty kredytowej. Był sprytny i ciekawski. Internet zostawił sobie na koniec. I tak w wieku piętnastu lat zorientował się, że pociągały go nie tylko dziewczyny. Czego późniejszym efektem był ten kłopotliwy referat na ekonomię. Mina jego staruszka po powrocie ze spotkania z Finstockiem była obrazem czystego terroru z odrobiną zawstydzenia.

- Hm, okay? - powiedział, nie widząc specjalnie sensu w wyjaśnianiu ojcu, że naprawdę nie umawiał się z Derekiem. - Na razie, tato - westchnął

- Do jutra - John pożegnał się i rozłączył

*

Stiles był w połowie robienia sosu z brokułów i sera, kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwi od łazienki. Pan alfa wstał. W sumie to dziwne, że spał tak długo, biorąc pod uwagę, że Stilinski nieustannie kręcił się po mieszkaniu od prawie dwóch godzin. Czy to było możliwe, aby był aż tak wykończony, że nie zwrócił uwagi na intruza? Czy może to raczej kwestia tego kim był ów intruz? Jak bardzo zmysły Dereka wyczulone zostały na Stilesa?

Te i kilkadziesiąt innych pytań przemknęło przez głowę Stilinskiego w czasie, gdy Hale brał prysznic. Przez to jak bardzo był zamyślony o mało nie pozbawił ich jedzenia. Sos zaczął przywierać, ale Stiles uratował go podlewając odrobią wody i zestawiając na najmniejszy palnik. A nawet gdyby nie zdążył, to nie sądził, aby totalne beztalencie kulinarne, Derek Hale zauważył różnicę. W końcu odrobina węgla jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda? Tak swoją drogą to nigdy nie zapytał Dereka, o to czy czekolada szkodzi wilkołakom podobnie jak psom...

W końcu woda przestała płynąć. A zanim Stiles zdążył odcedzić makaron, Derek był już w kuchni. Przebrany w typowo domowe ubrania: szare dresy, czarną koszulkę z logo Linkin Park i rozsuwaną bluzę bez kaptura. Stiles uśmiechnął się mimowolnie, zastanawiając się czy ktokolwiek poza nim, widywał Dereka w takim wydaniu. Przed pożarem na pewno, później może Laura, z którą wilkołak dzielił mieszkanie w Nowym Jorku.

- Bez skarpetek?

- Lato - rzucił Hale, wywracając oczami - Poza tym: wilkołak - powiedział szeptem, wskazując na siebie kciukami - Jest też kwestia tego, że to ja z naszej dwójki jestem tym starszym i jeśli ktokolwiek miałby kogoś strofować za ubiór, to ja ciebie, a nie odwrotnie - najwyraźniej wszystko między nimi wróciło do normy, skoro Derek żartował tak swobodnie.

- Jasne... chyba nie zasugerujesz mi tego co Jackson?

- O nie. Nienawidzę zakupów prawie tak samo jak łowców, pizzy z ananasem i zapachu goździków. - przyznał wilkołak, krzywiąc się okropnie - Jeśli chcesz, to Jackson i Jordan zdają się bardzo chętni do spacerowania godzinami po centrum handlowym.

- Nie mam alergii na sklepy tak jak ty, ale też nie jestem specjalnie fanem. Kupuję jak coś jest mi naprawdę potrzebne...

- Stiles... Devonford prep to prywatna szkoła i pełno jest w niej bogatych dzieciaków. Powinieneś pomyśleć o czymś więcej niż to co jest niezbędne.

- Nie mów mi jak mam żyć - zażartował z nutką sarkazmu, bo co miał zrobić? Czesne, książki i podliczone koszty paliwa do Jeepa na najbliższy rok, praktycznie zerowały ich roczny budżet. - Aż tak źle?

- Kilka dobrze dobranych par jeansów i dwie, trzy pary butów na dobry początek. - przyznał Hale - Koszulki z naukowymi żartami i komiksowymi motywami mogą zostać, jeśli reszta będzie nieco bardziej... dorosła?

- Super - prychnął, odwracając się od wilkołaka żeby nałożyć im jedzenie. Facet, który mu się podobał, miał go za niepotrafiącego się ubrać dzieciaka. AUĆ.

- To nie zabrzmiało dobrze, co? - westchnął Hale - Przepraszam...

- Spoko - wzruszył ramionami i postawił talerze na stole - To nie jest nic, czego nie słyszałem w bardziej dosadnej wersji od Whittemora czy Lydii.

- Sam nie jestem dobry w dobieraniu ubrań - Stiles nie kłopotał się nawet ukrywaniem rozbawienia. Nawet, gdyby to była prawda, to nie miałoby znaczenia, Derek dobrze wyglądałby nawet w jutowym worku i przepasce. - Najpierw to Peter kompletował mi szafę i mówił czego z czym nie nosić. - zaśmiał się z czegoś, co mu się najwyraźniej przypomniało - To całkiem miłe wspomnienie - wyznał nieoczekiwanie - Zapominam, jaki był przed śpiączką. Tamtego Petera byś polubił. - zapewnił ze smutnym uśmiechem - Dlatego tak odchorowałem zabicie go nawet, jeśli to była jedyna słuszna decyzja.

- Miałeś wrażenie, że wraz z tym czym się stał, zabijasz też wspomnienie po człowieku, którym był - odgadł Stiles bez trudu

- Tak - przyznał, wpatrując się w Stilesa z niedowierzaniem - Teraz to ty czytasz mi w myślach - odniósł się do ich wcześniejszej rozmowy. Pokręcił głową i ponownie odpłynął gdzieś myślami. Przez kilka minut jedli w ciszy.

- Potem to Laura wrzeszczała na mnie, ilekroć zobaczyła u mnie więcej niż trzy podobne swetry czy koszulki. Teraz trzymam się po prostu wygodnych schematów. Nie mam pojęcia co zrobię, jeśli moda ulegnie jakiejś drastycznej zmianie. Mam nadzieję, że skórzane kurtki i czarne jeansy nigdy nie staną się czymś niespotykanym. Naprawdę je lubię.

- Zauważyłem - zaśmiał się Stiles. Nie wiedział na ile te historyjki były prawdziwe, a na ile miały za zadanie poprawić mu nastrój, ale szczerze doceniał starania Hale'a. Chyba musiał przestać wkurzać się na niego co dwie minuty. Zachowywał się jak niestabilny psychicznie, rozpieszczony dwunastolatek. - I sorki, że się na tobie wyżywam za coś co nie jest twoją winą. Po prostu nie lubię jak ktoś przypomina mi o moich... brakach. - zakończył niemrawo

- Stiles... wyglądasz dobrze.

- Oczywiście - zakpił - Tylko trzy różne osoby zasugerowały mi zakupy, bo tak świetnie wyglądam.

- A wpadłeś na to, że może zwyczajnie poszedłeś kilka centymetrów w górę, jak każdy normalny siedemnastolatek? I teraz większość ubrań wygląda na nieco przymałe?

- Serio? Wiem, że coś tam jeszcze urosłem, ale...

- Stiles jesteśmy praktycznie równi wzrostem - powiedział Hale - Jakieś siedem centymetrów w pół roku.

- Niemożliwe - wycharczał, bo makaron nie chciał spaść mu do żołądka, tylko zawiesił się gdzieś w pół drogi. Popił obficie wodą z cytryną. Pod wpływem intensywnego spojrzenia Hale'a pożałował, że nie miał w szklance czegoś mocniejszego.

- Kilka dodatkowych kilogramów też złapałeś, ale wciąż daleko ci do mojej wagi, dlatego nie dostrzegasz, że mnie dogoniłeś ze wzrostem. Myślę, że za jakiś czas możesz być nawet wyższy ode mnie. - powiedział ze szczerym rozbawieniem

- Och, okay... to dosyć niespodziewana komplikacja - westchnął pocierając nasadę nosa. - Gdybym wiedział, przełożyłbym zrobienie tego tatuażu o rok - przyznał z niechęcią

- Dlaczego? - zdziwił się Hale

- Kasa.

- Mógłbym...

- Nie.

- Nawet nie wiesz co chcę powiedzieć!

- Wiem - zapewnił - I mówię: nie ma mowy.

- Stiles...

- Nie wezmę od ciebie kasy, Hale.

- Jesteś w moim stadzie - przypomniał Derek - Myślisz, że nie pomógłbym Scottowi czy Jacksonowi, gdyby któryś tego potrzebował?

- Nie, ale...

- Wiem, że to kwestia dumy.

- To w takim razie powinieneś domyślać się też tego, że nie zmienię zdania.

- A gdybym załatwił to inaczej?

- To znaczy jak? - zapytał mrużąc oczy podejrzliwie

- Jordan wspominał coś, że twój Jeep dużo pali...

- Zamorduję tego paplę - syknął Stiles, odstawiając swój talerz do zlewu

- Co gdybym robił za twojego szofera?

- Derek, to jakieś dziewięć mil w jedną stronę. Razy cztery?

- Nie mówię, że zawsze będę mógł, ale przez większość dni z pewnością - wytłumaczył Hale - Czy to byłaby akceptowalna forma pomocy? - zapytał dosyć teatralnym tonem

- Jesteś niemożliwy - prychnął Stiles, kopiąc go po kostkach - Niech ci będzie - poddał się - Jednak w piątki będę jeździł Jeepem. Zawsze. Nie chcę, żeby poczuł się porzucony...

- I to ja jestem niemożliwy?

- Nie wątp w to.

- Ty też jesteś. Niemożliwie uparty na pewno - oznajmił wilkołak, sięgając po coś do jednej z szafek w salonie. Wrócił z dwoma butelkami piwa Budweiser - Dawka dozwolona przez twojego ojca - pomachał mu butelką przed nosem - Chyba, że nie chcesz...

- Nie bądź... inteligentny wstecznie - powiedział, zabierając mu alkohol - Co oglądamy? - wskazał głową na telewizor - O tej godzinie raczej nic ciekawego nie ma, ale masz połączenie z internetem, więc coś zaradzimy...

- Coś nieco starszego, sprzed dwutysięcznego roku - zaproponował Derek - Wciąż nie doszedłem do siebie po tych latających rekinach, jakimi uraczyłeś mnie ostatnio.

- Co chcesz Sharknado, to świetna komedia, w życiu nie słyszałem, żebyś się tyle śmiał - zawołał, zgarniając pilota ze stolika

- A to nie był przypadkiem horror, a nie komedia?

- Zapamiętaj jedno: horror klasy Z, to najlepsze komedie na świecie - zapewnił - Mówi ci to zawodowy Nerd, więc musi to być prawda.

- Jasne... - westchnął Hale, sadowiąc się obok niego. I może Stilesowi się coś uroiło, ale czy wilkołak właśnie go powąchał. Odwrócił głowę błyskawicznie i Derek przez sekundę czy dwie wyglądał, jak szczeniak przyłapany na gryzieniu nowych klapek. - Um, przepraszam. Pachniesz trochę... jak ja i...

- Uhm, użyłem twoich kosmetyków - przyznał czując się nieco surrealistycznie. W końcu nie zrobił nic niestosownego, prawda? Teraz, kiedy obserwował Hale'a próbującego za wszelką cenę utrzymać maskę obojętności na twarzy już niczego nie był pewien. Powinien jak najszybciej wziąć się za nadrabianie barków w wiedzy o wilkołakach. Obiecał sobie, że jak tylko wróci do domu zabierze się za książki od Argenta.

- Jasne - mruknął Derek pozornie obojętnym tonem, ale Stiles wiedział lepiej i nie potrafił całkowicie się zrelaksować. Nawet piwo straciło smak. - Obejrzymy, "Mumię"?

- Może być - wymamrotał bez przekonania

***

W końcu atmosfera się rozluźniła, ale potrzebowali do tego dwóch filmów z serii, każdy nowszy był gorszy od poprzedniego, morza popcornu, pizzy z papryczkami jalapeno i jeszcze dwóch piw. Hale już za pierwszym razem złamał zasady ustalone przez Johna. Stiles zaczynał się martwić tym czy nieświadomie niczego nie zepsuł.

W końcu powieki Stilesa zaczęły się nieco przymykać. Ziewnął i sięgnął po koc leżący na oparciu kanapy. Może i był środek lata, ale on miał na sobie T-shirt i stare dresy.

- Stiles... - odezwał się niespodziewanie Derek. Najwidoczniej żaden z nich nie śledził z uwagą jakiegoś filmu o Draculi. - Powiesz mi w końcu czego chciał od ciebie Chris Argent?

- Chyba pogadać - przyznał ostrożnie, siadając na kanapie po turecku i odwracając się w stronę Dereka - Dał mi pendrive z kopiami jakichś książek o wilkołakach.

- Sprawdzałeś je? - zapytał Hale dziwnie spięty

- Jeszcze nie i dzisiaj na pewno nie mam na to siły ani ochoty - mruknął ospale - Poza tym wydaję mi się, że to był pretekst, żeby poprosić mnie o przysługę...

- Czego on od ciebie chce?

- Twierdzi, że prawdziwą kotwicą Scotta jest Lydia Martin.

- Ta...?

- Która jest dziewczyną Jacksona, najlepszą przyjaciółką Allison i... to ją ugryzł Peter, a i tak się nie przemieniła. - wymienił

- Fantastyczna informacja - zironizował Hale - Mam nadzieję, że Argent się myli. Scott i Jackson dopiero dzisiaj przestali na siebie warczeć - przypomniał, chociaż Stiles też tam był - Jeśli jednak ma rację... to dobrze, że wiem wcześniej.

- Chris chce, żebym miał oko na Allison po tym jak to wyjdzie.

- Żeby się nie załamała i nie odstrzeliła żadnego z nich - odgadł wilkołak bez pudła - Super, ty weźmiesz na siebie Allison, ja będę zbyt zajęty Whittemorem.

- Możesz też pogadać z Dannym? - zaproponował ostrożnie - Jackosn i tak w końcu pęknie i mu powie o wilkołakach. Trzymają się razem odkąd pamiętam.

- Pomyślę o tym - obiecał Derek - To będzie bajzel na skalę jakiej sobie nie wyobrażasz, Stiles. Może Satomi zgodzi się wziąć, któregoś do siebie...

- Zły pomysł - zaprotestował Stilinski - Któregokolwiek odeślesz poczuje się...

- Odtrącony przez stado - skończył za niego Hale - Kurwa.

- No lepiej bym tego nie podsumował - wymamrotał Stiles ze zmęczonym uśmiechem.

***

W jednej chwili spał twardo, a w następnej zrywał się na nogi jak poparzony. Przez sekundę czy dwie nie wiedział co go obudziło, ani gdzie się znajdował. Najpierw przypomniał sobie, że został u Dereka i najwyraźniej musiał zasnąć po rozmowie o ewentualnych skutkach kataklizmu, który nazywał McMartin.

Dźwięk przypominający, ryk zranionego zwierzęcia rozległ się w ciemnościach i Stiles poczuł jak wszystkie włosy na ciele mu się jeżą. Namacał swój telefon i włączył lampkę, nasłuchiwał przez kolejne pięć sekund, przeklinając się za zostawienie Beretty z dala od kanapy. Odłożył ją gdzieś, do jednej z pustych szuflad w ogromnej komodzie. Niepewnie i najciszej jak potrafił ruszył w kierunku sypialni Hale'a. Ostrożnie uchylił drzwi i nie zobaczył nic poza Derekiem rzucającym się na łóżku jakby ktoś raził go prądem.

Krok za krokiem szedł w jego stronę. Zaświecił małą lampkę nocną i odetchnął dla odwagi. Budzenie wystraszonego wilkołaka mogło skończyć się dla niego naprawdę źle, ale nie potrafiłby zostawić go w ten sposób.

- Derek? - wyszeptał, kładąc mu rękę na ramieniu. Nie potrząsał, ani nie naciskał mocno. - Derek, no dalej, obudź się - powtórzył nieco głośniej, przebiegając palcami po skórze. Spodziewał się ataku, może odepchnięcia, ale z całą pewnością nie przypuszczał, że wilkołak wciągnie go na łóżko i potraktuje jak misia przytulankę. Czuł jak Hale drżał i chłonął jego zapach. Z każdą sekundą, Derek zdawał się uspokajać. Stiles nie musiał robić ani mówić nic więcej. Wystarczyło, że był. Nigdy wcześniej nie rozumiał w pełni, co oznaczało dla niego bycie kotwicą Dereka.

Trwanie przy nim wtedy, kiedy Hale najbardziej tego potrzebował.

Stiles stopniowo zaczął się rozluźniać, bo początkowo instynktownie napiął wszystkie mięśnie i wstrzymał oddech. Wypuścił powietrze i byłby się ułożył wygodniej, gdyby Derek całkowicie nie blokował mu możliwości poruszania się. To było ponad sto kilo, bezwładnego wilkołaka.

- Heeej - sapnął, szturchając wilkołaka w łopatkę - Derek, nigdzie nie idę, ale muszę się położyć normalniej. Jest mi cholernie niewygodnie. - Przez dłużej niż minutę nie było żadnej reakcji, aż w końcu Hale uniósł się na łokciach. Stiles błyskawicznie przesunął się w górę materaca, tak żeby w całości na nim leżeć, a nie częściowo zwisać, jak do tej pory. Miło, że jego szyja znalazła oparcie, kark i tak często bolał go od zbyt długiego siedzenia przed laptopem.

Derek objął go ponownie, z tą samą desperacją co za pierwszym razem. Już nie zgniatał go całkowicie, ale wciąż częściowo na nim leżał. Stilinski mógł bez problemu poczuć jak bardzo napięte było ciało wilkołaka. Cały czas w pogotowiu, gotowy do ataku lub obrony. Stiles nie wiedział co mógłby jeszcze zrobić, żeby mu pomóc. Niepewnie zaczął sunąć palcami po ramionach, rękach i z powrotem, aż do karku i linii włosów. Nie miał pojęcia ile czasu upłynęło zanim Hale, zaczął się choć odrobinę relaksować.

Stiles zasnął z mętnym obrazem świtu i uczuciem zarostu Dereka drażniącego skórę na jego szyi.

***

Przez nocną pobudkę, obudził się dopiero przed jedenastą. Przeciągnął się i otworzył oczy, od razu napotykając zaniepokojone spojrzenie Dereka.

- Dziękuję... naprawdę nie musiałeś...

- To nie problem - zbył go machnięciem ręki - Derek każdy ma koszmary, a sądząc po tym jak się zachowywałeś, to nie był zwyczajny koszmar.

- Wspomnienia wymieszane z koszmarami. Śnił mi się pożar i zwęglone ciała mojej rodziny. A potem ogień bez końca i początku, a ty stałeś wewnątrz niego. Naprawdę wolałbym nie doświadczać czegoś podobnego ponownie. - wyznał bezbarwnym tonem - Przez parę dni mogę być nieco paranoiczny.

- Będę odbierał nawet w środku nocy - przysiągł, widząc jak bardzo wilkołak wydawał się wytrącony z równowagi.

- Myślałem raczej o tym, że... - Hale zawahał się na sekundę - zostałbym u ciebie? Szeryf raczej nie byłby zachwycony, gdybym chciał cię tutaj przetrzymywać dłużej...

- Och, jasne - powiedział nawet nie próbując ukryć zaskoczenia. Przyjrzał się Derkowi, sprawdzając jak wiele szkód wyrządził koszmar. Oczy wydawały się bardziej puste niż na co dzień, a cała postawa Hale'a zdradzała zmęczenie psychiczne. - Derek, co to jest? - zapytał, wpatrując się w mostek wilkołaka, na którym znajdował się nowy tatuaż.

Litery: M (S) S

I miniaturowa kotwica czteropłatowa pod nimi.

- To... ty - powiedział zdawkowo. Gdyby Stiles nie znał go lepiej mógłby stwierdzić, że Hale poczuł się speszony.

- Okay...? Czemu czteropłatowa, a nie ten najpopularniejszy wzór kotwicy?

- Bo jesteś zawsze... obok. - powiedział Derek, patrząc gdzieś obok głowy Stilesa - Nów - pierwsze ramię, pierwsza kwadra - drugie ramię, pełnia - trzecie ramię i ostatnia kwadra - czwarte ramię - wytłumaczył, wskazując na kolejne elementy tatuażu.

- Kiedy i gdzie go zrobiłeś?

- Satomi - przyznał z niewielkim uśmiechem - Od zawsze wiedziała jak na mnie patrzeć, żeby zobaczyć to co najbardziej chciałbym zachować dla siebie. - dopowiedział - I przysięgam, że obiecałem trzymać gębę na kłódkę tak długo jak będzie trzeba, ale...

- To dlatego się wściekałeś, kiedy Brett ze mną flirtował - odgadł Stiles. Nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce - Czy w ogóle są przypadki osób, kotwic wilkołaków, które nie są z nimi spokrewnione, ani związane?

- Tak. Nie okłamałbym cię na ten temat. To wróciłoby i ugryzło mnie w tyłek boleśnie - prychnął poirytowany Hale, najwyraźniej nie lubił, jak zarzucało mu się bycie nieszczerym - Po prostu my...

- ... to nigdy nie wypaliłoby między nami, bo ty byłeś we mnie zakochany już wtedy, kiedy przyznałeś się do tego, że jestem twoją kotwicą. - odgadł Stilinski. Ile minęło? Siedem, właściwie prawie osiem miesięcy. Stiles poczuł jak robi mu się dziwnie na żołądku. I on miał się za bystrego? Jak mógł się nie zorientować... Przecież ci wszyscy ludzie! Parrish mówił mu od początku, że Hale coś do niego czuł, a Stiles mu zwyczajnie nie uwierzył. To, jak Scott reagował na Stilesa w pobliżu Dereka. I zaczął dziwacznie traktować samego Stilinskiego. Uwagi Chrisa Argenta. Nawet jego ojciec się zorientował i chyba nawet nie miał nic przeciwko.

- Stiles? - zawołał Derek machając mu ręką przed oczami - Rozumiem, że to dużo i jeśli wolałbyś, żebym dał ci się z tym oswoić, to...

- Dlaczego nic nie powiedziałeś?

- Bo nawet jakbyś mnie odrzucił, to niewiele by zmieniło. Nadal byłbyś moją kotwicą, jedyna różnica polegałaby na tym, że wtedy nie bardzo mógłbym liczyć na bycie twoim przyjacielem. - wytłumaczył Hale - Chciałem, żebyś mnie poznał i z czasem może to odwzajemnił - dokończył wzruszając ramionami - Kiedy dowiedziałem się, że zrobiłeś tatuaż... zacząłem mieć nadzieję, że może... ale nigdy nic nie zasugerowałeś.

- Jesteś cholernym wilkołakiem, wszędzie wściubiasz nochal i nie mogłeś poczuć, że jestem tobą zainteresowany?

- Adderall - warknął Derek

- Mój lek na ADHD, no i?

- Wpływa na skład chemiczny w twoim organizmie i nie potrafiłem dobrze zinterpretować twoich emocji.

- Och...

- Taa... - mruknął wilkołak nieszczęśliwie - To jest cholernie frustrujące. - przyznał - Czasami kusiło mnie żeby podmienić ci to na witaminy.

- Uwierz to nie jest najlepszy pomysł - wyznał Stiles - Jestem... bardziej nadaktywny i wkurzający. W wieku jedenastu lat doprowadziłem ojca do płaczu z frustracji i niewyspania.

- Nie zrobię tego - obiecał Hale - Stiles... wiem, że między nami jest osiem lat różnicy, ale...

- Wszyscy dookoła i tak myślą, że się spotykamy - prychnął Stiles - Mój ojciec jest przekonany, że wcale nie nocuję tutaj na kanapie i wiem, że groził ci odstrzeleniem penisa, więc...

- To było przerażające, ty mały, wredny dupku!

- Jeszcze nie zaczęliśmy się spotykać, a ty już przechodzisz do wyzwisk, Hale?

- Stiles. - warknął, pochylając się w jego stronę niebezpiecznie

- Też cię kocham - powiedział lekkim tonem, ale wyznanie było prawdziwe i Hale musiał to wyłapać, bo na chwilę zamarł. Przestał nawet oddychać, a potem wyrwał się do przodu, obejmując Stilesa z siłą zdolną zgnieść żebra i wycisnąć całe powietrze z płuc. - OFFFFFFF. - sapnął Stiles i Derek nieco rozluźnił uścisk, wpatrując się zamiast tego w jego usta. Stiles w porę zablokował go dłonią - Taaak, też jestem baaardzo zainteresowany przejściem do tej części z całowaniem, ale żaden z nas nie umył wieczorem zębów, dzisiaj rano też jeszcze nie. Cuchnące porannym oddechem pocałunki zostawimy sobie na dziesięciolecie związku - obiecał

- Stiles. - O, to jest dokładnie ten ton, jakiego ktoś używał, gdy brakowało mu sił na walczenie z dziwactwami kogoś kogo kochał. Stiles wyszczerzył się radośnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro