Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kotwica cz. 5

Poprawiłam na ile byłam w stanie.

Zasypiam przed laptopem, bo spałam jedynie jakieś 3h, a potem byłam w pracy. Jak obudzę się w środku nocy i poczuję się odpowiednio zmotywowana, to może napiszę ostatnią część "Kotwicy".

Dostałam spory odzew w głosowaniu, na to którego Stereka chcecie. Fajnie byłoby gdyby choć połowa osób, która zagłosowała zostawiła pod tą częścią krótki komentarz. Nie musi być dzisiaj, możecie poczekać do jutra aż sprawdzę. I nie wymagam, rozprawki na pół strony (chociaż ja na ao3 zostawiam takie komentarze jak coś mi się spodoba). Jedno zdanie. 6 lub 10 słów. Jak będzie więcej to też oczywiście się nie obrażę XD

No i przy okazji zachęcę do zerknięcia na inne teksty w tej książce, które nie są sterekami.

Fandom TW nie jest aż tak aktywny jak kilka lat temu, a fajnie jest czasem poczytać coś innego.

Pewna osóbka poleciła mi opowiadania Stiles/Deucalion i gdyby mój angielski był lepszy to pewnie już połowę z nich bym przeczytała. A tak jestem dopiero w połowie pierwszego, bo czasem nie rozumiem jakiegoś zdania, szczególnie jak jest tam jakiś idiom, albo nieoczywiste porównanie. Muszę trzy razy sprawdzać czy aby na pweno tak to powinnam zrozumieć XD



***

Scott poskarżył Melissie, że od nowego roku Stiles zmienia szkołę. Nie do końca było jasne, co chciał tym osiągnąć, bo Stilinski może i traktował panią McCall trochę jak zastępczą mamę, ale jej zdanie nie miało decydującego znaczenia. Gdyby nawet powiedziała mu, że robił źle i powinien zostać w BHHS, to Stiles podziękowałby jej za troskę i dalej obstawał przy przeniesieniu się.

Nieco dziwniej zrobiło się, kiedy Melissa wpadała do nich herbatę w drugi weekend lipca i wprost zapytała go, czy to przemyślał i przeliczył koszty. Chciała też wiedzieć, co John o tym myślał, a gdy staruszek przyznał, że sam był zaskoczony tym pomysłem, ale skoro Stiles tego potrzebował, to dadzą radę. Kobieta przez minutę wodziła wzrokiem od ojca do syna, by ostatecznie westchnąć ciężko i poprosić o coś mocniejszego do tej herbaty. John z uśmiechem na ustach wyciągnął z kuchennego kredensu napoczętą butelkę rumu.

Stiles odetchnął z ulgą i ukradkiem dolał też sobie. W sumie nie smakowało najgorzej. Na pewno lepiej niż whisky, którą wyniósł z domu jakiś rok wcześniej. To wydawał się tak dawno temu, niemal w innym życiu. Poniekąd naprawdę tak było. Wtedy sądził, że są ze Scottem niczym bliźniacy syjamscy i potrzeba by katastrofy na skalę światową (choćby wybuch epidemii zombie), aby ich rozdzielić.

Bardziej pomylić się nie mógł. Wystarczyło, że Scott zyskał trochę wilkołaczej siły, nową lepszą pozycję w drużynie lacrosse i na drabinie szkolnej hierarchii, oraz zdobył wymarzoną dziewczynę. Tak, to sporo nowości w jego życiu jak na niecałe dwanaście miesięcy. Stiles domyślał się, że posiadanie tego wszystkiego, kiedy jeszcze niedawno było się nikim więcej niż: "Tym dzieciakiem z astmą", mogło uderzyć do głowy.

Rozumiał, ale to nie znaczyło jeszcze, że Scottowi mogło ujść płazem ignorowanie go miesiącami. Czasami czuł, że wytworzyła się między nimi przepaść nie do przejścia. Ogromna dziura wypełniona toksynami z tych wszystkich zaszłości. Poczuciem zdrady, odrzucenia, osamotnienia, wciąż rosnącym gniewem, żalem i zazdrością. Ilekroć przez te wszystkie miesiące widział McCalla przy stoliku drużyny w stołówce, albo szwendającego się z Allison, Lydią i Jacksonem po mieście, miał wrażenie, że coś zaciska się w nim boleśnie.

Scott, kiedy tylko uświadomił sobie jak to wszystko wyglądało z perspektywy Stilesa, przeprosił. Właściwie to wciąż przepraszał, bo Stilinski nie mógł ot, tak zapomnieć i powiedzieć: "Nic się nie stało, Scottie. Oczywiście, że nadal możemy być najlepszymi przyjaciółmi". Miał wrażenie, że McCall kpił sobie z niego w żywe oczy. Jak można myśleć, że w porządku będzie zerwanie kontaktu na kilka miesięcy i oczekiwanie od niego, że to absolutnie nic nie zmieni w ich relacji. Nie raz i nie dwa miał chęć zapytać, czy McCall był zwyczajnie głupi, czy głupi...

Ostatecznie to Derek nieco wszystko ułatwił, przyjmując McCalla do stada. Jasno i wyraźnie mówiąc mu gdzie i kiedy odbywają się spotkania watahy i, że tylko bycie martwym usprawiedliwia go od nieprzyjścia. Scott dostosował się bez większych protestów i Stiles nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś musi się za tym kryć. Wstydził się tego, ale nie potrafił mu zaufać.

— Nikt ci nie każe — oznajmił Hale z lekkim wzruszeniem ramion — Chciałbym jednak, żebyś uwierzył choć trochę, że wiem, co robię.

— Akurat w to nie wątpię — prychnął, przyglądając się z wygodnego fotela plażowego, stojącego na środku uprzątniętego ogrodu, jak ekipa remontowa wymienia okna w budynku należącym do Hale'a. — Inaczej wciąż trułbym cię o przemienienie akurat Jacksona ze wszystkich ludzi.

— Tego akurat nie przemyślałem, ale wygląda na to, że Whittemore radzi sobie całkiem nieźle.

— Jest... mniej uciążliwy niż zazwyczaj — przyznał niechętnie — To wciąż ten sam Jackson, a jednocześnie jego złośliwości nie przeszkadzają mi aż tak bardzo, gdy nie są skierowane w moją stronę.

— Scott chyba nie podziela twojego zdania — zauważył Hale, wskazując skinieniem głowy, na dwie swoje bety toczące zaciekły spór o to, który z nich ma kopać, a który grabić.

— A to akurat dziwne, bo przecież dogadywali się w ostatnich miesiącach — mruknął, przypatrując się im z zastanowieniem — Chociaż... to było, zanim Jackson został przemieniony.

— Myślisz, że to jest aż tak proste? McCall sądził, że będzie jedynym wilkołakiem w okolicy?

— Nie licząc ciebie, oczywiście? — wtrącił Stilinski. Derek skinął jedynie głową, patrząc na niego z zainteresowaniem. To całkiem przyjemne uczucie: świadomość, że ktoś naprawdę słuchał tego co Stiles miał do powiedzenia. — Nie wiem na pewno, kiedyś biegle posługiwałem się McCallowym dialektem, umiałbym powiedzieć ci, co siedzi mu w głowie jedynie na podstawie tego, jakie robił miny i co zjadł na obiad. A teraz? To jak patrzenie na film, który znasz na pamięć w nowszej "lepszej" wersji.

— Musisz mieć jakieś zdanie — oznajmił Hale, przechylając się ze swoim fotelem bardziej w jego kierunku. Stiles starał się jak mógł nie zrobić nic idiotycznego jak zaciągnięcie się zapachem wilkołaka — A ja chcę wiedzieć, co mi umyka, bo powinienem wymyślić jakiś inny trening dla niego. To, co sprawdza się w przypadku Whittemora nie działa tak dobrze na McCalla. Nadal jest niespokojny przed pełnią i zdarza mu się kłócić ze swoją wilczą stroną...

— To ostatnie może mieć coś wspólnego, z tym że kłuci się też ze swoją kotwicą.

— Argent nie jest jego prawdziwą kotwicą — prychnął Hale — Tylko zastępczą, tymczasową. Tak jak ja latami korzystałem z gniewu.

— Nie odgryź mi za to głowy, ale... na pewno nią nie jest, czy ty zwyczajnie nie chcesz, aby nią była?

— Nie jest. Rozmawiałem z nią i ona też zdaje sobie z tego sprawę. Mogę nie lubić Argentów i uważać, że Scott pakuje się wprost na minę, uganiając się za córką Chrisa, ale... — wyraźnie zawahał się na chwilę — Młode wilkołaki rzadko, kiedy znajdują stałą kotwicę przy pierwszym podejściu. A Allison zwyczajnie czuje się zraniona, co jestem w stanie zrozumieć.

— Dlaczego? Przecież to nie tak, że kotwicą może być jedynie osoba, z którą łączy wilkołaka romantyczne uczucie. — czuł się wyjątkowo głupio, wypowiadając to zdanie na głos, jakby przyznawał się do czegoś, co wolałby, aby pozostało ukryte.

— Nie. To może być rodzic, dziecko, uczucie czy nawet zawód... albo budynek, który ma dla nas szczególne znaczenie — wymienił Hale — Mogę się założyć, że gdyby twój ojciec został przemieniony i przeżył, to po ludzkiej stronie trzymałaby go świadomość bycia odpowiedzialnym za tych wszystkich ludzi w miasteczku. Pozostałby ludzki dzięki byciu szeryfem.

— Pewnie tak...

— Jednak gdy wilkołak jest z kimś w związku, to przeważanie ta osoba staje się jego kotwicą. Często to nawet nie jest świadomy wybór. To, że Allison nią nie jest, mówi wystarczająco wiele na temat tego jak silnym uczuciem Scott ją darzy.

— Chcesz powiedzieć, że...

— To nie przetrwa kolejnych miesięcy, a może nawet tygodni. I gdybym nie przeczuwał, że oberwę strzałą między oczy, to mógłbym powiedzieć jej, że mi przykro.

— Poważnie? — dawno nie czuł się tak zaskoczony jak w tym momencie

— Allison mogła dać się zmanipulować Kate, ale... bo ja wiem? Przypomina trochę mnie w jej wieku.

— Wciąż jednak... strzelała do Scotta i do ciebie — przypomniał

— Zapominasz, że obserwowałem ją dosyć uważnie, aby umieć określić, jak dużym zagrożeniem może się stać. Allison świadomie czy też nie, wiele spraw opiera na logice. Zaufała komuś, kto nigdy wcześniej jej nie zawiódł. A tego nie można było powiedzieć o Chrisie i Victorii, skoro okłamywali ją przez całe życie. Tak samo Scott zataił przed nią coś ważnego. Kate natomiast zawsze miała talent do manipulacji... — powiedział z goryczą — To jak, powiesz mi, co siedzi w głowie McCalla? — nie ma to jak subtelna zmiana tematu w wykonaniu Dereka Hale'a. Tym razem mu darował, ze względu, na jakiego temat chciał uniknąć wilkołak. Kate Argent. Stiles też nie szczególnie lubił o niej myśleć, a co dopiero rozmawiać.

— Pamiętaj, że nie jestem nieomylny.

— Jasne — Derek rzucił to słowo pozornie lekkim tonem, ale coś podpowiadało Stilesowi, że w tym wypadku Hale zgodził się dla świętego spokoju. Miło było, gdy ktoś dostrzegał jego intelekt, ale pójście o krok dalej traktowanie jego wypowiedzi jak prawdy ostatecznej, to już sprawiało, że skóra mu cierpła.

— To złożona sprawa. Nie ty go przemieniłeś i Scott może z całego serca nienawidzić Petera i twierdzić, że ugryzienie to najgorsze co go spotkało. Jak znam McCalla, to pewnie nawet sam w to wierzy. — wyjaśnił najciszej, jak potrafił — Wiem, że dla niego to co zyskał na przemianie było, jak wygranie na loterii. Koniec z astmą i słabościami. Został nawet kapitanem drużyny... I tak przemiany są kłopotliwe, łowcy to prawdziwe wrzody na dupie, ale w ogólnym rozrachunku? Bycie wilkołakiem mu się opłaca.

— Okay? Ale gdzie w tym jego niechęć do innych? Z reguły wilki pragną jak największego stada...

— Scott jest przyzwyczajony do samotności. I mówię o tym z prawdziwą niechęcią, więc lepiej doceń, że w ogóle to robię... — zaznaczył Stilinski — Ojciec Scotta zostawił ich kiedy ten był kilkulatkiem i praktycznie nie jest obecny w jego życiu.

— Ty chyba nie...

— Nie twierdzę, że widzi w tobie jakiś substytut rodzica. Nie wiem tego. Mój staruszek pomimo wad, daje radę, zgodził się nawet na ten cholerny tatuaż. Mam inną perspektywę.

— Tatuaż? — wychrypiał Hale

— Uhm, herb?

— Mogę zobaczyć? — zapytał Derek, brzmiąc wyjątkowo niepewnie jak na niego

— Później. — mruknął Stiles. Prawda była taka, że mógł pokazać tatuaż Hale'owi, ale nie chciał, aby Jackson albo Scott o nim wiedzieli. Przynajmniej na razie — Wracając do Scotta... on ci ufa, Derek. Polega na tobie bardziej niż na jakimkolwiek dorosłym. I powtarzam po raz kolejny, że mogę się mylić, ale wydaję mi się, że on zwyczajnie się boi.

— Co? Niby czego?

— Jesteś czasem uroczy — palnął

— Uroczo głupi, to chciałeś powiedzieć. — warknął Hale z lekkim nadęciem

— Też. Scott myśli, że jak przybędzie ci kilka nowych bet, to on znowu zostanie odsunięty.

— To, co mam zrobić? — zapytał Derek z irytacją, mocno pobrzmiewają w głosie — Muszę mieć większe stado, to jakby kwestia przetrwania na tak dużym terenie.

— Wiem — mruknął Stiles, przygryzając dolną wargę — Nie ma w okolicy żadnej watahy, z którą byłbyś w dobrych stosunkach?

— Satomi. Stado twojego szczeniaczka z Devonford.

— Brett nie jest moim szczeniaczkiem — zaznaczył na wstępie — Powinieneś zabrać Scotta do nich pod pretekstem szukania jakiejś księgi, zielska czy czegokolwiek.

— Żeby zobaczył, w jaki sposób funkcjonuje większe stado — odgadł Hale — Mówił ci ktoś, że jesteś geniuszem?

— Raz czy dwa. Ale zawsze miło usłyszeć — zaśmiał się, bo jakoś nagle mu się zrobiło dziwnie lekko i przyjemnie.

— No to: jesteś geniuszem Stiles — zabrzmiało to całkiem poważnie

— Uhm — odchrząknął nerwowo — Myślisz, że skończą dzisiaj całość? — zapytał, patrząc na, zawzięcie kopiącego McCalla i Jacksona deptającego mu po piętach ze spalinową glebogryzarką.

— Będę zadowolony jeśli wyrobią się do przyszłego wtorku — prychnął Hale — Szłoby im o wiele szybciej, gdyby nie sabotowali nawzajem swojej pracy.

Stiles im nie zazdrościł, ale nic nie zmusiłoby go do zaproponowania pomocy. Za ciepło i za duszno jak na jego ludzkie możliwości. Co prawda temperatura utrzymywała się poniżej dwudziestej piątej kreski, a na niebie pojawiało się coraz więcej deszczowych chmur.

Czuł się usprawiedliwiony, bo jego zadaniem na ten wtorek było zrobienie zakupów dla ekipy remontowej. Część mężczyzn pochodziła z odległych krańców hrabstwa i codzienne dojazdy zjadłyby większość ich wypłaty i mocno opóźniły prace, więc Derek zgodził się na postawienie dwóch baraków obok kamienicy. Zazwyczaj wysyłali jednego lub dwóch ludzi z ekipy, ale ich mniejszy samochód padł, a większy był potrzebny do wywożenia niekończącej się sterty szkieł, starych drewnianych ram i gruzów.

Derek nie zgodziłby się wpuścić obcego za kierownicę Camero, dlatego Stiles niemal padł na zawał, gdy tego ranka w jego kierunku poleciały kluczyki wraz z listą zakupów. Przez minutę czy dwie gapił się na wilkołaka nawet nie mrugając, na dziewięćdziesiąt osiem procent zrobił też jakąś dziwaczną minę, bo Derek uśmiechnął się pobłażliwie. Trochę jak do dzieciaka, który przez przypadek wybił sobie górne i dolne jedynki, a teraz kombinował, jak do tego doszło...

Jackson zagwizdał na palcach, a Scott przyglądał mu się z wyraźnym niezadowoleniem. Stiles wciąż nie rozgryzł, o co im do diabła chodziło, ale mniejsza o to. Ważniejsze było napawanie się ich cierpieniem. Aż szkoda, że odciski, jakich z pewnością się nabawią, zaleczą się, zanim Stiles zdąży wymyślić porządną kpinę na ten temat.

— Stilinski podrzuć mi wodę! — wrzasnął Whittemore, spoglądając na niego z odległego końca przekopanego placu.

— Magiczne słowo?! — odkrzyknął, kątem oka widząc, jak Derek krzywi się na zbyt głośny dźwięk w pobliżu własnego ucha.

Jackson powiedział coś do McCalla, a ten zbył go jedynie machnięciem ręki. Whittemore pokazał mu środkowy palec, odłączył słuchawki od telefonu i zwinął je w kłębek. Chwilę wpatrywał się w Stilesa, jakby chciał się upewnić, że ten naprawdę zmusi go do cofnięcia się do przedszkola.

— Accio woda, Stilinski — warknął na tyle głośno, że usłyszeli go nawet robotnicy na rusztowaniu.

— To nie o to magiczne słowo mi chodziło, ale... masz plusa za inwencje — powiedział, sięgając do leżącej obok Dereka turystycznej lodówki. — Została cytrynowa, albo niegazowana! — krzyknął, za co zarobił delikatne klepnięcie w udo i zirytowane warknięcie od Hale'a.

— Cytrynowa! — przyszła niemal natychmiastowa odpowiedź — Weź obie, w sumie. McCall też chce, ale się dąsa i sam ci nie powie!

— Okay — mruknął, wiedząc, że wilkołaki i tak najprawdopodobniej go usłyszą. To znaczyło, że Scott mógł podsłuchać co nieco z jego rozmowy z Derekiem. Starał się mówić jak najciszej, ale skoro McCall poczuł się obrażony, to...

Potknął się o wyciągnięte nogi Hale'a i byłby wyrżnął jak długi, gdyby ten nie zerwał się z wilkołaczą prędkością i nie przytrzymał w pionie. Oczywiście, Stiles musiał przy okazji przyłożyć mu z łokcia w grdykę. Wilkołak wilkołakiem, ale to musiało być co najmniej nieprzyjemne.

Stiles wyszczerzył się przepraszająco do Dereka, starając się jednocześnie nie zaślinić sobie koszulki. Hale chyba nie wiedział, co mu robił, wyglądając w ten sposób. Prowizoryczne spodenki zrobione z uciętych, na wysokości kolan jeansów i luźna, biała bokserka z Hulkiem duszącym w uścisku Iron Mana. Nadruk zaczął miejscami pękać i się kruszyć. Derek musiał, więc mieć ją od kilku lat. Włosy nie zostały ułożone jak zazwyczaj, wyglądały raczej na mocno nastroszone i potargane z grudkami ziemi gdzie niegadzie. Stiles nigdy nie lubił specjalnie porno z mechanikami czy robotnikami, gdzie każdy facet miał mięśnie rąk większe niż jego udo, a ich ciała pokrywał sztuczny brud i pot.

Derek natomiast działał na niego w tym wydaniu mocniej niż zazwyczaj. Może miało to coś wspólnego, z tym że Hale miał niezłe ciało, ale nie przesadnie napakowane. Miła dla oka sylwetka, przystojna twarz i ładne linie mięśni. Nawet kiedy siedział pozornie zrelaksowany Stiles dostrzegał drzemiącą w nim zwinność i siłę. Pewnie duże znaczenie odgrywało tu to całe bycie wilkołakiem. Wszystko to razem sprawiało jednak, że coraz częściej zdarzało mu się zagapić. Wiedział, że zaczynał być oczywisty i bał się momentu, w którym Derek odkryje jak Stiles zaczął na niego patrzeć. Nie jak na kumpla czy przyjaciela, a jak na kogoś w kim był zakochany.

***

Komentarzyk?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro