Kotwica cz.4
Błędy Niesprawdzone
Ta część jest nieco dłuższa. Ponad 3K słów
Jeśli przeczytasz i coś Ci się spodoba, to bardzo ładnie proszę o zostawienie komentarza.
Dla: ordinarypandabear Lovciana1710 oraz szahzei za zasilanie mojej weny i chęci do pisania :)
***
— Wilkołak?! — szeryf brzmiał na dokładnie tak wkurzonego, jak Stiles spodziewał się, że będzie
Mieli już za sobą uroczą prezentację kłów i pazurów. John, a także Parrish obejrzeli je sobie dokładnie, nawet za pomocą lupy. Po czym zgodnie stwierdzili, że są prawdziwe. Ojciec Stilesa milczał kilka długich minut, wodził wzrokiem od Dereka do Stilesa i wzdychał ciężko. Dopiero po jakimś kwadransie nastąpił przewidywalny wybuch. Najprawdopodobniej musiał najpierw wyjść z szoku, który słusznie mu się należał, po poznaniu takich rewelacji.
— Tak — odpowiedział Derek dziwnie potulnym głosem — Rodzonym, bo są i takie które zmieniły się w skutek ugryzienia alfy — podpowiedział usłużnie, zanim Stilinski zdążył zdzielić do z łokcia w przeponę. Przecież pięć razy ostrzegał, żeby dawkować ojcu informacje! Nie wszystko na raz, ludzie! John miał czterdzieści dziewięć lat na karku, a jego wyniki nie były nawet w jednej trzeciej tak dobre jak mógłby być, gdyby nie był upartym osłem i przestrzegał zaleceń lekarza oraz diety rozpisanej przez swojego cudownego, jedynego syna. "Wilkołaki istnieją" - już to jedno zdanie, podparte niezbitymi dowodami w postaci przedstawiciela danego gatunku, wystarczyło, aby doprowadzić kogoś o słabych nerwach do załamania, albo zawału!
— A czy Sitles nie wspominał, że ty jesteś alfą? — zapytał szeryf z bardzo trudną do odszyfrowania miną — Czy to oznacza, że mój syn wkrótce może wrócić do domu i radośnie oświadczyć mi, że nie jest już człowiekiem? Coś niejasno majaczy mi na obrzeżach pamięci, że już to przerabialiśmy, prawda Stiles?
— Tato! — jęknął Stilinski żałośnie — Naprawdę, czy ty musisz zawsze wywlekać wszystkie te najbardziej upokarzające historyjki?
— Jeśli są z morałem... wtedy byłeś zdaje się X-Menem, przechodziłeś ospę w czwartej klasie i uparłeś się, że zmieniasz się w Rogue?
— A czy to nie była przypadkiem kobieta? — wtrącił Jordan z chwilową konsternacją. Stiles miał ochotę wyjść i schować się na przykład w piwnicy, w kąciku za starymi częściami do Jeepa i udawać, że go nie ma.
— A czy to w czymkolwiek przeszkadzało Stilesowi, w znajdowaniu podobieństw między wiatrówką, a jej zdolnościami? Zdaje się, że to było... wchłanianie esencji życiowej wszystkich, których dotknęła? Stiles skojarzył, że przez długi czas dzieciaki omijały go szerokim łukiem. Przynajmniej dopóki nie zniknęły wszystkie blizny po chorobie.
— Dzięki, tato, naprawdę na kogo jak na kogo, ale na ciebie zawsze można liczyć, że przypomnisz to o czym wolałbym nie pamiętać — mruknął Stiles pod nosem — Teraz w zasadzie mam w szkole powtórkę z wtedy. Z tym, że nawet Scott się na mnie wypiął... więc jest jakieś dziesięć razy gorzej — dodał, bo skoro już mieli taką chwilę szczerości, to mógł w końcu poruszyć kwestię tych przenosin do Devenfort Prep.
— Nie mówiłeś, że jest aż tak źle — warknął Derek
— I co być zrobił, o wielki panie alfo? — zapytał zirytowanym tonem — Kłapnął zębami na McCalla albo przytargał go do mnie za ucho?
— Jeśli to by pomogło...
— Nie chcę jego przyjaźni na siłę — wytłumaczył już nieco spokojniejszym tonem — Skoro jemu nie brakuje mnie to znaczy, że nie byliśmy tak naprawdę nigdy prawdziwymi kumplami na dobre i na złe... A raczej trzymaliśmy się razem z braku wyboru. — kontynuował z namysłem dobierając słowa —Wiesz, ja z moim niedostosowaniem społecznym, on z astmą i słabą kondycją. Przez lata byliśmy tymi o, których większość szkoły zapominała.
— Mówiłem ci już, że
— Tak, tak wiem — zaśmiał się z naburmuszonej miny Hale'a — Jestem super inteligentny, wygadany i daleko zajdę w życiu.
— Nie rozumiem czemu ironizujesz? Mówiłem jak jest, a jeśli reszta twoich znajomych tego nie łapie, to ich problem. Z tego co widziałem w Devenfort nie miałbyś problemu z barkiem przyjaciół.
— Nawet jeśli jednym z nich byłby Brett?
— Szczeniak Satomi, wpadł do mnie kilka dni temu, chyba myślał, że nie przeniosłeś się przeze mnie... zapewniał, że nie będzie się narzucał.
— Co? — Stilinski czuł się zdezorientowany, jak nigdy wcześniej. Jordan podśmiewał się gdzieś za jego plecami, a szeryf zaczął wyglądać na dwa razy bardziej podejrzliwego niż przed pięcioma minutami — Dobra, nieważne. Dokończymy tą rozmowę później — wymamrotał cichutko.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Hale — przypomniał John — A wraz z kolejnymi informacjami, które docierają do moich uszu wprost lub bardzo okrężną drogą, mam wszelkie prawo przypuszczać, że prędzej czy później zechcesz go przemienić — dopowiedział surowym tonem.
— Nie zrobię tego, jeśli się nie zgodzi — Derek wyraźnie szukał jakiegoś sposobu na zachowanie poprawnych relacji z szeryfem. I Stiles specjalnie mu się nie dziwił. Jego staruszek potrafił być bardzo upierdliwym wrogiem.
— Nie ugryziesz go, aż do zakończenia przez niego szkoły — uściślił John stanowczo — Nawet, jeśli on sam będzie cię do tego namawiał.
— Zgadzam się, ale musi być odstępstwo od tej reguły
— Nie drażnij mnie Derek. Lubię cię, ale to nie przeszkodzi mi w wywaleniu cię za próg i...
— Organizmy wilkołaków są odporne na większość ludzkich chorób — wtrącił Hale dziwie przepraszającym tonem — Czytałem, że tego typu nowotwory mogą powtarzać się w kolejnych pokoleniach. — Stiles nie wiedział czy ma się czuć rozczulony tym, że Derek zadał sobie aż tak wiele trudu, by prześwietlić historie choroby jego mamy, przerażony jego wścibstwem czy może rozzłoszczony o wyciąganie akurat tej karty przetargowej wobec jego ojca. — Przemienię go, nawet jeśli miałbyś potem na mnie polować z Argentami, John.
— To rzeczywiście uzasadniony wyjątek — zgodził się szeryf
***
Jakieś dwa tygodnie od tej pamiętnej rozmowy, Stiles przypomniał sobie w końcu, że miał dopytać Dereka o co mu chodziło z Brettem. Pewnie ta myśl zginęłaby całkowicie w wirze innych, naglących spraw, gdyby nie fakt, że zbliżał się koniec roku. A on musiał jeszcze udać się jeszcze do dyrekcji, z podaniem o wydanie wszystkich papierów wraz ze świadectwem.
Pierwszą przeszkodą na drodze do Devenfort Prep okazało się czesne, które bez stypendium, wynosiło jakieś cztery tysiące dolarów na semestr. Dodatkowo koszt dojazdu zwiększyłby się niemal dwukrotnie, bo prywatne liceum znajdowało się o jakieś dziesięć mil dalej na zachód niż jego obecna szkoła. Długie godziny spędzili z ojcem na liczeniu i rozplanowywaniu wydatków. Teoretycznie mieli wystarczająco dużo rezerwowej gotówki, by stać ich było na cztery semestry w Devenfort. Tylko, jeśli nie będzie po drodze niespodziewanych wypadków, które wiązać się będą z kolejnymi kosztami. Stiles znał siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, że kłopoty to jego najwierniejsi kompani. Dobrze byłoby gdyby udało mu się znaleźć jakąś dorywczą pracę w wakacje, to nieco podratowałoby ich budżet.
— Pomagam mieszkającym w okolicy niepełnosprawnym weteranom z zakupami, pracami ogrodowymi czy nawet czasem wyprowadzam ich psy na spacer — przyznał Parrish, kiedy Stiles szukał u niego porady na temat dodatkowej gotówki — Tylko, że ciebie raczej nie ratuje ciasto z rabarbarem, ani kolejny rysunek ich dziecka na lodówkę.
— Um... nie, że mam coś przeciwko... — wyjąkał speszony Stiles — Naprawdę chcę zmienić szkołę, a to niestety będzie kosztować.
— Rozumiem — zapewnił Jordan — Ja to robię chyba bardziej dla siebie, niż dla nich. Wiesz, żeby uciszyć wyrzuty sumienia... — Stiles nie bardzo wiedział co miałby na to odpowiedzieć, dlatego milczał i czekał na to co mężczyzna jeszcze powie. Parrish bardzo mało mówił o swojej przeszłości, a Stiles nie byłby sobą, gdyby nie zastanawiał się nad przyczyną takiego stanu rzeczy — Byłem saperem. Znasz ten żart, co nie?
— Saper myli się tylko raz?
— Dokładnie — parsknął Jordan raczej niewesołym śmiechem — Pomyliłem się, a jednak nadal tu jestem. Niestety kilku chłopaków z mojego oddziału nie miało tego szczęścia. Były dwie miny, pierwsza słabiej ukryta, to była atrapa. A kiedy ruszyliśmy do przodu... niecałe trzy metry dalej była druga, z tym, że już prawdziwa.
— Przykro mi — mruknął niepewnie. Czuł się, jak idiota mówiąc jakiś oklepany, nic nieznaczący frazes. Nic innego jakoś nie chciało przyjść mu do głowy, a zazwyczaj nie miał problemów z nadmiarem słów. Może te płytkie formułki, tak naprawdę powstały po to, aby móc powiedzieć cokolwiek, kiedy kompletnie nie miało się pojęcia co powiedzieć, aby kogoś nie urazić, a jednocześnie okazać wsparcie. To naprawdę zostawiało bardzo wąski wachlarz możliwości.
— Wiem, Stiles — westchnął Jordan — Mi też. Dlatego nie chciałem nadal być w wojsku. Mógłbym, bo komisja zgodnie uznała, że nie było w tym mojej winy. Psycholog wojskowy zasugerował jednak zmianę zawodu... i nie żałuję, że go posłuchałem.
— Mnie też wyszło to na dobre. Mam dobrego kumpla — oznajmił lekkim tonem — Oraz wspólnika w pilnowaniu diety mojego ojca! — dodał, bo atmosfera zrobiła się zbyt depresyjna, jak na jego gust.
— Racja, ale pamiętaj, że to on jest moim przełożonym...
— Chcesz mi powiedzieć, że za każdym razem ja pytałem cię czy mój staruszek zdrowo się odżywia, to kłamałeś mi w żywe oczy?
— Um...
— Jordan.
— W połowie przypadków... tak mniej, więcej.
— Parrish, jak mogłeś? — prychnął, wpatrując się przyjaciela ze złośliwymi błyskami w oczach — Na następny sobotni obiad będzie ryż z warzywami ala chińszczyzna.
— Jesteś wrednym gadem, nie wiem jak Derek z tobą wytrzymuje.
— Przywykł?
— Prawdopodobnie tak właśnie jest, albo po prostu udaje, że nie słyszy połowy z twoich przytyków...
— Nie jestem aż tak czepliwy! — Stiles zmroził Jordana spojrzeniem, niestety ten nie wyglądał jakby zrobiło to na nim specjalne wrażenie.
— Właściwie to dlaczego nie poprosisz swojego wilkołaka o małą pomoc? Mógłby na przykład robić za twojego prywatnego szofera do i ze szkoły... ty wiesz ile kasy byś przyoszczędził? Ten twój... samochód pali tyle co niewielki samolot. Jesteś pewien, że to nie przerobiony helikopter z czasów wojny w Wietnamie? Wiesz... oglądałem ostatnio taki film, coś o jakiejś wyspie czaszki i dużej małpie. Tam były takie całkiem podobne kształtem, do twojego cudeńka, maszyny. I ten Kong tak nimi fajnie rzucał...
— Żebym to ja w ciebie czymś nie rzucił — zagroził Stilinski przez zęby — Zasada pierwsza przyjaźni z Mieczysławem "Stilesem" Stilinskim, nigdy, przenigdy nie obrażaj jego Jeepa!
— Okay... — mruknął Parrish nieco zduszonym tonem i dopiero po kilku sekundach dotarło do Stilinskiego, że ten dupek z trudem powstrzymuje się od śmiechu — Dobra, sorki — uniósł ręce w obronnym geście i przezornie odsunął się od wkurzonego Stilesa na dobre trzy metry. Po ostatniej sprzeczce, musiał skończyć z nieźle pokopanymi kostkami.
— Nie zabrzmiał to zbyt szczerze, Jordan — oznajmił Stiles nadal zirytowanym tonem — Ale niech ci będzie. Na razie ci daruje. Pamiętaj jednak, że przyjechaliśmy tu moim autem, które regularnie obrażasz... zawsze mogę odmówić wożenia nim twojego tłustego tyłka.
— Wcale nie jest tłusty! Może już nie ćwiczę tyle co w wojsku... ale nieskromnie dodam, że wciąż mam najlepszą sylwetkę na posterunku. Do Dereka trochę mi brakuje, ale jestem przekonany, że wilkołaki już rodzą się z zaczątkiem sześciopaka...
— Co do tego ostatniego, to możesz mieć rację — prychnął Stiles. Nigdy nie zdarzyło mu się złapać Hale'a na ćwiczeniu, a jednak miał bardzo dobrze wyrzeźbione ciało. Jakby godzinami nie robił niczego poza ćwiczeniem poszczególnych partii mięśni. Taaak... tych pośladkowych też. Możliwe, że Stilinski przyłapał sam siebie, na spoglądaniu w ich kierunku zdecydowanie zbyt często.
— W końcu przestałeś udawać, że się na niego nie gapisz? — zakpił Jordan i tym razem już nie uniknął szturchnięcia pod żebra. — Wracając jednak do poważniejszych spraw, to... Hale, kasa, szkoła? Może nie jestem tutejszy, ale nawet do mnie dotarły plotki o fortunie Hale'ów.
— Tak byli dosyć zamożną rodziną jeszcze przed pożarem, ale większa część tego co posiada teraz Derek pochodzi z odszkodowań za zniszczenie posiadłości i śmierć niemal całej rodziny.
— Uhm — mruknął Parrish. Widocznie tym razem to jemu brakło adekwatnych do sytuacji słów. — Mnie też nie cieszyłyby tak zdobyte pieniądze — dopowiedział po dłuższym namyśle
— Taa... dlatego stara się zrobić z nimi coś dobrego — przyznał niepewnie. Derek nic nie mówił o zachowaniu jego planów w tajemnicy przed Parrishem i Johnem — W tej kamienicy, którą kupił, planuje stworzyć taki ośrodek szkoleniowo-terapeutyczny dla ludzi zmienionych w wilkołaki. Takich przypadków, jak Scott na pewno jest więcej. Wystarczy jeden oszalały alfa i mamy tuzin nowych, zdezorientowanych i wystraszonych Świeżaków. McCall prawie mnie zagryzł podczas swojej pierwszej pełni...
— A o tym już nie wspomniałeś ojcu — wytknął mu Jordan z nieco wymuszonym uśmiechem — Oni naprawdę są tak... niebezpieczni ? Gdyby Derek się przy mnie nie zmienił, to w życiu nie uwierzyłbym, że od czasu do czasu zmienia się w wyjącą do księżyca postać z horrorów. Choć nie jest aż tak przerażający, jak Lykanie z Underworldu.
— Fakt, znacznie mniej futra i trzaskających kości, oraz piany toczącej się z pyska... a jednak mają więcej siły niż na to wygląda. Szybsi niż ludzie i o wiele trudniejsi do zabicia — to ostatnie dodał już prawie niesłyszalnym szeptem.
— Stiles...?
— To wuj Dereka był tym oszalałym alfą, który zabił Laurę, siostrę Dereka po to aby odebrać jej status. To on ugryzł Scotta... — odpowiedział na niezadane pytanie Parrisha — Musieliśmy coś zrobić, żeby nie pozbijał nas wszystkich. To zabawne, ale razem z Jacksonem wsiedliśmy do jego porsche z robionymi naprędce koktajlami Mołotowa i zajechaliśmy pod ruiny domu Hale'ów, a tam już trwała niezła jatka, więc co zrobiło dwóch geniuszy...?
— Um?
— Oczywiście, że walnęliśmy w niego autem. Peterowi nic specjalnego się nie stało za to samochód Whittemora do tej pory nosi znamiona tamtej pamiętnej walki...
— Nie brzmisz jakby było ci przykro?
— Bo nie jest. — przyznał Stiles ze śmiechem — Chociaż od tamtej pory Jackson zostawił mnie w spokoju. To zawsze jakiś plus.
— A co z tym alfą?
— Jak to co? Derek go ukatrupił.
— Własnego wujka?
— Przypominam, że on zabiłby nas wszystkich bez mrugnięcia okiem.
***
— Stiles — mruknął jego ojciec przyglądając się połyskującemu żywą zielenią neonowi z powątpiewaniem — Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?
— Yup — sapnął z irytacją, bo ile razy można odpowiadać na to samo pytanie w ciągu zaledwie godziny — Dzisiaj i tak zapewne zrobimy tylko jeden, a za trzy tygodnie drugi tatuaż.
— Dlaczego?
— Trochę czytałem...
— I zaczyna się — John pożalił się bezchmurnemu niebu — Czy nastanie dzień, w którym nie usłyszę tego konkretnego zdania?
— Myślałby kto, że ojciec powinien być zadowolony z posiadania bystrego syna... — odburknął Stiles
— Gdyby twoje nadmierne zainteresowanie poprawną dieta po czterdziestce, to nadal mógłbym bezkarnie jadać burgery. Hodowla mrówek na trawniku?
— Miałem dziesięć lat, tato
— Co nie zmienia faktu, że te gryzące potwory nadal dzielą z nami przestrzeń życiową. Efekt cieplarniany? Wyrzuciłeś mi wszystkie dezodoranty! A pamiętasz, może ten zabawny dzień w którym dokopałeś się do mojej starej książki z akademii policyjnej? Wszędzie widziałeś przestępców! Uparłeś się, że pan Greenberg zabił psa pani Hoolowey i ona na pewno jest następna w kolejce.
— Tak... cóż — odchrząknął Stiles nerwowo, posyłając przepraszający uśmiech wpatrującemu się w nich recepcjoniście, który zajmował się też chyba piercingiem, a przynajmniej na to wskazywała ilość kolczyków jaką posiadał — Dobry wieczór?
— Cześć! — zawołał przednio rozbawiony — Fajnego masz ojca, młody. Mój nie chciał nawet słyszeć czegokolwiek o tatuażach czy kolczykach. — Stiles musiał bardzo mocno nadepnąć ojcu na stopę aby nie wyrwało się mu nic o jeżozwierzach. Poważnie, znał tego faceta od urodzenia i częściowo dzielił z nim DNA. Z niemal stuprocentową dokładnością umiał przewidzieć, kiedy jakaś durna uwaga przyjdzie mu do głowy. Lepiej aby John nie obrażał nikogo, kto może okazać się jego potencjalnym tatuażystą — O tym, że pozwoliłby na jakiś zanim dostałem dowód do ręki, mogłem pomarzyć.
— Powiedzmy, że zostałem zasypany przekonującymi argumentami — wtrącił szeryf
***
Stiles nie wiedział, że jakimś cudem stał się tak odporny na ból. Igły to już osobna kwestia. Wystarczyło jednak, by ojciec usiadł w taki sposób, by syn mógł skupić na nim wzrok. Dopóki nie widział co Alex, bo tak miał na imię jego gadatliwy tatuażysta, robił wszystko było w porządku. Dlatego stwierdził, że da radę wysiedzieć na fotelu kolejne dwie godziny, tak by mieć oba tatuaże z głowy.
Trzy dni później, dosyć mocno pożałował swojej brawury. Nadal został mu ostatni tydzień szkoły, a obojczyki piekły go jak jasna cholera. Jakby tego było mało, zostało mu jakieś pół godziny czasu zanim wicedyrektor, który zajmował się kwestiami administracyjnymi, zwinie się do domu. Musiał zdążyć z tym podaniem!
Szedł szybkim krokiem, co jakiś czas przeklinając w myślach swoje zapominalstwo. Gdyby nie to, załatwiłby to na dwóch godzinach okienek, które wpadły mu do planu, dzięki niespodziewanej chorobie Harrisa. Czyżby jakaś rezydująca w murach szkoły wróżka, biała dama albo inne dobre stworzonko, próbowało wynagrodzić mu wszystkie upokorzenia, jakich doznał w ciągu ostatnich miesięcy, przez tego aroganckiego, złośliwego kutasa?
Dobra, został mu już tylko ostatni korytarz do przebiegnięcia. Gdyby nie wyprzątanie kamienicy Dereka i treningi jujitsu z Parrishem, to na pewno byłby teraz cały zziajany i spocony. A tak ledwie co było po nim widać - może jego policzki wyglądały na mocno zaróżowione, a przydługa grzywka nieco zmierzwioną, ale poza tym nadal prezentował się nie najgorzej. Nagle zderzył się z kimś wychodzącym z bocznego korytarza. Wszystkie papiery, jakie miał w rękach rozsypały się po podłodze.
— Szlag! — syknął — Koleś, co do cholery?!
— Stiles? — oho, on znał ten głos. Scott-Kretyn-McCall — Czekaj, pomogę ci — rzucił się, aby pozbierać te kartki, które upadły nieco dalej. — Stiles?! — Scott brzmiał na tak przestraszonego, że Stilinski spodziewał się zobaczyć biegnącego w ich stronę Petera Hale'a.
— Co? — zapytał nieco zdezorientowany, bo nie działo się nic niezwykłego. Tak po prawdzie to wszędzie były pustki, bo wciąż trwała ostatnia lekcja.
— Dlaczego masz podanie o wydanie ci wszystkich dokumentów? I po co ci kopia regulaminu Devenfort Prep?
— Um, bo się tam przenoszę? — chciałby, aby jego głos nie wydawał się tak słaby, jakby zaraz miał zemdleć.
— Ale... czemu? Przecież mieliśmy... — tutaj Stiles nie wytrzymał i roześmiał mu się w twarz.
— Scott, jakie mieliśmy? Od tygodni nie mówisz mi już nawet cześć, od miesięcy ze mną nie rozmawiasz... więc... tak jakby nic ci do tego co zrobię ze swoim życiem.
— To, nieprawda! Przecież... byliśmy w pizzerii i maraton strzelanek i wypad do...
— Scott, nie wiem gdzie bywasz ze swoimi nowymi przyjaciółmi — prychnął — Ostatni raz byłem gdziekolwiek z wami w listopadzie, a mamy końcówkę czerwca. Przespałeś te pół roku, czy co?
— Nie! — w tym słowie było tak wiele agresji, że Stilinski przezornie cofnął się o krok. — Nie możesz...!
— McCall, dlaczego wydzierasz się na całą szkołę? — mruknął ktoś udawanym, znudzonym tonem — O Stilinski! — przywitał się chłodno Whittemore. Zadziwiające, ale w jego głosie nie było zwyczajowej pogardy ani wrogości.
— Cześć, Jackson — zaryzykował
— Tobie też Hale, bez przerwy truje o tym, że jeśli chcesz być w jego stadzie to masz się ze mną dogadać? — zapytał
— Może — prychnął Stiles, bo Derek nic nie mówił na temat Jacksona poza tym, że chłopak naruszył jego terytorium na początku maja. Wkurzył go swoją typową gadką do tego stopnia, że wilkołak stracił panowanie i zadrapał go głęboko, a to sprawiło, że Whittemore stał się jego pierwszą betą. — A tobie?
— Przy każdym treningu. To irytujące... ale rozumiem dlaczego nie chcę mieć na głowie non stop skaczących sobie do oczu nastolatków. — przyznał nadąsanym tonem — To co, zakopujemy topór wojenny ze względu na zrzędzącego nam nad uchem wilkołaka? — zapytał niby na luzie, ale wyciągnął w jego kierunku rękę.
— W porządku — uścisnął dłoń Jackosona — Zakopujemy.
— Jesteś wilkołakiem?! — wykrzyknął Scott
— Głośniej, McCall. Drugie pół szkoły cię jeszcze nie usłyszało... — warknął Stilinski — Nie wiem kogo pytasz, ale ja nie jestem wilkołakiem. Na razie nie.
— Jestem, choć nie powiem by Derek początkowo był szczęśliwy z tego powodu.
***
Komentarzyk?
(Nie)zauważony, moja pierwsza próba napisania opowiadania bardziej na poważnie o relacji M/M/M, też bardzo czeka na wsze zainteresowanie :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro