Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Korekta planu na życie cz.5 Theo Raeken/Corey Bryant

***
Błędy wcale niesprawdzone.

Dodaję w takiej firmie, bo szykuje mi się niespodziewane wyjście a potem mogłabym zapomnieć.
Sprawdzę wieczorem  🙂


Jak dokarmicie Wena przy tym fanfiku, to może na dniach wrzucę Wam małego OS z nastoletnim Derekiem. 

***


Peter mógł odrobinę polubić tych dwóch durniów, których miał pod swoją opieką. Od pewnego czasu wiedział, że Bryant miał w szklarni styczność z dwoma roślinami źle wpływającymi na organizmy wilkołaków. Co prawda Corey jako chimera nie odczuwał tego aż tak dotkliwie, ale zazwyczaj nie miał z nimi aż tyle kontaktu, co tego dnia. Prawdopodobnie się pochoruje, a wtedy nie będzie zdolny zająć się Raekenem.

Klnąc na czym świat stoi, zaopatrzył się w odpowiednią ilość jedzenia i jakieś podstawowe ubrania dla Raekena. Miał nadzieję, że żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy wspominanie o tym jak bardzo Peter Hale wczuł się w rolę opiekuna.

***

— Niech śpi jeszcze — usłyszał głos Petera — A ty chodź i mi pomóż!

— Neh — mruknął i ponownie zamknął oczy. Z Coreya nie była taka najgorsza poduszka.

*

Kiedy przebudził się ponownie, to dlatego, że Hale stał nad nim z kostkami lodu. Jedna z nich wylądowała na jego rozgrzanych snem plecach. W ułamku sekundy stał na równych nogach, powarkując na szczerzącego się Petera.

— Do kuchni, ale już — rozkazał Hale

— Idź do diabła — syknął, starając się strząsnąć z siebie lodowate kropelki.

— Już byłem, ty też z tego co wiem... — odparł Peter neutralnym tonem — Corey pochorował się od kontaktu z ostrokrzewem. Jego owoce są dla nas nie tyle trujące, a raczej szkodliwe w nadmiarze. W niewielkiej ilości działają jak środek pobudzający, wyostrzający zmysły. Jednak jeśli ktoś się uprze i zje kilogram, to może się przekręcić...

— Zeżarł to?

— Nie, ale miał do czynienia z gałązkami ostrokrzewu w markecie.

— Wieńce świąteczne — odgadł po chwili. Kto mógł się spodziewać, że bawienie się roślinkami może być niebezpieczne dla zdrowia?

***

Corey słyszał jakieś niewyraźne rozmowy dobiegające z jego malutkiej kuchni. Wiedział, że powinien wstać i zainteresować się tym, co się dzieje, ale jakoś dziwnie brakowało mu siły. Łóżko zdawało się zbyt wygodne i cieplutkie, żeby z niego wstawać. Leżał jeszcze jakąś godzinę. Chyba nawet kilka razy przymknął powieki na minutę czy dwie. Niestety w końcu jego pęcherz zaczął domagać się wizyty w toalecie. Z trudem przekręcił się na plecy i ziewnął przeciągle. Myśli wciąż mu się plątały i nie potrafił stwierdzić, jaki właściwie jest dzień. Miał wolne, czy pracował? Dlaczego Raeken nie skrobał jeszcze w drzwi, domagając się wypuszczenia na dwór?

— Obudziłeś się? — prychnął Peter Hale, popatrując na niego z irytacją

— Powiedzmy — wycharczał

— To pod prysznic i za kwadrans widzę cię w kuchni przy stole! — powiedział, ciskając w Coareya kupką ubrań.

Bryant nie miał siły kłócić się z Hale'em, skoro Peter pofatygował się do mieszkania, to znaczyło, że nie wyjdzie, dopóki nie zakomunikuje im wszystkiego, co uzna za niezbędne. Corey nauczył się już, że faceta nie da się ignorować, ani przeczekać. Łatwiej było dać mu to, czego chciał: uwagę.

Dopiero pod prysznicem uświadomił sobie jedną ważną rzecz:

— Przecież ja nie mam stołu w kuchni — mruknął

***

— Obaj żyjecie — stwierdził Hale, popatrując na dwa siedzące na krzesłach nieszczęścia — Cudownie...

— Czuję kurczaka? — zapytał Bryant, wpatrując się z nadzieją w Hale'a.

— I sos żurawinowy — dodał, w końcu nie mogli żywić się samym mięsem.

— Um, to możemy jeść i gadać, bo w sumie to jestem strasznie głodny?

— Jasne — zaśmiał się, bo może i był w pewnym sensie ich niańką, ale na pewno nie zamierzał angażować się do tego stopnia, by ganić ich za złe maniery przy stole. Od tego byli raczej rodzice. A, mimo że polubił te Chimery, to nie uważał się za ich rodzica. Jeśli już to widział siebie w roli ich starszego brata.

*

Podczas jedzenia, żaden z nich nie poruszał żadnych poważniejszych tematów. Panowała głównie cisza, ale nie wydawała się w żaden sposób niezręczna czy zwiastująca kłopoty. Raczej spowodowana tym, że dwóch z nich wciąż ledwie kontaktowało z rzeczywistością.

— Skoro obaj jesteście mniej lub bardziej samodzielni, to trochę wam odpuszczę. — powiedział Hale, rozsiadając się na kanapie z kubkiem mocnej kawy

— Dzięki — prychnął Corey — Czyli co: koniec niedzielnych obiadków i udawania wujka dobra rada?

— Nie, nadal będę do was zaglądał — zapewnił, oczekując fali zawodu, ale ku jego zaskoczeniu nic takiego nie miało miejsca. Przez chwilę wpatrywał się w Bryanta z niedowierzaniem.

— No co? — zapytał Corey, zaplatając obronnie ręce na klatce piersiowej — Nie jesteś takim najgorszym towarzystwem, jak już człowiek się do ciebie przyzwyczai.

— Do tego ciężkiego sarkazmu — wtrącił Raeken z leniwym uśmieszkiem

— Kpin, które mają niby mnie motywować, a tak naprawdę to dają radochę głównie tobie.

— Głupich skojarzeń i mnóstwa jeszcze durniejszych odniesień do popkultury.

— Właściwie, to czuje się w twoim towarzystwie, jakbym miał do czynienia ze starszą wersją Stilesa...

— Wiesz nie raz i nie dwa przyszło mi do głowy, że jesteście do siebie dosyć podobni. Dobrze, że się nie lubicie, bo razem doprowadzilibyście większość ludzi do obłędu — stwierdził Theo

— Nie, żebym nie próbował — mruknął z częściowo udawanym zawodem

— Uh, nie musiałem tego wiedzieć! — prychnął Bryant, wzdrygając się przesadnie

— A w dodatku on był potem z twoją córką — Raeken dorzucił swoje trzy grosze.

— Słysze, że zdecydowanie wam lepiej — oznajmił sucho — Miło, że moja skromna osoba dostarcza wam aż tyle tematów do rozmów...

— Tylko żartowaliśmy...

— Wiem. Pośmialiśmy się, ale teraz czas wrócić do poważniejszych spraw.

— Czyli?

— Raeken do świąt musisz powiedzieć mi, czy chcesz mieszkać tutaj, czy szukać innego mieszkania, ewentualnie pokoju. Nawet nie licz na to, że będziesz koczować na kanapie w moim apartamencie. — to jedno wolał zaznaczyć od początku

— Jeśli Corey mnie nie wykopie, to mogę zostać tutaj — Hale spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi.

— Po nowym roku załatwię ci jakąś pracę.

— Tylko może nie taką, która może mnie próbować zabić? — wskazał na wciąż bladego jak ściana Bryanta

— Co powiesz na dom pogrzebowy?

— O ile moi podopieczni nie zaczną nagle wstawać ze swoich wygodnych, metalowych łóżeczek, to... dlaczego nie?

***

Theo był pewien, że Hale żartował z tym domem pogrzebowym. Powinien wiedzieć, że facet ma spaczone poczucie humoru i uzna, że załatwienie mu pracy z trupami będzie niezłym dowcipem. To nawet nie była umyślna złośliwość, w końcu Raeken nikomu nie przyznał się, że niezbyt dobrze czuje się w towarzystwie zmarłych. Kostnice już zawsze będą kojarzyć mu się z jego osobistym piekłem. Niekończącym się bólem i ucieczką przed widmową Tarą.

Całe szczęście, że nie musiał tak naprawdę mieć zbyt dużo do czynienia z przygotowywaniem zmarłego do pochówku. Rozstawiał i zwijał sprzęt w kaplicach i na cmentarzach, a trochę tego mieli. Kable, głośniki, czasami prawdziwe instrumenty, stojak pod trumnę i wiele pomniejszych pierdół. Musiał się nabiegać i nadźwigać, ale zważywszy na ponadprzeciętną siłę, którą dysponował, to nie było znowu jakieś wielkie wyzwanie. Po każdym pogrzebie sprzątał i mył samochód. Ewentualnie czasami zastępował córkę szefa i siedział przy telefonie. Zdarzało się, że musieli odbierać czyjeś ciało z lotniska w Sacramento albo innych pomniejszych miasteczek.

Ogólnie nie narzekał. O ile nie musiał schodzić na dół, do Karla, który zajmował się ubieraniem i malowaniem zwłok. To zdarzyło się zaledwie kilka razy, ale i tak czuł się paskudnie po każdej wizycie w "podziemiach", jak nazywali między sobą ich niewielką kostnicę.

Miał nadzieję, że Bryant był już po pracy, bo za nic w świecie nie chciał siedzieć sam w mieszkaniu i rozpamiętywać przeszłości. A ta zawsze wypełzała z zakamarków jego umysłu, gdy czuł się przeżuty i wypluty przez życie. Corey może i nie nawijał jak katarynka, ale w jakoś zawsze udawało im się znaleźć dobry temat do rozmowy, a jeśli żaden z nich nie miał na nią ochoty, to zawsze mogli znaleźć kolejny serial. Theo nie sądził, że kiedyś stanie się typem kanapowca, ale najwyraźniej wiosenna plucha nie sprzyjała podbojowi świata.

Marzec przywitał ich ulewnym deszczem i dosyć chłodną temperaturą. Najwyraźniej to nie przeszkadzało ludziom w obleganiu sklepów z artykułami do ogrodów. Corey opowiadał, że w tym tygodniu przez market przewinęło się więcej ludzi, niż w ciągu ostatnich miesięcy. Bryant wracał równie wykończony, co Theo po wizytach w kostnicy, ale nie zdołowany tylko raczej na maksa wkurwiony.

Raeken odrobinę współczuł, niektórzy z jego współpracowników byli w najgorszym razie wrednymi dupkami albo kompletnymi idiotami, ale ich liczba nigdy nie przekraczała magicznej dwudziestki na dobę. Nijak miało się to do setek klientów marketu i kilkudziesięciu współpracowników, z którymi miał styczność Corey.

Wbiegł po schodach i najpierw nacisnął klamkę, bo jeśli Bryant zdążył wrócić, to zapewne znowu nie fatygował się przekręcaniem łucznika. Ktoś kiedyś zatłucze tego kameleona jego własnym garnkiem i to nie będzie wina Theo. Mówił temu idiocie, żeby zamykał te cholerne drzwi!
— Zanim zaczniesz zrzędzić: wiedziałem, że będziesz jakiś kwadrans po mnie! — zawołał Bryant z kuchni.

— Jakbym nie potrafił użyć własnych kluczy — zironizował

— Może i potrafisz, ale tylko wtedy, gdy masz je przy sobie! — odbił Corey ze śmiechem — A tak się składa, że twoje klucze leżą na lodówce.

— Cholera. — mruknął, klepiąc się po kieszeniach

— Peter był na sekundę.

— Tak? Co przywlókł tym razem?

— Jakieś steki wraz z przepisem i specjalną patelnią do ich przyrządzania — machnął ręką w kierunku lodówki — Nie rozumiem tego, co on chce z nas zrobić zawodowych kucharzy, otworzyć własną restaurację i mieć tanią siłę roboczą?

— Wow, niezła firma! — zawołał Raeken ważąc patelnię w dłoni — Takich używają profesjonalni kucharze! Pokaż mi ten przepis.

— Po co ja sobie strzępie język? — westchnął Corey — Jednego gorliwego ucznia Hale już ma...

— No co? Lubię dobrze zjeść, a skoro mnie nie stać na to, aby ktoś dla mnie gotował, to... — wymamrotał odrobinę zgaszony uwagą Coreya

— Hej, ja absolutnie nie narzekam — zapewnił Bryant — Przy okazji ja też na tym korzystam.

— To niby co to było jak nie narzekanie? — zakpił, większość uwagi poświęcając czytanemu przepisowi — Mamy ryż i pora?

— A co ja niby właśnie kroję? A co do wcześniej to sorki, miałem raczej niezbyt przyjemne spotkanie...

— Spoko, też czasem pluje jadem — zbył całą sprawę machnięciem ręki — To, kto tym razem cię nawiedził?

— Danny Mahealani — odparł Bryant z kwaśną miną

— Mają przerwę wiosenną — jeśli chciał, Theo potrafił bardzo szybko łączyć kropki — Kurwa. Wiedział, że jesteś tak jakby byłym chłopakiem Hewitta.

— Nie ma żadnego: "Tak jakby" — syknął Corey — I chyba nie wiedział, skoro próbował ze mną flirtować, nie sądzisz?

— A to nie tak, że mieliście zrobić sobie z Masonem jedynie przerwę? I skąd wiedział, że lecisz na chłopaków, jeśli nie od Hewitta?

— Ten pomysł z przerwą od początku był niewypałem — mruknął Corey, zerkając na niego ze smutnym uśmiechem — A może to my nie dogadaliśmy tego dokładnie? Nie wiem i teraz to już nieistotne. Próbowałem się z nim skontaktować, jak był w święta w domu, pamiętasz? Jakoś nie mógł znaleźć dla mnie czasu, więc w końcu się wkurzyłem i poszedłem do niego... Zwyczajnie powiedziałem, że powinniśmy zerwać, zamiast oszukiwać się, że mamy jeszcze jakąś szansę. Nie protestował.

— Auć?

— Taa, dokładnie auć — prychnął Bryant — A co do Danny'ego to... może ma dobry gej-radar?

— Ale... kazałeś mu spadać, co nie?

— Nie. Wiesz co, umówię się z facetem, który pieprzył się z Masonem, kiedy ten teoretycznie był jeszcze za mną... Oczywiście, że nie! Udawałem, że nie zauważam jak się na mnie gapi... i nie słyszę całej reszty. Chociaż musiałem być czerwony jak dobrze dojrzały pomidor... — wyrzucił z siebie Bryant na jednym oddechu.

— No i dobrze.

***

— Nie wyszło idealnie, ale dało się zjeść — podsumował Raeken ich kulinarne dzieło

— Żartujesz, co nie?! — oburzył się Corey, spozierając na niego groźnie ze swojego wygodnego miejsca na kanapie — Jestem tak najedzony, że nie ruszę się przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny...

— A łazienka?

— Będziesz musiał mnie zanieść.

— Zapomnij — prychnął Theo, siadając obok niego — Co oglądamy?

— Coś odmóżdżającego — zawyrokował Corey. Nie miał nastroju na żaden ciężki, ani tym bardziej wymagający intelektualnie film — Dużo strzelania, wybuchów i ładnych samochodów?

— Transporter?

— Tylko ten najnowszy, czy robimy sobie dłuższy seans i oglądamy wszystkie części?

— A masz jutro wolne?

— Yup, dlatego pytam. — to było dla niego oczywiste. Gdyby musiał zrywać się o siódmej rano do pracy, to za godzinę szedłby do łazienki, a potem grzecznie spać. Może i był nudny i przewidywalny, ale dobrze mu się w ten sposób żyło. Przynajmniej czuł się wreszcie stabilnie i bezpiecznie.

— To ja chcę wszystkie. — wbrew pozorom Theo Raeken też nie potrzebował tak wiele do szczęścia. Teraz na przykład wydawał się w całkiem zadowolony. — Popcorn zrobię później, co?

— Yhm — odmruknął, wklepując od razu tytuł filmu w wyszukiwarkę. — Może za kilka godzin znajdę na niego miejsce w żołądku, bo póki co nie ma szans.

— Hm, w sumie to przydałby się jakiś napój...

— Sok i Cola stoją w lodówce

— Zimne — zamarudził Raeken.

— Wstawię wodę i naszykuję kubki z herbatą, ale ty idziesz zalewać, jak zacznie gwizdać.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro