Korekta planu na życie cz.3
Błędy przejrzane pobieżnie
***
Minął właśnie drugi tydzień odkąd nieoficjalnie wprowadził się co Coreya. Ani razu przez ten czas nie odważył się zmienić z powrotem w człowieka. Kilka razy miał zamiar i już prawie to zrobił, ale zawsze cofał się o krok od przemiany. Nawet nie umiał powiedzieć dlaczego perspektywa chodzenia znów na dwóch nogach wywoływała w nim uczucie narastającego niepokoju.
Powoli sam zaczynał mieć siebie dosyć. Nie rozumiał też jak Bryant mógł być aż tak wyszumiały co do jego osoby. Nie dość, że Theo wyżerał połowę jego jedzenia, zostawiał wszędzie sierść, to jeszcze wyłaził w środku nocy włóczyć się po mieście, by nad ranem wrócić z zabłoconymi łapami i mokrym futrem. Nie dokładał się do rachunków, bo i z czego, skoro nie pracował, a oszczędności nie miał. Prawdopodobnie nie miał niczego, nawet gatek, bo nigdy nie zabrał swoich rzeczy z wynajmowanego pokoju. Wątpił aby właściciel mieszkania albo nowy najemca był tak uprzejmy i zaniósł je do piwnicy zamiast do kontenera. Naprawdę był żałosny.
Może po części dlatego nie chciał znowu być człowiekiem. Emocje przefiltrowane przez umysł kojota wydawały się przytłaczające, więc cierpł na myśl o tym jak źle wyglądałby to, gdyby znosił to wszystko jako człowiek. Uczucia były najgorszym, co mogło go spotkać. Czasami tęsknił za stanem, jaki towarzyszył mu przez te kilka lat, gdy współpracował z Doktorami Strachu. Koncentrował się na zdobyciu władzy, a wszystko inne nie miało dla niego znaczenia. Niestety musiał spotkać cholernego Liama Dunbara, który zachowywał się przez większość czasu, jakby aspirował na zostanie świętoszkowatym harcerzykiem. Theo chciał jedynie go zepsuć, sprawić żeby przestał być tak zasadniczy. I zanim się obejrzał, to Liam zmienił jego.
Nawet gdyby chciał nie potrafiłby wskazać konkretnego momentu, w którym to się zaczęło. Może już wtedy, kiedy Dunbar wyciągnął go ze świata koszmarów, albo gdy zniszczył miecz zdolny go tam odesłać? Wziął oddech i skupił wszystkie swoje zmysły na tym wkurzającym chłopaku, nie do końca świadomie robiąc z niego swoją kotwicę. Nie zorientował się od razu, ale z czasem docierało do niego jak bardzo uzależnił swoje życie od obecności Liama. Kilkukrotnie próbował jakoś naprowadzić tego idiotę na ten temat tak, żeby nie musieć mówić o tym wprost. Niestety Liam bywał odporny na wszelkie sugestię i wskazówki. Jakkolwiek Mason nie lubiłby się porównywać do Stilinskiego, tak nim nie był.
Bił się z myślami, a czas uciekał. W końcu Dunbar skończył liceum, a Theo został z niczym. Nigdy nie uważał się za łajzę bojącą się zwykłej rozmowy, a jednak tej jednej bał się bardziej niż się do tego przyznawał. Znał siebie samego na tyle, aby wiedzieć, że gdyby stchórzył, to gnębiłby się tym aż wylądowałby w wariatkowie.
Ta rozmowa nie mogła pójść gorzej.
Pod koniec sierpnia wybrali się na patrol tylko we dwóch, zostawiając kłócących się Bryanta i Hewitta przy pick-upie Raekena. I Theo doszedł do wniosku, że okazja dobra jak każda inna.
— Boston, co? — zapytał, rozglądając się na boki w poszukiwaniu czegoś niepokojącego
— Boston — przyznał Dunbar z szerokim uśmiechem
— Nadal nie wiem jakim cudem przyjęli cię na medycynę — prychnął
— Ej!
— Nie poważnie, stary. Twoja matematyka...
— To tylko ten głupi rachunek prawdopodobieństwa.
— Oraz to, że zazwyczaj zapominasz o wartościach ujemnych i...
— Dobra, dobra — warknął Dunbar — Przyznaję się, oszukiwałem na egzaminie.
— Święty Liam Dunbar...! Oszukiwał?! Ludzie gdzie jest zaparkowana Arka, świat się kończy!
— Kutas — prychnął Liam, czerwieniąc się jak diabli
— Tak mam jednego, pokazać? — zażartował, szturchając Liama z łokcia. Dunbar zaczerwienił się bardziej i zapowietrzył.
— Zapytaj Bryanta jak wyjedziemy, może się skusi — niby odpowiedź była w podobnym tonie, jak zaczepka Raekana, ale dało się tam wyczuć też przytłumiony gniew.
— Auć? — mruknął z uniesionymi brwiami. Liam nic nie odpowiedział, tylko uparcie uciekał wzrokiem — Poważnie, Dunbar z czym znowu masz problem?
— Scott zapytał mnie ostatnio, jak chcę sobie poradzić wśród obcych ludzi, jeśli moja kotwica zostaje w Beacon Hills — Theo tylko dzięki udawanemu opanowaniu, nie zaczął hiperwentylować, jak kobieta w ciąży bliźniaczej na porodówce.
— No i co z tego?
— Wiedziałeś, że...?!
— Nie byłem pewny, ale... jeśli to coś pomoże to powinieneś wiedzieć, że moją kotwicą...
— Och, to też mi McCall uświadomił! — przerwał mu Dunbar, waląc w najbliższe drzewo — Ty uspokajasz mnie, a ja ciebie. Co za ulga!
— Dlaczego się wściekasz? — zapytał, bo naprawdę nic z tego nie rozumiał — To chyba dobrze, że...
— Nie, Theo. To fatalnie, bo ja wyjeżdżam, a ty zostajesz. — I zanim Raeken zdążył zasugerować, że poza Liamem nic go w Beacon Hills nie trzymało, z Dunbara wylał się prawdziwy potok słów — Zresztą to nawet nie o to chodzi! Nawet jeśli ty zrobiłeś się nagle bi-ciekawy, to mnie nie ciągnie do tego... Lubię dziewczyny, właściwie to jestem pewien, że nadal lubię jedną konkretną.
— Ty wiesz, że kotwica to nie tylko ktoś z kim lądujesz w łóżku? Kotwicą Dereka Hale'a latami był gniew. — przypomniał mu, bo najwyraźniej Liam miał zaniki pamięci — Trochę to kłuci się z twoim wyobrażeniem, co nie?
— I możesz mi powiedzieć, że z twojej strony to też jest czysto przyjacielskie?
— Nie — odpowiedział zaciskając zęby i patrząc na Liama z wyzwaniem. Kłamstwo i tak nic by nie dało. Dunbar by się zorientował, a Theo od zawsze był zbyt dumny aby dać się złapać na chwili słabości. Zadurzył się w kumplu, nie on pierwszy i nie ostatni. Przeżył już gorsze rzeczy.
— Tego się bałem — jęknął Dunbar, opuszczając głowę i ramiona jakby nagle uciekła z niego cała złość — Jak?
— Co: jak? — zakpił, robiąc młynek oczami — Mogłem zrobić coś tak idiotycznego, jak zakochanie się w najlepszym kumplu, robiąc tym samym z niego moją kotwicę?
— Mniej więcej — przyznał Liam, ruszając powoli przed siebie. Theo miał wielką ochotę mu przywalić, albo odwrócić się na pięcie i iść w przeciwnym kierunku.
— Tak samo jak Scott mógł związać się z byłą laską swojego najlepszego kumpla, tak samo jak Corey może wlepiać to zranione spojrzenie w Masona, gdy ten pożal-się-Boże geniusz nie widzi, tak samo jak ty mogłeś miesiącami odchorowywać zerwanie z Hayden?
— Hej! Malia nie była już ze Stilesem, to nic złego, że Scott...
— O tym właśnie mówię, idioto — zakpił — Ja też nie zrobiłem nic złego!
— Jak to nie? To... sprawia, że wszystko między nami wygląda dziwnie! Będę się zastanawiał co i jak mam do ciebie powiedzieć! Czy w ogóle mogę cię dotknąć, żebyś nie pomyślał, że...
— ... że droga do twoich spodni wolna? — Theo nadal nie radził sobie ze wszystkimi uczuciami, a połączenie odrzucenia, zawodu i rozczarowania z wciąż przybierającym na intensywności upokorzeniu, sprawiało że nie potrafił trzymać języka za zębami, nawet wtedy kiedy wiedział, że powinien. — Jakim cudem ty przyjaźnisz się z Masonem?
— Mason nie patrzy na mnie tak jak ty!
— Teraz może i nie — prychnął — Ma od tego Bryanta, ale skąd masz pewność, że wcześniej tak nie było?
— Wie, że jestem hetero! — wrzasnął, strasząc siedzącą gdzieś w koronach sowę — Wie, i nigdy by nie...
— Jesteś uroczo naiwny, Liam — powiedział ze śmiechem — Zostawmy nieszczęsnego Hewitta, bo jeszcze przy okazji rozwalę wam przyjaźń, a będzie ci potrzeby ktoś, kto od czasu do czasu powie ci co myśli o idiotyzmach, które wygadujesz. — dodał, czując się dziwnie zmęczony — Sprawa wygląda tak: jestem twoim kumplem, który jednocześnie jest twoją kotwicą i to wszystko...
— TAK
— Cicho tam, nie skończyłem — upomniał go — Ty jesteś moją kotwicą i chciałem ci to powiedzieć od dłuższego czasu. Problem w tym, że przyjaźniąc się z tobą jestem jednocześnie zainteresowany tobą w "ten" sposób.
— Przestań to podkreślać!
— I tak już wiesz, więc co za różnica? Ty nie jesteś, więc cała sprawa i tak rozchodzi się po kościach — wzruszył ramionami, chociaż tak naprawdę daleko mu było do bycia wyluzowanym
— Raeken jesteś... popieprzony — syknął Liam — Myślisz, że będę mógł ot tak zapomnieć, że jesteś we mnie zakochany i zachowywać się jak wcześniej?
— Tak?
— Nie! Teraz dziwnie się czuję z tym, że jesteś... że ja jestem — Dunbar jąkał się jak pięciolatek — Muszę znaleźć jakiś sposób, żebyś nie był moją kotwicą, ani ja twoją, to... za dużo.
Mniej więcej w taki sposób, skończył jako żałosna kupka nieszczęśliwego gówna, zalegająca w kącie mieszkania Bryanta. Nie widział Dunbara od tamtej rozmowy. Czasami, kiedy miał jeszcze smartphone, dostawał jakiegoś bardzo zdawkowego sms-a z pytaniem jak się ma. Odpisywał zazwyczaj, że na nieszczęście całego Beacon Hills nadal oddycha i nie planuje przestać. Potem Liam nazywał go idiotą, on tą uprzejmość odwzajemniał i na tym koniec. Aż do następnej, takiej jakże uroczej wymiany wiadomości. Niestety musiał sprzedać telefon, aby mieć na czynsz za wrzesień. Liczył na to, że do października uśmiechnie się do niego szczęście i znajdzie jakąś robotę. Niestety w międzyczasie zaczął coraz częściej przesiadywać pod postacią kojota, bo odkrył jak bardzo to łagodziło jego koszmary i trzymało te pieprzone uczucia na dystans.
Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał znowu stanąć na dwóch nogach. Wolałby zdechnąć gdzieś w rowie, niż przyznać, jak bardzo mocno ruszyło go zachowanie Dunbara. Chociaż jeśli ktokolwiek miał go zrozumieć, to z pewnością Bryant. Theo udawał, że spał, a tak naprawdę zaglądał Kameleonowi w laptop. Doskonale widział zdjęcia z jakiejś imprezy, na których oznaczony był Hewitt i Danny Mahealani. To nie wyglądało na platoniczny uścisk... zwłaszcza, że dłonie starszego chłopaka zaciśnięte były na tyłku Masona.
Bryant nie mógł nawet się w samotności poużalać nad sobą, bo dzielił przestrzeń życiową z Theo. Szum napełniającej się wodą wanny, nie zagłuszał wszystkich dźwięków, jakie wyrywały się Bryantowi. Raeken postanowił ten jeden raz być wspaniałomyślnym i wynieść się na kilka godzin. Stanął przy drzwiach i skrobał. Gdyby ten głupi Kameleon nie przekręcił łucznika mógłby nacisnąć na klamkę i...
— Raeken — powiedział Corey cicho — Jak naprawdę chce ci się lać, to idź... ale jak próbujesz być taktowny, to sobie daruj. Na dworze jest jakieś dwa stopnie na plusie i sypie śnieg. Po takim spacerze czeka cię dokładna kąpiel — zaznaczył — Twój wybór.
Warknął przeciągle i wrócił z powrotem na łóżko. Bądź tu człowieku dobry, a wepchną ci tą dobroć z powrotem w twarz. Hm...
Coś idiotycznego przyszło mu na myśl. Skoro Hewitt zaczął sypiać/obściskiwać się z innymi ludźmi, to czy oznaczało, że między nim, a Corym wszystko skończone? Czy zwyczajnie Mason korzystał z okazji, skoro mieli przerwę, a później radośnie wskoczy z powrotem w objęcia Bryanta?
Theo nie wiedział co, ale coś go w tym pomyśle drażniło. Pewnie dlatego, że nieświadomie zaczął się częściowo utożsamiać z drugą chimerą. Bryant wcale nie musiał aż tyle dla niego robić, bo może i Peter Hale był sprężynką tego wszystkiego, ale Corey mógł zwyczajnie odstawić go do Argenta bądź samego Hale'a, skoro ten chciał się bawić w ich niańkę. Początkowo nie uwierzył, gdy Bryant powiedział, że Hale wpada do niego na niedzielną herbatę i zostaje aż do obiadu. Zawsze przynosząc ze sobą kolejne księgi o nadnaturalnych istotach i ogólnie wszystkim co jest związane z ich światem. Prawie zgubił dolną szczękę, kiedy zobaczył Petera jakieś trzy dni później, wygodnie wciśniętego w fotel. Ten pojeb przyniósł mu psią karmę i obrożę. Theo z prawdziwą radością zrobił sieczkę z jego płaszcza, a na koniec ugryzł wilkołaka w łydkę.
Corey śmiał się z nich obu i wyraźnie nie zamierzał trzymać niczyjej strony. Theo lubił jednak myśleć, że gdyby okoliczności go zmusiły, to wybrałby jednak jego. Byli jedynymi pozostałymi przy życiu chimerami. Mieli podobne doświadczenia i obaj zostali w Beacon Hills, podczas kiedy ważni dla nich idioci szaleli gdzieś po świecie.
Bryant na pewno domyślał się dlaczego, Theo wolał pozostawać w ciele kojota, ale ani razu się na ten temat nie zająknął. Raeken potrafił to docenić i zamierzał odwzajemnić się tym samym. Myślał o tym, żeby następnego dnia, kiedy Corey będzie w pracy, zmienić się z powrotem w człowieka. Kilka godzin pozwoli mu odrobinę się ogarnąć, a resztę zwyczajnie odeśpi.
Taaak, jutro będzie nie najgorszy dzień...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro