Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Korekta planu na życie cz.2

Peter i Theo, ale nie do końca w związkowej Relacji. Corey i Theo? Tego jeszcze nie wiem :)

Błędy Niesprawdzane. Mimo to przygarnę każdą ilość komentarzy. :D

***

Scott McCall nadal znajdował się wiele mil od Beacon Hills, a co za tym idzie wszystkim okolicznym samotnym wilkom i innym nadnaturalnym stworzeniom wydawało się, że terytorium pozostawało bez opieki. Dlatego Peter uważał, że lepiej było, gdy alfami stada zostawały osoby po trzydziestym roku życia, z mniej więcej ustabilizowaną sytuacją życiową i zawodową. Od dawna nie widział w tej roli siebie, a na horyzoncie nie majaczył inny kandydat do tej fuchy. Wyglądało więc na to, że byli skazani na Scotta. I to nawet nie chodziło o to, że chłopak źle sobie radził. Niechętnie bo niechętnie, ale jednak zauważał, że McCall się wyrobił.

Problem polegał na tym, że Scott miał zaledwie dwadzieścia lat, absorbującą dziewczynę (która notabene była córką Perera), pracował nad stopniem inżyniera z weterynarii i musiał odrobić swój staż. Na zajmowanie się wilkołaczymi kwestiami nie zostawało mu zbyt wiele czasu. Nie wszystko też dało się załatwić, czy dostrzec przez komputerową kamerkę. A pozostałe w Beacon Hills resztki jego stada, powoli zaczynały się rozsypywać. Nie miał na myśli Chrisa czy Mellisy. Oni jako ludzie nie odczuwali aż tak dotkliwie nieobecności Scotta. Pewnie pomagało też to, że mieli siebie nawzajem. Peter prędzej zjadłby własną stopę niż przyznał, że zaczynał poważnie im tego zazdrościć. Chyba zaczynał się starzeć skoro myśl o stabilizacji nie wywoływała w nim pogardy.

Chris patrolował granice terytorium jako sprzymierzeniec stada McCalla i jako ostatni, żyjący potomek jednego z najstarszych rodów łowców na świecie. To musiała być tak zwana karma. Kate próbowała zetrzeć Hale'ów z powierzchni Ziemi, a to Argentowie niemal wymarli. Peter chciał być straszliwym alfą, potężniejszym i budzącym większy respekt niż Deucalion, a teraz został zdegradowany do roli pomagiera głównego bohatera...

W pewien sposób byli do siebie bardziej podobni z Chrisem niż którykolwiek z nich chciałby przyznać. Peter odczuwał też nieco mściwej satysfakcji na myśl o poczuciu osamotnienia jakie musiało towarzyszyć Argentowi każdego dnia. Takiej pustki nie mogła zapełnić Mellisa, ani jej syn. Nieważne jak bardzo łowca był im oddany i jakim uczuciami ich darzył. Ta dwójka nie zastąpi mu zmarłych bliskich. Tymczasem on, Peter Hale największy cynik, skurwiel i egoista w Kalifornii miał dorosłą córkę. Jej widok za każdym razem niemal ścinał go z nóg. Nigdy wcześniej nie rozumiał co miała na myśli Talia twierdząc, że to dzieci były jej największym osiągnięciem. I to musiało być coś związanego z ewolucyjnym sposobem na przetrwanie gatunku. Ostatnie co można o nim powiedzieć to, że nadawał się na rodzica. A jednak, kiedy już wiedział i przywykł do tej myśli... zaczynał myśleć, że to może wcale nie być takie straszne.

  Cora wciąż mieszkała w Argentynie i żyło jej się całkiem przyjemnie z tego co wiedział. Za kilka miesięcy wyjdzie za mąż i z pewnością, to jej mąż będzie zmuszony przyjąć nazwisko Hale, albo przynajmniej dodać je po myślniku. Cora o wiele radośniej i rozsądniej korzystała ze statusu alfy niż Derek, czy on sam. Może istniał powód, dla którego w ich rodzinie to zwykle kobiety rządziły watahą.

Derek nigdy nie wybaczył mu zabójstwa Laury. Tak po prawdzie, to z tego jednego grzeszku Peter sam nie potrafił się rozgrzeszyć. Mimo to musieli się wzajemnie znosić, odkąd byli czymś na wzór starszyzny w sforze McCalla. Mieli naprawdę sporo roboty odkąd Dunbar również radośnie wyruszył na podbój uczelnianego świata. Derek wziął na siebie patrolowanie z Chrisem i dostarczanie Mellisie ziół i wilkołaczych medykamentów, których ta nie potrafiła sama zdobyć. Po części wiązało się to  z tym, że żadne z nich nie chciało mieć do czynienia z Peterem. Nie czuł się zaskoczony ani tym bardziej urażony. To pragmatyzm, trzymać się jak najdalej od źródła potencjalnych kłopotów. A on i Chris Argent sam na sam z bronią, kłami i księżycem nad nimi, to naprawdę zły pomysł. Hale mógł być na tyle wspaniałomyślny i iść im w tej kwestii na rękę.

Niestety to oznaczało, że jemu odgórnie w obowiązkach przypadało doglądanie młodzików. Został niańką chimer. Początkowo obserwował z dystansu Theo Raekena obstawiając, że to on sprawi najwięcej kłopotów. Dziwnie się czuł, trochę jakby patrzył na samego siebie  sprzed dwudziestu lat. Przerażające i w cholerę przygnębiające.

Nie interweniował, gdy chłopak tygodniami szlajał się po okolicy jako kojot. Pilnował, aby mniej więcej orientować się w którym miejscu aktualnie Raeken przebywał. Poza tym? Postanowił dać mu się nad sobą użalać do woli. To właśnie Theo uskuteczniał w ostatnim czasie. Petera aż mdliło od ciągłego wdychania odoru porzucenia, samotności, niechęci, goryczy, żalu, wstydu. Powiedział dosyć, gdy do tego jakże wesołego zestawu dołączyła nuta nienawiści i pogardy dla samego siebie. Wcześniej liczył na to, że prędzej czy później gówniarz zagryzie zęby i zbierze się do kupy. Mijały jednak kolejne dni, a Theo całkowicie zatracił się w pławieniu się w sosie z własnych grzechów. Peter specjalnie przestał starać się przed nim ukrywać, a Raeken i tak nigdy nie dodał dwa do dwóch. Nie odgadł, że zapach Petera Hale'a w pobliżu miejsc w których się zaszywał, coś oznaczał.


Czasami miał go serdecznie dosyć i zostawiał na trochę samego. Miał w końcu drugą chimerę do pilnowania. Bryant nie zachowywał się aż tak dramatycznie. Przede wszystkim nie postanowił całe dnie spędzać w drugim wymiarze, całkowicie niewidoczny dla zwykłych ludzi. A tak po cichu to, Hale uważał, że tym razem Kameleon dostał kilka solidnych, sprowadzających na ziemię kopniaków od życia. Poprawka z egzaminów, brak miejsc na wymarzonej uczelni, zostawienie przez tego pożal się boże chłopaka. Peter nie szczególnie przejmował się tym kto z kim kładł się pod kołderkę.

Od dawna nie uznawał czegoś takiego jak normalność. Co to w ogóle było? Dla każdego człowieka znaczyło chyba co innego, więc po co się trudzić dążeniem do zachowania jakichś tam czyichś wyimaginowanych wymagań? Szkoda zachodu. Talia twierdziła, że był zepsutym gówniarzem ze skłonnościami do dramatyzmu, chamstwa i dekadencji. Może miała rację.

I trochę gryzło go to, że z pozoru delikatniejszy Bryant radził sobie względnie dobrze, natomiast Raeken... cóż. Wyglądał i zachowywał się jak siedem i pół nieszczęścia. To nawet nie chodziło o to, że się specjalnie martwił tym co szczeniak zrobi bądź też nie. W razie gdyby Theo przestał wykazywać te minimalne przejawy zainteresowania czymkolwiek i odpuścił sobie korzystanie z instynktu przetrwania, chcąc po prostu zdechnąć za którymś drzewem, to Peter interweniuje i zaciągnie go na siłę do Mellisy i Chrisa na ponowne uczłowieczenie.

Peter nie lubił chodzących zagadek, a ta była wyjątkowo irytująca. Prawie tak jak młody Stilinski. Hale wciąż nie dowiedział się dlaczego Stiles odmówił mu ugryzienia. Zazdrościł Scottowi nowych zdolności, a mimo to naprawdę nie chciał zostać wilkołakiem.

— Bryant — powiedział zamiast przywitania, stając któregoś dnia na progu jego rodzinnego domu — Musimy pogadać.

— O czym? — Corey brzmiał na autentycznie wystraszonego i Hale nie mógł powstrzymać się od prychnięcia

— McCall jest poza miastem i nie widzi, że jego bety obijają się bardziej niż zwykle. Argent i jego matka mają co innego do roboty niż użeranie się z wami. Derek zwyczajnie by na was zawarczał i liczył, że sami domyślicie się o co chodzi... więc niechętnie bo niechętnie, ale zgodziłem się mieć na was oko od czasu do czasu. — skłamał. Tak naprawdę, to nikt nie wymagał od niego aż takiego zaangażowania. Lepiej jednak udawać, że to odgórna sprawa i zachować twarz.

— Dobra, ale mam tylko kwadrans zanim będę musiał zbierać się do pracy

— O, pracujesz? — zdziwił się

— Widziałem cię przed marketem ogrodniczym, w którym tyram przy sadzonkach, więc wiem, że wiesz. 

— Hm...

— Nie podoba mi się twój wzrok — powiedział Kameleon cofając się o krok. Peter wyszczerzył się złośliwie — Tak, uśmiech jest jeszcze gorszy — dodał

— Lubię spostrzegawczych ludzi — odparł — Jeszcze bardziej cenie sobię ich zaradność.

— Dzięki?

— Nie przyzwyczajaj się do tego — poradził — Mam kilka uwag

— Oczywiście, że tak — westchnął Bryant — Dawaj

— Wciąż siedzisz u mamusi i nocami beczysz w poduszkę, że nikt cię biedaku nie kocha, a Hewitt odkrywa uroki bycia studentem...

— Stiles ma rację jesteś skurwysynem — warknął Bryant, a na jego policzki wypłyną rumieniec spowodowany rosnącą wściekłością — Wyjdź — wycedził przez zęby

— Jestem jaki byłem. Nigdy w to nie wątp — uśmiechnął się krzywo, błyskając dla przypomnienia błękitnymi tęczówkami. W końcu ten kolor coś znaczył. — To numer do właścicielki całkiem znośnego, niezbyt drogiego mieszkania w bloku blisko marketu ogrodniczego — powiedział, kładąc na stole wizytówkę. — Jeśli zdecydujesz się na nie opłacę ci pierwsze trzy miesiące — zaproponował spontanicznie

— Gdzie haczyk?

— Raeken.

— Theo jest haczykiem?

— Aha — mruknął — Ty nie radzisz sobie z nieobecnością McCalla całkiem tragicznie, ale on... to już zupełnie inna historia — przyznał krzewiąc się z niesmakiem — Szczerze, to obstawiałem, że ty będziesz się mazać, a on przyjmie to ze wzruszeniem ramion i pójdzie dalej. Nie lubię jak coś nie dzieje się po mojej myśli.  Już pomijając to, że mam o wiele lepsze rzeczy do robienia niż bieganie za waszą dwójką i podawanie wam chusteczek na otarcie łez.

— To nie to — wymamrotał Corey pod nosem, a Peter zaczynał odczuwać coraz większą irytację. Czy otaczający go idioci, nie mogliby w końcu nauczyć się wysławiać nieco precyzyjniej?

— Mówiąc: "To" masz na myśli...?

— To nie wyjazd Scotta tak wpłynął na Raekena, w końcu cały zeszły rok nic mu nie było... — powiedział i Hale niechętnie musiał zauważyć, że było w tym sporo prawdy — Liam — dopowiedział z wyraźnym wahaniem. Początkowo nie zrozumiał, co Kameleon mu sugerował, ale kiedy to wreszcie do niego dotarło, miał chęć bić łbem o ścianę. Oczywiście łbem Raekena. Poważnie, całe to dąsanie z powodu Dunbara? — Nie wiem o czym myślisz, i chyba nie chcę... ale musisz wiedzieć, że Theo i Liam nie byli parą. To po prostu Raeken przestał zauważać kogokolwiek poza Liamem i... tak, to wyglądało nieco niepokojąco już wtedy, gdy Dunbar był na miejscu.

Peter naprawdę nie miał siły ani ochoty na ten cały szajs z kotwicami. To było gorsze niż wybicie szamba w zlewie, albo złapanie gumy gdzieś na pustkowiu w Rumunii. Już Malia dała mu wystarczająco popalić, kiedy Stiles zniknął z radaru. Wciąż odmawiał zrozumienia jak to między nimi funkcjonowało. Skoro Malia była ze Scottem, a jej prawdziwą Kotwicą wciąż pozostawał Stilinski...

— Czeka nas kilka zabawnych tygodni, a przez zabawny mam na myśli...

— ... tak przyjemnych jak wywrócenie się twarzą na kaktusa?

— Mniej więcej pojąłeś ogólny sens przedsięwzięcia — westchnął




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro