Koniec i początek Thiam cz.2
***
Liczba rozdziałów zwiększyła się z dwóch na pięć.
Liczba słów po poprawkach zwiększyła się z 1358 do 1999 XD
I może zróbmy z tego małą zabawę? Rocznik 1999, jeśli ktokolwiek z Was to czyta, zostawia mały/krótki komentarzyk do akapitu czy dialogu, który najbardziej się spodobał :)
Jak dam radę to jeszcze coś dziś napiszę. Jutro do pracy mam dopiero na 10.
***
Theo nie pamiętał zbyt wiele z drogi powrotnej do Beacon Hills. Na przemian budził się i zapadał w krótkie, niespokojne drzemki. Był wyraźnie wycieńczony i nawet nie próbował powstrzymywać się od pewnych zachowań, które w zwyczajnych okolicznościach uznałby za uwłaczające. Już na samym początku podróży przykleił się do Liama, jak cholerna mucha do lepa. Najpierw przysypiał na siedząco, ale po jakichś stu milach zaczęły mu dokuczać bóle pleców, a po kolejnych pięćdziesięciu poddał się i z bardzo mieszanymi odczuciami osunął się na kolana zamyślonego Dunbara. Ten aż podskoczył lekko na swoim miejscu ze zdenerwowania.
— Jeśli ci to przeszkadza...
— Nie. Leż, jeśli w ten sposób jest ci wygodniej — zapewnił niemal od razu — Odpłynąłem na chwilę myślami. Nadal chyba nie dotarło do mnie, że to naprawdę koniec — przyznał Liam z jakąś dziwaczną zapalczywością — Poniekąd miałem nadzieję na pościg i możliwość dokopania Calaveras.
— Jeszcze nic nie jest przesądzone, Dunbar — mruknął Hale, nawet na sekundę nie odrywając oczu od drogi. Prowadził odkąd opuścili motel i za jakiś czas ktoś będzie musiał go zmienić. Theo odpadał z oczywistych względów, a Liam też nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego przejęciem kierownicy. — Jeśli już, to wolałbym zmierzyć się z elitarnym klanem łowców na swoim terenie.
— To wcale nie jest koniec. — wtrącił cicho Theo — Właściwie to dopiero początek... Pamiętacie jak włamaliśmy się do szpitala w Eichen? Tak jakby niechcący pomogliśmy w ucieczce pewnej wiedźmie.
— Cudownie — mruknął Liam z przekąsem — Dlaczego mam wrażenie, że cokolwiek za chwilę powiesz będzie czymś co mi się nie spodoba?
— Uhm. — odchrząknął nerwowo — Jestem chimerą, bo kiedy byłem dzieckiem Doktorzy przeszczepili mi serce mojej siostry.
— Zrobili ci pranie mózgu na tyle skutecznie, że pozwoliłeś jej umrzeć, by dostać to co chciałeś — dopowiedział beznamiętnie Liam — Pamiętam, jak śledziliśmy cię ze Stilesem...
— Dosyć nieudolnie.
— Możliwe. Jednak nie rozmawiamy teraz o moich zdolnościach tropiących... tylko o Calaveras, wiedźmie i twojej przemianie w chimerę.
— Okazuję się, że wiedźma na którą polują Calaveras to moja siostra — przyznał z lekkim ociąganiem — I nie, nie mam pojęcia jak to możliwe. Byłem pewien, że Tara nie żyje.
Po tym wyznaniu, w samochodzie zapadła dosyć wymowna cisza. Każdy z nich próbował przetworzyć nowe informacje. Oraz odgadnąć co to dla nich oznaczało. Na pewno można było spodziewać się mnóstwa kłopotów i kolejnej walki o przetrwanie. Dosyć nieskładnie i nie do końca na serio zastanawiał się, czy Liam już zaczął żałować uwolnienia go z łap łowców. Gdyby Raeken siedział w ich celi, to istniała szansa, że gniew Tary uderzyłby z pełną mocą w Meksyk. Chroniąc tym samym ich pechowe miasteczko od jednego zagrożenia...
— Daj mi to podsumować — wtrącił dosyć niespodziewanie Hale — W Beacon Hills znajduje się czarownica, której serce obecnie bije w twojej klatce piersiowej. Nie wiemy w jaki sposób udało jej się przeżyć, ale moim zdaniem spokojnie możemy założyć, że Doktorzy mają z tym coś wspólnego. — zamilkł na całe pięć sekund, by zmierzyć każdego z nich mocno zirytowanym spojrzeniem — Tara raczej nie pała do ciebie zbytnią sympatią, szczególnie jeśli pamięta, że to ty pozwoliłeś jej umrzeć w tamtym strumieniu.
— Możesz przestać? — zapytał Corey dosyć słabym głosem. Nie trzeba być wilkołakiem, by dostrzec, że Kameleon czuł pewien respekt wobec Dereka. To nie był dokładnie strach, a raczej dziwaczna mieszanka podziwu, szacunku i zaufana. Theo czekał na moment w którym zarówno Hale, jak i Mason zorientują się w sytuacji. To z pewnością okaże się najlepszym przedstawieniem dekady, takim w stylu brazylijskiej telenoweli — Wiem, że nas to nie minie, ale... to chyba nie najlepszy moment.
— Corey — mruknął Liam z łatwą do odczytania wdzięcznością w głosie.
— Niech wam będzie — prychnął Hale — Daję wam trzy dni na dojście do siebie — westchnął ciężko, zaklął kilka razy i ponownie zgromił ich wzrokiem — Dobrze byłoby, gdybyście przez jakiś tydzień po powrocie do Beacon Hills nie wychylali się zanadto. Waszej dwójce — skinął lekko w kierunku Liama i Theo — odradzałbym nawet pokazywanie się w szkole. Pewnie szybko tego pożałuję, ale dla bezpieczeństwa... Loft ma kilka wolnych pokoi. Raeken, ty akurat nie masz za wiele do powiedzenia. Jesteś ledwie żywy. — zaznaczył na koniec, ucinając tym samym wszystkie słowa protestu, jakie Theo miał już na końcu języka.
— Jestem za! — Liam odpowiedział niemal natychmiast — Nie wiem zbyt wiele o czarownicach — dodał po chwili z czymś dziwnym w głosie - jakby poczuciem winy, może wstydem? Tylko dlaczego, do diabła miałby... Theo dłuższą chwilę zajęło poskładanie wszystkich faktów w jedną sensowną całość.
Scott przed wyjazdem na studia oznajmił, że nadeszła kolej Liama, by chronić mieszkańców Beacon Hills. Dunbar pewnie wbił sobie do zakutego łba, że zawiódł McCalla, lub inną tego typu bzdurę. To, że łowcy porwali Theo tuż sprzed jego nosa, też raczej nie podbudowało mu samooceny.
Raeken już jakiś czas temu zorientował się, że Liam wykazywał tendencje do okresowego popadania w obsesję sprawdzania i pilnowania członków stada. Przejął po Stilesie radio policyjne i często podsłuchiwał patrolujących miasteczko funkcjonariuszy. Dowiedzieli się sporo o ich upodobaniach co do śmieciowego zżarcia. Kontaktował się z szeryfem Stilinskim i Melissą McCall przynajmniej raz w tygodniu, aby upewnić się, że na pewno nie wydarzyło się nic co zwróciłoby ich uwagę.
Theo od dłuższego czasu czuł przemożną chęć, by potrząsnąć betą i dobitnie wytłumaczyć temu upartemu idiocie, że nie musi radzić sobie z tym wszystkim sam. Miał w końcu stado i innych przyjaznych mu ludzi, wilkołaki i nawet cholernego ogara piekielnego w gronie znajomych. Ale, nie - Pan Samodzielny, wolał męczyć się ze wszystkim w pojedynkę.
Bez problemu mógł dostrzec, spojrzenie Liama prześlizgujące się po wszystkich jego ranach i złamaniach. Samo to, że obchodził się z nim jak z nadpękniętym jajkiem, mówiło wystarczająco wiele o tym ile nerwów kosztowało go zaginiecie Raekena. Jeśli, jakiś Calavera pojawi się w Beacon Hills, to Theo z chęcią dokopie mu w ramach odwetu. Kilka najbliższych dni, a może nawet tygodni spędzi pod czujną i wnikliwą obserwacją Liama.
To z pewnością nie skończy się niczym dobrym...
— Moich rodziców i tak nie będzie do końca tygodnia. Ojciec ma jakieś sympozjum, a mama uznała, że jestem na tyle dorosły by mogli zostawić mnie samego na kilka dni. — powiedział Dunbar jednym tchem. — Podejrzewam, że więcej miał z tym wspólnego fakt, że mogli spędzić trochę czasu we dwójkę na Hawajach niż z ich wiarą w moją odpowiedzialność.
— Możliwe, że masz rację — przyznał Hale — Co z wami? — zapytał zerkając Masona, który z ciężkim westchnieniem oderwał wzrok od bocznej szyby i odwrócił się do tyłu.
Gdyby Raeken nie był już i tak mocno pobijany, to wtrąciłby jakąś kąśliwą uwagę, lub dziesięć, na temat tego, jak szybko pan Kameleon zmieniał kolory. Najpierw zbladł, by w kilka sekund zarumienić się niczym dorodny pomidor. Liam prychnął cicho i Theo z lekkim opóźnieniem zrozumiał, że nie był jedynym świadomym niezręcznej sytuacji. Nie chciał zwracać na siebie uwagi pozostałych, więc niby przypadkiem szturchnął Dunbara łokciem. A gdy ten skupił na nim wzrok, skrzywił się teatralnie i zrobił młynek oczami. Liam odpowiedział ledwie widocznym skinieniem głowy.
— U mnie to raczej nie przejdzie — uznał Corey — Musiałem i tak mocno nakombinować się, żeby mama puściła mnie na kolejny weekendowy biwak w tym roku. — dodał cierpko
— Dobrze byłoby, aby nigdy nie dotarło do niej, że na te wycieczki jeździsz aż do Meksyku, co? — zakpił Hale
— W dodatku, z jakimś podejrzanym typem z pod ciemnej gwiazdy — dodał Raeken
— Co? Przecież moja mama cię lubi...
— Miałem na myśli Hale'a.
— Och, to...
— Nie musisz się wysilać, młody — powiedział Derek, a jego rozluźnione ramiona i krzywy uśmieszek były dowodem na to, że naprawdę nie miał im tego za złe — Wolę nie wylądować czwarty raz za kratkami. Chociaż podejrzewam, że dla szeryfa Stilinskiego stało się to formą rozrywki... Parrish z pewnością robi zakłady: Za co w tym roku przymkniemy Dereka Hale'a na dwadzieścia cztery godziny?
— A co masz już za sobą? — zapytał wyraźnie zaciekawiony Liam
— Za pierwszym razem Scott i Stiles oskarżyli mnie o morderstwo.
— Yyyy, chcę wiedzieć? — wtrącił Theo
— Znaleźli ciało Laury... mojej siostry. Uznali mnie za psychopatę i... — urwał na chwilę. Odchrząknął nerwowo — Za drugim, zgarnęli mnie za usiłowanie morderstwa. To też wina McCalla i Stilinskiego. — przyznał z czymś co od biedy można było uznać za uśmiech. — Ostatnim razem za wtargnięcie na teren prywatny i zniszczenie mienia.
— To teraz możesz zyskać do kolekcji jakieś kolejne paragrafy i rezygnujesz?
— Wolałbym nie testować cierpliwości Stilinskiego — przyznał Hale z lekkim rozbawieniem — Poza tym... chyba nie chcę wiedzieć o co mogliby mnie oskarżyć tym razem. Spójrz: dwudziestosześcioletni mężczyzna, wiezie gdzieś czterech nastolatków. Z żadnym z nich nie jest spokrewniony, a co gorsze jeden z rzeczonych małolatów jest wyraźnie pobijany.
— Pomyślmy, jakie to daje nam opcje? — zastanawiał się na głos Dunbar
— Deprawacja nieletnich, nielegalne walki, może wymuszanie pieniędzy? — padła niemal natychmiastowa odpowiedź Hewitta
— Daj spokój, Mason... z pewnością Parrish wymyśliłby coś kreatywniejszego — prychnął Raeken pod nosem.
Ze zdziwieniem zważył, że takie przekomarzanie się, skutecznie odciągało jego uwagę od tego co działo się zaledwie dwie doby wcześniej. A nawet pomagało zapomnieć o bólu i tym, że czekało ich jeszcze jakieś jutro, które przyniesie ze sobą kolejne niebezpieczeństwa i kłopoty. Miło było choć przez chwilę cieszyć się obecnością osób, którym nie był obojętny. Tylko teraz, dzisiaj. Kolejnego dnia, za tydzień czy w następnym roku znów będzie starym sobą. Aroganckim, zawziętym, trudnym do ukatrupienia wrzodem na tyłku. Zrobi wszystko co będzie musiał, by Dunbar, a może też i reszta uczestników tej przymusowej wycieczki, wyszła bez większych szkód z nadchodzącej potyczki. W końcu nie wierzył, że Tara zapomniała o tym co zrobił. Na pewno zechce się zemścić. Prędzej czy później, Calaveras też dotrą do Beacon Hills, a wtedy wszystko może się spieprzyć jeszcze bardziej.
— Hmm, biorąc pod uwagę fakt, że przynajmniej dwójka z was jest homoseksualna, a Corey nie ma jeszcze osiemnastki — urwał i czekał aż do wszystkich dotrze co miał na myśli. Bryant zakaszlał się niemal na śmierć. Theo nie mógł przestać się śmiać, choć jego posiniaczony brzuch i popękane żebra błagały o litość. To było tym zabawniejsze, im więcej cudzych sekretów zdążyło się odkryć. Theo nie bez powodu uważał, że rzeczony nieletni nie miał nic przeciwko temu co sugerował ton Dereka.
Trochę dziwiło go, że Hewitt jeszcze nie odkrył, tej niewielkiej fascynacji swojego chłopaka, starszym wilkołakiem. A może wręcz przeciwnie, tylko nie wiedział co ma zrobić? Na pewno nie chciał rozwalić sobie związku, bo co do tego, że Mason wciąż był zakochany w Corym, nikt nie miał wątpliwości. Bryant to odwzajemniał, jednocześnie coraz więcej uwagi i adoracji poświęcając Derekowi. To popieprzone i kompletnie szalone. Theo nie zazdrościł żadnemu z nich.
— Nie mów, że ktoś mógłby zasugerować...?
— Ktoś obcy może nie, ale niestety Peter chwilowo wrócił do Beacon Hills. — poinformował ich Derek z niezbyt szczęśliwą miną — A jego życiowym celem, zdaje się być uprzykrzanie mi życia.
— Wiem, że twój wuj jest raczej z tych o wątpliwym kodeksie moralnym, ale... oskarżenie siostrzeńca o seks z nieletnimi, kiedy ma świadomość, że nic takiego nie miało miejsca, to nie przesada? — zapytał Hewitt, zerkając krótko na Coreya. Theo naprawdę cudem powstrzymał się przed rzuceniem złośliwego: "jeszcze nie". Mason, był w sumie całkiem przystępnym kumplem, i nie chciał go dręczyć, a przynajmniej nie aż tak... jakieś pomniejsze, kpiarskie uwagi na pewno mu się wyrwą. Tylko może, niech najpierw dowiozą go do Beacon Hills.
— Jak znam Petera, to postawiłby raczej na handel żywym towarem, albo stręczycielstwo? — Derek zastanawiał się na głos, nic nie robiąc sobie z mocno zniesmaczonych czy może wręcz przerażonych prychnięć czwórki nastolatków — To wywołałoby większy skandal w miasteczku. No i jeszcze przez długie miesiące po wycofaniu zarzutów, a nawet po oficjalnych przeprosinach szeryfa, ludzie wiedzieliby lepiej... mogę się założyć, że znowu miałbym status miejscowego kryminalisty. A Peter darmową rozrywkę na żywo...
***
Dokarm Wena ;)
Ps. Przepracowałam "Dylemat Wagonika" Co w sumie chyba widać po poprawkach i trzeciej części?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro