Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kochaś Parkera, albo klasyczna pomyłka Tony'ego Starka - Wersja 2. Poprawiona


 3100 słów.

Drogi Czytelniku, dokarm Wena, jeśli chcesz jutro również przeczytać coś nowego.

MCU&TW na wesoło

Steter&Starker

Edit: 03.07.2022

Opublikowałam jeszcze raz, przypomnijcie sobie Kochani Czytelnicy ten tekst, bo dzisiaj po południu albo późnym wieczorem dodam obiecaną drugą część :D

Ktoś się cieszy?

***

— Peter! Gdzie ty do cholery biegniesz?! — Tony niechętnie odłożył lutownicę na blat i ściągnął ochronne okulary. Rozejrzał się z lekkim niepokojem wokół siebie. Ani żywej duszy, ale przecież wyraźnie słyszał...

— ...er! Ty, wredny, skudłacony kłębku futra! Stój. — okay, to było nieco dziwne, ale może Parker jeden ze studentów MIT, którzy odrabiali w jego firmie swój staż, wpuścił do laboratorium jakiegoś znajomego. Spojrzał na najbliższy monitor. Huh. Była prawie dziesiąta wieczorem, nic dziwnego, że Peter nie spodziewał się zastać kogokolwiek poza dwoma ochroniarzami na każdym piętrze. Choć to i tak imponujące, że udało mu się przemycić kumpla, tuż pod czujnym okiem, plątającego się po parterze Hogana. Facet od lat przejawiał skłonności do paranoi, a pracując dla Tony'ego, tylko utwierdził się w przekonaniu, że każdy napotkany człowiek może być potencjalnym zamachowcem, terrorystą lub szalonym aktywistą. Dać mu nieograniczone środki oraz wolną rękę, a zrobi z twojego domu nowy Fort Konx i to w wersji delux.

— Peter! Poczekaj, aż cię dogonię, a tak cię kopne w ten twój kudłaty tyłek, że ekspresem znajdziesz się w domu! — czyżby Parker komuś podpadł? I czy on właśnie bawił się w jakiś dziwny rodzaj ganianego berka w jego firmie? Nie, żeby Tony nie potrafił docenić kreatywności i dobrej rozrywki, ale... Parker miał dwadzieścia dwa lata, a nie dwanaście. Choć nie był pewien co robią normalne dwunastolatki. On sam raczej zamykał się w piwnicy rezydencji, przerobionej na jego pierwszy warsztat i próbował zbudować latające wrotki. Udało mu się tak swoją drogą, ale skutki były dosyć opłakane. Wybite okno w salonie i zderzenie z bardzo niezadowoloną matką. Do tej pory miał blizny na przedramionach po szklanych odłamkach, które się w nie powbijały.

Zastanawiał się czy chciało mu się iść, zwracać młodemu uwagę na to, że właśnie złamał regulamin w kilku istotnych podpunktach. Tony, sam nie był zbyt skory do jego przestrzegania i całkowicie rozumiał, że może chłopak chciał komuś zaimponować... albo

— Jak. Gwiezdne Wojny. Kocham! Jeśli nie zatrzymasz się w ciągu pięciu sekund, Peter to przez miesiąc będziesz spał na kanapie. Co ja plotę?! Na wycieraczce przed domem! — Brwi Starka uniosły się w lekkim niedowierzaniu. Groźby nieznajomego, były co najmniej jednoznaczne. Wyglądało na to, że Parker jednak kogoś miał. A szkoda, bo chłopak był interesujący. Może nie był przystojny w klasyczny sposób. A jednak, potrafił przykuć uwagę Tony'ego bardziej niż ktokolwiek inny od czasu Pepper.  Czasami, gdy żartował z kolegami ze stażu, albo opowiadał o czymś z ożywieniem, wyglądał na jeszcze młodszego niż był w rzeczywistości. Jak dzieciak, który ledwie skończył liceum i w takich momentach Tony'ego aż coś skręcało od środka, bo to uświadamiało mu jak wielka dzieliła ich przepaść.

Nie można było odmówić mu inteligencji. Tony zastanawiał się ile czasu minie zanim dzieciak go prześcignie. Na razie brakowało mu charyzmy oraz potrzebnej w dzisiejszym świecie, umiejętności rozpychania się łokciami. Przez co ginął w tłumie innych studentów na uczelni. Tony potrafił rozpoznać geniusza, kiedy już na jakiegoś trafiał. I wiedział, że Peter jeszcze nie raz ich wszystkich zadziwi. Trzeba go tylko odrobinę zachęcić, dać możliwości rozwoju i może też ochronić przed rządowymi hienami, czyhającymi na młode, nieukształtowane umysły.

Nick Fury, był najgorszą mendą ze wszystkich. Oficjalnie, konsultant ONZ do spraw bezpieczeństwa w Europie Środkowowschodniej. A tak naprawdę agent CIA z trzydziestoletnim stażem, który był ulubieńcem kilku kolejnych prezydentów. Dzięki czemu udało mu się stworzyć nową, Tajną Agencję Rządową - S.H.I.L.E.D. O której oficjalnie, nie widział prawie nikt poza jej członkami. Tony od lat słono płacił różnym osobom, by być dobrze poinformowanym o wszystkim co mogło mieć bezpośredni wpływ na jego życie. Po porwaniu i przymusowej gościnie u terrorystów, a tym bardziej po tym co zrobił jego przyszywany ojciec, to stało się swego rodzaju nawykiem.

— PETER! — gość brzmiał na mocno wkurzonego i nieco zniecierpliwionego. W sumie to Stark mógł, chłopaka zrozumieć - laboratorium, nawet to należące do Stark Industries, nie nadawało się na randkę. Choćby taką, która nie obejmowała jedzenia ani picia czegokolwiek, a raczej skupiała się wokół fizycznych aktywności. Tony zazwyczaj był zadowolony ze swojej nieograniczonej wyobraźni, ale tym razem stała się ona jego wrogiem. Raz, że zrobiło mu się nagle o wiele za ciepło, pomimo dobrze działającej klimatyzacji. Dwa - nie bardzo wiedział, jak poradzić sobie z napływem bardzo zaborczych myśli. Do których, nie przyznałby się nawet, gdyby Pepper groziła mu oddaniem, na aukcję charytatywną, wszystkich jego ulubionych samochodów.

Może daleko mu do eksperta w dziedzinie poprawnych relacji z pozostałymi współmieszkańcami Ziemi, ale nawet on domyślał się, że nie miał podstaw do czucia się w ten sposób. Peter Parker, choć wydawał się znacznie mniej heteroseksualny niż jeszcze kilka godzin wcześniej, wciąż pozostawał poza jego zasięgiem. I miał kilka mocnych argumentów na to, że taki stan rzeczy potrwa. Parker był dwie dekady od niego młodszy, a na domiar złego przez kilka kolejnych tygodni będzie dla niego pracować. Tak naprawdę to Stark miał nadzieję, że po zakończeniu studiów, chłopak upomni się o tą obiecaną posadę. Dla firmy to świetnie, dla samego Tony'ego już nieco mniej. Prasa ani trochę go nie oszczędzała w ciągu ostatnich lat, więc nauczył się ignorować wszystko co o nim mówili za jego plecami. To było znacznie mniej kosztowne i czasochłonne niż ciągłe procesy sądowe. Tylko, że Peter zasługiwał na coś lepszego niż ciągnąca się przez całą jego dalszą karierę historia, że w zasadzie to wybił się przez wskoczenie Tony'emu Starkowi do łóżka.

Zresztą o czym on w ogóle myślał? Parker traktował go z szacunkiem, jak autorytet w świecie nauki, co samo w sobie było pochlebiające. Poza tym zachowywał się przyjaźnie, ale bez choćby śladu flirtu czy czegokolwiek co mogłoby sugerować zainteresowanie. Parę razy próbował pokierować rozmową tak, by wybadać co chłopak o nim myślał. Raz czy dwa rzucił nawet niezbyt agresywnym tekstem na podryw, ale Peter nie podjął tematu. Dlatego Tony sądził, że Parker najzwyczajniej w świecie nie oglądał się za mężczyznami. A tymczasem wychodziło na to, że jednak obejrzał się przynajmniej za jednym... To dezorientujące. Chyba, że to jeden z tych okazów na wymarciu, ekstremalny monogamista, który lekki, żartobliwy flirt też uważał za zdradę...  Jeszcze kilka lat temu to nie byłaby dla niego zbyt wielka przeszkoda. Mógłby potraktować to nawet jako swojego rodzaju wyzwanie. W końcu nie istniał taki wagonik, którego nie dałoby się odczepić, prawda?

Sam nie wiedział, kiedy dorobił się sumienia, ale nie dało się zaprzeczyć, że takowe posiadał. Po Afganistanie i prawie czteroletnim związku z Pepper, który zakończył się spektakularną klapą, nie był już tak wyrywny do mieszania ludziom w życiu. Kto wie, może w końcu to się stało? Tony Stark, dorósł do swoich czterdziestu lat na karku. Szkoda. Życie było o wiele przyjemniejsze i zabawniejsze, gdy człowiek nie zastanawiał się nad konsekwencjami każdej decyzji.

Usłyszał jakiś huk w sąsiednim laboratorium, a później jeszcze kilka cichszych odgłosów tłuczonego szkła. Tego na szczęście, nie mógł już zignorować. Sam przed sobą nie chciał przyznać, ale ciekawiło go, jak wyglądał chłopak Petera. Sądząc po głosie był raczej w wieku Parkera. Może odrobinę starszy. Pobieżnie wytarł ręce o jeansy, bo i tak trzeba było je spisać na straty. Jedna plama w tą czy w tamtą...

Wyszedł na korytarz, upewniając się tylko, że zatrzasnął  za sobą drzwi. Wolałby aby jakiś nadgorliwy ochroniarz, nie plątał mu się po warsztacie. Niby najważniejsze, najbardziej tajne projekty oraz prototypy trzymał w innym miejscu, ale przezorny zawsze ubezpieczony. 

— Halo?! Jest tu ktoś? — zawołał donośnie i czekał. Po minucie jego wrodzona niecierpliwość dała o sobie znać. Westchnął pokonany. — Parker? — poszedł w kierunku laboratorium do którego dostęp mieli stażyści. Najwyżej wszyscy trzej, będą mieć nieco traumatyczne spotkanie. Choć z drugiej strony, jeśli Peter posiadał jakiegoś partnera, to póki co pozostawał dla niego w zakazanej strefie. Tak na wypadek, gdyby dwudziestoletnia różnica wieku nie była wystarczają barierą. Nie ma to, jak odrobina chłodnego realizmu. — Parker, jesteś tu?! — krzyknął przy drzwiach. Odczekał dokładnie trzy sekundy zanim wszedł. Nikt, kto zajęty był obściskiwaniem się na biurku, czy innej w miarę stabilnej, płaskiej powierzchni, nie zdążyłby w takim czasie zebrać myśli, a co dopiero podciągnąć spodni. Skoro raczej nie będzie miał możliwości dotknąć, to chociaż sobie popatrzy. Podziw dla zgrabnego, zadbanego, młodego ciałka nie był na szczęście żadnym przestępstwem. A nawet, jeśli byłby to Tony i tak z buntowniczą radością popełniałby je raz za razem.

— Um, jestem — padła odpowiedź od strony przeciwległej ściany. Gdzieś tam znajdowały się kosze na odpady chemiczne. Stark zmarszczył brwi lekko zaniepokojony. Cokolwiek się tutaj działo, wolałby aby Peter ani jego towarzysz, nie tarzali się po czymkolwiek znajdującym się w laboratorium. Dlatego, nawet najlepszy seks w takich miejscach, nie był dobrym pomysłem. Tony nie zamierzał nikogo strofować. Upewni się, że żaden nie wymaga pilnej wizyty na ostrym dyżurze i wykopie ich do domu w akompaniamencie kilku nico złośliwych żarcików. Tak, aby żaden z nich nie wpadł na pomysł powtórzenia tego w innym terminie. Nie miałby nic przeciwko, jakimś niegroźnym obrażeniom, któregokolwiek z nich. W końcu człowiek, najlepiej uczył się na własnych, bolesnych błędach. Pepper, natomiast byłaby właśnie o krok od apopleksji i wywalenia Parkera ze stażu  — Niech pan patrzy gdzie stąpa, upuściłem tackę z kilkoma próbówkami. Każda z nich była wypełniona bazą dla dalszej fazy badań.

— Tych gdzie...

— Próbujemy połączyć dwa procesy i stworzyć układ zamknięty, w którym można by zrównoważyć ilość pobieranego ciepła z otoczenia w jednej reakcji z tym wydzielanym w innej. Bilans wyjdzie na zero. Pozbędziemy się produktu ubocznego, a jednocześnie zaoszczędzimy na konieczności dostarczania energii dla drugiej reakcji.

— Nie wiem dlaczego brzmisz na tak wystraszonego, Peter — prychnął rozglądając się uważnie wokoło. Szukał potencjalnej kryjówki, w której dałoby się upchnąć przeciętnie zbudowanego dwudziestolatka. — To bardzo ambitne założenie. Daj znać, jeśli będziesz miał z czymś problem. Na pewno, gdy uda ci się już ustabilizować obie reakcje oddzielnie, będziesz potrzebował jakiegoś "pudełka" w którym da się je zamknąć. Coś wystarczająco praktycznego i wytrzymałego... a jednocześnie w fazie testów będziemy musieli sprawdzić, czy te twoje substancje nie wchodzą w reakcje z poszczególnymi elementami obwodu. Niedobrze byłoby, gdyby nagle okazało się, że wprowadzimy je do dwukomorowego pojemnika, a one w międzyczasie stracą swoje właściwości, bo zareagują z włóknami poliwęglanowymi, które będziesz miał w...

— Um, Panie Stark. My, nadal nie wyszliśmy dalej, niż znalezienie substancji posiadających odpowiednie właściwości. Do etapu o którym pan mówi... jeszcze bardzo daleko. — przyznał lekko zakłopotany.

— Okay. Bez presji. Mówię tylko, że gdyby działo się coś niespodziewanego. Możesz wołać o pomoc, albo od razu wypożyczę ci Dummy'ego i naręcze gaśnic... co ty na to, Peter?

— Uhm, jasne?

— No dalej, Parker. Nie jestem jednym z tych maniaków bezpieczeństwa w czarnym garniaku. Mam na sobie koszulkę z AC/DC, bardzo brudne jeansy, oraz dwie inne skarpetki... czy wyglądam ci na takiego, który zrobi awanturę o to, że chciałeś się pochwalić... przyjacielowi pracą?

— Nie wiem o czym pan...

— Głuchy też nie jestem — Prychnął — Słyszałem, jak ktoś cię wołał. Nie jestem Happym, ani Pepper. Nie dostaniesz ode mnie godzinnego wykładu, nagany ani wpisu w ocenie końcowej stażu — zapewnił z krzywym uśmieszkiem. Chłopak nadal gapił się na niego bez zrozumienia. Czy on niecały kwadrans wcześniej, rozpływał się nad jego inteligencją? Teraz nic na nią nie wskazywało. Może to szok, spowodowany przyłapaniem przez szefa tak działał?— Powiedz proszę, że nie wystawiłeś kochasia za okno?

— Co? — wyjąkał Parker słabym głosem — Naprawdę przepraszam, że nie wyszedłem, kiedy moja zmiana się skończyła. Chciałem tylko sprawdzić jeszcze jedną próbkę. Nie wiem, w jaki sposób to się tak przeciągnęło i...

— ...zapomniałeś o randce i teraz chłopak każe ci spać na wycieraczce? — dopowiedział za niego

— O czym pan...

— TY. WREDNY. ZAPCHLONY.... — słychać było wyraźnie zdyszany, męski głos dobiegający gdzieś z okolic schodów ewakuacyjnych — Nie możemy tu być, Peter! To prywatna firma. Nawet nie chcę wiedzieć, ile pozwów możemy dostać za samo przebywanie na tym piętrze!

— Rozumiem, że ktokolwiek to jest, nie ma na myśli ciebie? — spojrzał szacująco na stojącego dwa kroki od drzwi, Parkera. Chłopak wyglądał na całkowicie zdezorientowanego — Cudowanie. — mruknął z przekąsem — A zatem mamy intruza, lub intruzów na terenie firmy.

— Dzwonimy po ochronę?

— Daj mi chwilę — odpowiedział, wyglądając ostrożnie — Nie wiemy czy... — Nie dane było mu skończyć zdania. Wielki, mokry i bardzo futrzasty kształt, zderzył się z nim w drzwiach. W kilka sekund został sprowadzony całkowicie do parteru, a wielkie włochate bydle siedziało nad nim i kapało śliną wprost na jego czoło. CO. DO. DIABŁA.

Bał się choćby drgnąć w obawie, że zostanie zeżarty. Poważnie, pies był takich rozmiarów, że Tony'ego wystarczyłoby mu na dwa, trzy kęsy. A potem na pewno wziąłby się za Parkera. Co prawda stwór, nie szczerzył kłów, ani nie warczał... Tak po prawdzie to wyglądał na całkiem uradowanego. Nagle postawił uszy i przekrzywił głowę nasłuchując.

— PETER! GDZIE CIĘ... — wrzeszczał ktoś zza zakrętu.  Nieznajomy na oko  dwudziestoletni chłopak pojawił się kilka sekund później — ... wcięło? — dokończył raczej płasko. Następnie zamarł z szeroko otwartymi oczami. Parę razy otwierał i zamykał usta, jakby nie mógł znaleźć nic co mógłby powiedzieć. Wpatrywał się w Tony'ego z oczywistym rozpoznaniem, oraz czymś co od biedy można uznać za podziw. Happy miał podobny wyraz twarzy, gdy okazywało się, że dostanie do dyspozycji nowy samochód. Tony doceniłby fakt, że wciąż robił takie powalające wrażenie na młodych i bardzo przystojnych mężczyznach, gdyby nie chuchające mu mięsnym oddechem bydle, czające się w bliskiej odległości od jego szyi.

— Czy zechciałbyś, zawołać swojego pupila? — mruknął z przekąsem — Jakkolwiek scenariusz w który jestem ja i dwóch... — Nie udało mu się skończyć zdania, bo włochata bestia z ostrzegawczym warkotem, postawiła mu łapy na klatce piersiowej, akurat w tym miejscu gdzie wcześniej znajdował się reaktor — AU! KUR... złaź! — wycharczał — Zrozumiałem, żadnych seksualnych propozycji — Pies popatrzył mu przez chwilę w oczy i ostatecznie cofnął się o krok. — Mogę chociaż usiąść? — zdecydował, że z czworonogiem łatwiej było się dogadać niż z wystraszonym, zziajanym nieznajomym. Rzucił okiem na zastygłego niczym słup soli, Parkera. Sam był zaskoczony, ale chłopak mógłby zacząć już oddychać. Jak tak dalej pójdzie to zemdleje z niedotlenienia i jednak będą musieli odwiedzić ten ostry dyżur.

— Tak bardzo przepraszam! Nie wiem co dzisiaj w niego wstąpiło. Nie, żeby wcześniej był jakoś specjalnie usłuchany.  Nie przepada za Nowym Jorkiem, a kiedy wracamy tutaj po wakacjach jest dziesięć razy gorszy niż zazwyczaj. Ale... do tej pory nikogo nie zaatakował. Naprawdę, przysięgam! — sekunda na oddech — Za dużo zapachów, dźwięków i ludzi. Wracaliśmy do domu skrótem, bo za cholerę nie chciał wsiąść do autobusu, a kierowce taksówki prawie przyprawił o zawał wyrywając mu z ręki burgera. — Kolejny oddech — Drzwi ochrony były uchylone, nawet nie wiem, kiedy mi uciekł i się tu schował. Poprosiłem, takiego miłego pana ze słuchawką w uchu i brzuchem, ale nie, że gruby... tylko taki standardowy Amerykanin z zamiłowaniem do śmieciowego jedzenia. Nie, że to coś złego, od czasu do czasu. Większość normalnych ludzi ma jakieś ulubione, niekoniecznie, zdrowe jedzenie. — Brwi Tony'ego dotknęły już prawie linii włosów. Wyglądało na to, że właściciel dorównywał oryginalnością swojemu zwierzakowi — Jezu... znowu nie na temat. Peter dlaczego nie gryziesz mnie po kostkach, żebym się już przymknął? — sapnął chłopak napierając coraz intensywniejszych kolorów — Um, w każdym razie zapytałem ochroniarza czy mógłby go poszukać. Nie był zbyt szczęśliwy, ale jak powiedziałem, jakiej wielkości jest mój pies, to wręcz pobiegł do windy. Miałem zaczekać z portierem na dole. Ten ochroniarz miał zabawne imię... Pan Hoopy? Hippy? Happy? Mówił, że szefuje tutejszej ochronie. Kłopot w tym, że Peter prawie zrzucił go ze schodów. Wtedy pan Hoppy stwierdził, że lepiej będzie, jak z nim pójdę,. Został na poprzednim piętrze i dał znać reszcie pracowników... — To wyjaśniało dlaczego, Happy jeszcze nie stał nad nimi z całym zastępem hycli — Naprawdę wiem, że nie powinno nas tu być.  Nie pozwie mnie pan? — zakończył, przestępując nerwowo z nogi na nogę.

— Wow — mruknął Parker — A myślałem, że to ja dużo gadam, kiedy jestem zestresowany... — pies zerwał się nagle i podbiegł do swojego właściciela. Trącił łbem jego lewą rękę. Chłopak wyglądał dzięki temu na nieco spokojniejszego. Tony też odetchnął z ulgą, że te kły znalazły się nareszcie w większej odległości od jego tętnicy szyjnej — Poruszył na próbę rekami i nogami, ale nic nie wydawało się złamane, a jedynie mocno potłuczone. Zdołał podnieść się z podłogi. Stęknął boleście, gdy kilka pobijanych gnatów dało o sobie znać.

— Um, naprawdę mi przykro, panie Stark — powiedział chłopak, przypatrując mu się uważnie. Tony miał  bardzo nieprzyjemne wrażenie, że oczy chłopaka prześwietlały go na wylot.

— Nic się nie stało, o ile to nie był celowy zamach na moje życie... — zażartował słabo — A chyba nie był, prawda? Panie...?

— Stiles Stilinski — przedstawił się

— Nie możesz mówić poważnie — Stark parsknął śmiechem,  pies zawarczał gardłowo — Przepraszam, panie czworonożny ochroniarzu, ale... na serio? Stiles Stilinski?

— Haha. Zabawne. Moje prawdziwe imię jest nieco trudne do wypowiedzenia i praktyczniej jest używać ksywki. — przyznał z lekkim zażenowaniem — Mieczysław Stilinski — sprecyzował, ale nie próbował podawać mu ręki na przywitanie —  A to jest Peter — wskazał na całkowicie zrelaksowanego psa, który zajęty był obwąchiwaniem nogawek Parkera. Najwyraźniej Peter posiadał resztki instynktu samozachowawczego, bo dłonie trzymał ochronnie na wysokości krocza.

Imię Stilinskiego brzmiało na słowińskie, ale Tony nie potrafił dokładnie określić kraju jego pochodzenia. Na pewno akcent noszącego je chłopaka był typowo amerykański. Z naleciałościami kalifornijskimi.

— Tony Stark — przedstawił się — Choć to chyba już wiedziałeś? — dodał, sam nie wiedział po co. Stilinski, speszył się przez to jeszcze bardziej. — A co zabawniejsze, to też jest Peter — wskazał na Parkera — i kiedy biegałeś po korytarzu, wrzeszcząc coś o spaniu na wycieraczce, myślałem, że to mój stażysta przemycił do firmy, jakiegoś kochasia — Stiles wybuchnął śmiechem. Hm. To nie było aż tak zabawne. Chyba, że on nie wychwycił wszystkich niuansów swojej wypowiedzi. Przeanalizował wszystko jeszcze raz w myślach, ale nadal nie znalazł nic nad wyraz śmiesznego. Standardowa porcja sarkazmu.

— Cóż... naprawdę mi przykro, że narobiliśmy tyle zamieszania — powiedział Stiles, karcąco spoglądając na pupila — Peter potrafi być czasami trudny i uparty niczym cholerny osioł.

— To dlaczego nie trzymasz go na smyczy? — wtrącił Parker — I w kagańcu... gdyby kogoś pogryzł, mógłby zostać nawet uśpiony. A i ty miałbyś kłopoty. — pies pokazał pełen zestaw kłów i zjeżył sierść

— Czy to może być powód? — zapytał ze śmiechem Stark — W życiu nie spotkałem psa, który sprawiałby wrażenie, że dokładnie rozumie co się o nim mówi.

— Peter jest dosyć bystry i zazwyczaj nie mamy większych kłopotów z komunikacją — odparł Stilinski wymijająco — Choć przyznam, że czasem, gdy jest wyjątkowo kapryśny lub marudny to mnie kusi, by odwiedzić najbliższy sklep zoologiczny i... jednak zaopatrzyć się w tą smycz. — dodał wyraźnie zabarwionym złośliwością głosem.

Tony zastanawiał się dlaczego miał przeczucie, że działo się właśnie coś czego nie dostrzegał. Jakieś drugie, a może i trzecie dno. Zmrużył oczy. Spoglądał od Parkera do Stilinskiego, ale ci dwaj naprawdę nie wyglądali na takich co się znają. Żadnych ukradkowych spojrzeń ani półuśmiechów...


***


Każdy komentarz mile widziany.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro