Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kochaś Parkera, albo klasyczna pomyłka Tony'ego Starka cz. 2

Błędy niesprawdzane!!!

Dokarm Wena :)


***

Tony nie wiedział, kiedy ten czas tak zleciał, ale właśnie kończył się wrzesień i opiekunowie stażu przesyłali mu oceny studentów do konsultacji. Uważał to za czysty idiotyzm, bo poza dwoma, czy trzema osobami, które znały się nieco na robotyce i czasem mu w czymś asystowały, to nie spędził z dzieciakami zbyt wiele czasu. Parker i Keener wyróżniali się na tle reszty i z chęcią zatrudniłby obu już teraz, ale rozumiał potrzebę zdobycia doktoratu na MIT. Taki papierek miał wielką moc i otwierał zaskakująco wiele drzwi ewentualnej kariery.

Koniec końców u prawie wszystkich zamieścił takie same notatki. Coś o tym, że nie ma żadnych zastrzeżeń do ich pracy i ogólnie to świetnie zapowiadający się naukowcy. O Peterze dodatkowo napisał, że widzi go najszybciej w biochemii, najlepiej w swojej firmie. Kennera ochrzcił drugim sobą, młodszego pokolenia. Może i im posłodził, ale wiedział, ile znaczyło dobre słowo od kogoś, kogo uważało się za autorytet.

Pepper zerknęła okiem na jego bazgraninę i przechyliła głowę na lewą stronę, zaciskając wargi w wąską linię. To oznaczało, że uważała coś za irytujące lub niewłaściwe. Tony miał wprawę w wywoływaniu u niej takiej reakcji. Ich czteroletni związek nigdy nie był idealny, ale Tony czuł się w nim dobrze. Pierwszy raz będąc w tak długiej relacji z kimkolwiek, miał wrażenie, że to coś właściwego i wyjątkowego. Oczywiście czasami skakali sobie do oczu, jak chyba każda para na świecie. Zawsze jednak potrafili jakoś się dogadać, w końcu po latach upartego stawiania na swoim i dążenia do celu za wszelką cenę, Tony Stark nauczył się co to kompromis. Zdawało się, że wszystko prowadziło prostą drogą do ołtarza i wspólnego życia.

Sam nie potrafił wskazać dokładnego momentu, w którym przestali być tak zgranym duetem. Pamięta za to niekończące się dni ciszy i poczucia samotności, kiedy Pepper zasłaniając się sprawami służbowymi, tygodniami była poza Nowym Jorkiem. Starka wkurzało jej uciekanie, a ona miała dosyć jego pracoholizmu. Tego, że mając kolejny projekt, potrafił spędzić w warsztacie całe dni bez jedzenia i prysznica, funkcjonując jedynie dzięki szalonym ilościom kawy i batoników energetycznych.

— Coś nie tak? — zapytał, bo wiedział, że inaczej nie uzyska żadnej pomocnej informacji.

— Nie uważasz, że nazywanie studenta swoim intelektualnym bliźniakiem, to niewielka przesada?

— Dzieciak ma osiemnaście lat i jest na finiszu dwóch kierunków — wytłumaczył — Brzmi to całkiem znajomo.

— Tak, ale... poprawniej byłoby sformułowanie tego inaczej. Na przykład, że jesteś pod wrażeniem jego dotychczasowych wyników i jeśli będzie dalej tak wytrwale pracować, to wkrótce będzie znaczącym nazwiskiem w świecie nauki.

— Możliwe, że masz rację Pep, ale to wcale nie brzmi jak coś, co mógłbym powiedzieć...

— Zrobisz, jak zechcesz — westchnęła. Tony słyszał te niewypowiedziane słowa: "jak zawsze"

***

O czternastej marzył jedynie o tym, żeby zaszyć się w którymś ze swoich warsztatów i zająć umysł czymś wymagającym i zarazem przydatnym. Sterty papierzysk z miesięcznymi raportami z poszczególnych działów firmy, którymi został wręcz zasypany, przyprawiały go o migrenę. Poważnie, po co ludzie w dokumentach, które służyły jedynie streszczeniu działań zespołu, ewentualnych odkryć lub braku takowych, używali tylu kompletnie nic nieznaczących słów? Tony był przekonany, że sam zmieściłby się w dwóch zdaniach, a oni przysyłali mu całe strony!

Jakby tego było mało, o piętnastej miał spotkanie z nowym udziałowcem, który wykupił część akcji jednego z nielicznych przyzwoitych znajomych Howarda. Niestety Vernon miał już blisko siedemdziesiątkę na karku i zdecydował, że najwyższy czas wynieść się z tego przeklętego miasta. Zresztą od dekady obiecywał żonie, że niebawem kupią dom w małej mieścinie i wreszcie będą mieć czas dla siebie i pokaźnej gromadki wnuków.

Tony aktualnie miał dosyć jakichkolwiek ludzi wokół siebie. Po cichu liczył na to, że facet nie przyjdzie, albo będzie równie zajętym człowiekiem i wpadnie na chwilę, by się przedstawić i zniknie, tłumacząc się setkami spraw na głowie.

Punktualnie o czternastej trzydzieści, usłyszał uprzejmy głos swojej sekretarki, informujący go z chłodnym profesjonalizmem, że przyszedł niejaki Peter Hale. Oczywiście był umówiony wcześniej, ale jeśli pan Stark sobie nie życzy, to ona każe mu poczekać. Kristen najwyraźniej została przeszkolona przez Pepper, co do ilości kawy, jakie wolno mu wypić i ile czasu mógł nie jeść. Kiedy normy ustalone przez Potts zostaną przekroczone Kristen zaczyna zarzucać go subtelnymi aluzjami, co do potrzebnej przerwy w pracy.

— Wpuść go — powiedział, ignorując tę milczącą dezaprobatę w jej postawie.

Nie minęło więcej niż pół minuty, a mężczyzna siedział już w fotelu po drugiej stronie jego okazałego biurka. Wyraz twarzy wydawał się neutralny, ale Tony nie mógł pozbyć się wrażenia, że Hale'a coś bawiło. Nie pamiętał, aby spotkali się kiedykolwiek wcześniej, ale to nie tak, że jego pamięć była niezawodna. Codziennie spotykał mnóstwo nowych osób. A lata temu, kiedy jeszcze bywał na większości gal i imprez, na jakie go zapraszano, twarze i imiona wydawały mu się jedynie rozmytą alkoholem plamą kolorów i dźwięków.

— Dwie kawy, Kristen — poprosił, zmuszając się, żeby na chwilę odwrócić wzrok od swojego gościa. Nie czuł się przy nim zbyt komfortowo. Miał przeczucie, że dla Hale'a żadna z jego masek, czy wyćwiczonych biznesowych gierek nie stanowiła wielkiego wyzwania.

— Oczywiście, panie Stark — odpowiedziała spokojnym głosem, ale Tony dobrze wiedział, że już szykowała się ze skargą do jego byłej narzeczonej albo jak kto woli wiceprezes Stark Industries.

— Wolałbym herbatę, jeśli można — wtrącił Hale przepraszającym tonem, uśmiechając się czarująco w stronę jego sekretarki. Stark widząc jej rosnący rumieniec, mógł się założyć, że była w pół drogi do zauroczenia się jego gościem. Odchrząknął, delikatnie dając jej sygnał, że powinna już iść. Zamrugała i lekko speszona wycofała się za drzwi.

— Podrywanie mojej sekretarki nie zapewni panu wglądu w moje poufne dokumenty. Jedynie co pan osiągnie, to zwolnienie tej dziewczyny, a ja naprawdę wolałbym nie przechodzić ponownie przez piekło wybierania nowej...

— Uprzejmość to już w pańskich oczach flirt? — zakpił Hale — Uśmiechnąłem się, żeby zatrzeć złe wrażenie z wcześniej...

— Chcę w ogóle wiedzieć?

— Zasugerowałem, że geometryczne wzory nie pasują do jej figury. Szary to też nie jej kolor...

— Jest pan jakimś projektantem, czy... cokolwiek związanego z branżą mody? Po co w ogóle panu udziały w mojej firmie?

— Wykładam historię starożytną na jednej z tutejszych uczelni — sprostował Hale. Tony przyjrzał się z powątpiewaniem jego idealnemu garniturowi, który nie mógł być wiele tańszy od jego własnych. — Pochodzę z dosyć zamożnej rodziny. Nie mam aż takiej fortuny, jak pan, ale zdecydowanie nie przymieram głodem — zapewnił — Udziały? To inwestycja, bo raczej wątpię, żebym na tym stracił, a przynajmniej tak twierdzi mój narzeczony, który na nauce zna się nieco lepiej niż ja.

— Jaka dziedzina? — zaciekawił się od razu Tony — Może znam nazwisko?

— Wiem, że pan zna, choć raczej nie przez jego dokonania... Stiles nadal studiuje — przyznał Hale, a Stark próbował usilnie przypomnieć sobie, skąd u licha kojarzył to... nazwisko? — Został mu ostatni rok Matematyki stosowanej i niemal trzy Psychologii kryminalno-śledczej.

— Trudne kierunki, choć osobiście nie jestem największym fanem psychologów — mruknął. Większość jego uwagi pochłonęło zastanawianie się nad tym, jak duża różnica wieku dzieliła Petera i tego całego Stilesa. — ... czy wy przypadkiem nie macie psa o imieniu Peter? — dopytał, kiedy wreszcie skojarzył, skąd znał imię, czy raczej ksywkę Stiles. To było tak nietypowe, że wątpił, aby w całym Nowym Jorku znalazł drugiego.

— Możliwe, choć to historia dla wtajemniczonych — zażartował Hale

***

Spotkanie z Hale'em zakończyło się w znacznie milszej atmosferze, niż się zaczęło. Sprawy biznesowe zajęły im jakiś kwadrans, bo Hale nie chciał upominać się o miejsce w zarządzie, twierdząc, że ma za mało udziałów, aby podskakiwać grubym rybom, a Tony z kolei wolałby go tam czasem zobaczyć, przynajmniej miałby się do kogo odezwać podczas tych męczarni. Znacznie więcej czasu zajęło im plotkowanie o krawcach, szewcach i pracy Petera z ludźmi w wieku jego narzeczonego.

— Gdyby Stiles zachowywał się tak jak większość z nich, to z pewnością nie bylibyśmy razem — przyznał — Chociaż, jeśli mam być całkowicie szczery to na początku naszej znajomości to u mnie można było znaleźć więcej wad. Podobno zachowywałem się jak rozpieszczony bachor, który grymasi na to co ma i domaga się tego, czego mieć nie może. To cytat, nie patrz tak na mnie. Nie jestem aż tak samokrytyczny...

— Nadal miło usłyszeć, że nie tylko ja obrywam takimi milusimi epitetami od osób, które mnie naprawdę znają — parsknął niewesołym śmiechem, przypominając sobie liczne monologi Pepper na temat własnej nieodpowiedzialności.

— Nie, żebym na większość z nich nie zapracował — powiedział Hale z lekkim wzruszeniem ramion

Pożegnali się jakieś dwadzieścia minut po piętnastej i Tony ze zdziwieniem zauważył, że humor odrobinę mu się poprawił. Nadal chciałby popracować przez kilka godzin nad czymś produktywniejszym niż przekładanie papierów, ale już niekoniecznie sam. Ludzie w cudowny sposób przestali wydawać mu się irytującymi insektami.

***

— Peter masz może chwilę? — zapytał, wpadając do pomieszczenia, w którym wciąż kręcili się Parker i jego kumpel ze stażu Ned.

— Um, jasne panie Stark — odpowiedział, przykręcając jednocześnie palnik pod ogrzewaną próbówką. — Ale nie zamierza mnie znowu pan oskarżać o to, że kogoś ukrywam za oknem? — upewnił się

— Nie — zapewnił, szczerząc się do Parkera. W końcu chłopak przestał traktować go tak bezosobowo. To mogło mieć dużo wspólnego, z tym że jego staż dobiegał końca, a co za tym idzie, nie obawiał się mu podpaść. — Potrzebna mi pomoc z naprawą opornego bota.

— Dummy jest zepsuty? — wyglądało na to, że bot był znany większej ilości osób niż Stark sądził. Harley musiał opowiadać kolegom o tym jak został potraktowany gaśnicą, kiedy Tony niechcący posłał w jego stronę deszcz iskier.

— Nic wielkiego — zapewnił — Zgubił kółko, muszę je wymienić. Pewnie trzeba też nasmarować i dokręcić kilka innych śrubek...

— A nie woli pan zaczekać na Kennera? Nie mam zbyt wiele wspólnego z robotami...

— Jeśli potrafisz rozpoznać i podać odpowiedni klucz, to jesteś wystarczająco wykwalifikowany do roli mojego dzisiejszego asystenta.

— To chyba potrafię — mruknął Peter — Ned dokończymy jutro, co?

— Jasne, stary! — zawołał drugi stażysta, wpatrując się w niego niepokojąco wielkimi oczami. Tony miał wrażenie, że lada chwila a dzieciak zacznie hiperwentylować, wiec wycofał się pospiesznie — Parker!

— Leeds — odparł Peter i była tam wystarczająca ilość nagany oraz ostrzeżenia, by Tony miał uzasadnione skojarzenia ze swoim najlepszym przyjacielem Rhodesem. Rhodey często używał podobnego tonu w rozmowie z nim samym.

— To Tony Stark, staaaary!

— A umknął ci fakt, że jesteśmy teraz w jego firmie? Poza tym to nie pierwszy raz, kiedy zagląda do laboratorium. — faktycznie Parker miał rację. Może nie bywał tam często, ale raz czy dwa mu się zdarzyło wpaść do nich bez zapowiedzi, czym zawsze wywoływał odrobinę zamieszania. Przez co Janet, jedna z opiekunek stażu posyłała mu karcące spojrzenia. Jednak to on był jej szefem, a nie na odwrót.

— Ale wtedy tu jest tyle innych ludzi, że giniemy w tłumie — powiedział Leeds — A teraz poprosił ciebie i...

— Za dużo myślisz — prychnął Peter. Normalnie Tony kłóciłby się z nim, że nie ma czegoś takiego, jak zbyt dużo myślenia, wręcz przeciwnie uważał, że większość ludzi zbyt rzadko korzystała z własnych mózgów. Częściej powielali opinię innych. Jednak w przypadku Leedsa, to Peter mógł mieć odrobinę racji.

— A ty za mało — odbił Ned — Idź, bo mój naukowy idol znajdzie sobie innego pomocnika i nie będziesz miał wstępu do jego warsztatu. — poganiał kumpla — Parker nie patrz na mnie, tylko idź!

— Jesteś szalony — zaśmiał się Peter

— Dobrze, że ty też. Dwóch czubków zawsze się dogada...

***

Dummy nie był entuzjastycznie nastawiony do jakichkolwiek napraw i poprawek. Niestety w tej kwestii Tony nie mógł mu odpuścić, bo jeszcze kilka tygodni, a ten staruszek zamieniłby się w kupę trzeszczącego złomu.

Gdyby wiedział, że przez tego szalonego robota skończy z nowymi siniakami w okolicach żeber i z plamami po smarze na twarzy, to dwa razy zastanowiłby się, zanim poprosił Parkera o pomoc. Chłopak miał ubaw za darmo. Pokaz jedyny w swoim rodzaju: Tony Stark ganiał własnego bota po całym warsztacie, strącając przy okazji różne rzeczy, zanim w końcu przypomniał sobie, że mógł zdalnie odciąć Dummy'emu zasilanie.

Parker starał się jak mógł udawać, że wcale się z niego nie śmiał, ale Tony wiedział lepiej.

— Dzięki Dummy — wycharczał, starając się unormować oddech. Przebieżka nie należała do najłatwiejszych. Te wszystkie skoki przez porzucone części i omijanie kabli, stołów i pozostałych botów... — Będziesz miał o czym opowiadać kumplowi — powiedział Peterowi

— Słyszał pan? — oczy Parkera zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Był też chyba odrobinę zażenowany, bo patrzył wszędzie byle nie w jego kierunku — Ned...

— Lubi naukę. Ja kojarzę się dosyć jednoznacznie z nauką, a to dosyć... miłe na swój nieco dziwaczny sposób — przyznał, bo Parker niepotrzebnie widział problem tam, gdzie go nie było. — Choć asystencie, bo pacjent może i jest unieruchomiony, ale im dłużej pozostaje w takim stanie, tym dłużej będzie się później na mnie boczył... a smar w mojej kawie, to jego ulubiona forma zemsty.

— Może niech pan pije taką w kubku z przykrywką?

— Drań opanował sztukę odkręcania już dawno temu...


***

Jeszcze jedna część przed nami. Miałam się zmieścić w tym rozdziale, ale jutro wstaję o 5 i to zabija moją wenę :/



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro