Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czasami wystarczy, że... Stiles/Parrish cz. 5 ostatnia

Błędy przejrzane pobieżnie.

 Nie mam na nic czasu ostatnio. I przez najbliższe dwa tygodnie wcale nie będzie lepiej :/

To miał być OS jakim więc cudem znowu zrobiło mi się z niego pięcioczęściowe opowiadanie?


***

Powiedzenie, że John nie był zachwycony ich związkiem, to niedopowiedzenie dekady. Jednak Stiles nie zamierzał prosić go o pozwolenie ani o błogosławieństwo. W końcu nie planował zaciągać Parrisha do Vegas na szybki, bezproblemowy ślub. Spotykali się dopiero trzy tygodnie, podczas których spędzali ze sobą sporo czasu. Stilinski poza nauką i ogarnianiem domu nie miał właściwie nic do roboty. Kilka razy gadał z Isaackiem, ale starał się, jak tylko mógł, żeby rozmowa nie dotyczyła Scotta i jego stada.

— Zaspałem! — warknął, wpatrując się w czarny ekran swojego smartphona. Dlaczego do cholery nie podłączył go do ładowarki?

Zapomniał, bo tak zestresował się tym, że po raz pierwszy miał nocować u Parrisha. I tak jak przewidywał, mężczyzna nie miał na myśli kanapy. Niby nie poszli na całość, ale ręce Joradana nawet na chwilę nie opuszczały jego ciała. Stilesowi to odpowiadało, bo sam lubił być blisko, a teraz przynajmniej nie miał wrażenia, że się narzucał.

— Podrzuciłbym cię, ale wtedy na bank spóźnię się na posterunek — powiedział Parrish, wyłączając własny budzik, który postawił ich na nogi.

— Nie, tylko tego brakowało, żeby mój staruszek dostrzegł w tym mój zły wpływ — mruknął sarkastycznie. Wciąż trochę kłuło go to jak bardzo spieprzyła się jego relacja z ojcem. Praktycznie przestali ze sobą rozmawiać i jedynie czasem mijali się w domu, jakby obaj byli w nim gośćmi.

— Umiesz prowadzić motocykl?

— Yhm, powiedzmy — odparł, spoglądając z ciekawością na ubierającego się Parrisha. Taki przyjemny widok z rana naprawdę poprawiał humor.

— A tak dokładniej? Chodziłeś na kurs, czy ktoś cię uczył?

— Żartujesz? — prychnął — Wiesz, ile liczą sobie instruktorzy? Pięćdziesiąt dolców za godzinę! Nie wiem kogo na to stać, ale nasz skromny, domowy budżet nie udźwignąłby czegoś takiego. — przyznał bez wstydu, bo Jordan doskonale znał jego sytuację finansową. — Umiem jeździć, bo ojciec uczył mnie na maszynach stojących na policyjnym parkingu.

— Poważnie?

— Hm, właściwie to ojciec jedynie pozwalał Tarze mnie uczyć w wolnym czasie — uściślił — On przyglądał się z bezpiecznej odległości.

— I jak ci szło?

— Żadna z tych maszyn nie nosiła trwałych śladów mojego użytkowania — oznajmił dumnie — A pytasz z jakiegoś konkretnego powodu, czy...?

— W garażu stoi stary Harley Davidson... mogę ci go pożyczyć na czas remontu Jeepa.

— Tylko zastanawiasz się, czy twój motocykl to przetrwa. Spoko, rozumiem. Dam sobie radę. Najwyżej pójdę na drugą lekcję, nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz.

— Masz — Parrish wcisnął mu do ręki kluczyki, jakby w ogóle nie usłyszał tego, co Stiles powiedział — Chociaż na dzisiaj. Moja wina, że zaspałeś — dodał sugestywnym tonem.

— Z tym nie będę się kłócił. Tylko dzisiaj, serio. — niepewnie spoglądał od kluczyków do grzebiącego w szafie Jordana — Chyba trochę się boje, że ktoś go ukradnie albo zarysuje...

— To szkolny parking, a nie wschodni Harlem — zakpił Parrish — Kurtka będzie trochę na tobie wisieć, ale bez niej cię nie puszczę, więc i tak nie masz wyboru. Kask jest w garażu.

*

— Na jak dużego zboczeńca wyjdę, jeśli powiem, że cholernie kręcisz mnie w takim wydaniu?

— Chodzi ci o to, że jestem w twoich ubraniach, czy o to, że przymierzam się do motoru? — dopytał Stiles, wypychając maszynę z garażu.

— Chyba jedno i drugie. — przyznał Parrish z lekkim zażenowaniem

— Wiesz, że to całkiem przyjemne? To, że ci się podobam...

— Coraz gorzej wychodzi mi ukrywanie tego w nieodpowiednich momentach. Nie wiem, czy to przez tą nadnaturalną część, czy to po prostu moja osobowość, ale łapie się na tym, że uśmiecham się jak idiota, kiedy tylko ktoś o tobie wspomina. No i muszę gryźć się nieustannie w język, aby nie uświadamiać wszystkich wokoło, że się umawiamy.

— Hmm — mruknął Stiles — Teraz zastanawiam się, czy ta kurtka jest jedynie kurtką.

— Niewątpliwie kurtka jest kurtką, zapewniam cię — parsknął Jordan — Ale też trochę takim sygnałem, że kogoś masz.

— Nie chcę zabrzmieć, jak jedna z tych lasek z kiczowatych filmów dla nastolatków, ale jak ma ci to sprawić radochę, to możesz podrzucić mi więcej ubrań. Przeważnie i tak noszę takie, które są na mnie za duże...

— Przyjąłem — mruknął Parrish z wrednym uśmieszkiem. Na pewno zorientował się, że Stiles lubił noszenie jego ubrań równie mocno, co Jordan oglądanie go w nich.

— Wiesz, że wciąż mam w szafce swoją stary strój do lacrosse? Ma nawet na sobie moje nazwisko i jako jedyny będzie na ciebie pasować... — zauważył cierpko

— Zostaw mi bluzę, reszta jest twoja — rzucił Parrish, wskakując do samochodu — muszę jechać, bo zostało mi zaledwie dwadzieścia minut. Widzimy się wieczorem! — ruszył, zanim Stilinski miał szansę mu odpowiedzieć.

— Głupek — prychnął Stiles, popatrując na kask z powątpiewaniem. Wiedział, że da radę dojechać do szkoły, ale trochę niepokoiły go plotki, jakie zaczną krążyć wokół jego osoby. Nie chciał wyjść na kogoś, kto na siłę szukał uwagi innych. Może i nie miał teraz zbyt wielu przyjaciół, ale jego życie z pewnością zrobiło się o wiele spokojniejsze. — Po prostu jadę do szkoły motorem, bo mój samochód jest zepsuty, a na autobus zaspałem. Nie ma w tym nic dziwnego, czy niezwykłego — mamrotał pod nosem, żeby dodać sobie choć trochę odwagi. Nie pomogło. A gdyby tak zwyczajnie odpuścić sobie dzień w szkole? Nope, to nie przejdzie. Miał sprawdzian z historii, a naprawdę wolałby zdać i zostawić szkołę jak i tych ludzi za sobą.

Z ciężkim westchnieniem założył kask i wsiadł na motor. Odpalił i powolutku ruszył.

***

Isaac siedział na murku przed szkołą, z lekkim znudzeniem wysłuchiwał wywodu Scotta, o tym jak to Raeken go oszukał. Poprzedniego wieczoru udało mu się podejść i zdemaskować chimerę, co przypłacił kilkoma złamanymi żebrami i lekkim podduszeniem. Przynajmniej intencje Theo Raekena stały się krystalicznie jasne, a to zawsze jakiś plus.

McCall mógłby już dać spokój z tym samobiczowaniem, bo to nic nie zmieniało. Hayden ledwie żyła, a Dunbar dąsał się gdzieś w kąciku. Mason uganiał się za Coreyem, który skutecznie się przed nim chował, chociaż Isaac wyraźnie czuł, że Hewitt mu się podobał... Większego kretynizmu nie widział od czasu fascynacji Petera Hale'a Lydią i Stilesem. Starszy wilkołak dobrze się z tym ukrywał, ale Lahey pozostając na uboczu, dostrzegał większość rzeczy, które umykały innym.

Wychwycił przyjemny dla ucha warkot silnika. Motocykl i to jeden z tych klasycznych. Ciekawe kto w Beacon Hills miał takie cudo? Obserwował, jak maszyna wjechała ładnym łukiem na szkolny parking i zwolniła. Chłopak rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego miejsca, a po chwili zawahania skierował się w stronę bardziej oddalonych miejsc. Tam z pewnością nie było takiego ścisku, a więc mniejsze ryzyko, że ktoś przez czyste gapiostwo uszkodzi motocykl. Zeskoczył i ruszył w stronę parkującego. Szkoda, że wiatr wiał od niego, bo przez to nie miał możliwości rozpoznać tożsamości po samym zapachu.

Kiedy był mniej niż trzy metry od niego, chłopak zdjął wreszcie kask i przeczesał palcami włosy, jedynie bardziej je targając.

— Stilinski! — zawołał — Sprzedałeś Jeepa i lewą nerkę za to cudo?

— W życiu nie sprzedam Jeepa — zapewnił Stiles, uśmiechając się do niego krzywo — A motor nie jest mój. — rozpiął kurtkę, która przez to zaczęła na nim wisieć jeszcze bardziej. Isaac powąchał powietrze wokół Stilinskiego nic nie robiąc sobie z jego oburzonych fuknięć.

— Lahey, bo jak cię strzelę, to...

— ... i tak nic nie poczuje? — dokończył za niego

— Dupek.

— Chyba ty — zażartował, szturchając Stilesa w ramie. Miał dobry humor. Byli w połowie drogi do pokonania Raekena, a co za tym idzie Isaac był coraz bliżej wyjazdu z Beacon Hills. Lahey naprawdę nie lubił tej mieściny. Jego mieszkanie w Sacramento musiało za nim tęsknić. — Nie wkurzaj się tak. Po prostu sprawdzałem, czy to nie Petera.

— Aż tak zdesperowany nie byłem!

— Skoro tak twierdzisz...

— Stiles, dlaczego pachniesz jak Parrish? — zapytał Scott, przystając obok nich ze zmarszczonymi brwiami.

— Bo tak jest jak spędza się z kimś dużo czasu — odpowiedział Stilinski i westchnął ciężko, obserwując wyraźny brak zrozumienia na twarzy byłego kumpla. Gdyby Isaac był uczynnym gościem, to wytłumaczyłby Scottowi, co Stiles miał na myśli, ale nim nie był, więc tylko uśmiechnął się wrednie. — Jesteś najgorszy, Isaac. Absolutnie najgorszy.

— Dzięki!

— To nie był komplement wredoto.

— Co mi umyka? — dopytywał McCall

— To jest kurtka i motor Jordana — Stilinski pomachał kaskiem przed oczami Scotta — A Parrish jest mój, więc... nawet zgodził się przejąć moją starą bluzę od stroju lacrosse!





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro