Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czasami wystarczy, że... cz.4

Błędy niesprawdzane. Jutro ogarnę. I tak mam wolne do 13 :)

Błagam komentujcie z równą zaciekłością, jak głosowaliście na to mini story :) Taki odzew ze strony czytelników, to jak... najlepszy energetyk dla weny :)

***

Tak jak plonowali spotkali się u niego w mieszkaniu o czternastej. Parrish przez całą drogę do Lenore zastanawiał się, czy powinien jakoś zdradzić się z tym, że wie co wydarzyło się w życiu Stilesa. John powiedział mu to w tajemnicy, bo najwyraźniej ten sekret mu ciążył. Jordan wiedział, że gdyby szeryf miał jakiekolwiek pojęcie o tym, że zamierzał wyjść z jego synem na randkę, to ta rozmowa nie miałaby miejsca.


Raz po raz wracał do niej myślami, bo niektóre słowa szeryfa całkowicie go zaskoczyły.

— Wiem, że powinienem wrócić do domu i spróbować jakoś z nim porozmawiać — przyznał John z pustym wyrazem twarzy — Bo zostawienie tego w ten sposób, to najgorsze co mogłem zrobić. Pewnie i tak zżerają go wyrzuty sumienia, a ja jeszcze powiedziałem mu, że nie będę potrafił mu zaufać...

— A kłamałeś? — zapytał, bo to wydawało się najważniejsze

— Nie — westchnął szeryf, chowając twarz w dłoniach

— Winisz go?

— Nie. Tak. Może? Naprawdę nie wiem, Parrish. Nie było mnie tam, a Donovan to kawał agresywnego skurczybyka i bez chęci pożarcia ludzi żywcem, ale... nawet kiedy mam za sobą tyle lat doświadczenia pociągnięcie za spust nie jest łatwą decyzją — przerwał na kilka sekund — A Stiles dokonał swojego wyboru, pod wpływem strachu...

— Nie rozumiem cię John — pokręcił głową — Zupełnie. — I dokładnie to miał na myśli.


*

— Wiesz, że nie odezwałeś się do mnie ani słowem, odkąd tu przyjechaliśmy? — prychnął Stiles, zaciskając palce na butelce z napojem — A nie wmówisz mi, że film aż tak cię zaciekawił, bo nawet nie patrzysz zbyt wiele w stronę ekranu — odkręcił się na siedzeniu pasażera w ten sposób, że bez przeszkód mógł na niego patrzeć. — Wystarczyło powiedzieć, że zmieniłeś zdanie, jak wpadłeś na mojego ojca na posterunku... Obaj nie musielibyśmy teraz męczyć się w swoim towarzystwie, a i ominęłaby nas jakże przyjemna droga powrotna.

To absurdalne, że przez wszystkie lata służby w wojsku i policji, nie nauczył się jeszcze, że kilka właściwych słów w nerwowych sytuacjach bywało zbawiennych. Stilinski z każdą mijającą sekundą ciszy wyglądał na mniej wkurzonego, a bardziej przygaszonego.

— Po prostu, jedźmy już do domu, okay? — zaproponował cicho. Parrish nie zamierzał go słuchać. Stiles miał rację, Jordan był kompletnie nieobecny myślami. Możliwe, że Stilinski mówił coś do niego wcześniej, a on nawet nie odpowiedział. W całym swoim dwudziestosiedmioletnim życiu nie zabrał nikogo na gorszą randkę.Już w siódmej klasie wykazywał się większą inicjatywą, a wtedy nie zależało mu nawet w jednej dziesiątej, tak jak teraz — Parrish! — warknął w końcu Stiles, gdy nic innego nie przyniosło rezultatów. — Dobra rób jak chcesz, ja sobie poradzę — złapał za klamkę i najwyraźniej zamierzał pójść swoją drogą. Jordan wiedział jedynie, że nie mógł mu na to pozwolić. Przytrzymał go za ramie. Stiles nie wydawał się tym uszczęśliwiony.

— HE... — reszta dźwięku została stłumiona wargami Parrisha. Nie pozwolił sobie na długi pocałunek, jedynie skubnął usta Stilesa. Raz, drugi, trzeci. Aż w końcu odsuną się z trudem, po drodze zaciągając się jeszcze zapachem nastolatka. Patrzenie na twarz Stilesa z odległości kilku centymetrów z pewnością okazało się fascynujące. Podobały mu się jego absurdalnie długie rzęsy, jasna skóra, nawet lekkie cienie pod oczami wydawały się atrakcyjne. No i Jordan z pewnością był ogromnym fanem jego ust.

Stilinski przez sekundę, czy dwie wyglądał na mocno skonsternowanego, aż w końcu jego rysy zmiękły.

— Czyli... to nie brak zainteresowania jest problemem? — upewnił się Stiles

— Nie — zapewnił, dla podkreślenia swoich słów muskając kciukiem dolną wargę Stilinskiego. Oddech chłopaka zdecydowanie przyspieszył — Po prostu dodarło do mnie, jak trudne będzie utrzymanie dobrych relacji z szeryfem, kiedy jednocześnie będę widywał się z tobą.

— Mówiłem ci, że nie musi się dowiadywać — mruknął Stiles, widać było jak na dłoni, że takie rozwiązanie niezbyt mu się podoba, a jednak proponował je byleby zatrzymać przy sobie Jordana. To, że miał taki wpływ na Stilesa było cholernie przerażające, a jednocześnie sprawiało, że chciał wrzeszczeć ze szczęścia, bo mówiło wiele o tym jak bardzo Stiles angażował się w tą relację.

Szczerze powiedziawszy Parrish obawiał się, że został potraktowany jak egzemplarz testowy. I czuł się przerażony tym ile położył na szali dla kogoś, kto mógł po jednym, czy dwóch spotkaniach oznajmić: "Nie, dziękuję... faceci jednak nie są dla mnie". Na nic zdawało się tłumaczenie, że Stiles nie zrobiłby mu czegoś takiego.

— Nie Stiles — powiedział stanowczo — Jeśli cokolwiek ma z tego być, to któryś z nas musi powiedzieć twojemu ojcu — Nie zamierzał testować cierpliwości Johna, ani chować się zawsze przed ludźmi. Obaj byli dorośli i jeśli nie będą zbyt oczywiści, to większość mieszkańców Beacon Hills uzna ich za zwykłych znajomych. Do końca szkoły, został Stilesowi jeden semestr. Jakoś powinni dać radę. Kto wie może jak będzie im się układać to zrobią wszystkim niespodziankę na balu absolwentów?

— Dlaczego?

— Bo prawie zmieniłem się w Piekielnego Ogara podczas rozmowy z nim — przyznał niechętnie, ale któryś z nich powinien pokazać, że w ich przypadku szczerość nie była niczym złym. Jordan był daleki od potępienia Stilesa za to, że ten się bronił  — Wspomniał o Donovanie...

— Och... to wiele wyjaśnia — Stlinski uciekał wzrokiem, jak tylko mógł, ale ich twarze znajdowały się zbyt blisko siebie, aby to mogło się udać. — Nie wiem co mam ci powiedzieć — dodał, wzruszając ramionami — Ojciec pewnie przekazał ci to co mu opowiedziałem...

— Chętnie usłyszę to też od ciebie, ale tylko wtedy jeśli będziesz chciał się tym ze mną podzielić.

— Uciekałem do góry, bo nie bardzo miałem gdzie — powiedział Stiles stłumionym głosem — Złapał mnie za nogę i chciałem tylko żeby mnie puścił... spadł i nabił się na... część rusztowania. Theo chyba zaproponował, żebym uciekał, a on powie, że Donovan go zaatakował. Kiepsko to pamiętam, podobnie jak resztę wieczoru.

— Pewnie byłeś w szoku i łatwo mu było tobą manipulować, a dzięki temu, że wziął winę na siebie czułeś się zobowiązany wobec niego i wmówiłeś sobie, że mu ufasz — powiedział na głos swoje przemyślenia

— Możliwe, ale jakie to ma teraz znaczenie? — zapytał z lekkim prychnięciem — Raeken osiągnął dokładnie to co chciał. Mój ojciec przestał mi ufać, Scott nawet ze mną nie rozmawia... Malię, przestałem obchodzić nawet wcześniej, więc... — urwał śmiejąc się gorzko — A jaki jest twój werdykt? Winny czy nie? — dopytał sarkastycznie

— Stiles, gdybym myślał, że zabiłeś kogoś z zimną krwią, bo... tak by ci się to podobało, to nie byłoby nas dzisiaj tutaj — postawił sprawę jasno — Nie wiem, jak zareagowałbym, gdybym nigdy nie wyjechał na misję. Tam szybko uczysz się, że twój czas reakcji decyduje o tym, czy przeżyjesz.

— To... przerażające. Co jeśli się mylisz i...

— Stiles, takie rzeczy się zdarzają. Wciąż nie tak często, jak twierdzą media, bo po coś są te wszystkie szkolenia i miesiące przygotowań w bazach.

— A czy ty... — Stiles zagryzł wargę najwyraźniej nie mając odwagi dokończyć pytania

— Tak — przyznał — przeoczyłem minię i większość chłopaków z mojego oddziału przypłaciła to życiem.

— Przepraszam, nie powinienem...

— Stiles! — uciszył go — Pierwszy wyciągnąłem sprawę z Donovanem. Umówmy się, że dowiedzieliśmy się o swoich najgorszych sekretach i odpuśćmy na razie resztę? — zaproponował — Może spróbujmy uratować resztę tego wieczoru?

— Zależy co masz na myśli — odbił Stilinski, z krzywym uśmieszkiem

— Same fajne rzeczy — zapewnił, wbijając wsteczny — Choć nie takie, o jakich zapewne pomyślałeś...

— Hmm — Stiles przyjrzał mu się tak jakby zastanawiał się ile zajmie mu przekonanie go do zmiany zdania. Jordan naprawdę wolałby się mylić, bo zapewne okazałby się bardzo słabym człowiekiem. — Co proponujesz?

— Mijaliśmy po drodze zajazd ze świetnym jedzeniem.

— Frytki i nuggetsy z kurczaka!

— Wiedziałem, że się dogadamy — wyszczerzył się do Stilesa — Nadal obowiązuje zakaz włączania dźwięków?

— Tak — odpowiedział Stilinski szybko — Choć do mnie raczej i tak nie wydzwania — dodał przygaszonym tonem. Jordan wahał się zaledwie ułamek sekundy, zanim chwycił Stilesa za rękę. Czuł się przez to nieco karykaturalnie i nieporadnie, może nawet trochę śmiesznie, bo dawno nie dzielił z nikim takiego niewinnego dotyku. Tak jakby miłe gesty były zarezerwowane wyłącznie dla nastolatków i ludzi w stałych związkach. Stiles miał na twarzy zadowolony uśmiech, więc Parrish wyciszył swój umysł i postanowił, że pora przestać zastanawiać się nad wszystkim po dziesięć razy. Postara się być nieco bardziej spontaniczny.


***

Telefon od Chrisa zaskoczył Isaaca, kiedy ten kończył rozpakowywać się w nowym mieszkaniu. Wysłuchał zwięzłych informacji i z ciężkim westchnieniem, zgodził się wrócić na kilka tygodni do Beacon Hills, o ile Argent znajdzie dla niego wolną kanapę. Skoro McCall przestał rozmawiać nawet ze Stilinskim, to Isaac nie był przekonany, czy przywitałby go z otwartymi ramionami, gdyby i tym razem zawędrował do niego z torbą pełną rzeczy.

Była prawie dziewiąta wieczorem, gdy wpadł do kliniki Deatona. Ten cholerny dzwoneczek nadal tam wisiał. Isaac obiecał sobie, że zanim wyjedzie, to wymieni go na coś mniej wkurwiającego. Po zapachu poznał, że McCall nie był w budynku sam, a z dwójką innych... wilkołaków. Z jedną z tych woni było coś nie tak, ale Lahey nie potrafił jeszcze sprecyzować co.

— Przepraszam, ale dzisiaj nieczynne — powiedział Scott jeszcze zza zaplecza.

— Nawet dla stałych pacjentów? — jeden. Dwa. Trzy. I...

— ISAAC! — radosny okrzyk — Stary co ty tutaj robisz? — i już miał Scotta uwieszonego na szyi

— Francja jest nieco przereklamowana — rzucił półżartem półserio. — Nie wiem jeszcze ile zostanę, ale pomyślałem, że wypadałoby się przywitać. Słyszałem, że nastąpiła mała rotacja w stadzie, więc...

— Gadałeś ze Stilesem? — zapytał jednocześnie z zawodem i nadzieją. Tylko Scott McCall, mógł mieć aż tyle sprzeczności.

— Jeszcze nie — przyznał — Dzwoniłem do niego, ale chyba jest poza miastem — dodał z lekkim wzruszeniem ramion — W domu był tylko szeryf.

— Och — mruknął. Usłyszeli ciche chrząknięcie z tyłu — No tak, wy się jeszcze nie znacie: to Liam, mój beta, a to Theo dawny przyjaciel — wskazał dwóch chłopaków wyglądających zza futryny — A to Isaac Lahey, należał do pierwszego stada jakie udało mi się zebrać — dodał ze smutnym uśmiechem. Obaj wiedzieli, że rozpadli się przez śmierć Allison i Aidena. — Naprawdę dobrze, że jesteś — powtórzył Scott, a Isaacowi nie umknął grymas złości na twarzy Raekena.

Jeden zero dla mnie. — Pomyślał, poprawiając cienki szalik


***

Nie bądź leniwcem, dokarm Wena :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro