Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czasami wystarczy, że... cz.3

Błędy odrobinę poprawione XD

Dokarmcie moją wenę, a może jutro dodam ostatnią część :)


***

Stiles wpadł do domu, aby wymienić zawartość plecaka, zostawić ubrania, a zabrać książki. Przy okazji zorientował się, że zostawił część rzeczy u Parrisha w łazience. Miał nadzieję, że mężczyzna nie będzie bardzo zirytowany jego zapominalstwem i nie wyrzuci ich do kosza. Tam była jedna z jego ulubionych koszulek. Pędził na dół, sprawdzając jednocześnie, czy miał jakieś drobne na bilet autobusowy. Zbyt zaaferowany zawartością swojego portfela nie zauważył, że przed drzwiami wejściowymi stał jego ojciec.

— Stiles — rzucił ostrzegawczo, kiedy nastolatek był zaledwie pół kroku od niego.

— O, hej! Nie zauważyłem cię, tato. Sorki, że tak w biegu, ale Jeep mi się zepsuł i muszę zdążyć na autobus, który mam za jakieś trzy minuty, więc...

— Pojedziesz na drugą lekcję — powiedział John — Najpierw musimy o czymś porozmawiać.

Stiles zamarł na te słowa. Dwie sprawy, które najbardziej go gryzły, były jednocześnie czymś, o czym nie chciał dyskutować z ojcem.

— Tęsknie za tym jaki byłeś kiedyś, wiesz? — zapytał, raczej niespodziewanie John — Nawet za twoimi niekończącymi się monologami.

— Tato...

— A wiesz dlaczego? — Stiles nie odważył się odezwać — Bo miałem przynajmniej niejakie pojęcie o tym co działo się w twoim życiu. Ufałeś mi do tego stopnia, że paplałeś o rzeczach, o których inny nastolatek nie powiedziałby rodzicom... A teraz musiałem dowiedzieć się od Scotta, że śmierć Donovana miała bardzo wiele wspólnego z tobą.

— To... cóż. Nie wiem, co dokładnie powiedział ci Scott.

— Tylko tyle, że tam byłeś. — oznajmił szeryf — Czy możesz, chociaż spróbować powiedzieć mi prawdę bez wykręcania się?

Stiles odetchnął głęboko i nie patrząc ojcu w oczy, streścił wydarzenia z tamtego wieczoru. Przyznał, że nie wiedział nawet, dlaczego zgodził się na to, aby Theo zeznał, że Donovan zaatakował jego. Patrząc wstecz, sam nie potrafił racjonalnie wyjaśnić swoich działań. Chimera zginęła, ale Stiles z pewnością nie zabił chłopaka naumyślnie. Chciał po prostu przeżyć.

Ojciec przez kilka długich minut nie powiedział nawet słowa. Jedynie patrzył w przestrzeń niewidzącym wzrokiem.

— Wierzę, że to był wypadek. — przyznał w końcu — Tylko że to nie zmienia całej reszty, Stiles. Okłamałeś mnie i pozwoliłeś komuś na złożenie fałszywych zeznań i nawet się nie zająknąłeś.

— Tato

— ... nie Stiles. Nie potrzebuję kolejnych wyjaśnień. Rozumiem, że się wystraszyłeś, ale... skoro okłamałeś mnie w tak poważnej sprawie, to nie wiem, jak mógłbym ci teraz ufać.

***

Cały dzień czuł się rozbity ostatnimi słowami ojca. Cała ekscytacja, zbliżającym się spotkaniem z Parrishem wyparowała bez śladu. Widok umykającej przed nim Mali też specjalnie nie pomógł. Gdyby dała mu dwie minuty, wyjaśniłby jej, że nie musiała się przed nim kryć. Może ona nie zdawała sobie sprawy, że nie byli już razem? Malia miała w zwyczaju ignorowanie pewnych społecznych norm. Dla niego bark spotkań, rozmów czy jakiegokolwiek dotyku w ostatnich miesiącach był równoznaczny, z tym że ich związek się rozpadał. Sekrety, niedomówienia i jakieś tajne spotkania z Braeden wskazywały na to, że Tate też nie zależało na ich relacji. Może zwyczajnie nie wiedziała, jak mu to przekazać?

Na Scotta będącego w tak dobrej komitywie z Raekenem starał się nawet nie patrzeć. Powinien był ufać swojej intuicji, która jasno i wyraźnie mówiła, że Theo to kawał podstępnej mendy. Niestety dał się przekonać, że widzi w chłopaku wcielone zło, bo po tych wszystkich atakujących ich potworach zrobił się paranoicznie podejrzliwy w stosunku obcych. Może, gdyby chociaż Lydia zwracała większą uwagę na zachowanie Raekena, to Stiles nie opuściłby gardy. Martin w końcu była spostrzegawcza i umiała wypatrzeć sukinsyna w morzu przeciętnych facetów z zaskakującą trafnością. A wobec Theo zachowywała się z uprzejmie, ale chłodno. Trochę jakby ją nudził. I Stiles jak ostatni idiota dał się im przekonać, że przesadza.

Pół ostatniej lekcji McCall przegadał z Raekenem. Stiles wyłapał znajome imiona Liam, Hayden. Poza tym urywki zdań: "... komuś... wiedziałeś, że są...", "nie wiem...", "ciężko będzie przekonać", "... lepszy pomysł". Ciekawość zżerała go od środka, a szósty zmysł, który bił na alarm zawsze, gdy szykowały się kłopoty na kosmiczną skalę, podpowiadał mu, że działo się coś, czym powinien się zainteresować.

Stiles kazał mu się zamknąć. Doskonale pamiętał, w jaki sposób Scott patrzył na niego ubiegłego wieczoru. Tych kilku niesamowicie przyjemnych zdań o zaufaniu i byciu częścią stada też nie potrafił wyrzucić z głowy. Och, no i McCall pognał na skargę do jego ojca niczym dobry harcerzyk, za którego od dawna się uważał. To całe bycie: "Prawdziwym Alfą" mocno uderzyło mu do głowy. Zachowywał się tak, jakby był nieomylny, a jego słowa stawały się prawem z chwilą ich wypowiedzenia. Zarozumiały, nadęty kretyn.

Dlatego Stilinski zdusił w sobie każdą myśl o jakiejkolwiek interwencji. Chociażby słownej. Mógłby im powtarzać do znudzenia, że Theo nie był wcale taki miły i pomocny, za jakiego chciał uchodzić. Tłumaczyć, że jego niespodziewany powrót do Beacon Hills musiał mieć drugie dno. Oni i tak mieliby jego ostrzeżenia w głębokim poważaniu.

Jak tylko zadzwonił dzwonek, ruszył w stronę tylnej bramy. Dziesięć metrów od niej znajdował się przystanek, z którego powinien dojechać do bloku Parrisha.

— Stilinski! — cudownie jeszcze ten czubek. Czy jego nieszczęścia mają jakiś limit? — Możesz mi z łaski swojej powiedzieć, gdzie ty się wybierasz? Za piętnaście minut zaczynacie trening!

— Dzień dobry, trenerze — westchnął ciężko — Może mnie pan wypisać. — dodał — Miałem z tym iść do pana w przyszłym tygodniu.

— A dlaczego nie teraz?

— Bo za chwilę mam autobus...

— Mogę cię wywalić — powiedział nadzwyczaj ucieszony — Powrotu jednak nie będzie.

— Dobrze — zgodził się potulnie — To do zobaczenia na Ekonomi! — pożegnał się z uśmiechem i niemal pobiegł do furtki. Byleby nikt go już nie zatrzymywał.

*

— Tak? — Chris odebrał niemal natychmiast

— Tutaj Stiles — zaczął z wahaniem — Dzwonie, bo... cholera. Nikt nie chce słuchać tego, co mówię. Nie wiem, czy spotkał pan nowego... betę, Scotta. Nazywa się Theo Raeken i coś jest z nim nie tak. Wiem to, ale...

— Nie masz dowodów — dokończył Argent — Przyjrzę mu się.

— Dzięki.

— Jeśli powiesz mi, dlaczego Scott nie zaufał ci w jego sprawie? Zawsze wydawało mi się, że jesteście niemal jednomyślni.

— To... skomplikowane.

— Wiesz co nieco o mojej rodzinie. Uwierz, jestem specjalistą od skomplikowanych spraw...

Stiles poddał się i kolejny raz opowiedział o tym co stało się w bibliotece.

— Nie gryź się tym. — powiedział Chris — Zrobiłeś, co musiałeś, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, czasami to jedyne co się liczy.

— Jakoś mnie to nie pociesza...

***

Jordan od rana widział, że szeryf zachowywał się dziwnie. Bał się nawet, że ktoś poskarżył mu już, że Stiles spędził noc u Parrisha. Czekał na nieuniknioną burę i wypełnianie raportów przez najbliższe dziesięć lat. Minęło południe i nic takiego nie miało miejsca. John większość czasu spędził zamknięty w swoim gabinecie. Za każdym razem jak Jordan zajrzał do niego, aby szeryf złożył gdzieś swój podpis, widział przed nim akta tej samej sprawy. Atak Donovana na terenie szkoły BHHS sprzed dwóch tygodni.

— Coś się stało? — zapytał

— Znasz tą sprawę? — odbił szeryf

— Tak, byłem nawet na miejscu... jeśli mogę to tak nazwać. — mruknął pod nosem — Pojawiły się jakieś nowe informacje?

— Poniekąd — odparł John, pocierając ze zmęczenia oczy — Zeznania są jak najbardziej zgodne z tym co się stało...

— To o co chodzi?

— O osobę, której się to przytrafiło. Widzisz... to nie Raekena zaatakował Donovan tylko mojego syna, a on mi o tym nie powiedział.

Parrish zachłysnął się powietrzem. O to pokłócili się Stiles ze Scottem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro