Czasami wystarczy, że... cz. 1
Błędy sprawdzone pobieżnie
Mam jednodniową depresję. Nie wiem, czy to wpływ temperatur, nadmiaru zajęć i tego, że cały czas moje starannie zaplanowane dni, zamieniają się w istny chaos w zderzeniu z rzeczywistością, ale fakt jest taki, że nie bardzo da się dzisiaj ze mną gadać bez ryzyka, że oberwie się jadem :/
***
Jordan nauczył się już, że życie w Beacon Hills lubiło zaskakiwać. Na przykład zaledwie tydzień temu dowiedział się, że jest istotą nadprzyrodzoną, a dokładniej Piekielnym Ogarem, a w zeszłym roku polowała na niego zgraja łowców, z czego jeden amator był dobrym kumplem z posterunku, mówił mu cześć z uśmiechem, a potem chciał spalić Parrisha żywcem. To nauczyło go wystarczająco wiele ostrożności w relacjach z otaczającymi go ludźmi.
Kiedy w środku nocy zadzwonił do niego syn szeryfa i poprosił o pomoc z odholowaniem zepsutego samochodu z okolic rezerwatu, Jordan wiedział, że szykują się kolejne kłopoty. Szczególnie że młody Stilinski nie brzmiał najlepiej.
Prawie czterdzieści minut zajęło mu znalezienie Stilesa, który zjechał z asfaltowej drogi na jedną z setek bocznych, prowadzących w głąb lasu. Deszcz wciąż lał się strumieniami, więc samochód nie tylko był zepsuty, ale na dodatek utknął w błocie. Przez kilka chwil wydawało się nawet, że nie dadzą rady go wyciągnąć i trzeba będzie wzywać pomoc drogową. Na szczęście Parrish opanował już jak włączyć w sobie tryb Piekielnego Ogara, dzięki czemu oszczędził chłopakowi kilkadziesiąt dolców i konieczność tłumaczenia się ojcu, co robił sam na kompletnym zadupiu.
Stiles nawet nie krył się specjalnie z tym, że płakał. Co dla Jordana było zaskakujące, bo nie był jeszcze na tyle stary, aby nie pamiętać, jak to jest mieć osiemnaście lat. Wtedy wydaje się człowiekowi, że kilka łez to jakaś ujma na honorze.
— Do warsztatu, czy...
— Na razie pod dom — westchnął Stilinski — Póki co nie stać mnie na naprawę u mechanika, może sam coś spróbuję zdziałać. A jak nie, to zawsze zostaję mi rower... Przynajmniej nie trzeba go tankować.
— Jest to jakiś pozytyw — odparł Jordan, bardziej koncentrując się na tym, aby nie utopić własnego auta w rozmiękłej ziemi.
— Tak... — Stilinski szczękał zębami. Nic dziwnego, w końcu Jordan nie wiedział, ile czasu nastolatek próbował sam wyjechać z lasu, zanim poddał się i zadzwonił po pomoc. — Wiesz, że oczy ci się świecą? — zapytał
— Hm... — mruknął, zerkając pośpiesznie w lusterko — Nadal nie przywykłem do... tego. — dodał, nie przyznając na głos, że wciąż czuł się nieco wytrącony z równowagi rewelacjami od Argetów.
— Okay, ale ty wiesz, że mi to nie przeszkadza? Można powiedzieć, że się przyzwyczaiłem do tej waszej cechy. W grupie możecie z powodzeniem zastępować kulę dyskotekową — zażartował, ale sam nie brzmiał na specjalnie ubawionego — Czerwony, niebieski, złoty... a twoje są bardziej pomarańczowe niż czerwone.
***
Jak powiedzieć komuś z kim nie miało się wcześniej aż tak zażyłej relacji, żeby został, bo nie chcesz być sam na sam ze swoimi niezbyt radosnymi myślami?
Stiles zastanawiał się nad tym całą drogę do domu i później kiedy parkowali jego zepsutego Jeepa przed bramą. Liczył na to, że może ojciec wrócił z posterunku i nie będzie musiał robić z siebie idioty przed Parrishem. Niestety w żadnym oknie nie zauważył zapalonego światła. Miał więc do wyboru schować resztki dumy albo męczyć się do rana z wyrzutami sumienia i koszmarami.
— Chcesz jechać do mnie? — zapytał raczej niespodziewanie Jordan. Stiles zagapił się na niego z otwartymi ustami — Nie jestem ślepy, ani kompletnie głupi — prychnął, widząc jego reakcję — Wiem, że coś nie gra, a John będzie dopiero rano, bo nadrabia papiery.
— Nie chcę ci przeszkadzać — mruknął. Chociaż w głowie modlił się o to, aby Parrish nie skorzystał z podarowanej możliwości wycofania się z oferty pomocy.
— Nie będziesz — zapewnił — Miałem w planach wypicie dwóch piw i obejrzenie powtórki wczorajszego meczu. Specjalnie zgłosiłem się na patrol z Ramirez, bo wiem, że ona nie przepada za footballem i na pewno nie poda mi wyniku, więc jeśli oglądałeś to... — urwał z niewypowiedzianą groźbą
— A wiesz, że nie? — odparł ze zdziwieniem. Kiedyś pilnował rozkładu wszystkich spotkań, a teraz miał zbyt wiele na głowie, żeby pamiętać o meczu. Nie, żeby Scott to doceniał. — A też dostanę piwo? — zapytał z nadzieją
— Jedno. Ewentualnie.
— Lepsze to niż nic — zawołał melodyjnie — Zaczekasz, aż się przebiorę?
— Weź rzeczy — zaproponował Parrish — Będzie szybciej...
***
To nie tak, że Jordan planował spoufalanie się z nastoletnim synem swojego szefa. Bardzo, zły wręcz okropny pomysł, zważywszy na wścibskie sąsiadki i fakt, że John Stilinski doskonale wiedział, o tym, że przed i w trakcie służby w wojsku Parrish spotykał się z młodszym o trzy lata chłopakiem. Stiles nie był zbytnio podobny do Bena, ale można było znaleźć kilka wspólnych cech. Kolor włosów, jasną cerę, czy dosyć żywiołowy temperament.
Jednak nie potrafił zostawić go samego, nie kiedy Stilinski wyglądał jak półtora nieszczęścia. Wiedział od Johna, że coś posypało się pomiędzy Stilesem a Malią. Głupio mu było dopytywać, ale z tego co zrozumiał z oszczędnych wypowiedzi szeryfa, to chyba w grę wchodził inny chłopak... jakiś Theo.
— Możemy jechać! — zawołał Stiles wsiadając do samochodu. Niewielki plecak rzucił na tylne siedzenie, a potem zapiął pas i spojrzał wyczekująco na Jordana.
— Chyba że jednak coś ci wypadło i... — Parrish zorientował się, że zamiast odpalać samochód, to gapił się na Stilesa w sposób, za który John przestrzeliłby mu oba kolana.
— Nie, nic się nie dzieje. Po prostu... ostatnio kiepsko sypiam i jestem półprzytomny — powiedział i w sumie wcale nie skłamał. Bieganie po miasteczku i zbieranie ciał chimer wyczerpywało jego energię i skutecznie psuło humor. W końcu nie ma to jak kolejny zamordowany nastolatek, na którym banda jakichś czubków wcześniej eksperymentowała.
***
Nie miał pojęcia jak czuć się z faktem, że właśnie brał prysznic w łazience Jordana Parrisha. Teoretycznie nie różniło się to zbytnio od mycia się gdzie indziej. Ciepła, wręcz gorąca woda, niezbyt duża kabina i granatowy ręcznik na wieszaku. Tylko że tutaj stały inne kosmetyki, a lustro nad umywalką zostało niedawno wymienione, bo na ścianie wciąż widać odbity kształt po poprzednim.
Starał się zbyt dużo nie myśleć, bo to zazwyczaj sprowadzało na niego kłopoty. Nie mógł nic poradzić na to, że wyobrażenie Parrisha stojącego w tym samym miejscu co on, powodowało przyjemne dreszcze. To, że obaj będą pachnieć podobnie, też mu się podobało.
To oficjalne: był najbardziej popapranym człowiekiem na świecie. Kilka godzin wcześniej pożarł się ze Scottem i wyglądało na to, że ich przyjaźń została definitywnie zakończona. Z Malią też nie rozmawiał od tygodni. W dodatku zrobił coś, przez co wyrzuty sumienia zżerały go od środka. A wystarczyło, że ktoś był dla niego miły i nie kazał mu spadać, a Stiles już zaczynał o nim myśleć w kategoriach, w których zdecydowanie nie powinien.
***
Druga część będzie tym szybciej im więcej osób da mi znać, że tekst da się czytać :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro