Daniel Huber x Clemens Aigner
Bardzo randomowa para ja wiem xD ale takie chyba lubię najbardziej :))
Tw: samookaleczanie
~Don't cry~
- Dobry - wszedł do klasy. Bardzo cichutko. Gdyby nie to skromne przywitanie, pewnie nikt nawet nie zwrócił by uwagi. Kilka osób obejrzało się w jego stronę, natychmiastowo jednak spuszczając wzrok...jakoby w strachu? Obrzydzeniu? A może wyrazie szacunku do mężczyzny bądź chłopca.. Mówią ze punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia.
Podszedł do ławki, usiadł na krzesełku, wyprostował się i zaczął słuchać. Nauczyciel już od jego wejścia nie nawiązał z nim najmniejszego kontaktu. Zwyczajnie kontynuował to co robił do tej pory... jakby nawet go nie usłyszał, nie zauważył, albo jakby takowa sytuacja miała miejsce na porządku dziennym.
Chłopak czuł na sobie wzrok. Wiedział do kogo on należał, wiedział też że nie uniknie kolejnej rozmowy, kolejnej fali pytań, kolejnej walki z samym sobą.
Pozornie wydawał się nie ustraszony, jednak przerażała go myśl ponownej konfrontacji z młodszym przyjacielem. - Jeśli przyjaciel to prawidłowe określenie.. w końcu punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Na pewno była to osoba dla niego bardzo bliska. Wyjątkowo bliska wręcz. A co za tym cholernie ważna. - Wiedział że przynosi że sobą kolejne żałosne historyjki, kolejny zawód, kolejne smutki, a może i łzy..
W tamtej chwili nienawidził siebie. Nienawidził faktu że znowu to zrobił, że znowu nie posłuchał. Był zbyt uparty, jak i ambitny. Chciał działać, ale nie potrafił się do tego zabrać, i co? Wiecznie kończyło się tak samo. Cierpiał on, i cierpiała najważniejszą i najbliższa jego sercu osoba.
Zadzwonił dzwonek. Nie sądził że zleci tak szybko. Jakby to od niego zależności przedłużałby te 45 minut w nieskończoność. Właściwie co się dziwić jeśli pojawił się już po upływie połowy tego czasu.
Zarzucił czarny, skórzany plecak na ramię. Policzył w głowie do dziesięciu i skierował wzrok w stronę chłopca, który zapewne przez całe dwadzieścia minut wiercił mu dziurę w głowie swoim spojrzeniem, kiedy on pełen wyrzutów sumienia nawet nie raczył na niego spojrzeć.. chociażby kątem oka.
Blondynek stał po drugiej stronie ławki. Wyglądał na złego? Smutnego? Rozczarowanego? Możliwe że wszystko po trochu. Możliwe że w jego oku już zalśniła pojedyncza łza.. ale tylko możliwe..
Dopiero po krótkiej chwili zauważył że pomieszczenie opustoszało. Chciał się odezwać, ale nie wiedział co ma do powiedzenia. Ba! nie wiedział czy w ogóle coś ma. Czuł że ta rozmowa skończy się jak każda inna, bez pożądanych przez obojgu chłopców skutków. Po kolejnej porcji przytłaczającej ciszy zmusił się do zabrania głosu.
- Daniel - głos jego jakby odbił się echem po sali. Zastanawiał się przez chwilę czy na pewno się odezwał. Jednak zaraz głos drugiego uświadomił mu że tak się stało.
- Żaden ‚Daniel'. Dlaczego? Dlaczego znowu to zrobiłeś? Co tym razem... - wyglądał jakby szukał kolejnych słów, ale za nic nie mógł ich znaleźć.
Chłopak zdobył się jedynie na wzruszenie ramionami. Znowu to pytanie. Znowu nie ma na nie odpowiedzi. Choćby tego chciał jak nie wiem co, nie był w stanie odnaleźć odpowiedzi. Pragnął przytulić drugiego, skończyć tą rozmowę jak najszybciej i znów udawać że nic się nie stało. Zobaczył jednak łzy w oczach blondyna. Teraz już na pewno. Płakał. Znowu płakał. Znowu z jego winy.
- Przepraszam - wydukał nie za głośno, lecz wystarczająco aby tamten go usłyszał.
- To nie jest odpowiedź - wyszeptał i pociągnął nosem.
- Daniel. Danny. Myszko nie płacz, proszę - zbliżył się do niego. Ten jednak, jakby automatycznie, cofnął się o krok w tył. Zabolało go to, cholernie zabolało.
Wyraz twarzy chłopaka nagle z czegoś na podobieństwo strachu, zamienił się z zaskoczenie. Wyglądał jakby zdał sobie sprawę z tego że zrobił coś nie tak...
Praktycznie rzucił się w stronę Aignera, niemalże wpadając w jego ramiona, a ten odetchnął z ulga. Objął go swoimi ramionami i trzymał tak jakby bał się że będzie chciał uciec. Znowu...
Zaraz zaczął szeptać ciche przeprosiny do jego ucha. Myśl że tamten mógłby się go w jakikolwiek sposób bać, napawała go niechęcią, cholernym niesmakiem do samego siebie. Wiedział że musi przestać. On świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Jednak gdyby wszystko na świecie było takie proste...
- Przestanę. Obiecuje ci to. Tylko musisz mi w tym pomóc. Sam nie dam rady.
Blondwłosy podniósł swoje spojrzenie, bardzo powoli, jakby ostrożnie. Gdy ich oczy się spotkały szatyn uwierzył że naprawdę ma szansę. Że to może się udać. Że wyjdzie z tego gówna, i zrobi to wszystko dla tych pięknych oczek pełnych gorzkich łez.
- Wiesz ze zawsze możesz na mnie liczyć? - wymamrotał Daniel, mimo niepewności widocznej na jego twarzy, słowa te brzmiały wyjątkowo solidnie. Jakby nie było innej równie pewnej rzeczy na tym świecie. Na ich świecie.
- Wiem. - wyszeptał równie pewnie i cicho, po czym pocałował chłopaka w czoło.
I tak trzymał go w swoich ramionach. I wierzył. Wierzył że da radę. Że z jego pomocą naprawdę w końcu z tego wyjdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro