Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One-shot Sasori x Deidara

   Wszystko jest takie żenujące.

   Wszystko i wszyscy. Prócz niego. On był inny. Inny od reszty świata. Przy nim czułem się tak, jakby to życie było chwilą, którą muszę przeżyć, ekscytując się każdym jej szczegółem. Chwilą, która jest pięknem, sztuką. Jego sztuką.

   Byliśmy ze sobą pięć długich lat, najpiękniejszych w całym moim życiu.

   Teraz, kiedy już jestem sam, nie dostrzegam już niczego, co jest warte uwagi. Bo już tego nie ma. Bo już jego nie ma. Bo już nie ma nic.

   Melancholijny nastrój otacza mnie nieustannie - bez końca, jednak z początkiem. Początkiem było jego odejście, które nadeszło tak nagle. Trwało moment, najgorszy moment w moim życiu. Chwila, w której można tyle dostrzec, mówił, jest sztuką, a najwięcej szczegółów zauważa się podczas zmian. Czy zerwał więź, która nas łączyła, bo chciał przeżyć taki moment i tym samym stworzyć sztukę? Nie chcę znać odpowiedzi. Nie chcę już go znać. Mimo to moje serce zamarło od tamtej sekundy, choć fizycznie wciąż bije. Dla niego, myślę mimowolnie, nic więcej niż on mnie tu nie trzyma. Przeczę sam sobie, prawda? Tak już jest. Zachodzą zmiany, raz mówi się "tak", a raz "nie".

   Wracam z uczelni, gdzie razem studiowaliśmy. Deszcz nie oszczędza mnie i opada uparcie, nie zostawiając na moim okryciu suchej nitki. Jest zimno, ale mnie to nie przeszkadza. Już nic nie czuję.

   Wpadam w głębię. Ciśnienie miażdży mi głowę, brzuch, kończyny, całe ciało i serce. To lodowata głębia gdzieś we mnie. Jak gdyby ktoś wlał wszystkie oceany we mnie - zimne, puste, jednakowe. Nie czuję chłodu.

   Świadomość podpowiada mi, że już nigdy go nie zobaczę, nie usłyszę jego głosu, nie dotknę wiecznie ciepłej skóry, nie ogarnie mnie ten słodki zapach, którego posmak wciąż za mną się ciągnie, niczym duch, jednak jest nieosiągalny.

   Deidara był moim życiem, zmysłami, myślami, sercem i sztuką. I nadal jest. Z tą różnicą, że teraz trwam w tym sam. Nie ma go obok mnie. Czy nadal będę musiał godzić się z myślą, że to on podjął decyzję? Że nie mam nic do powiedzenia? Że w ogóle się na to zgadzam? On po prostu odszedł, oznajmiwszy, że to koniec. A gdzie wyjaśnienia? Chociaż właściwie - po co mi one? I tak już wszystko straciłem.

   Przychodzę do domu. Robię gorącą kawę, włączam nasz ulubiony kanał radiowy i zasiadam w fotelu. Odpływam. Kolejny dzień trwania w bezlitosnej ciszy.

   Nic nie jest ważne tak bardzo, jak on był kiedyś. Był i dalej jest. Wbrew mojej świadomości.

   Spokój. Drętwota emocji. Jakby czas się zatrzymał. Na wieczność.

   Wychodzę z mieszkania na deszcz. Nie obchodzi mnie teraz dokąd idę, którędy oraz to, ile czasu na to poświęcę. Jest piątek. W piątki zawsze gdzieś wychodziliśmy. On zawsze tak entuzjastycznie się do wszystkiego nastawiał.

   Uwielbiałem jego śmiech. Był tak swobodny. Jego oczy widzące wszystko w żywych kolorach. Deidara to moje idealne przeciwieństwo. Dopasowani jak nikt, doprawdy. Jednak rozumieliśmy się bez słów. Mieliśmy te same zainteresowania, ale inne poglądy. Jakby naszym przeznaczeniem było wypełnienie się nawzajem. Jakby? Jestem tego pewien. Kochaliśmy się. Była to prawdziwa miłość. Dlaczego mówię to w czasie przeszłym?

   - Och, przepraszam... - mruknąłem, wpadłszy na jakiegoś przechodnia. Jakiegoś! - Co ty tu...?

   Złote włosy, teraz w artystycznym nieładzie, rozsypane beztrosko na bladej twarzy przypominają mi o tym, jak zawsze się budził obok mnie. Jego wyraz twarzy, rozmarzony uśmiech... I te piękne, błękitne oczy.

   Patrzy na mnie, a ja na niego. Wybucha i zaczyna płakać. Dostrzegam już inne, zaschnięte ślady łez na jego brudnej buzi, zmieszane z kroplami deszczu. Co się stało?

   Odruchowo przytulam go do siebie i zaprowadzam w jakąś uliczkę.

   - Dei... O co chodzi? - pytam stroskany. Nie odpowiada. Ściskam go mocniej, by wiedział, że ma we mnie oparcie i że go nie zostawię, tak jak on zostawił mnie.

   - Ja... - jąka między salwami szlochu. - Bo ja... Z-zrobiłem to, żeby... - szepce i milknie, nie dokończając. Patrzę na niego troskliwie. Już wie, że mu wybaczyłem. - Nie chciałem od ciebie odchodzić... To wszystko, żeby cię chronić. Bo cię kocham i zrobię wszystko, żeby cię odzyskać - spogląda na mnie ze zbolałą miną.

   - Przed czym chronić? - pytam. - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Moglibyśmy jakoś razem przez to przejść - szepcę, objąwszy jego twarz rękoma.

   - Nie, ty go nie znasz, nie wiesz, jaki on jest! - panikuje, a ja zaraz po nim.

   - Kto? - znów zadaję pytanie i nie dostaję na nie odpowiedzi. Stoimy tak chwilę w ciszy.

   Cieszę się, że mogę go znów trzymać w ramionach, czuć jego oddech na szyi, słyszeć jego głos i czuć zapach teraz zduszany przez opadający na nas deszcz.

   - Nie zostawię cię - mówię. - Kocham cię.

   - A ja ciebie - odpowiada tym samym tonem. Zbliżam się swoimi ustami do jego ust. Drażnię jego policzek nosem, spoglądam głęboko w oczy i zatapiam nasze wargi w gorącym pocałunku. Początkiem ostrożnie, delikatnie, a później już całkowicie oddajemy się uczuciu, zachłannie, jakby to był nasz ostatni pocałunek. Osuwamy się na ziemię, nieprzerwanie się całując, aż w końcowym efekcie blondyn siedzi na mnie okrakiem. Odsuwa się ode mnie w pewnym momencie i patrzy znów w oczy z troską. Przytula się mocno.

   - Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem - szepce prawie że piskliwie głosem znoszącym się na szloch.

   - Mogę powiedzieć to samo - znów się odsuwa na moment i czule całuje. Tak, jak tylko on potrafi. Tak, że zapiera mi dech w piersi. Tak, że chcę go mieć już zawsze. Tak, że z chwilą kocham go coraz mocniej i mocniej. Bez końca. Nieprzerwanie. Tylko ja i on.

   - Dei... - jęczę mu w usta. - Kocham...

   Przerywa mi huk.

   Czuję, jak mój anioł osuwa się na mnie. Dostrzegam tylko jego zamarły, zaskoczony wyraz twarzy. Świadomość szepcze mi, co się właśnie stało. Moje oczy zalewają się łzami. Otulam moją miłość ramionami .

   Straciłem go. Ponownie. Jak mogłem na to pozwolić? Teraz odszedł już na zawsze gdzieś na drugą stronę, kiedy ja chcę go tutaj.

   Spoglądam na mężczyznę stojącego paręnaście metrów dalej w ciasnej uliczce.

   - Taka przestroga dla ciebie, że długi należy spłacać - warczy oschle ku mnie. Odwraca się z zamiarem odejścia.

   Więc chodziło o długi?! Tylko dlatego...?!

   Wybucham.

   - Ty gnoju! Jak mogłeś...?! - znów mi przerywa. Druga kula przeszywa moją klatkę piersiową i trafia prosto w serce. Deszcz przybiera na sile. Patrzę teraz na piękne oblicze Deidary. Już nic innego się nie liczy.

   Więc tak to wszystko ma się skończyć? Może to i dobrze... Nie będziesz czekał na mnie długo, aniele. Teraz już na zawsze pozostaniemy razem...

 KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro