Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zaginiony

Rok 2005. Samolot pasażerski, który wyleciał z Londynu, miał się zjawić w Nowym Jorku o piątej rano. W niewyjaśniony sposób zabrakło mu paliwa, gdy znajdował się nad Oceanem Atlantyckim. Samolot zaczął opadać i opadać, coraz szybciej i szybciej, aż wbił się z ogromną siłą w niezidentyfikowaną wyspę. Przeżyła tylko jedna osoba:

- Cholera, ale mnie napieprza głowa. Ostatnie co pamiętam, to jak spadaliśmy - mamrotał do siebie.

Znajdował się na wielkiej, złocistej plaży, a słońce niemiłosiernie raziło w oczy. Mężczyzna wstał, przeczyścił z piasku twarz i spojrzał na horyzont. Dookoła nie było nic prócz wody. Jedyny ocalały załamał się, chociaż nie był do końca przekonany, czy jest jedyną osobą, która przeżyła katastrofę lotniczą. Chłop odwrócił się i ujrzał przełamany w pół samolot. Wszędzie walało się przeróżne wyposażenie, walizki, ubrania, jedzenie, a także... zwłoki pasażerów. Mężczyzna podbiegł do ciał i zaczął sprawdzać, czy osoby jeszcze żyją. Niestety wszyscy byli martwi. Ocalały złapał swój plecak i zaczął do niego pakować najbardziej potrzebne przedmioty. Trochę jedzenia, przeróżnych narzędzi, a także kilka ubrań na zmianę. Pod jednym fotelem znalazł maczetę, od razu ją sobie przywłaszczył.

Ruszył pewnym krokiem w głąb dżungli, a znalezioną maczetą wycinał sobie drogę.

- Mam nadzieję, że coś znajdę. Właśnie! Telefon! - Zaczął pośpiesznie sprawdzać każdą kieszeń. - Rozładowany.

Schował z powrotem i ruszył w dalszą drogę. Dżungla zdawała się nie mieć końca, po pewnym czasie znalazł mały strumyk. Przemył twarz i kontynuował swoją podróż, która prowadziła donikąd.

- Nie wiem gdzie jestem, która jest godzina, jak się stąd wydostać, na dodatek nie pamiętam jak się nazywam. Żyć nie umierać. Cholera, czy ja rozmawiam sam ze sobą? - Popukał się w czoło.

Nagle usłyszał donośny ryk jakiegoś zwierzęcia, jakieś pięćdziesiąt metrów od niego.

- Co to było do cholery? Nie rozpoznaję tego odgłosu, choć pracuję w zoo. Znaczy... pracowałem, bo nie wiem, czy uda mi się wrócić. Muszę zachować spokój.

Chłopak wszedł w pobliskie zarośla, kucnął i zakrył dłońmi usta. Po chwili zauważył coś, co nigdy nikomu się nie przyśniło... zobaczył goryla, lecz z czterema mocno umięśnionymi ramionami. W każdej dłoni ściskał banany, na wskutek czego z owoców wypływały soki.

- Czy ten goryl ma obrożę elektryczną? - Pomyślał.

Nagle dziki zwierz zaczął uderzać bananami o ziemię, straszliwie przy tym rycząc i podskakując. Ni z tego, ni z owego z krzaków wyszło czterech ludzi. Ubrani byli w ciuchy wojskowe i wyposażeni w długie czarne kije. Jeden z mężczyzn podszedł do goryla i dotknął jego pleców końcówką broni. Zwierz upadł na ziemię i zaczął się trząść. Prawdopodobnie te kije, to były paralizatory. Wtem podbiegło trzech pozostałych, związali porządnie wszystkie kończyny zwierza i wpakowali do klatki, którą przyniósł piąty mundurowy. Zniknęli po chwili w gęstwinie krzewów.

Mężczyzna odetchnął z ulgą i wyszedł z kryjówki.

- Tylko nie mów, że znajduję się w rezerwacie ze zmutowanymi zwierzętami. - Złapał się za głowę i upadł na tyłek. - Co mam robić? Oni raczej mi nie pomogą, a zlikwidują, ponieważ widziałem za dużo.

- Słyszałeś ten hałas? Ktoś tam musi być. Sprawdźmy to. - Mężczyzna usłyszał głos jakiegoś człowieka.

Z powrotem wskoczył w tamte zarośla i zamilkł.

- Na prawdę kogoś słyszałem. - Zaręczał jeden z wojskowych.

- Oczywiście, oczywiście, a widzisz kogoś?

- No... ten... no nie.

- Właśnie, dlatego wracamy do kompleksu. W dziczy jest niebezpiecznie.

Kroki mężczyzn zaczęły cichnąć i cichnąć. Chłopak ponownie wyszedł z zarośli i ponownie się załamał.

- Nie dość, że nikt mi nie pomoże, to w dziczy jest groźniej niż mi się wydawało. Jak się stąd wydostać do cholery.

Wtedy chłop zauważył coś w pobliskiej kałuży błota. Była to karta, prawdopodobnie otwierała jakieś drzwi. Schylił się w pośpiechu, podniósł ją i schował do kieszeni.

- Zachowam ją na później. - Pomyślał i ruszył w dalszą drogę.

Mężczyzna poruszał się ostrożniej niż przedtem. Próbował być jak ninja. Po nieokreślonym czasie wyszedł na niewielką polanę. Jego uwagę błyskawicznie przykuło lądowisko dla helikopterów.

- Tylko jak się tam dostać, to znaczy, to będzie łatwe, ale jak mam wejść niezauważony? Czy ja rozmawiam sam ze sobą? Znowu? Chłopie, opanuj się.

Skrył się w zaroślach i usiadł na pniu. Zaczął rozmyślać. Niespodziewanie zastała go noc. To była doskonała okazja do przyczajenia się.

- Wiem! Zaatakuję jednego ze strażników, zabiorę go głęboko w zarośla i zarzucę na siebie jego ubranie. To musi się udać.

Jak zaplanował, tak zrobił. Zostawił swój osprzęt w zaroślach, udał się do lądowiska i poddusił jednego ze strażników. Gdy ten stracił przytomność, mężczyzna zabrał go w głąb dżungli. Przebrał się w mgnieniu oka i popełnił pewien błąd, który odbije się na nim w niedalekiej przyszłości.

- Ej Paul! Ty, tak Ty! Podejdź tu! - Zawołał oddalony strażnik.

Mężczyzna podszedł niepewnym krokiem i stanął twarzą w twarz z szerokim i muskularnym chłopem.

- Co robiłeś w tych krzakach?

- J-ja? Nic... to znaczy... to znaczy byłem za potrzebą.

- Coś ukrywasz - popatrzył podejrzliwie - przecież w budynku obok jest toaleta. Nie musiałeś iść w krzaki.

- Ludzie ponad nami monitorują wszystkie pomieszczenia. Nie chcę, aby podglądali mnie w toalecie.

- Hmmm... jak uważasz, tylko nie oddalaj się za daleko. - Poklepał go po ramieniu.

Strażnik oddalił się, a nasz protagonista zaczął patrolować teren. Około czterysta metrów od lądowiska znajduje się biały, czteropiętrowy budynek. Nagle zadzwonił głośny alarm, a otoczenie rozświetliło się na czerwono.

- Co mam robić?! - Krzyknął do oddalonego strażnika.

- Biegnij do biura i spytaj, co się dzieje!

Mężczyzna bez wahania zaczął biec w stronę budynku. Po dwóch minutach wysiłku dobiegł na miejsce zlany potem. Wbiegł przez drzwi i wszedł w kolejne po prawej. Ludzie wewnątrz biegali po pokoju i sprawdzali przeróżne papiery.

- Przybiegłem spytać, co się dzieje. Dlaczego włączyliście alarm?

- To nie tutaj, proszę udać się na pierwsze piętro, pokój numer dwanaście.

Wyszedł z pomieszczenia i ruszył w stronę schodów. Wszedł na piętro, od razu przed nim pojawiły się drzwi z numerkiem dwanaście. Wlazł bez pukania i spytał ponownie:

- Przybiegłem spytać, co się dzieje. Dlaczego włączyliście alarm?

- Kamery zarejestrowały nagie ciało Paula Terriga. Ktoś zabrał jego ubranie i bawi się w sabotażystę. Przecież to bezcelowe, zaraz znajdziemy skurczybyka. - Okularnik wpisywał coś do swojego laptopa.

- Jak go znajdziecie?

- To proste, wystarczy kliknąć... poczekaj... jeszcze chwilkę... wystarczy kliknąć ten przycisk, aby namierzyć jego mundur... hmm... to dziwne.

- Co takiego? - Mężczyzna był zaniepokojony.

- Wychodzi na to, że ten mundur... jest obok mnie. Widzisz? Ochrona!

Mężczyzna bez zawahania wybiegł z pokoju i skierował się na parter, by następnie wybiec przez drzwi. Plan był prosty, lecz spłonął zaraz po wejściu na schody. Zbliżający się strażnik przyłożył końcówkę kija do pleców ocalałego z katastrofy lotniczej. Ten spadł ze schodów, uderzył głową o twardą, betonową podłogę i stracił przytomność.

Jakiś czas później.

- Gdzie, gdzie ja jestem? Wypuśćcie mnie! Błagam! Nic nie zrobiłem, nic nie widziałem, proszę!

Chłopak siedział związany w pomieszczeniu, które przypominało salę przesłuchań. Po chwili do środka wszedł czarnoskóry mężczyzna, ubrany również w mundur, na którym widniało pełno odznaczeń.

- Witam. Jestem generał Bob Warshell i jestem dowódcą wszystkich żołnierzy na tej wyspie. Co cię sprowadza do tak chronionego miejsca na Ziemi?

- Jestem pasażerem samolotu, który rozbił się na plaży na południe stąd. Tylko ja przeżyłem. Nie wiedziałem, co mam robić, gdzie się podziać. Wtedy zauważyłem lądowisko dla helikopterów i pomyślałem, że wkradnę się do was. Chciałem tylko przeżyć, przysięgam!

- Zrobiłeś wielki błąd przyjacielu, przykro mi.

- Czego pan nie rozumie? Jestem tu przez przypadek! Byłbym teraz w Nowym Jorku, ale mój samolot rozleciał się na kawałki. Nic nie zrobiłem, nic nie widziałem. Wypuśćcie mnie, proszę. Przysięgam, że...

- Dość! Nie interesuje mnie to. Sam fakt, że tu teraz przebywasz jest ogromnym powodem, dla którego możemy cię zlikwidować... ale spokojnie. Mamy plany względem ciebie.

- Nie rozumiem. Odeślecie mnie do domu? Przysięgam, nikomu nic nie powiem.

- Mam nadzieję, że niespodzianka się spodoba. - Wyszedł.

Po chwili do pomieszczenia weszło dwóch ludzi, ubranych w białe fartuchy. Przypominali naukowców. Cała ta sytuacja była dla chłopaka przerażająca. Zrobili mu zastrzyk, po czym mężczyzna zasnął. 

Obudził się ponownie, lecz w innym miejscu. Leżał przywiązany na zimnym stole operacyjnym, wokoło stały szafy wypełnione przeróżnymi narzędziami. Nagle ktoś w maseczce chirurgicznej pochylił się nad nim i spytał:

- Cześć, jak się masz?

- Bywało lepiej.

- W ciągu następnego tygodnia twoje całe życie obróci się do góry nogami. Spokojnie, zaufaj nam. Zrobimy z ciebie ciekawy okaz.

- Okaz? To znaczy, że ludzie będą płacić za oglądanie mnie? Dostanę jakiś procent zysków?

- Jesteś całkiem zabawny. Przygotuj się na niespotykane tortury.

- Co? Nie! Czekaj!

Chirurg wbił mu cieniutką igłę w udo, następnie w drugie, w ramię, w drugie ramię, w szyję i na sam koniec w brzuch.

- To jest niebezpieczny eksperyment. Miejmy nadzieję, że się uda. - Sam chirurg był zaniepokojony.

- Mogłeś mnie chociaż uśpić lub dać znieczulenie.

- Wtedy reakcja chemiczna nie zadziałałaby.

Mężczyzna podczepił do igieł dziwne rureczki, podszedł do swojego komputerka, poprzyciskał klawisze i po chwili przez rurki popłynął zielony płyn. Trwało to dwie godziny, podczas których dziesięciu innych lekarzy zapisywało wszystko w notesach.

- Czy okaz jest gotów do testów? - Do sali wszedł bogato ubrany mężczyzna, towarzyszył mu generał Bob Warshell.

- Tak, oczywiście, że tak.

- Ile trwa odnawianie komórek?

- Przy sprzyjających warunkach... myślę, że jakieś dwa tygodnie.

-  Chory jesteś?! Skoro jesteś takim dobrym naukowcem, to przyśpiesz ten proces! - Krzyknął.

- Nie potrafię przyśpieszyć procesu... ale potrafię wpłynąć na komórki, aby to one przyśpieszyły proces.

- Jeżeli ci się uda, to jak długo będzie trwała odnowa?

- Myślę, że dwa dni.

- Za dużo. - Chłop w garniturze zaczął wyciągać pistolet.

- Cholera jasna. Wiesz, że beze mnie cały ten projekt szlag trafi?

- Wiem, dlatego proszę cię, abyś przyśpieszył jeszcze bardziej.

Naukowiec zamilkł i zaczął myśleć. Trwało to jakieś pięć minut. W tym czasie chodził w kółko, gestykulował i mówił sam do siebie.

- To jak będzie? - Ponaglił generał.

- Dobrze... jak się postaram, to proces odnawiania komórek potrwa cztery godziny.

- Wciąż za długo, przykro mi. Tutaj kończy się nasza współpraca. - Wycelował w chirurga i odbezpieczył broń.

Mężczyzna zamknął ze strachu oczy i wrzasnął:

- Trzydzieści sekund! - Wszystkich zamurowało. - Daj mi dwa dni, a proces odnawiania będzie trwał trzydzieści sekund.

- Odpowiedz jeszcze na jedno pytanie.

- Tak, szefie?

- Dlaczego dwa dni?

- Tyle mi zajmie wyhodowanie mikroskopijnego organizmu, który zostanie wszczepiony w serce pacjenta.

- Co dalej?

- Z całym szacunkiem, ale dowiesz się za dwa dni.

- Umowa stoi. Pamiętaj jednak, że kiedy czas upłynie, a okaz nie będzie gotowy, to obydwaj zginiecie. Rozumiemy się?

- Rozumiemy, rozumiemy, a teraz pozwól pracować.

Cała ta tajemnicza organizacja sprowadziła najlepszych chirurgów, naukowców i chemików z całego globu. Pierwszego dnia wyhodowali dziwną, żywą, mikroskopijną istotkę. Zaczęli jej wszczepiać przeróżne systemy, programy, aplikacje, które pozwolą na szybszą regenerację komórek człowieka. Ich tajnym projektem było stworzenie armii, która po śmierci odnawiałaby się, chwytała za broń i była zdolna do nieskończonej walki. Drugiego dnia, wyhodowany obiekt trafił do krwiobiegu mężczyzny, ulokował się wewnątrz serca i zamieszkał tam na dobre. Naukowcy zapisali dane mężczyzny i za każdym razem gdy ten umrze, bądź straci jakąkolwiek część ciała, organizm odtworzy jego ciało właśnie z tej chwili. Oczywiście pamięć, wspomnienia, przeżycia i doświadczenia będą się zapisywać na dysku podłączonym do mózgu.

W ten sposób ludzie wynaleźli życie wieczne, które jest zakazane przez wszystkie rządy świata. Uznali to, za zaburzanie natury człowieka.

Dzień testów.

Mężczyzna obudził się. Ponownie znajdował się na sali operacyjnej. Wokół niego stało pełno ludzi, w tym nieznany szef i generał Bob Warshell.

- Co mi zrobiliście?! Po co to wszystko? - Chłopak był przerażony.

Nadzieja na powrót do rodzinnego miasta przepadła.

- Za chwilę się dowiesz, a teraz proszę wszystkich o uwagę! Utnę pacjentowi rękę. Gdy ta po trzydziestu sekundach odrośnie, eksperyment zostanie zakończony powodzeniem. W przeciwnym razie trzeba będzie wydać kolejne pieniądze i go powtórzyć.

- Do dzieła. - Pośpieszył chłop w garniturze.

Chirurg skinął głową. Chwycił długie ostrze i zbliżył się do chłopaka leżącego na stole. Odciął jego ramię bez mrugnięcia powieką. Kończyna spadła na białe kafelki i zaczęła farbować je na czerwono. Chłopak zaczął krzyczeć z bólu, a z oczu popłynął potok łez.

- Teraz! - Po usłyszeniu rozkazu, pewien mężczyzna przycisnął guzik na stoperze.

Wszyscy czekali w strachu i niepewności. Dało się słyszeć głośne przełykanie śliny, ciężki oddech i pociąganie nosem. Zapanowała totalna cisza, którą przerwało donośne pikanie z urządzenia.

- I co? Gdzie jest jego ręka? Minęło trzydzieści sekund, a nowego ramienia wciąż nie widzę...

- Przymknij się szefie, czekaj... jeszcze chwilę - przerwał chirurg.

- Dość tego, eksperyment nieudany, zabić tego szaleńca. - Jegomość w garniturze wydał rozkaz.

Trzech strażników zaczęło wynosić doktorka z sali, gdy nagle:

- Patrzcie! Patrzcie do cholery! Drugi eksperyment zakończony powodzeniem! Jestem geniuszem, ha ha ha ha. - Zaśmiał się szaleńczo.

- Ja pieprzę, nie wierzę. - Szefowi odebrało mowę.

Dwóch mężczyzn zemdlało, generał zaczął wymiotować, a reszta ludzi patrzyła zszokowana na nowe ramię pacjenta. Nawet chłopak nie dowierzał, że przed chwilą miejsce miała taka sytuacja.

- Widzicie? Działa! To działa! - Chirurg zaczął płakać ze szczęścia. - Jak się czujesz chłopaczku? Jakie odczucia? Jakieś skutki uboczne? Opowiadaj! - Zaczął trząść całym stołem operacyjnym.

- Szczerze mówiąc, bolało kiedy ją ucinałeś, ale teraz czuję się świetnie. Czy teraz mnie wypuścicie?

- Skądże, wręcz przeciwnie... będziesz dla nas pracował. Od dziś nazywasz się Martin i jesteś pierwszym człowiekiem rozgwiazdą w historii!

- Szefie - wyszeptał niespodziewanie generał - mam złe wiadomości. Musimy natychmiast wyjść.

Bob przeprosił wszystkich zebranych, pociągnął szefa za przedramię, po czym opuścili pomieszczenie. Generał zaczął mówić:

- Dostałem informację, że J.E.C. tu leci, zjawią się za jakieś dwie godziny. Nie będą zadowoleni, kiedy dowiedzą się o eksperymentach na ludziach. - Generałowi spłynęła kropla potu.

- Ukryliśmy jeden okaz, ukryjemy również drugi, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej numerze jeden.

******************************************

Witam w, a raczej po kolejnym One Shot'cie. Mam nadzieję, że był ciekawy. Dajcie znać w komentarzach.

Małe wyjaśnienie: Wiem, że wszystko dzieje się tak szybko, że akcja toczy się jeszcze szybciej, ale taki już sobie wybrałem styl i na pierwszym miejscu skupiam się najbardziej na wydarzeniach i przedstawieniu wam pewnej, wymyślonej przeze mnie, opowieści.

PS: Informujcie o błędach i dajcie jakiś znak, że ktoś tu jeszcze jest :) Dobrego wieczoru, pozdrawiam.   M.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro