Praca marzeń
Scott Swagger wychował się w biednej rodzinie w górach. Całą naukę wyniósł z domu. W wieku dwudziestu sześciu lat wyjechał do większego miasta i zapisał się na studia informatyczne. Przeszedł przez nie, jak burza, po czym zaproponowano mu pracę informatyka w wielkim biurowcu. Scott musiał pilnować się, aby nie oszaleć na punkcie pieniędzy. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
Założył rodzinę w wieku okrągłej trzydziestki. Marzył o tym od zawsze, aby mieć super pracę, pieniądze, kochającą żonę i synka o imieniu Max. Syn był przerażająco podobny do swojego ojca, można powiedzieć, że był mniejszą kopią Scotta.
Chciał nauczyć swojego potomka informatyki, lecz Max'a interesowało jedynie ludzkie ciało i to, co w sobie kryje. Cassandra, żona Scotta, zaczęła się domyślać, że Scottowi odbija na punkcie forsy. W ciągu roku wyprowadzili się sześć razy, za każdym razem do większej i droższej willi. Podziemny garaż mieścił dwanaście wypasionych samochodów. W mieszkaniu wszystkie meble były z najwyższej półki, nie wspominając o tym, że większość ich domów posiadała pięć pięter. W ogrodzie natomiast, znajdował się ogromny basen, którego budowa kosztowała pół miliona dolarów. Odkąd Scott założył własną firmę, przesiadywał wiecznie w swojej części mieszkania i wychodził tylko po jedzenie lub do toalety. Zawsze wynajdował wymówkę, aby tylko zostać w domu i nie spędzać czasu z rodziną, o której tak marzył.
Pewnego wieczora.
- Scott. Obiecałeś Max'owi, że zapiszesz go na szkolenia chirurgiczne. Tak dla przypomnienia, Max skończył tydzień temu dwadzieścia lat i wciąż nie otrzymał od ciebie prezentu. Słuchasz mnie? - Zdenerwowała się Cassandra.
- Tak, tak, słucham, ale nie mogę mu dać tego prezentu. - Scott wpatrzony był w swój laptop.
Całą sprzeczkę podsłuchał syn.
- Jak to?! Nie dostanę prezentu?! Obiecałeś mi, że jak podrosnę, to zapiszesz mnie na te szkolenia! Obiecałeś do cholery! - Stał w progu ze łzami w oczach.
- Max, spokojnie. Tata zapisze cie na szkolenie, tylko nie wiem kiedy. - Cassie próbowała trzymać stronę męża.
- Nie mogę cię zapisać, ponieważ potrzebne mi są pieniądze - uciszył Scott.
- Max, zostaw nas na chwilę. - Syn wytarł łzy i wyszedł trzaskając drzwiami. - Scott, porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym skarbie, poza tym nie mam czasu. Nie widzisz, że pracuję?
- Zawsze pracujesz, nie możesz na chwilę przestać? Nie widzisz, że nasza rodzina jest w ruinie?
- W jakiej ruinie? Jak zwykle wszystko wyolbrzymiasz - zaprotestował Scott.
- Ech... pierwszy dom był wspaniały, kolejny też, lecz następne były zbędne. Wciąż są w naszym posiadaniu, ale stoją puste. Dlaczego ich nie sprzedasz?
- Właśnie o to chodzi, że sprzedałem. Wiesz skarbie? Dużo ostatnio myślałem i rzeczywiście trochę mnie poniosło. Chciałbym to zmienić...
- Ale? Zawsze jest jakieś "ale" co nie? - przerwała.
- Tak. Chciałbym to zmienić, ale jest coś jeszcze. Sprzedałem te mieszkania, jedenaście samochodów, pół wyposażenia obecnego mieszkania, aby... aby wykupić pewien projekt.
- Cholera jasna! Mówiłam ci, abyś przestał! - Kobieta wstała i uderzyła swojego ukochanego z otwartej dłoni w twarz.
- Skarbie, posłuchaj...
- Nie, nie będę tego słuchać. Nie mogę tak dłużej, nie rozumiesz? Max również nie wytrzymuje.
- Rozumiem, ale daj mi dokończyć. - Za wszelką cenę próbował ją zatrzymać.
- No dobrze, dokończ. - Uległa.
- Chcę się zmienić. Dla was. Spędzać z wami więcej czasu, zapisać syna na szkolenia chirurgiczne, pójść z tobą do kina, jak normalny związek. Ten projekt będzie ostatnią rzeczą, którą wykupię. Później przeprowadzimy się do małego domku, zmienię pracę na inną i będziemy żyć, jak szczęśliwa rodzinka.
- Rozumiem, ale to twoja ostatnia szansa. Pamiętaj, że nasz ślub był sfałszowany, mogę odejść w każdej chwili i to bez żadnych konsekwencji.
- Obiecuję, że to ostatnia rzecz, którą kupię.
Para przytuliła się i cmoknęła w usta. Kobieta następnie wyszła i poszła przekonać Max'a, aby poczekał jeszcze kilka dni.
Następnego dnia, przy obiedzie.
- Tato, i co z tym projektem? Kiedy w końcu zapiszesz mnie na te pieprzone szkolenia?
- Spokojnie synek. Wyniki sprzedaży odbędą się jutro, a ja wygram na sto procent. - Uśmiechnął się.
- Skąd wiesz, że na sto procent? - Zaciekawił się Max.
- Postawiłem sporą kwotę i z pewnością nikt jej nie przebije. - Uśmiechnął się jeszcze bardziej. - Muszę niestety jeszcze intensywniej pracować, aby być bardziej pewnym.
- Czyli tak do końca, to nie jesteś pewien?
- Tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jestem pewny. - Scott zrobił skwaszoną minę.
- Scott! Co Ty znów kombinujesz? - Oburzyła się żona.
- Ech... wykupiłem projekt najnowszego, w pełni automatycznego biurowca, w którym nie muszą przebywać ludzie. Wszystko dzieje się automatycznie, a pracę wykonują miliony urządzeń. Krótko mówiąc, będzie to jeden wielki komputer sterowany przez pięćdziesięciu ludzi, którzy pracować będą przy użyciu komputera domowego, a nawet telefonu. Jednakże poszedłem o krok dalej i zatrudniłem dwustu pracowników, którzy czekają już tylko na zakończenie budowy. Przyśpieszy to proces prac, a także zysków.
- Mam pewne wątpliwości, Scott. Co zrobisz, jak coś pójdzie źle? A tak w ogóle, to jak wielki będzie ten budynek? - Cassandra zmartwiła się.
- Będzie posiadał sto pięter wysokości, pół kilometra długości i dwieście metrów szerokości. Całkiem spory, co nie?
- Jesteś szalony, miejmy nadzieję, że się uda. Trzymam kciuki. - Ucieszył się syn.
Trzymał kciuki z całych sił, ponieważ po kupnie biurowca ojciec obiecał mu, że zapisze go na szkolenia.
- Jadę jutro na spotkanie, tam się dowiem co i jak.
Następnego dnia. Wieczór.
- Dzwoniłaś do taty? - westchnął syn.
- Oczywiście, około dwustu razy. Nie odbiera. - Cassie nie wiedziała, co robić.
- Spotkanie miało się skończyć o piętnastej. Jest dwudziesta pierwsza, a jego wciąż nie ma. - Max nerwowo zataczał koło po pokoju.
- A jak coś się stało?
- Nie kracz mamo, zobaczysz, za chwilę wejdzie przez te drzwi.
Po chwili drzwi otworzyły się, a na korytarzu zjawili się koledzy Scotta, którzy ledwo trzymali mężczyznę w objęciach. Był nieziemsko pijany.
- Pani jest żoną Scotta, tak?
- Tak, to ja. Co się stało?!
- Zachlał się. Proszę go spytać rano, co się stało.
Koledzy wnieśli mężczyznę w głąb mieszkania i położyli na kanapie. Scott mamrotał coś pod nosem o Japonii.
- Dziękuję panowie, do widzenia.
Max stał między kuchnią, a salonem i przyglądał się nieprzytomnemu ojcu.
- Chyba wygrał, ponieważ nieźle się upił... mamo, patrz! Tacie wystaje jakaś karteczka z kieszeni!
- Nie krzycz tak, bo go za chwilę obudzisz - szepnęła. - Zaraz zerknę. Psia mać!
Kobieta wyjęła karteczkę i wyprostowała ją. Zaczęła czytać:
"Oficjalnie informujemy, że nabywcą nowego, w pełni automatycznego biurowca jest J.E.C. (Japanesse Electronic Company). Poniżej znajduje się tabelka ukazująca wszystkich interesantów.
Japanesse Electronic Company - 40.000.000.100 USD
Scott Swagger - 40.000.000.000 USD
Romuald Pierson - 35.000.000.000 USD
Lucas Pierre - 20.000.000.000 USD
Katherine Whining - 10.000.000.000 USD
Pieniądze, które zostały przelane przez pozostałych interesantów, zostaną wykorzystane do budowy ww. biurowca. Dziękujemy za udział."
Cassandra usiadła na podłodze i zaczęła wpatrywać się otępiale w karteczkę.
- Mamo, co to znaczy? - Zmartwił się Max.
- To znaczy, że odchodzimy od niego. Przygotuj się na brak ojca.
- Co?! Nie mów tak. Powiedz prawdę, co to wszystko znaczy?
- Twój kochany ojczulek posiada ledwo dziesięć miliardów dolarów, a wydał właśnie czterdzieści miliardów na coś, z czego nigdy nie skorzysta. Zbankrutował i zadłużył się na całe życie.
- Dlaczego mu nie pomożemy? Nie możesz go zostawić w takiej chwili.
- Nawet w trójkę nie spłacimy tego długu. Będziemy oddawać ciężko zarobione pieniądze komuś, kto buduje ogromny biurowiec. To bezcelowe. Chcesz tak żyć? Ja na pewno nie, dlatego odchodzę.
- Masz rację, idę z tobą.
- Zostawię mu tylko list pożegnalny, a Ty pakuj swoje rzeczy, zanim komornicy je przejmą.
Max zabrał się za pakowanie, a Cassie zostawiła kartkę na lodówce o treści:
Scott, wyprowadzam się od ciebie i zabieram Maxa. Nie chcę, aby brał z ciebie przykład.
Kochałam cie, dopóki nie kupiłeś piątego mieszkania i nie założyłeś własnej firmy.
Zmieniłeś się Scott, bardzo się zmieniłeś. Nie jesteś tym samym mężczyzną, którego poznałam.
Ostrzegałam cie Scott, niestety nawarzyłeś za dużo piwa, a teraz jesteś zmuszony wypić je w samotności.
Przykro mi, że tak się stało, czasu nie cofniesz. Żegnaj Scott.
Nie szukaj mnie.
Nie szukaj Max'a.
Nie dzwoń.
Zapomnij o nas.
Twoja Cassie.
Następnego ranka.
Scott obudził się koło dziewiątej. Miał kolosalnego kaca. Na podłodze zauważył kartkę ze spotkania. Domyślił się, że rodzinka zdążyła przeczytać jej treść. Złapał się za głowę i zaczął cicho łkać.
- Co ja zrobię, co ja teraz zrobię. Nie mam już nic. Nie mam rodziny, domu, pieniędzy, zostały mi tylko ubrania. Muszę zabrać najpotrzebniejsze przedmioty i przenieść się na ulicę.
Mężczyzna zdążył się wynieść przed wizytą komorników. Scott Swagger, do niedawna miliarder, został zapomniany przez społeczeństwo. Nikt już nie wymawiał jego imienia, nie plotkował na jego temat.
Mieszkał to tu, to tam, na tej ławce, w tamtym kanale, w tym śmietniku, na przystanku autobusowym. Mijający go za dnia ludzie obserwowali z obrzydzeniem. Scott zapuścił długą brodę, wąsy, tragicznie schudł i niestety nie mył się od miesięcy. Było mu wszystko jedno, chciał już tylko zdechnąć, jak ten szczur zza kosza na śmieci, który w tej chwili piekł się na nietypowym grillu.
- Dlaczego nie potrafiłem docenić tego, co mam. Teraz nie mam nic i zacząłem wszystko doceniać. Okruszki po bułce, stare jedzenie, przegniłe ubrania. Czy to wszystko było potrzebne, żeby w końcu otworzyć oczy? - mruczał do siebie pod nosem.
Siedział w ciemnej uliczce i delektował się pieczonym szczurem.
I tak mijały lata. Scott z dnia na dzień stawał się coraz bardziej osłabiony. Wiedział, że śmierć niedługo przyjdzie po niego i zabierze tam, gdzie jego miejsce... do piekła.
Dwadzieścia lat później.
Śmierć nie zjawiła się. Bawiła się ze Scottem, ponieważ wiedziała, że największą karą jest dalsze życie w cierpieniach. Z dawnego Scotta pozostało nic.
Mężczyzna postanowił zapolować na szczura. Klęknął i obserwował biedne zwierzątko, które chwilę później miało posłużyć za pokarm. Scott gonił zwierzę po całej ulicy. Szczur wbiegł w uliczkę po prawej i zniknął za koszem na śmieci. Bezdomny wszedł w ciemną uliczkę i ujrzał kobiecą sylwetkę. Kobieta była szczupła, miała blond włosy, jasnoniebieskie oczy i ubrana była... jak sekretarka.
- Witam pana. Nie spodziewałam się, że zmienisz się tak bardzo. Nazywasz się Scott Swagger, czyż nie?
- Nie, nie znam go. Proszę odejść, bo przeszkadza mi pani w polowaniu.
Kobieta pokazała Scottowi martwego szczura, którego trzymała w dłoni.
- Nazywam się Anna Jester. Oddam Ci zdobycz, jak ze mną porozmawiasz.
- Jestem Scott Swagger i co w związku z tym? Upadłem na dno, a nawet jeszcze niżej. Czego pani ode mnie chce?
- Pracuję w pewnej firmie, której przydałby się informatyk z takimi umiejętnościami i doświadczeniem, jakie pan obecnie posiada. - Uśmiechnęła się nikczemnie.
- Nie pomogę pani, przykro mi. Od dawna jestem bezdomny, nie mam pieniędzy, ani nic wartościowego.
- Nie szkodzi. Załatwię panu mieszkanie, ubrania, pieniądze, jedzenie, wszystko, czego zapragnie pańskie serce. To jak będzie?
- Nie czuję się przekonany. Do widzenia. - Wyrwał sekretarce szczura i wrócił do swojego mieszkanka z kartonu.
Kobieta odprowadziła go wzrokiem, lecz nie dała za wygraną. Nachodziła Scotta kilkanaście razy, niestety bezskutecznie. Pewnego razu wpadła na pewien pomysł, który mógł przekonać byłego miliardera do współpracy. Przyszła ponownie, lecz tym razem zmieniła ton głosu i nastawienie.
- Witam pana po raz kolejny. - Ponownie przebrała się za sekretarkę.
- Czego pani do cholery chce?! Mam już dość tych propozycji.
- Czego chce?! Tego, aby zrobić z pana miliardera, na co wielki i genialny Scott Swagger zasługuje. Nie chce pan ujrzeć wielu cyferek na koncie? Nie chce pan usłyszeć szelestu banknotów? Nie chce pan być sławny? Nie zamierzam odpuścić, ponieważ jesteś chodzącym geniuszem! Zależy mi na panu, jako na pracowniku naszej firmy, ponieważ wróci pan do dawnych lat świetności. - Dziewczyna spociła się z nerwów.
- Jesteś przekonująca, ale nie dość przekonująca. Przykro mi. - Scott machnął tylko ręką i spuścił głowę w dół.
Kobieta kucnęła przed nim, zbliżyła się i wyszeptała do ucha:
- Tylko pan posiada mózg zdolny do obalenia Japanesse Electronic Company. Czy Scott Swagger nie szukał przez dwadzieścia lat sposobu na zemstę? To będzie praca marzeń.
Sekretarka odchyliła się, a Scott'owi pojawił się błysk w oku.
- Skąd o tym wiesz, wiedźmo?
- Spokojnie, stoimy po tej samej stronie barykady. Skoro Scott jest osłabionym biedakiem, to nic z tego. Żegnam. - Wstała, odwróciła się i zaczęła powoli iść.
- Niech pani zaczeka! - Scott wstał, jak rażony piorunem, podbiegł do niej i złapał ją za przedramię. - Zgadzam się, ale czy to jest legalne?
Sekretarka podała mężczyźnie wizytówkę i puściła oczko.
- Pytałem, czy to jest legalne!
- A sztuczka J.E.C. była legalna?
**************************************
Witam wszystkich czytelników. Mam nadzieję, że się podobało i czekacie na więcej. Mam również nadzieję, że wena wróciła i zostanie na dłużej. Miłego wieczoru, pozdrawiam. M.
PS: Znacie już moje PS na pamięć ;) "Widzisz błędy, niespójności, błędy ortograficzne, to śmiało daj znać"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro