Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowe życie

J.E.C. przyleciało szybciej niż zakładano. Z helikoptera wyszło czterech szerokich, odzianych w garnitur, ochroniarzy. Za nimi pojawiła się sylwetka mężczyzny w średnim wieku. Ruszyli od razu w stronę budynku, w którym przeprowadzany był eksperyment z człowiekiem rozgwiazdą.

- Szefie... już tu są - rzekł Bob Warshell.

- Zajmij ich czymś. Nie mogą się dowiedzieć, że eksperyment miał miejsce.

- Jaki eksperyment? - Za szefem stanął jego szef. - Ukrywacie coś? John, powiedz nam. Co to za tajemnica?

- Generale, dlaczego nie powiedziałeś, że stoją za moimi plecami? - Oburzył się John.

- Mówiłem szefie. Powiedziałem, że "już tu są". - Bob nie wiedział co robić.

Był w kropce.

- Dobra, nie ważne. Hmm eksperyment? Ach tak, eksperyment! Zgodnie z zasadami, regułami i naszym prawem, eksperymentowaliśmy na młodym niedźwiedziu. To tyle.

- A jakieś dowodziki? - Naciskał główny szef.

Ochroniarze trzymali dłoń na swoich pistoletach w razie czego, jakby coś poszło nie tak.

- A jakieś legitymacje? Skąd możemy mieć pewność, że jesteście z J.E.C.?

- Proszę. - Wyjął plakietkę, na której widniało imię "Larry Zuckardo. Główny zarządca czwartego sektora."

- Witamy szefie, witamy. - John próbował zmienić temat, niestety bezskutecznie.

Larry rozejrzał się wokoło, zaśmiał się pod nosem i powiedział:

- Przedstaw mi proszę całą rozpiskę eksperymentu na tym... tygrysie... lwie... niedźwiedziu, tak niedźwiedziu. - Poprawił się.

- Nie trzeba nic przedstawiać! Eksperyment się udał! Może i jestem szalony, ale jestem najlepszy w swoim fachu! - Z drzwi obok wybiegł szalony naukowiec.

Ten sam, który zmienił niewinnego chłopaka w rozgwiazdę o super regeneracyjnych umiejętnościach.

- To dobrze, a czy mógłbym zajrzeć do tego niedźwiedzia? Zobaczyć jak się czuje, czy są jakieś skutki uboczne. - Larry zaczął coś podejrzewać.

Przelatywał swoim świdrującym wzrokiem po wszystkich pracownikach.

- Niedźwiedzia? Nie, tym razem to nie było zwierzę...

Szalony doktorek został złapany za gardło przez generała Warshell'a i przyparty do ściany.

- Co masz na myśli mówiąc, że to nie było zwierzę? - Larremu pojawiło się kilka żył na szyi.

- Nie słuchaj go, przecież on jest szaleńcem, często myli pojęcia. - John był nieugięty.

Za wszelką cenę chciał ukryć to, co zamierzał zrobić.

- Panowie, przytrzymajcie ich. - Wydał rozkaz swoim podwładnym.

Ochroniarze odepchnęli trzech mężczyzn i stanęli w taki sposób, aby nikt nie mógł przejść.

Larry był zdecydowany. Pchnął mocno drzwi, aż te odbiły się od ścian. Ujrzał przypiętego do krzesła chłopaka.

- Wiedziałem, wiedziałem! - Złapał się za głowę i zaczął nerwowo zataczać kółka. - Nie mogę o tym powiadomić moich szefów.

- Dzień dobry - przywitał się chłopak.

- Ty, ty do mnie to?

- Tak, do pana. - Uśmiechnął się.

- Jesteś za bardzo miły, czy to jakiś skutek uboczny?

- Nie, ja zawsze jestem miły. - Wiedział, że jego normalne życie zakończyło się kilka godzin temu.

- No dobrze, to powiedz mi jak się nazywasz? - Usiadł na pobliskim krześle.

- Człowiek rozgwiazda.

- Nie, nie o to mi chodziło. Jakie jest twoje prawdziwe imię, chłopcze?

- Nie pamiętam, ale ten szalony naukowiec nazwał mnie Martin.

- A pamiętasz, jak się tu dostałeś?

- Mój samolot rozbił się na pobliskiej plaży. Chciałem spytać o pomoc, ale zostałem przemieniony w rozgwiazdę.

- Nie wiem o czym mówisz, wciąż wyglądasz jak człowiek.

- Potrafię, a raczej mój organizm potrafi regenerować się w zastraszającym tempie. Trzydzieści sekund, czy coś takiego.

- Rozumiem. Jesteś w porządku, ale wiesz o tym, że nie możemy cię wypuścić?

- Wiem, wiem. - Oczy chłopaka nie ukazywały żadnych emocji.

- Dobrze... idę ukarać tamtych imbecyli, a Ty tu zostań.

- Nawet jakbym chciał, to nie mogę. Jestem przypięty.

- Nie czepiaj się. - Uśmiechnął się.

Gdy Larry wyszedł, dało się usłyszeć wystrzał z pistoletu.

- Już jestem.

- Myślałem, że generała i naukowca również ukarzesz... - Chłopak zdziwił się, gdy zobaczył ich przy życiu.

- Oni wykonywali tylko swoją pracę. John był wszystkiemu winien. Kurczę, nie mogę tak pracować. Ivan, rozwiąż go.

- Już się robi. - Doktorek podszedł do chłopaczka i wykonał rozkaz.

- Dziękuję... to co teraz?

- Jesteś zakazanym człowiekiem, który nie powinien istnieć. Możemy cofnąć eksperyment, ale wtedy umrzesz. - Larry przedstawił obecną sytuację.

- Zapomnijmy o tym. Ja chcę żyć!

- Podjąłeś ostateczną decyzję, a więc Ty, Bob Warshell i Ivan zostaniecie moją prawą ręką. Ivan, dasz radę zrobić fałszywe dokumenty dla Martina prawda? Dziękuję. A teraz tu zostańcie, muszę porozmawiać z Bobem na osobności.

Wyszli z pomieszczenia, a Ivan zaczął wypisywać i drukować fałszywe dokumenty.

- Generale, ile razy prowadziliście eksperymenty na ludziach?

- Około pięćset razy.

Larry ledwo ustał na nogach.

- Boże jedyny, co ten John miał w głowie?

- Chciał stworzyć genetyczną armię, która obaliłaby J.E.C.

- Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Pamiętasz prototyp androida, do którego można było przenieść ludzką świadomość, pamięć, wspomnienia i uczucia?

- Tak, pamiętam, ale...

- Android S01V1 nie jest już prototypem. Tydzień temu zakończyli wszystkie testy, które wyszły pozytywnie. Od tamtej chwili powstała setka androidów. Wiesz, co to oznacza? Wojnę. Bezlitosną wojnę pomiędzy androidami, a ludźmi. Niestety ludzie są bezsilni, ponieważ nie dadzą rady skrzywdzić, a nawet zarysować pancerza robotów.

Bob złapał się za głowę.

- Nadchodzi kres ludzkiej rasy?

- Żartowałem, tak na prawdę chciałem sprawdzić, jak zareagujesz. Niestety nie jesteś gotowy na tak niespodziewaną akcję.

- Ja pierniczę... nie rób tak więcej. - Generał odetchnął z ulgą.

- Spokojnie, spokojnie. - Uśmiechnął się. - Twoim pierwszym zadaniem będzie zabranie Martina do jego domu w Nowym Jorku. Powiesz jego rodzinie, że syneczek zaciągnął się do wojska i tyle. Zabierz jego rzeczy i spotkajcie się ze mną pod Empire State Building za równy tydzień. Rozumiemy się?

- Tak jest!

- Ach, zapomniałbym... gdzie przetrzymujecie tych pięciuset ludzi, na których eksperymentowaliście? Mogą się nam przydać.

- Ten... to znaczy... nie żyją. Tylko trzy osoby przeżyły eksperyment.

- Boże jedyny i miłosierny, świeć nad nimi i poprowadź do Królestwa Bożego. - Przeżegnał się. - Kto przeżył?

- Martin, ja i pewna dziewczyna, jeszcze nieletnia.

- Idioci! Wybaczyć mogę eksperymentowanie na ludziach, ale na nieletnich?

- Nie wiedzieliśmy, o tym. Dopiero później doktorek przeszukał media społecznościowe i wyszło na to, że ma siedemnaście lat.

- Czekaj, czekaj, czekaj, czekaj... Martin jest rozgwiazdą, potrafi szybko regenerować komórki, a Ty co potrafisz?

- Moje ciało jest jak skorupa, żadne ostrze, czy pocisk go nie przeszyje.

- Ciekawe i troszkę przerażające, ale ciekawe. A ta dziewczyna?

- Jej mózg wytwarza nieszkodliwe dla ludzi impulsy, które zakłócają działanie wszelkiej elektroniki w obrębie kilkunastu metrów. Jest niezwykle przydatna i trzeba uważać, aby jej nie stracić. - Opisał Bob.

- Jest w stanie powstrzymać te impulsy?

- Niestety nie, ale jest sposób, aby je osłabić. Dziewczyna musi spać, albo zostać przykryta specjalnym kocem. Wtedy impulsy są bardzo słabe, ledwo wyczuwalne. Obecnie znajduje się w odizolowanym pomieszczeniu.

- Chciałeś powiedzieć w więzieniu. Wypuść ją, niech dotrzyma wam towarzystwa, kiedy będziecie zmierzać do Nowego Jorku.

Cała rozmowa trwała sześć minut. Larry wrócił z ochroną do swojego helikoptera, po czym odleciał za horyzont.

W tym samym czasie. Nowy Jork.

Anna oprowadzała Scotta po jego miejscu pracy. Wskazywała gdzie są toalety, kuchnia, stołówka, szatnie. Znaleźli się w małym biurze. Ściany pomalowane były na brązowo, meble wykonane były z ciemnego drewna, które pasowały do otoczenia. Za oknem rozciągała się panorama miasta, ponieważ nowe biuro Scotta znajdowało się na dwudziestym trzecim piętrze. Po prawej stał dystrybutor wody, po lewej natomiast szafki wypełnione przeróżnymi papierami i teczkami. Na samym środku stał stół, a za nim krzesło biurowe. Na biurku znajdowały się tylko pieczątki, papiery i monitor do komputera, a także telefon stacjonarny.

- To jest twoje stanowisko pracy. Przyzwyczaj się, ponieważ spędzisz tutaj mnóstwo czasu. - Poinformowała Anna.

- Jakie są moje obowiązki? I o której jest przerwa?

- Przerwa już była, zawsze jest o jedenastej i trwa dwadzieścia minut. Odnośnie twoich obowiązków wystarczy, że zaczekasz na telefon. Mężczyzna lub kobieta w słuchawce powiedzą ci, co masz robić lub za co się zabrać. To wszystko, miłej pracy. - Puściła mu oczko, po czym wyszła.

Scott rozejrzał się w około swoimi przerażonymi oczami. Z ulicy trafił prosto do biura. Nie ma pojęcia jak firma się nazywa, czym się zajmuje i ilu liczy pracowników.

Podszedł do dystrybutora, nalał sobie zimnej wody i wziął porządny łyk. Zbliżył się do okna i zaczął podziwiać niecodzienny widok.

- Ciekaw jestem skąd wytrzasnęli taką super koszulę. Myślałem, że będę pracował w tamtych szmatach, ale na szczęście podarowali mi nowe ciuchy...

Jego rozmyślenia przerwał telefon. Siedemdziesięciolatek zbliżył się niepewnie do telefonu, odstawił kubeczek z wodą i sięgnął po słuchawkę. Przystawił sobie do ucha i powiedział:

- Halo? Słucham? W czym mogę pomóc?

- To ja, Anna, raczej mnie pamiętasz. Tak się złożyło, że mam dla ciebie pierwsze zlecenie. Idź do pokoju numer dwieście dwanaście i poproś o Z809. Wróć do swojego biura i spróbuj zrobić to, co będzie na tej kartce. - Rozłączyła się.

- Scott, do roboty! Pamiętaj, że musisz zemścić się na tej przeklętej, Japońskiej firmie. Straciłeś przez nich wszystko, rodzinę, dom, pieniądze, dosłownie wszystko. - Motywował się.

Opróżnił kubek wody, wyszedł i zamknął biuro na klucz. Wrzucił go do kieszeni i skierował się do windy. Wcisnął przycisk i czekał, aż winda zjedzie. Nagle wyczuł za swoimi plecami czyjąś obecność. Odwrócił się z uśmiechem, który po chwili zszedł mu z twarzy. Miał przed sobą klatkę piersiową bardzo wysokiego i umięśnionego mężczyzny w czarnych jeansach i skórzanej kurtce. Scott oddalił się troszkę, aby ujrzeć twarz mężczyzny. Gęba nieznajomego była okropnie szpetna. Wielki garbaty nos, głęboko osadzone czarne oczy, usta wykrzywione w nikczemnym uśmiechu, a od czoła, aż po samą brodę przechodziła ukośna blizna. Jego kark i barki zalewała bujna fala brązowych włosów.

- Wi... witam pana, jestem Scott i jestem tu nowy. Też czekasz na windę?

- A myślisz, że dlaczego tu stoję? - Odpowiedział grubym i donośnym głosem, od którego nogi same się uginały.

- Racja. O już jest, proszę niech pan wejdzie pierwszy.

Mężczyzna schylił mocno głowę i ruszył pewnym krokiem do windy. Stanął w takiej typowej postawie ochroniarza. Scott również wszedł. Cały się trząsł z nerwów, myślał tylko, aby nie powiedzieć czegoś nie na miejscu.

- Na które jedziesz?

- Jadę do pokoju dwieście dwanaście. Znajduje się na dwudziestym piętrze staruszku.

- Jaki zbieg okoliczności, ja też tam jadę. - Powiedział, po czym wcisnął odpowiedni przycisk.

Przejażdżka windą trwała czternaście sekund, jednak dla Scotta to była cała wieczność. Cały czas czuł na sobie wzrok umięśnionego mężczyzny.

- Jesteś ochłapem? Nie! To znaczy, jesteś ochroniarzem, tak ochroniarzem... je... jesteś ochroniarzem?

- Co tam mruczysz pod nosem? - Facet złapał Scotta za bark i odwrócił ku sobie.

- Spytałem, czy jest pan ochroniarzem. - Ledwo wstrzymał łzy.

Bał się tak, jakby miał zaraz zginąć.

- Nie, nie jestem. Po prostu tak wyglądam.

Na szczęście winda otworzyła się, Scott wybiegł jak poparzony i skierował się w lewo. Rosły mężczyzna poszedł w prawo. Po chwili korytarzem przeleciał donośny głos jegomościa:

- Pokój dwieście dwanaście jest tutaj.

Scott zatrzymał się, odwrócił na pięcie i ruszył przed siebie, wgapiając się przy tym w niebieski dywan. Nie chciał sobie robić problemów w pierwszym dniu pracy. Usłyszał odgłos zamykanych drzwi, a więc mógł już unieść głowę.

- Uff, wszedł pierwszy. Mam nadzieję, że nie będzie na mnie czekał, aż stamtąd wyjdę - powiedział pod nosem.

Mięśniak po chwili wyszedł z czerwoną teczką i ruszył w stronę wind. Scott skorzystał z okazji i wleciał do pokoju. Za biurkiem siedziała młoda i piękna sekretarka o blond włosach i jasnoniebieskich oczach.

- Dzień dobry pani, przychodzę po Z809. - Jego wzrok badał każdy zakamarek pomieszczenia.

- Anna dała mi znać, że niedługo się zjawisz. Proszę, oto Z809.

- Ale to tylko jedna kartka. Co tu jest napisane, hmm...

- Nie! Proszę nie czytać na głos! Wszystkie zlecenia w tej firmie są bardzo tajne. Proszę zgiąć karteczkę w pół i odczytać jej treść w biurze. A teraz przepraszam, ale mam wiele na głowie.

Scott nie za bardzo wiedział, o co chodzi. Posłuchał sekretarki i nie mógł się doczekać, zanim dojdzie do biura i weźmie się za pierwsze zlecenie.

Starzec kiwnął głową i wyszedł. Tym razem postanowił, że pójdzie schodami, ponieważ nie chciał natrafić na człowieka "górę". Wskakiwał po dwa schodki, strasznie się niecierpliwił. Chciał już wiedzieć, jak mniej więcej wyglądać będzie jego praca. Wszedł zdyszany do swojego biura, zamknął drzwi na klucz i dolał sobie zimnej wody. Opróżnił zawartość plastikowego kubeczka w dwie sekundy. Rozsiadł się w fotelu z czarnej skóry, wyjął lekko pogniecioną karteczkę, wyprostował ją i zaczął czytać...

**********************************************

Witam was w kolejnym One Shot'cie... chociaż ostatnio z tych One Shotów tworzy się jedna, wielka opowieść. Nie martwcie się, inne One Shot'y z innych gatunków również zagoszczą na moim profilu, ale niezbyt prędko... mam dla was wieści, które niedługo opublikuję w "Nominacje". Sami ocenicie, czy to dobre, czy złe wieści.

Dziękuję za przeczytanie rozdziału, życzę miłego popołudnia, pozdrawiam... M.

PS: Informujcie o błędach ;)





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro