Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odebrałem ci wolność, ale ty mi na to pozwoliłeś.

Siedziałem spokojnie na kanapie, jedząc lody czekoladowo-pistacjowo-karmelowe, polane słodkim płynem, o smaku białej czekolady( uwielbiałem je kiedyś). W prawej dłoni trzymałem łyżkę, która co jakiś czas trafiała do mojego przełyku z zawartością, zaś lewą trzymałem, tak zwane boskie jedzenie. Kochałem ten mróz na policzkach i zębach, nie przeszkadzał mi on też, na opuszkach palców.

Patrzyłem na komedię, nawet nie pamiętam jej nazwy, pomimo gatunku filmu, nie powstrzymałem łez żalu.

Dlaczego jestem w takim stanie? W stanie, w którym nastolatki są po rozstaniu. Odpowiedź banalnie prosta, jestem po zerwaniu. To znaczy tak jakby...odszedłem. Dlaczego? Odpowiedź jest ciężka do zrozumienia, przez ludzi z świata zewnętrznego. Jestem w takim stanie, bo zabrałem mu normalność, zabrałem rodzinę, zabrałem go tylko dla siebie.

Jestem potworem, odebrałem go światu, chociaż to świat, powinien mi odebrać jego osobę. Jednakże, przejdę do sedna. Wszystko zaczęło się dwa tygodnie temu.

Siedzieliśmy sobie razem, był moim chłopakiem, kochałem go.

Oglądaliśmy film, z tego co pamiętam było to  "Jumanji". Pod koniec filmu, gdy była scena pocałunku, ja też zostałem pocałowany. Niestety było to złe posunięcie. Do pokoju weszła jego mama.

Kobieta była zaskoczona i w tempie ekspresowym, wyszła z pomieszczenia.

Jednak on nie przestał pieszczot, całował mnie, tulił, głaskał po głowie itd.

Zszedłem na dół, chciałem się napić.
Spotkałem tam jego matkę, z uśmiechem ją przywitałem, ale ona tylko spojrzała na mnie z pogardą.

Już w tedy wiedziałem, iż mnie nienawidziła.

Dwa dni później, znów się spotkaliśmy, ale tym razem doszło do czegoś więcej niż tylko pieszczoty.

Pamiętam ten ból, te dłonie palące mą skórę i doprowadzające mnie do szaleństwa, a jednocześnie gesiej skórki.
Pamiętam jego usta, słodsze od miodu, od ambrozji.

Pamiętam każdy milimetr jego ciała, nawet szczegóły. Każdy szczegół, całego ogółem.

Pamiętam to, jaki był delikatny, jak zajmował się mną.

Było to cudowne uczucie, kończące się naszym dojsciem na szczyt uniesień. 

Przeżycie w prost nie do opisania.

Jednak gdy rano wstałem przed nim, ubralem się i zszedłem do kuchni, aby przygotować nam jedzenie. Zastalem tam jego mamę z herbatą. Minąłem ją, ale ona nie podnosząc nawet na mnie wzroku, powiedziała słowa, przez które poczułem się źle.

-Musisz być z siebie dumny. Odbierasz mu wszystko. Normalność, szansę na rodzinę, odbierasz mu wolność. Nie masz poczucia wstydu? Żałosne. Ciekawi mnie ile dasz radę wytrzymać. Ty-głupi nastolatek z fatazjami, które i tak nigdy nie będą miały miejsca, mój syn-piękny niczym grecki Bóg, mogący mieć każdą dziewczynę na wyciągnięcie ręki, ma też duże szansę na fajna pracę. Jednakże on nie widzi błędu, którym jesteś ty. -wstała i wyszła.

Stałem osłupiały.

Zdałem sobie sprawę z tego, iz ona miała rację.

Ja-człowiek bez przyszłości, a on-może mieć wszystko czego tylko zapragnie.

Ma tylko jeden problem. Mnie.

Wziąłem jakąś kartkę, po czym napisałem mu list.

Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale wiem, że muszę to zrobić. Nie mam zamiaru niszczyć ci życia, tylko i wyłącznie swoją osobą.

Nie mam zamiaru stawać pomiędzy tobą, a twoja rodzina. Odchodzę, bo tak będzie lepiej dla nas obojga.

Jednak twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze. Zapomnij o mnie. Wiem, że tego nie zrobisz, ale chociaż udawaj, że mnie nie znasz.

Żegnaj: Dawid.

Wziąłem swoją torbę i udałem się do domu.

Czułem bój w sercu, wiedziałem już, że nie mogę nic zrobić.

Przez kilka dni nie wychodziłem z domu, nic nie jadłem.  Płakałem bezustannie.

Nikt nie widział mojego cierpienia, z czego byłem zadowolony.

Teraz jak widać wpierniczam lody, najpierw schudłem teraz tyje.

Co ze mną jest nie tak?

Moje rozmyślania przerwało pukanie, a dokładniej walenie w drzwi pięściami. Otworzyłem drzwi, aby sprawdzić kto mnie odwiedził. Jednak jak tylko ujrzałem osobę za drewnianą kłodą z klamką, szybko je zamknąłem.

-Odejdź!-krzynałem.

Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, więc udałem się spowrotem na kanapę. Usłyszałem chuk w pokoju, szybko się tam udałem. Na balkonie stał ON. Próbował mi się włamać oknem, ale zamiast tego ma całą rękę zakrwawioną.

Szybko pobiegłem do dzrzwi balkonowych, po czym wciągnałem chłopaka do domu i siłą zaprowadziłem do łazienki, w której opatrzylem kończynę.

-Co Cię kurwa podkusiło aby mi się balkonem włamywać?-zapytałem spokojnie.

-Ty. -wyszeptał, a ja tylko prychnąłem.

-Już.-powiedziałem gdy skończyłem bandarzowanie ręki.

Już chciałem wyjść z pomieszczenia, ale silne ramiona chwycił mnie od tyłu.

-Nie idź. Zostań ze mną. Nie było Cię tyle czasu, naprawdę myślałeś że Cię teraz zostawię. 

-Puść mnie.-nie chciałem go słuchać, bałem się.

-Nie. Gdy przeczytałem list, nie rozumiałem go.  Udałem się więc do mamy, aby mi pomogła go zrozumieć. Powiedziała mi "Widocznie wziął sobie moje słowa, do serca." Byłem lekko zły na nią, ale wściekłem się gdy powiedziała mi całość, każde słowo które zostało ci wypowiedziane, było nieprawdą. Jesteś silny, a dzięki tobie czuję się wolny.
Jestem szczęśliwy tylko z tobą.

-Nie. Skończ, nie chce być pomiędzy wami.....-przerwał mi.

-Ale Ciebie tam nie ma. -wyszeptał

-Nie rozumiem.

-Ty jesteś tu ze mną, inni nie mają na mnie wpływu. Kocham Cię.

Serce mi przyspieszyło, nie potrafiłem wziąć oddechu. Nie potrafiłem się ruszyć. Dwa słowa.

-Mati....proszę nie.

-A ja proszę tak.

-Ja nie chce, boję się. Nie wiem czy chce cierpieć bardziej niż dzisiaj. Błagam Cię zrozum mnie. Nie chce cierpieć, widząc jak ty cierpisz. Czuję się podle. Jak myślisz, dlaczego? Bo to mnie masz na pierwszym miejscu, a moim zdaniem powinienem być na ostatnim.

-Posłuchaj...-tym razem to ja mu przerwałem.

-Nie. Teraz ty posłuchaj.-odwróciłem się tak, by móc spojrzeć mu w oczy. - Wiesz co jest najgorsze, mówisz o dzieciach, o rodzinie, małżeństwie, ale pomijasz ten jeden fakt. Ja Ci tego nie dam. Nie potrafię urodzić dzieci, nie dostaniemy małżeństwa.  Nie mogę ci dać tolerancji ze strony innych ludzi. Myślisz że łatwo jest mi to mówić? Nie. A wiesz czemu? Bo Cię kurwa kocham!

Nic nie odpowiedział. Wyminał mnie i zostawił. Słyszałem jak otwiera drzwi i wychodzi, zamykając je dokładnie.

Upadłem na kolana. Wyłem jak wilk do księżyca.

Straciłem wszystko.

Wyszedłem na balkon. Było ślisko, przez co upadłem.  Niestety gdy próbowałem wstać za pomocą poręczy, znów się poslizgnąłem tym razem wypadając po za barierke.  Słupki były śliskie. Nie utrzymałem się. Runałem cztery metry na ziemie.

Obudziłem się w szpitalu. Czułem potworny ból. Próbowałem dotknąć dłonią głowy, ale zachaczylem o bandaż na niej.

Czułem ze coś jest nie tak. Usiadłem za pomocą rąk. Nie umiałem poruszyć nogami, pomimo tego, iż nie były one zabandażowane.

-Och. Widzę że się obudziłes. -rzekła blond włosa kobieta, mająca na sobie biały strój pielęgniarki. Nie wyglądała na więcej niż trzydzieści lat.-zawołała lekarza.

Po pięciu minutach, rzeczywiście się on pojawił. Mężczyzna usiadł na krześle obok i wyciągnął swój notes.

-Czy coś Cię boli? -zanim zdążyłem odpowiedzieć, zwymiotowałem- Aha, z tego co widzę masz wstrząs mózgu. Pamiętasz co się stało?-pokiwalem głową w twierdząc sposób. -Dobrze. Napewno nic Cię nie boli?

-N-nie a-ale nie potrawie ruszać nogami.-powidziałem.

- Niestety to będzie do rozmowy przy psychologu.  Pani Mario.-zwrócił się do pielęgniarki.-niech Pani zawiła, panią doktor XXX.-pielęgniarka udała się z sali.- Masz kogoś, kto mógłby się tobą zająć?

- Miałem, ale teraz już nie. -odpowiedziałem zgodnie,  z moimi myślami.

-No cóż...podaj mi na tą osobę namiar.-jak kazał tak zrobiłem.

-Witam. -Powiedziała starsza Pani( około pięćdziesiatki).

-Jesteś. Dobrze, ja idę spróbować się z nim skontaktowac.-to chyba było do mnie-A ty powiedz mu co się stało. -to akurat było do Pani doktor.

Mężczyzna wyszedł zostawiając mnie samego, z panią psycholog.

-No dobrze. Jestem Elżbieta. Ty jesteś?

-Dawid. Ja przepraszam że się tak zachowam, ale czy mogła by mi już Pani powiedzieć, czemu nie mam władzy w nogach?

-Oh widzę, że jesteś konkretny. No cóż. Czasem w wyniku różnych zdarzeń, nludzi na przykład umierają. Inni mają poważne urazy i stają się niepełnosprawni. Ty jesteś takim przypadkiem. Niestety, bardzo mi przykro, ale już nigdy nie wstaniesz o własnych siłach. Będziesz poruszać się na wózku inwalidzkim, do końca życia. Naprawdę mi przykro.

-To niemożliwe.-upadłem na poduszki.- Pani żartuje prawda?

-Uwierz mi, że naprawdę bym chciała. -kobieta uchwyciła mą dłoń. -Ale dasz sobie radę. Uwierz mi.

Usmiechnałem się tylko słabo.

- Wierzę Pani.

Niektórzy powiedzą pewnie"Co?! Tak szybko się z tym pogodziles?!" Otóż nie. Niepogodzilem się z tym, ale nie mogę się poddawać tylko dlatego, ze miałem wypadek. Życie toczy się dalej, jak nie będę walczył, to nikt za mnie tego nie zrobi.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko i wyszła. Kiedy zniknęła, z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Przypomniały mi się chwilę, w których spacerowałem boso po piasku na plaży, albo jak biegałem po łąkach i polach. To, jak bardzo nie chciałem biegać na wf'ie. Mimowolnie usmiechnałem się.

Zdałem sobie jednak sparawe, że już nigdy tego nie zrobię.

Usłyszałem.jak ktoś otwiera drzwi sali, szybko więc wytarłem łzy i oczy rękawem.

-Dawid. -nie możliwe, aby to był on. -Tak mi przykro. -próbował odgarnąć mi włosy, ale odtraciłem jego dłoń ręką. 

-Nie chce z tobą rozmawiać. -powiedzialem.

-Wiem, ale wiem też co się stało. Przepraszam ze Cię zostawiłem. Wiem, że nie powinienem.

-Nie mam o to żalu. -odwróciłem głowę w przeciwną stronę.

-Ja mam, do siebie samego. Wiem że nie będziesz w stanie sam sobie poradzić, więc....ja się tobą zajmie.

-Nie musisz.

-Dobrze mówi. -aha. Jest i teściowa....to znaczy była.- Chcesz się zajmować kaleką. Proszę Cię, on nie jest nawet warty współczucia.

-Mamo wyjdź.-jego spokojny, a zarazem władczy ton głosu, mnie przeraził.

-Ja tego tak nie zostawię. -powiedziała i opuściła pomieszczenie.

-Wybacz jej ona...-przerwałem mu w  wypowiedzi.

-Miała rację. Naprawde chcesz się zajmować osobą, która nie jest w stanie chodzić.

-Tak, bo kocham tą osobę.

-A ja kocham tą, którą zostawiłem.-Chłopak odwrócił moją głowę ku sobie i pocałować mnie, najpierw w usta, a chwilę później w czoło.

-Nie zostawię Cię. Rozumiesz? -spojrzał mi w oczy.-Skoro będę się tobą zajmował do końca życia, to może się pobierzemy. Co ty na to?-pocałowałem go tylko i wyszeptałem nieme tak.

Po  moim wyjściu z ośrodka. Mati zrobił mi niespodziankę. Zabrał mnie nad morze.

Już pierwszego dnia poszliśmy na plażę. To znaczy on szedł. A ja jechałem na wózku.

-Jak tu ślicznie. Dziękuję.-spojrzałem na niego.

-Choć tu.-powiedział po czym wziął mnie na ręce i wszedł ze mną do wody.- Zimna Co? Tak trochę.

Mogliśmy tam przebywać, bo był to teren prywatny jego dziadka, który on dostał w spadku. Przytliłem się do niego.

-Chciałbym popływać.-rozmarzyłem się, a on wszedł na głębszą wodę i postawił mnie w niej, podtrzymując mnie pod pachami.

-Tylko tyle mogę zrobić. -było mu przykro i widziałem jak spływa mu łza po policzku. -Tak bardzo Cię przepraszam. Gdybym tam był...-kolejne łzy znaczyły ścieżkę na jego twarzy.

Odchylilem głowę w tył i lekko go pocałowałem.

-To nie była twoja wina. -przytuliłem go, chcąc dodać mu otuchy.

On wzmocnił uścisk, nie wiem ile tam staliśmy, ale nie chciałem wracać. Do teraz nie chce.

Wiem jedno. Co by się nie działo, zawsze mogę na niego liczyć, a on na mnie.

Miłość. Po prostu, czyste jak łza, piękno serca.







               

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro