(NIE) Winny zarzucanych czynów - 2
Obiecane 🖤Wybaczcie błędy! 😎
Obudziłam się rano, czując gorący język Artura, pieszczący wrażliwe miejsca między nogami. Rozchylił mocno uda, żeby mieć lepszy dostęp. Przesunął moje dłonie na nabrzmiałe wargi, eksponując łechtaczkę.
– Przydaj się na coś. – Szepnął z rozbawieniem, widząc moje zaspane spojrzenie i wracając do pieszczot.
Zajebista pobudka, gdyby nie to, że poszliśmy spać przed czwartą. Kochaliśmy się, odpoczywaliśmy, zasypiałam na kilkanaście minut. Znów mnie budził i tak w kółko.
Co mnie zdziwiło, nie wypytywał o nic, nie usiłował rozmawiać. Pieprzyliśmy się jak króliki, którym nie kończyła się bateria. Od przodu, od tyłu. Siedziałam na nim, przodem do niego, potem tyłem do niego. Przy ścianie. Leżałam na brzuchu na łóżku, kiedy on brał mnie od tyłu, klęcząc na podłodze.
Gdzieś po trzecim razie przytargał wszystkie moje zabawki do sypialni i nie bał się ich używać. Dopiero wtedy oboje mieliśmy odloty. Chętnie korzystał z lubrykantu oraz kremu, który wzmagał wrażliwość, kiedy moje intymne zakamarki nie dawały już rady. Wydawał mi rozkazy, kazał brać penisa do buzi i wpychał się głęboko do gardła, spełniając niemal każdą moją seksualną fantazję, jaką miałam w ciągu ostatnich dwóch lat.
Potem się zastanowię, skąd o nich wiedział.
Ostatni raz wziął mnie analnie z wibratorem w cipce, który miał funkcję ssania łechtaczki. Darłam się z rozkoszy tak, że zasłonił mi usta dłonią. Wykrzyczałam się w poduszkę, opadając niemal nieprzytomnie na pościel. Nigdy nie sądziłam, że spędzę tyle godzin na uprawianiu seksu. Jeśli Artur nażarł się viagry, to kim byłam, żeby mu zabraniać.
– Dobra, na chwilę mi starczy – mruknął, układając mnie w swoich ramionach, jak marionetkę na sznurkach.
Teraz w rozkoszowaniu się pieszczotą przeszkodził nam dźwięk telefonu. Zignorował go za pierwszym razem, ale mnie on wytrącił ze skupienia na świdrującym języku.
– Może sprawdź kto to?
Język zastąpiły długie palce.
– Źle ci? – cmoknął ustami łechtaczkę.
– Nie, tylko...
Westchnął gniewnie i podniósł się z łóżka. Podziwiałam jego wyrobione pośladki i twarde mięśnie na ramionach. Wzięłam spazmatyczny oddech, widząc głębokie zadrapania na plecach, pozostawione przez moje paznokcie.
O kurwa! Chyba naprawdę mnie poniosło...
– Żeby to było naprawdę dobre! – Usłyszałam jego głęboki głos. Bose stopy przemieszczały się w moim kierunku. – A co cię to kurwa obchodzi?! – Zaśmiał się, przewracając oczami. Oparł się plecami o framugę, patrząc na mnie wygłodniałym wzrokiem. Skrzywił się. Cofnął do lustra i obejrzał swoje plecy. – To, że ty leżysz koło nory i wyjesz, to twój problem. Ja nie będę sobie odmawiał. – Pogroził mi palcem. Odwróciłam się na brzuch i wypięłam pośladki. Na jednym z nich miałam wyraźny odcisk męskiej dłoni. Zerknęłam na niego przez ramię z krzywą miną i wskazałam palcem miejsce. – Streszczaj się Maks, bo się rozłączę – ostrzegł. Wsłuchiwał się chwilę w słowa po drugiej stronie z uniesioną do góry brwią. – Zobaczymy, nara!
– Twoje plecy – zaczęłam z nietęgą miną.
– Twój tyłek – odparł, okręcając mnie niezwykle delikatnie na brzuch. – Kurwa, Tyśka, sorry. Nie znam czasem swojej siły.
– To samo mówisz przeciwnikom na boisku? – zaśmiałam się, gdy badał siny ślad opuszkami palców. Dobrze znałam siłę jego serwów. Niejednokrotnie znaczyły moje przedramiona granatowo–fioletowymi sińcami.
– A mam serwować szmaty?
Co za cham i prostak! Przekręciłam się na bok, odtrącając jego rękę
– Moje szmaty – zaczęłam gniewnie, podciągając się, żeby uklęknąć. – Nie raz nie dwa, zapewniły nam punkty, bo były właśnie takie! Podkręcone i szmaciane!
– Tak jest, Sabotażystko! – zakpił. – A teraz jak już tak ślicznie klęczysz, zrób użytek z tych ust i ulżyj facetowi z rana, żeby ten mózg od „TO JEST SPARTA" się uspokoił, a ten w głowie zaczął myśleć.
Co tam SPA czy jakieś zabiegi. Nic nie da ci takiego naciągania mięśni, jak obciąganie. Robienie loda Arturowi zawsze stanowiło wyzwanie, ponieważ potrafił kontrolować własną przyjemność. Ta czynność była chyba najbardziej zajebistym fitnessem dla okolicy ust, jaki można sobie było wymarzyć. On nie kończył po minucie. Nawet czasem nie po pięciu. Najszybciej dochodził, gdy pieściłaś w powolnym tempie obszar tuż pod główką.
– Nie oszukuj – mruknął, łapiąc mnie za włosy na karku i pociągając lekko.
Wypuściłam go z ust z głośnym: pop.
– Nie oszukuję, ale ty się musisz skupić na przyjemności, a nie na jej przedłużaniu.
Uśmiechnął się, gładząc kciukiem moje nabrzmiałe usta.
– Nie gadaj, obciągaj.
Jedną rękę zacisnęłam na trzonie, a drugą przeniosłam na jądra, ssąc w powolnym tempie samą główkę. Skupiłam się na pieszczotach wszystkich nadwrażliwych miejsc. Ugniatałam jądra, palcem pieściłam prostatę, masowałam go dłonią. Musiał być blisko, bo zacisnął dłoń na moim karku, żądając, bym pozwoliła mu wsunąć się głębiej. Rozchyliłam usta niemal go połykając.
– Kurwa, tak! – wycedził, odpływając. Doszedł do siebie po długiej chwili i oznajmił: – Zrobię ci za to śniadanie.
– Też mi coś, zwłaszcza że ich nie jadam – mruknęłam, udając, że się krzywię.
– A co powiesz na lody z Limoni zjedzone na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej?
– Z widokiem na wielki koszyk? – zakpiłam sobie ze Stadionu Narodowego.
– Możesz patrzeć na mnie – odparł, idąc do łazienki. – Ja z pewnością będę się rozkoszował twoim widokiem.
– Dobra – zwlekłam się z łóżka.
Otwierałam walizkę, kiedy doszedł mnie dźwięk puszczanego prysznica oraz proszący głos:
– Tylko nie nakładaj żadnej zbroi, co?
– Słucham? – podniosłam się z kosmetyczką w dłoni i podreptałam te parę kroków do łazienki. – Coś ty powiedział?
Nieskrępowanie namydlał swoje boskie ciało.
– Żebyś nie nakładała zbroi. Żadnego kombinezonu. Chcę spódnicę z łatwym dostępem do tego cudownego ciała.
Parsknęłam śmiechem. Wyglądał abstrakcyjnie w maleńkim brodziku siedemdziesiąt na siedemdziesiąt.
– Mało ci było?
– Mało!
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i poszłam przetrząsać zawartość walizki w poszukiwaniu... kombinezonu. Po namyśle wybrałam jednak szarą, ołówkową spódnicę z dzianiny i zieloną kopertową bluzkę z motywem palmowych liści. Z tego dekoltu paseczki ze stanika Madame X w kolorze butelkowej zieleni były idealnie widoczne i dawały intrygujący efekt.
Nie potrafiłam brać prysznica krócej niż piętnaście minut, ale w pół godziny byłam gotowa do wyjścia. Skoro wczoraj uprawiał ze mną seks, gdy nie miałam ani grama makijażu na twarzy, teraz musiał się zadowolić poprawkami urody, wykonanymi za pomocą tuszu do rzęs i cielistych cieni do powiek. Te ostatnie sprawiały, że cienie pod oczami były mniej widoczne.
Otworzył mi drzwi do terenowej KIA Sorento. Posłuchaliśmy wiadomości, komentarza do najnowszych wydarzeń, a potem paru piosenek. Poniekąd jego brak zainteresowania moim życiem w UK zaczął mnie intrygować. Ale pewnie wściekałabym się, gdyby zarzucił mnie pytaniami. Odezwałam się dopiero gdzieś na pierwszym wiadukcie nad ulicą Marsa.
– Żadnego przesłuchania? – zakpiłam żartobliwie.
– Powiesz, jak będziesz gotowa.
– Nawet nie zapytałeś, na jak długo przyjechałam.
Zmienił pas na lewy i wyprzedził jadące wolno auto.
– Przypierdolka dnia? – spytał, kładąc dłoń na moim udzie.
– Może – przyznałam niechętnie.
Obrączka zalśniła w słońcu.
– Czemu nosisz obrączkę?
– Już ci mówiłem.
– To teraz wytłumacz więcej niż w jednym zdaniu.
Westchnął z niecierpliwością.
– Pracuje w korporacji na wysokim managerskim stanowisku i mam swoje ogry.
– Swoje małpy i swój cyrk? – zakpiłam.
– Coś w tym stylu. Jestem przystojny. Mam trzydzieści pięć lat i dobrze zarabiam. Dbam o formę fizyczną – wyrecytował, jakby zachwalał mi najnowszy model iPhona. – To jak niechciany lep na muchy. Laski widziały, że jestem sam, to im ryło banię. Jedna albo dwie usiłowały sprawdzić, czy zostaną tą jedyną, ale nie były tobą. Zdjęcie z Eweliną właściwie pomogło mi pozbyć się niechcianego zainteresowania. Chyba tak jak ty nie zajarzyły, że nie jest moją żoną. Kupiłem obrączkę, włożyłem na palec i pozbyłem się problemu.
– I do tego jaki ty jesteś skromny! – ironizowałam.
Nie odrywał wzroku od jezdni, ale widziałam szeroki uśmiech na jego ustach.
– Z ekipy na siatkówce wykruszyło się po lecie wiele osób. Został Dominik i Mateusz – dodał. – Tylko oni znali prawdę i zalewali się śmiechem za każdym razem, jak laskom mina rzedła na widok obrączki.
– I po co to wszystko?
Nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Bo byłaś zawsze tylko ty i zawsze ty!
– I przez ten czas nie poszedłeś ani razu z żadną do łóżka? – spytałam dociekliwie.
To nie mogła być prawda. Nie było takiej opcji. Artur miał niesamowity apetyt na seks, a libido szalało w jego krwi.
– Poszedłem – przyznał. Zakuło mnie serce, chociaż ja też nie byłam święta. – Ale każda z nich wiedziała, że to tylko seks. Nie dzieliłem się z nimi tym, co mi siedzi w głowie, a niemal każdą brałem od tyłu, wyobrażając sobie, że to ty.
Tym mnie zaskoczył. Wręcz zaszokował, jak przedmiotowo traktował inne kobiety. Powinnam się czuć mile połechtana, ale po prawdzie było mi przykro.
– Ale ty jesteś pojebany – wyszeptałam.
– Bardziej niż myślisz. Parę razy zabawiłem się z parami jako ten trzeci – przyznał. – Bardzo bezpieczna opcja, która nie miała dołączonych żadnych uczuć. Wchodziłem, robiłem swoje, kończyłem, ściągałem gumę i wychodziłem – zerknął na mnie przelotnie. – Nie udawaj cnotki niewydymki Tyśka. Masz kolekcję zabawek, której pozazdrościłaby ci niejedna kobieta. I używasz ich.
Mieć fantazje a spełniać je to dwie różne rzeczy.
– Skąd wiesz?
– A ile filmików zamieściłaś na portalu? – Zaczerwieniłam się i zrobiło mi się głupio. – Tyśka... – zaczął czule, gładząc mnie po udzie. – Ja nie wypominam, ja chwalę, że się dobrze z nimi bawiłaś, ale kurwa byłem zazdrosny o wibrator a do tego klipu, gdzie masz kobiecy wytrysk, onanizowałem się miesiącami.
Wymamrotałam soczystą kurwę pod nosem. Coś jednak przyszło mi do głowy i krew odpłynęła mi z twarzy.
Nie... nie zrobił tego... a może jednak?
– Artur... czy ty... czytałeś te wiadomości, które ja pisałam... z innymi facetami?
Dłoń na kierownicy zacisnęła się mocniej.
– Nigdy nie zmieniłaś hasła – przyznał. O ja pierdolę! Kurwa mać! O w mordę. To się nie dzieje. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. – Katowałem się nimi. Chciałem być nimi, ale też widziałem, że żaden nie jest w stanie zainteresować cię na dłużej. Nie raz nie dwa chciałem do ciebie napisać, ale bałem się, że natychmiast skasujesz konto i znikniesz. Wolałem już chociaż tak...
– Ale ty jesteś pojebany.
– Ty też. Nakręcałaś facetów, a potem robiłaś sobie dobrze zabawkami.
– Nikomu niczego nie obiecywałam! – spięłam się.
– Ja też nie – dodał układnie.
Wjechał na parking podziemny w Bibliotece Uniwersyteckiej. Windą dotarliśmy na poziom ulicy i bez słowa poszliśmy do cukierni. Kupiliśmy dwie kawy mrożone, pół kilo małych pączków i tyle samo kokosanek. Na miejscu zjedliśmy po dwa duże kawałki szarlotki. Artur zamówił sobie jeszcze trzy kanapki. W nocy stracił chyba kilka kilo na tych wszystkich akrobacjach, które wyczynialiśmy.
Rozmawialiśmy o pierdołach, omijając tematy najważniejsze. Zjedliśmy obiad na starówce. Ja chciałam iść do Pierogarni a on to jakiejś stekowni. Skończyliśmy na kebabie. Też dobrze. Zlizał kroplę sosu z mojego dekoltu, ścigany nagannym spojrzeniem pewniej kobiety z kilkuletnim dzieckiem. Siedząca obok babuszka pod osiemdziesiątkę popatrzyła na nas z uśmiechem.
– Ciężko tak tutaj czasem na rynku zobaczyć prawdziwą miłość – powiedziała z rozmarzeniem. – Ludzie się wiecznie gdzieś śpieszą, biegną, nie potrafiąc cieszyć się drugą osobą, ale wy – uśmiechnęła się ciepło. – Tak sobie siedzicie w ciszy.
– Cisza jest najlepszą formą miłości – powiedział Artur z uśmiechem. – Jeśli potrafisz z nią milczeć, będziesz potrafił też rozmawiać.
Babcia zaśmiała się.
– Dokładnie tak synku! Przypominasz mi mojego męża – podniosła się z trudem. – Dużo zdrowia życzę.
– I pani też – życzyłam szczerze.
Byłam przyzwyczajona do pogawędek z ludźmi. W UK to jest na porządku dziennym, że obcy zaczepiają cię i rozmawiają na przypadkowe tematy. Bycie miłym nic nie kosztowało, a mogło zrobić komuś dzień.
Szliśmy do samochodu, kiedy po raz kolejny ktoś usiłował zawracać dupę Arturowi. Odebrał a ja słyszałam przeciągłe niezwykle głośne zawołanie: Dommm Arrrrrrrrrrturrro! Było to zawołanie naszego wspólnego kolegi Dominika. Taki żarcik sytuacyjny po obejrzeniu króla Artura z Keirą Knightley.
– Czego chcesz? – spytał Artur sucho. – Mówiłem z dużym wyprzedzeniem, że nie gram jutro.
– Mówiłeś, że coś tam, coś tam, Ewelina i Maks, ale jak jesteś w mieście, to jesteś mi potrzebny.
Jakie to było typowe dla Dominika. Zadzwonić i wyjęczeć temat, aż się zgodzimy.
– Nic z tego Dom.
– Staaaaary! – kolejne przeciągnięte słowo. Chyba Dom był w absolutnej desperacji. – Potrzebuję cię. Ta śliczna rozgrywająca z soboty w Ząbkach, o której ci mówiłem, potrzebuje dodatkowych trzech osób, bo ktoś im się wysypał. Poratuj brata królu złoty!
Musiałam się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Mówiłem ci, że będę zajęty.
– To weź cipkę ze sobą – poradził niezrażony stanowczym tonem.
– Będę ją brał – zapewnił z samczą satysfakcją. – Wielokrotnie, tak samo jak ostatniej nocy.
Artur otworzył auto i oboje wsiedliśmy. Telefon zsynchronizował się z systemem.
– No weź, poratuj! Jak przez dwie godziny nie zamoczysz, nic ci nie będzie. Ostatecznie: będę brał cię w aucie – zaintonował. – W aucie.
– Dom, ty jednak jesteś pojeb do kwadratu! – zaśmiałam się.
Nastąpiła chwilowa cisza.
– Marta? – spytał z niedowierzaniem.
– Nie, ślusarz.
– Marrrrrrrrrtusiaaaaaaaa! – ryknął na cały głos, a ja się skrzywiłam, bo jego wrzask wwiercał mi się w uszy. – Tyśka! Kurwa! A niech cię obraca dniami i nocami! Jak dobrą młockarnię! Na zdrowie! – zakrzyknął z rosyjskim akcentem. – Kurwa, stary, ukrywałeś Tyśkę?!
– Niczego nie ukrywał – parsknęłam. – Przyleciałam wczoraj.
– Tyśka, tyś jest najlepszą z rozgrywających – słodził. – Zagraj ze starym zgredem Dominkiem.
– Pierdolisz – zaprzeczyłam żartobliwie z humorem. I on i Mateusz rozumieli tylko inwektywy i przekleństwa.
– Lala, ty idziesz na parkiet.
– W sandałach i spódnicy? – zaoponowałam.
– O której ten mecz? – spytał Artur.
– Syrenka. O dziewiętnastej. Short timing! Wiem, stary, ale nie moja wina.
– W Arkadii jest jakiś sportowy? – spytał Dominika, uruchamiając silnik auta. – Marta nie ma nic na przebranie.
– Popatrzę, jak się bawicie chłopaki – wtrąciłam.
– A nie lepiej do Złotych od razu? – zaproponował Dom, zupełnie ignorując to, co powiedziałam.
– Wiecie, że ja tu jestem.
– Szusz! – skarcił mnie Dominik. – Cisza Tyśka, chłopcy rozmawiają.
– Wyślij mi, gdzie dokładnie i o której, i będziemy tam.
Na nic zdały się prośby i negocjacje. Zabrał mnie do Złotych Tarasów, przekupił carmel machiato z Costy i zaopatrzył w pełny strój, łącznie z nakolannikami, stanikiem sportowym i torbą, żebym sobie to mogła spakować. Jego sprzęt na takie okazje był w bagażniku, włączając dwie piłki Mikasa i Molten. Ja zdecydowanie wolałam gładki dotyk Mikasy, kiedy Arturowi największą przyjemność dawała gra Moltenem. It's all about the touch, jak zwykł mówić.
Nie pozwoliłam za siebie zapłacić. Ustawiłam się przy kasie tak, żeby zasłonić sobą terminal.
– Nie będziesz za mnie płacił. Nie jesteś moim bankomatem! – zaprotestowałam, wpisując PIN. – Zarabiam wystarczająco.
– Pięć zer i cyfra przed przecinkiem? – zapytał kpiarsko.
– W przeliczeniu na PLN? Tak. Zdecydowanie.
– A w funtach?
Nie musiałam ukrywać ile zarabiałam, nie były to kokosy, ale wystarczająco.
– Jakieś czterdzieści pięć tysięcy
Ekspedientka podała mi torby, które natychmiast przejął. Objął mnie ramieniem i poprowadził do wyjścia. Nachylił się i ustami musnął ucho.
– Tylko wiesz co? – zapytał szeptem. – Mi to po prostu sprawia przyjemność.
– A ja lubię być niezależna.
– Będziesz też ściemniać, że przez te cztery lata nie grywałaś? – spytał, obejmując mnie ramieniem za szyję.
– Grywałam, ale... – pociągnęłam kawy z kubka.
– Ale?
Prawda, cała prawda i tylko prawda?
– Nikt nie był tobą, Dominikiem, Grześkiem czy Mattim – przyznałam.
Wyciągnął telefon i zerknął na wyświetlacz. Skrzywił się.
– Dom prosi, żebyśmy zabrali kogoś po drodze.
– Kogoś kogo znam?
– Nie – odparł, ale widziałam po jego minie, że coś jest nie tak. – Laska, która się mnie uczepiła.
– Oj biedactwo! – ironizowałam. – Taki duży chłop a boi się kobiety.
– Bo wasz gatunek jest, kurwa, przerażający! A jak razem macie okres, to jesteście jak członkowie gangu! Mafia kurna.
Roześmiałam się pełną piersią. Naprawdę komiczne, że dwumetrowy facet bał się jakiejkolwiek kobiety.
– Panna Bluszcz? – staliśmy na schodach ruchomych. Artur o stopień niżej, a jednak nadal nie byłam od niego wyższa. Dwa metry i dwa centymetry robiły swoje. Pocałowałam go lekko w usta na pocieszenie.
– Coś w tym stylu – mruknął. – Nawet obrączka jej nie powstrzymywała.
– Ładna?
– Według czyich standardów?
Przewróciłam oczami, idąc do auta.
– Twoich.
– To nie.
– To czemu nie walnąłeś jej kawy na ławę? – spytałam z ciekawością.
– Bo nie jestem chamem.
– No to sam sobie jesteś winny. Czasem inaczej się nie da.
Zanim wsiadłam, przyparł mnie biodrami do słupka. Pocałował z pasją, budząc moje ciało do życia. Językiem poznawał od nowa wnętrze moich ust, jakbyśmy nie całowali się całą wieczność. Niecałe dwadzieścia cztery godziny a on znów mnie uzależniał. Był jak narkotyk. Po tygodniu zostawi mnie spłukaną i w tarapatach.
Chciałam włożyć kubek do uchwytu, ale coś w nim leżało. Sprawdziłam palcem i natrafiłam na łańcuszek. Pociągnęłam go do góry i moim oczom ukazała się identyczna obrączka jak Artura, tylko mniejsza. Wpatrywałam się w znalezisko, usiłując zrozumieć, o co tu chodzi. W tym czasie on sam wsunął się na siedzenie kierowcy. Spojrzałam na niego wymownie.
– Jest twoja. – Uruchomi silnik. – Zazwyczaj noszę ją na łańcuszku na szyi, ale wczoraj z wiadomych powodów nie chciałem.
– Moja?
Zupełnie odruchowo zapięłam pasy.
– Nie mogłem iść do Apartu i poprosić o jedną obrączkę. – Wycofał z miejsca i skierował się do wyjazdu. – Zamówiłem dwie. Jedną dla siebie a drugą w twoim rozmiarze.
Zaczęłam się nerwowo bawić tym znaleziskiem.
– Skąd wiedziałeś jaki rozmiar?
Zacisnął dłoń na kierownicy, wsuwając opłacony bilet w szczelinę przy wyjeździe. Barierka podniosła się, umożliwiając nam wyjazd.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Tak.
– Maks przyjechał wtedy na weekend, bo chciałem ci się oświadczyć – wypalił. – On i Ewelina wpadli sobie w oko, jak oglądaliśmy pierścionki.
Ramiona mi opadły a krew odpłynęła z twarzy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Marakuja, kurwa! Niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się w krajobraz Warszawy. Nie dość, że wyjebałam z kraju jak głupia, po tym jak „przyłapałam" Artura na zdradzie z siostrą, to jeszcze teraz to! Przełknęłam ciężko.
– Marta... – pogładził dłonią udo.
– Ja... – głos mi się załamał.
– Stało się. Nie jesteśmy w stanie cofnąć czasu.
– To wszystko moja wina.
– Nie. Wiele razy się zastanawiałem, co wtedy poszło źle. Marks mógł nie pierdolić Eweliny na twoim łóżku, mogli to zrobić wcześniej, później, wcale! – Zaczynał się irytować. – Wiele razy obwiniałem i jego i ją. Zniszczyli nam przyszłość. Miałaś prawo się zdenerwować. Martuś...
Ujął moją dłoń i pocałował. Łzy stały mi w oczach.
– No już Tyśka, nie płacz – rozkazał. Otarłam kąciki oczy rąbkiem koszulki. – Ale się z ciebie miękka klucha zrobiła – zażartował.
– Sam jesteś klucha.
– Ale przytyłaś. Cycki ci urosły!
– Ty chamie i prostaku! – uderzyłam go pięścią w ramię. Nie zamierzałam dyskutować, dlaczego urosły mi cycki. – Co to w ogóle za temat?
– Zastępczy – zaśmiał się. – Masz zajebiste ciało, złotko!
Dziewczyna, którą mieliśmy odebrać okazała się być w dwupaku, co nieco zaskoczyło Artura.
– Cześć – przywitały się dziewczyny.
Wyjechaliśmy z zatoczki autobusowej, a jego dłoń wróciła na moje udo.
– Cześć. Renata – zwrócił się do jednej z nich i blondynka nadstawiła ucha – Dom nie wspominał, że Zuza jedzie.
– A bo to taki spontan – odparła niepytana brunetka. – Masz coś przeciwko?
– Nie – przyznał Artur, ale jak znałam Doma, nie będzie wiedział do kogo startować do laski z Ząbek czy Zuzy. –Dziewczyny to jest Marta.
– Cześć Marta – odparły chórem niczym w podstawówce.
– Cześć dziewczyny – rzuciłam radośnie.
Artur zjechał na stację paliw. Puścił mi oczko, zanim wysiadł. W lusterku widziałam, jak wkłada pistolet do zbiornika i opiera się dłonią o samochód. Bezwiednie bawiłam się obrączką na łańcuszku, kiedy doszedł mnie słodki głosik Reni. Puknęła mnie palcem w ramię.
– To zazwyczaj jest moje miejsce. Z przodu.
Rozejrzałam się dookoła, jakbym czegoś szukała.
– Nie widzę tu nigdzie naklejki z imieniem i nazwiskiem – odparłam niezrażona, równie słodko.
– On jest żonaty. – Poinformowała z wyraźnym ostrzeżeniem.
– Wiem – przyznałam z wyraźną satysfakcją.
– Jego żona ma na imię Ewelina – trajkotała.
Parsknęłam śmiechem.
– Nie, Ewelina nie jest jego żoną. Jest żoną jego kuzyna Maksa.
– Jesteś niedoinformowana – pouczyła mnie tonem eksperta. – Zaproszenie na fejsie mówiło jasno Artur Maksymilian Nowakowski.
– Nooooo – przeciągnęłam głoskę, siorbiąc resztę kawy z kubka. – A Artur ma na imię tak samo, bo mamusie miały taki kaprys. To jednego mówią Maks a do drugiego Artur. – Zerknęłam przez ramię. Zdawała się zaskoczona tymi rewelacjami. Zmrużyła oczy.
– Jak ci na imię?
To było chamskie, bo powiedział jak się nazywam.
– Marta – wsunęłam obrączkę na palec. Pasowała idealnie.
– Nigdy o tobie nie słyszałam – mruknęła prawie z lekceważeniem.
– Ja o tobie też nie – przyznałam, jakby niezwykle bawiła mnie ta rozmowa – ale ty patrząc na jego dłoń, widzisz mnie cały czas! – Podniosłam do góry lewą rękę, tak żeby doskonale widziała czarny krążek na moim palcu. Ileż bym dała, żeby zobaczyć tę imitację karpia wigilijnego.
– Ale... myślałam, że żona Artura ma na imię Ewelina.
– Ewelina to moja siostra – sprostowałam.
– O ja pierdolę! – wyszeptała ze zgrozą.
Artur wsiadł do środka z butelką wody mineralnej w ręku.
– Będziesz tego potrzebowała.
– Ze względu na to, że się odwodniłam w nocy czy liczysz na energiczną grę? – spytałam, uśmiechając się uwodzicielsko.
– Postawię ci pięciolitrowy baniak przy łóżku – zażartował.
– Jakby miała czas się napić – gderałam.
– Grasz? – spytała milcząca dotąd Zuza.
– Grywałam – odparłam wymijająco.
– Jak skromnie! – rzucił Artur, kładąc dłoń na moim udzie.
Rozmowa zeszła na ekipę, która grała. Kto co umiał, kto z kim lubił grać. Kto partolił serwy, a kto nie dawał rady z atakami. Zuza zasugerowała, że Renia nie lubi grać na jednego rozgrywającego w linii.
– O! A dlaczego? – spytałam. – Ja na przykład uwielbiam.
– Bo się trzeba nabiegać – padła odpowiedź.
Zerknęłam kątem oka na Artura, ale on już ścierał z twarzy uśmieszek. Ciekawe czy pomyśleliśmy o tym samym, kiedy za którymś razem przejechałam na kolanach całą szerokość boiska, usiłując ratować piłkę i niemal zajebałam głową w krocze jednego z grających.
Na sali nikogo jeszcze nie było. Okazało się, że będziemy mieć jedną przebieralnię. Dziewczyny były już ubrane, a mi było wszystko jedno, czy przebieram się z chłopakami, czy z dziewczynami. Grałam od lat. Poprawiałam stanik sportowy, jak do środka wpadł wysoki łysy dryblas.
– Martuś!!! – wrzasnął, aż mi zapiszczało w uchu. Złapał mnie w ramiona i uściskał, a potem parę razy podskoczył, trzymając mnie parę centymetrów nad podłogą.
– Matko i córko Dom! Daj żyć – pisnęłam.
– Jezu lala, stęskniłem się! – ucałował mnie w oba policzki i wypuścił z ramion. – Cycki se zrobiłaś? – zapytał, wpatrując się w sportowy stanik.
– Weź, kurwa ,odwróć te oczy, bo ci je wydłubię wykałaczką! – warknął Artur, zasłaniając mnie sobą.
– Nie ma co grać maczo mana chłopie – odparł, zaczynając się rozbierać. Narzuciłam na siebie koszulkę i ściągnęłam spódnicę. – Jestem koneserem kobiecych krągłości.
– Na Zuzę sobie popatrz! – zasugerował Artur, ściągając koszulkę – Albo na cycki Reni!
– Reni cycki są zajebiste – przyłączył się do peanów wchodzący do szatni Mateusz. – O kurwa! Chyba mam fatamorganę, bo widzę Martę! Szyszka, kurwa, skąd ty się tu wzięłaś?
Objął mnie ramieniem i uściskał serdecznie, ignorując spojrzenia śmierci Artura.
– Ty czekaj! – zawołał Dominik. Nim się zorientowałam, o co chodzi, chwycił mnie za rękę i dopasował do krwawych zadrapań na plecach Artura. Zaczerwieniłam się. – Weź je opatentuj, jako broń, na którą trzeba mieć pozwolenie. Oszzz w mordeczkę – przyłożył dłoń Artura do śladu na pośladku.
– Szyszka, szyszka, skakałaś po drzewie, aż się na konar nadziałaś? – zażartował Mateusz, chichocząc jak potępieniec.
Pokazałam im hawajski znak pokoju ze słowami: „wal się pajacu", i naciągnęłam szybko spodenki, słysząc rozmowy w korytarzu. Wyjęłam gumkę do włosów z torebki i włożyłam na nadgarstek. Artur wiązał już buty. Mati i Dom bez krępacji paradowali w samych bokserkach. Gotowi zabraliśmy piłki i minęliśmy się w drzwiach z jakimiś dwoma kolesiami, których nie znałam.
– Art! – zakrzyknęła Renia – Porozgrzewasz się ze mną?
Spojrzałam na moją sznurówkę.
– Kurwa. – wycedził pod nosem. – Ratuj!
– Nie – zaśmiałam się szyderczo, a on poszedł w stronę Reni.
Usiadłam na ławeczce stojącej pod ścianą i zawiązałam ponownie sznurówki, poprawiając nakolanniki. Zrobiłam dwa okrążenia truchcikiem, a potem zestaw ćwiczeń rozgrzewających i rozciągających. Renata zabawiała Artura, ale widać było, że się stara. Z tego co widziałam, nie stanowiła dla niego partnerki do gry. Hamował się mocno. Przebiegając obok uniosłam szyderczo brew.
– Sorry za nią – odezwała się cicho Zuza, materializując się przy moim boku.
– Spoko, to i tak mnie będzie chędożył całą noc tak jak poprzednią – zażartowałam.
– Artur nigdy o tobie nie mówił – przyznała.
– A czy mówił o czymkolwiek związanym ze swoim życiem prywatnym? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.
– Raczej nie. Ale ciebie chyba nie było w kraju? – dociekała.
– To długa i skomplikowana historia. Jak sobie zasłużysz, to Dom ci ją kiedyś opowie – zapewniłam. – Chodź, porzucamy sobie trochę.
Wszyscy po kolei przychodzili się przedstawić. Byłam nowa, więc wiadomo trzeba było obczaić nowy towar w rzeźni. Czy to świeżutka cielęcinka, czy stara słonina? Artur podszedł do nas, kiedy zaśmiewałam się z jakiegoś idiotycznego dowcipu jednego z nowych kolegów. Poklepał mnie po tyłku, a potem na wysokości bioder z przodu.
– Masz kieszeń w tych spodenkach? – zapytał, ściągając obrączkę. – Schowałabyś i moją, co skarbie?
Czułam przemożoną ochotę, aby przewrócić ostentacyjnie oczami, ale wzięłam obrączkę do ręki. Ściągnęłam swoją i wrzuciłam do środka jego. Wielkość tej Artura była normalnie jak z łapy drwala! Schowałam obie do kieszonki i zasunęłam suwak, żeby były bezpieczne.
– Stary ty to wiesz, jak się ustawić – rzucił nowy kolega
– Lubi z tyłu – zawołał rubasznie Dominik.
– Serwy, wystawki czy będziemy tak pierdolić? – zapytał Mati, klapiąc mnie po tyłku. Akurat trafił na ten siny ślad. Zaprotestowałam głośno. – Jezu księżniczko, wybacz. To nie specjalnie, to przez ogra, który cię naznaczył – zaczął uciekać przed Arturem.
– Wyzwalasz w nich najgorsze instynkty – skwitował Darek, z którym rozmawiałam, podając mi papierowy plaster, gestem pytającym, czy używam. Zaczęłam usztywniać kciuk.
– Oni byli już tacy, zanim ich poznałam.
– Długi ich znasz? – dociekał.
– Pół życia, od szkoły średniej.
– Grywałaś z nimi wcześniej?
– Wielokrotnie – uśmiechnęłam się.
Renia autorytatywnie stwierdziła, że ona gra na rozegraniu z Arturem, ponieważ ja i on nie możemy grać razem, bo nie będzie gry, tylko seksy. Artur miał minę sugerującą, że dostanie mi się za to później. Dominik i Mateusz natychmiast stanęli po mojej stronie siatki. Ten pierwszy opadł na kolana i wzniósł modlitewnie dłonie do nieba.
– Czekałem na ten dzień z utęsknieniem – zawołał z radością. – W końcu złoimy im tyłki.
– Nooo to się zobaczy! – prychnęła Renia, podrzucając swoim końskim ogonem jak w reklamie szamponu do włosów.
Oj koleżanko, chyba czeka cię rozczarowanie.
Trochę nam nie wyszło z pierwszymi dwoma serwami. Po dwóch rundach byłam na rozegraniu na środku, plecami do Reni. Zamiast uważać na to, gdzie leci piłka, wpatrywała się w Artura i Darka. Litości. Nie robiła tego, co do niej należało. Chłopak z tyłu podał mi na rozegranie. Wyskoczyłam do góry, bo tak lubiłam, puszczać piłkę do tyłu przez plecy. Zamiast tego majtnęłam ją tuż za plecy Renaty. Zanim ktokolwiek się zorientował, a zwłaszcza ona, piłka leżała na parkiecie.
– Kurwa, Marta! – rzucił Artur z jękiem zawodu.
Posłałam mu całusa na dłoni, przybijając piątkę z Mateuszem.
– Sysunia moja bogini!! – zakrzyknął, sepleniąc Dominik i całując mnie po rękach.
– Co to miało być? – spytała Renata. – Gramy na trzy – pouczyła mnie.
– Może wy – odpysknęłam. – Po tej stronie rządzi rozgrywający.
– A to była przysłowiowa szmata – dodarł Dom, wystawiając do niej język – którą się wciska przeciwnikowi, jak rozgrywający nie robi tego, co do niego należy.
Posłałam parę piłek przez plecy, wystawiając z dołu. To dziewczynkę też zmyliło. Sama jednak była monotematyczna. Po którymś ataku nie wytrzymałam.
– Dajesz Nowakowski! – zawołałam, niczym na ringu bokserskim. – Sam sobie ten mecz wygrasz, na co ci drużyna!
– O co ci chodzi? – spytała z pretensją Renata.
– A wiesz, że na boisku masz jeszcze czterech innych graczy poza Arturem? – spytałam, siląc się na uprzejmy ton.
– Zajmij się swoją drużyną – fuknęła.
Spotkałam się Arturem pod siatką. Widziałam błysk w oku. Usiłował zrobić to samo i sprzedać mi szmatę w rewanżu. Rzuciłam się na kolana i udało mi się obronić tę piłkę. Chłopaki zdobyły punkt z ataku, nim się podniosłam.
– Lubisz mnie na kolanach, co? – zakpiłam.
– Nie odmawiam ci bejbe, nie odmawiam – uniósł brew. – Wygrany stawia przegranemu?
– Ty to mi możesz postawić włosy na karku – zaśmiałam się. – A ja tobie kołnierzyk koszulki krochmalem.
– Będę cię muskał opuszkami po karku i za uchem – szepnął.
O kurwa! Gęsia skórka wpełzła mi na przedramiona. Dobrze, że miałam na sobie koszulkę z długim rękawem. Matti niespodziewanie zasłonił mi uszy dłońmi.
– Co to za kolaboracja! – ryknął na Artura. – Zmiataj na rozegranie Szyszunia. – Popchnął mnie do linii.
Wygraliśmy pierwszego seta. W czasie przerwy i zmiany boisk drużyna przeciwnika usiłowała się przegrupować, ale kiepsko im to szło. Napiłam się łyka wody, patrząc na jakieś nieporozumienia. Artur wzruszył ramionami i przyszedł do nas.
– Szmatę Tyśka? – cmoknął mnie w czubek głowy.
– Twoja szkoła – przypomniałam, zadziornie a pozostali się roześmiali.
– Szyszka wróciłaś na stałe? – spytał ciekawsko Mateusz.
– Na tydzień, bo mam spotkania w Warszawie. – wyjaśniłam, na co Artur się skrzywił.
– A potem wracasz na obczyznę? – dociekał.
– Tak.
– To się zobaczy – mruknął autorytatywnie Artur.
Odwróciłam się do niego z mordem w oczach.
– Niczego się nie zobaczy – fuknęłam. – Samolot do Liverpoolu odlatuje w piątek o 21:50! I nie ma żadnego "ale".
– No i co na ciebie tam czeka? – dociekał Dom
– Praca, dom, auto, znajomi – zaczęłam wymieniać.
– Ale tu masz przedniego ogiera! – zażartował Mateusz.
– Nie samą dupą człowiek żyje – odpaliłam.
– Pogadamy, jak będziesz wysmarkiwać nos w poniedziałek – nie odpuszczał Artur.
– Nawet jak wytrę uszy i łzy zrobią mi się białe! – odpysknęłam. – I tak wsiądę do tego samolotu.
– Gramy! – wrzasnął ktoś z drugiego końca boiska.
– Uratowana przez mecz – sarknął Artur. – Jeszcze wrócimy do tej rozmowy.
– Już powiedziałam co mam do powiedzenia.
– Szycha! Ty rozsypałaś sól?! – roześmiał się Dominik. – Kłótnia murowana!
– A poczekasz do jutra, czy musi być dzisiaj? – zakpił Artur, ciągnąc mnie za kosmyk włosów.
– Przypierdolka dnia już była – odparłam z zawiedzioną miną. – Samolot, piątek, 21:50!
– Nie rzucimy ziemi skąd masz ród! – zaintonował Dominik. Mateusz i Artur dołączyli. – Nie damy pogrześć mowy, Polski my naród, polski lud, Królewski szczep piastowy.
– Jesteście pojebani! – pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Nie będzie Angol pluł nam w twarz. Ni dzieci nam angolił. – Ryczeli na cały głos. – Orężny wstanie hufiec nasz. Duch będzie nam hetmanił. Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg. – Niczym goryle zaczęli się bić w klaty. – Tak nam dopomóż Bóg!
– Banda buraków. – Pokazałam im środkowy palec i poprawiłam gumkę do włosów.
– Nie łam się Szyszunia! – rzucił ze śmiechem Mateusz.
– Co za debile! – jęknęłam, wracając na boisko, ale moim czarnym serduszku powstało nowe pęknięcie. Kiedyś będę mu musiała powiedzieć wszystko, ale jeszcze nie teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro