Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Gorąca Trzydziestka


Wiecie, co się dzieje, jak nie mam pisarskiego "flow"? Popełniam prawdziwe zbrodnie na słowie pisanym. Oto jeden z nich 🤦‍♀️🤷‍♀️

Chciałabym powiedzieć enjoy, ale mogę tylko: wybaczcie!😂🤣 nie da się tego "odzobaczyć" 😂

I z tym ostrzeżeniem życzę wam miłej niedzieli 🖤



Patrycja

Kiedy Ewa zaproponowała wyjście do klubu, ostentacyjnie przewróciłam oczami i epicko przyłożyłam czołem w biurko. Nie chciałam nigdzie dzisiaj wychodzić a jutro rano, jak co sobotę, w moim kalendarzu tkwiła zaplanowana lekcja pilatesu. To wykluczało picie alkoholu. Zwłaszcza jak się posiadało słabą głowę.

Wiedziałam, jak to się skończy. Był tylko jeden powód, dla którego Ewa chciała, żebym im towarzyszyła. Zostałam kierowcą! Ale za to Ewa obiecała mi zatankować auto do pełna. Gra warta świeczki, zwłaszcza w mojej sytuacji.

Po nałożeniu makijażu, przez wspólniczki zbrodni dzisiejszego wieczoru, wyglądałam, jakby zgwałciło mnie pudełko kredek. Zupełnie nie przypominałam siebie. Brakowało mi tylko ubrania cyrkowego klauna. Nie do końca wiedziałam, czy to ich zemsta za to, że nałożyłam czarne spodnium, zamiast jakiejś obcisłej, abstrakcyjnie wyzywającej szmatki?

– Wyglądam...

– Zajebiście! Wiem! – Ewa klepnęła mnie przyjacielsko w ramię. – Wychodzimy! – zawołała radośnie, więc nie pozostało mi nic innego, niż chwycenie za torebkę i podążenie za jej przyjaciółkami.

Mój Nissan Note nie był jakichś gigantycznych rozmiarów, ale spokojnie po mieście mieściło się w nim pięć osób, jeśli była taka potrzeba. Normalnie woziłam powietrze i tak było najlepiej, biorąc pod uwagę utarczki pasażerek, jakiej muzyki będziemy słuchać.

Jezu, miałam ich już dość, a jeszcze nie jesteśmy na miejscu!

Oczywiście o tej porze w centrum Warszawy, w piątek, o miejsca parkingowe było równie ciężko, jak o jakieś siedzące w autobusie w godzinach szczytu. Dziewczyny wysiadły w pobliżu wejścia, a ja rozpoczęłam niekończące się polowanie, żeby zaparkować. Zrobiłam dwie rundy i miałam ochotę wrzeszczeć wniebogłosy. Straciłam piętnaście minut. Nareszcie coś się zwolniło, dobrze, że nie pod Częstochową.

Dwa razy niemal wyjebałam orła w drodze do miejsca przeznaczenia, ślizgając się na chodniku pokrytym warstewką lodu. Byliśmy w centrum ogromnego miasta, a mimo wszystko jakby nikt nie dbał, żeby piesi byli bezpieczni. Chociaż w sumie moja wina, mogłam nie nakładać szpilek przy minusowej temperaturze. Ale ja kochałam buty na obcasie. Wtedy praktycznie żaden facet nie mógł mi zajrzeć w dekolt.

Wzięłam długi oczyszczający oddech, widząc, że przed wejściem nie ma żadnej z nich. Może po prostu powinnam się zabunkrować w okolicznym KFC i poczekać aż mnie wezwą. Moja wartość dodana do tego wieczoru, wynosiła zapewne mniej niż zero, a one i tak nie zauważą czy jestem z nimi czy nie. Wysłałam SMS do Ewy, żeby wyszła i mnie odebrała.

Oddałam płaszcz do szatni i stanęłam z boku, czekając. Zachciało mi się siku. Ja pierdolę, jak na złość! Podeszłam do ochroniarza, który wyglądał jak brat bliźniak Pudziana. Telefon łapał tu zasięg tylko przy drzwiach. Co za dziwne miejsce. Jak istnieli w XXI wieku i czasie, kiedy każdy odwalał live na Insta albo Tik–Toku?

– Przepraszam – zagaiłam kulturalnie, z uśmiechem.

– Masz szczęście złotko, że nosisz szpilki, inaczej bym cię nie wpuścił – burknął, lustrując mnie z góry na dół i bezczelnie zatrzymując się oczyma w strategicznych miejscach. Poczułam się nieco sprofanowana tą czynnością.

Złotko? Niemal się skrzywiłam, słysząc to słowo. Moje brwi podjechały do góry.

– Gdyby to zależało ode mnie, już by mnie tu nie było! – odparłam z szerokim nieszczerym uśmiechem. – Jakby tu się pojawiła laska z długimi, czarnymi, kręconymi włosami, która wygląda jak Ewa, co urwała się z raju i zaproszenie do grzechu w jednym – zaprezentowałam zdjęcie z telefonu – powiedz jej, proszę, że wezwała mnie matka natura i zaraz wracam.

– Co? – facet wpatrywał się we mnie jak w wariatkę.

Ramiona mi opadły. Wysoki do nieba i głupi jak trzeba.

– Idę sikać! – wypaliłam ordynarnie.

– Aaa, dobra – podrapał się po łysej głowie.

Odwróciłam się na pięcie i z miną męczennicy skazanej przez hiszpańską inkwizycję, poszłam w stronę ikony WC, podświetlonej pod sufitem. Za zakrętem korytarz się rozchodził na dwa. Jeden do męskiej, jeden do damskiej. Kolejka do damskiej sugerowała, że spędzę w niej pól wieczoru, kiedy w tej odnodze do męskiej nie widać było nikogo.

Skrzywiłam się, patrząc to w jedną, to w drugą stronę i stwierdziłam, że raz kozie śmierć, mając w pamięci film „Ostrożnie z dziewczynami". Zajrzałam niepewnie do środka, wołając: ekipa sprzątająca. Odpowiedziała mi cisza. A więc jednak Bóg istniał!

Po skorzystaniu z toalety umyłam dłonie, najpierw ostrożnie zdejmując pierścionek po mamie z prawej ręki. Nie chciałam mieć na nim mydła – wydłubywanie tego spomiędzy kamieni otaczających spory cytryn było koszmarem. Noszenie go wszędzie było idiotycznym przyzwyczajeniem, ale to wszystko, co mi po niej zostało i idealny odstraszacz facetów. Po co podrywać zajętą laskę?

Byłam prawie przy drzwiach, kiedy doszły mnie męskie głosy po drugiej stronie. W akcie desperackiej ucieczki. Schowałam się do toalety oznaczonej jako „nieczynna". Przekręciłam zamek, klapnęłam tyłkiem na zamkniętą deskę i podniosłam nogi. Tak na wszelki wypadek, gdyby poza szczaniem przyszło im do głowy sprawdzać, czy ktoś tu jest. Zamarłam, kiedy ktoś szarpnął za drzwi do kryjówki.

– Stary przecież pisze, że nieczynne – usłyszała dość młody głos.

Jest napisane! Miałam ochotę się wydrzeć. Na szczęście nie dało się zajrzeć od góry, ale widziałam cień głowy. Z odgłosów wnosiłam, że zajrzeli do pozostałych kabin, ale musieli stwierdzić to samo co ja: nikogo nie ma.

– Dwudziesta trzecia trzydzieści. Gorąca trzydziestka – powiedział konspiracyjnym szeptem inny głos.

Brwi podskoczyły mi do góry na ten gryps. Zasłoniłam dłonią usta, żeby nie zachichotać ze stresu. Zabrzmiało to ni mniej ni więcej tylko jak stary żarcik z poprzedniej pracy. Kolega odbierał telefon i szeptem mówił: pozbyłem się ciała, gotówka i koks jest tam, gdzie umówione.

– Odleję się jeszcze – powiedział wspólnik konspiratora.

Doszedł mnie stuk drzwi, kiedy pierwszy z nich wyszedł. Trzymając dłonie przy ustach, modliłam się, żeby ten, co został, też już znikł. Nogi uniesione do góry zaczynały mi cierpnąć i bałam się, że opadną ze stukotem na kafelki. W końcu i on się zmył.

Doliczyłam do stu dwudziestu i wyrwałam z kibla, jakby mnie goniły ogary piekielne. Starając się nie stukać obcasami, na paluszkach podreptałam do miejsca, gdzie korytarze się łączyły. Pierwsze co dostrzegłam to Ewę. Dopadłam do niej w dwóch susach.

– Gdzieś ty była! – gderała.

– W kiblu.

– Damskim?

– Nie, męskim! – ironizowałam.

– Ale jesteś kobietą! – upierała się.

Przyjrzałam się uważnie źrenicom kuzynki. Kurwa! Wyglądało na to, że już zdążyły wciągnąć jakieś gówno.

– Ewka, co wzięłaś?

– Będziesz smęcić? – oburzyła się. – Coś na rozluźnienie, też by ci się przydało.

Marta, koleżanka Ewki, pojawiła się obok nas.

– Dobra kwiatki, idziemy! – zaordynowałam, a moja kuzynka zachichotała.

Pociągnęły mnie za sobą do baru, gdzie ku zdumieniu barmana zamówiłam colę, unosząc kluczyk do auta do góry. Dzięki temu nie musiałam za nią płacić. Doholowały mnie do loży, tylko po to, by za sekundę zniknąć na parkiecie. Nie zostało mi nic innego, niż pilnować ich maneli w postaci, żakietów, sweterków i torebek.

Patrzyłam na tańczących i zupełnie nie miałam ochoty do nich dołączyć. Spocone, ocierające się o siebie ciała. Fuj. Wbiłam wzrok w sufit, wyobrażając sobie, że światełka to gwiazdy na czarnym, bezchmurnym niebie.

Ktoś tam na górze chyba nie miał dla mnie litości od jakiegoś czasu. Najpierw pogoniłam faceta, gdyż miałam już dość bycia kucharką, sprzątaczką, pokojówką i pomocą domową w jednym. Potem okazało się, że tydzień po kupnie nowego auta straciłam pracę. Szczęście w nieszczęściu, że druga połowa jego wartości była płatna za rok, a ja miałam jakieś oszczędności.

Zrzuciłam buty z nóg i usiadłam wygodnie na kanapie, wyciągając nogi. Po raz kolejny dzisiaj przeglądałam ogłoszenia o pracę. Niestety dobrze płatnych etatów dla Office Managera nie było zbyt wiele. Większość ogłoszeń nawet nie podawała wynagrodzenia. Stres bycia bezrobotną już drugi miesiąc, zaczynał dawać mi się we znaki.

Gdyby tylko istniał jakiś magiczny sposób na wygranie forsy!

Wiedziałabym co zrobić z nadmiarem gotówki. Pomysł na własny biznes dojrzewał mi w głowie już od dawna. Niby Polska nie była zaściankiem Europy, ale były nowinki, które dopiero raczkowały. Woski zapachowe i musujące kule do kąpieli. W to bym poszła. Sieć dystrybucyjna w siłowniach, SPA i punktach odnowy biologicznej. Zwłaszcza że miałam już recepturę, bo do wykorzystania własnego robiłam je od kilku lat, eksperymentując z kolorami, składem i zapachami.

Moje rozważania nad biznesplanem przerwała Ewa i Marta, obie uwieszone na ubranych całkiem elegancko facetach. Spojrzałam wyczekująco na kuzynkę, w duchu mając nadzieję, że to oznacza, że mogę się zwijać do domu.

– Pati – zaczęła Marta – to jest Marcin i Krzysztof, zaprosili nas do kasyna.

– Zmieniamy lokal? – zdjęłam nogi na podłogę.

Blondas zaśmiał się, jakbym rzuciła dobrym żartem.

– Nie, kasyno jest poziom niżej pod nami.

– W strefie VIP – Ewa mrugnęła do mnie okiem.

– Bawcie się dobrze – życzyłam.

– I tak siedzisz tu jak kołek, to możesz z nami iść – wypaliła Marta, biorąc swoją miniaturową torebkę, a drugą podając Ewie.

– Zawsze możesz się wybrać z nami – zaproponował szatyn, zatrzymując wzrok na moim biuście. – Nie musisz grać.

Wsunęłam stopy w szpilki i wstałam. Dobra, czemu nie.

– Prowadźcie. Wszystko będzie lepsze niż ten hałas.

Wróciliśmy się do korytarza, w którym była męska toaleta. Ku mojemu zdziwieniu na samym końcu stało dwóch ochroniarzy. Może to jakiś wymóg konieczny przy naborze do pracy? Być łysym pakerem? Szatyn podsunął im telefon, tak samo jak blondas. Ściana przesunęła się na lewo. Obaj zerknęli na mnie podejrzliwie, gdy ich mijałam, podążając za obiema parami schodami w dół.

– Piąte koło u wozu – szepnęłam, a kącik ust łysego podskoczył do góry.

Zapatrzyłam się na salę, spowitą w przyjemnym przydymionym świetle. Kilkanaście stolików, elegancko ubrani ludzie. Kolorowe żetony. Alkohol i skąpo ubrane kelnerki. Zrobiłam sobie rundę dookoła sali, zanim nie wpatrzyłam się w ludzi grających w ruletkę. Ze źle skrywaną ciekawością dołączyłam jako gap do stołu z pokerem.

Ewa klepnęła mnie w tyłek po paru minutach i pociągnęła za sobą do baru.

– Czego się panie napiją?

I Marta i kuzynka wybrały jakieś wymyślne drinki, które dadzą ci co najmniej śpiączkę cukrzycową. Barman uniósł brew na żądanie „wody z cytryną", ale chcąc nie chcąc minutę później wysoka szklanka stała przede mną.

Ich rozmowa z facetami była nudna jak flaki z olejem. Zostawiłam ich samych, żeby zrobić kolejną rundę. Niemal oblałam się wodą, słysząc za sobą jeden z głosów z toalety. Zupełnie zdezorientowana i zaszokowana wpadłam niechcący na kogoś i tylko dzięki zręczności męskich dłoni, które wyjęły mi z dłoni szklankę, jej zawartość nie skończyła na... czarnej koszuli.

– Przepraszam – wydukałam, podnosząc wzrok.

– Ostrożnie – rozchyliłam usta, słysząc głęboki głos.

Facet miał oczy w kolorze przejmującej szarości, które wydawały się przeszywające, jakby znał już wszystkie moje sekrety. Jego wąskie usta wygięły się w czymś, co miało być uśmiechem, ale ja odebrała to jako warknięcie. Zaczerwieniłam się jak piwonia i spuściłam wzrok na dłonie, w które właśnie włożył mi szklankę. Zrobił dwa kroki w bok, jakbym nie była niczym więcej na jego drodze niż przeszkodą. Zostawił za sobą mgiełkę zapachu drzewa sandałowego zmieszanego z czymś pikantnym.

– Szefie – odezwał się konspiratorski głos z toalety.

– Czemu nie jesteś jeszcze przy stoliku?

Odwróciłam się za nimi, bo wydawało mi się, że naturalnie jestem ciekawa faceta, którego niemal oblałam wodą. Ale tak na serio chciałam zidentyfikować podsłuchanego faceta. Niestety czarny garniak całkowicie go zasłaniał.

– Już idę. Zaczynam zmianę za piętnaście.

Garniak schował dłonie do kieszeni. Ja pitolę, ale ten facet był wysoki. W szpilkach miałam prawie metr dziewięćdziesiąt, a i tak musiałam nieco podnieść wzrok. Mężczyzna od konspiracyjnego głosu wyłonił się zza czarnego garnituru, okazując się niskim, chudym człowiekiem o pociągłej twarzy. Wyglądał trochę jak jaszczurka.

– Nie gra pani? – spytał garniak, dekoncentrując mnie w wodzeniu wzrokiem za człowiekiem jaszczurką.

– Rozważam – odparłam wymijająco.

Patrzyłam na stoły, starając się nie podnosić wzroku, żeby przypadkiem nie popatrzeć w jego wszystko wiedzące oczy.

– Proszę się nie krępować i miło spędzić wieczór – dodał, odchodząc.

Dopiero teraz zrozumiałam, czego byłam świadkiem w toalecie. Ktoś tu robił przekręty. A ja byłam bezrobotna i powoli kończyła mi się kasa. A co gdyby tak... Przecież nie musiałam grać, nie wiadomo o jaką kasę? Nikt się nie zorientuje, prawda?

Przygryzłam wargę, obserwując graczy i rozważałam swoje położenie. Na koncie miałam ostatnie dwa tysiące. Trochę mało, ale nawet podwojenie da mi odrobinę więcej czasu. Zerknęłam na zegar, było dziesięć po jedenastej. Jak to mądrze rozegram uda mi się trafić w „gorącą trzydziestkę".

Znalazłam kuzynkę opartą o ramię blondyna, siedzącego przy stole do pokera. Podeszłam do niej wolnym krokiem. Z każdym z nich serce waliło coraz mocniej, a dłonie zaczęły się pocić. Narastał we mnie strach, ale też podniecenie. Ekscytacja sprawiała, że w środku drżałam jak galareta!

– Wyskakuj z forsy Ewa! – szepnęłam jej konspiracyjnie do ucha. Spojrzała na mnie jak na wariatkę. – W tej chwili. Ile masz gotówki?

– Nie wiem, z pięć stów?

– Dawaj!

– Ale ty jesteś bezrobotna!

– Ale nie głupia!

– Myślisz, że szczęście będzie ci sprzyjać?

– Kto wie? – zasugerowałam jak ostatnia naiwna. – Szczęście początkującego? Tak na to mówią?

Niechętnie wyjęła banknoty z torebki. Oddaliłam się do miejsca, gdzie mogłam je wymienić. Czarnowłosy facet zapytał uprzejmie jaką kwotę chcę w żetonach.

– Dwa i pół tysiąca – odparłam cicho.

Uśmieszek na jego ustach był deprymujący.

– Pięćdziesiątki i setki, żeby się za szybko nie skończyło?

Wzięłam jego słowa za dobrą monetę.

– Tak, poproszę.

Płotka w stawie z rekinami. Nieważne, jeśli cokolwiek wygram i tak będę zadowolona. Jeśli nie... Nie chciałam o tym myśleć. W akcie desperacji ustabilizowania własnych finansów byłam, już niemal skłonna zrobić wszystko. Poza tańcem na rurze... tego nie potrafiłam. Jeszcze.

Udając znudzenie, które miało maskować moje zdenerwowanie, zgarnęłam te kilka żetonów i podeszłam do stołu z ruletką, przekładając je z ręki do ręki jakże podejrzanym gestem. Akurat zwolniło się krzesełko i wsunęłam się obok jakiegoś starszego pana. Z drugiej stronu usiadł facet, którego mogłam określić tylko kombi z klimatyzacją – brzuszek, wylewający się znad paska spodni i łysina.

Serce mi waliło jak oszalałe. Zaraz dostanę delirki!

– Pierwszy raz? – zagadnął starszy pan.

– Tak. To widać? – spytałam cicho.

– Jesteś bardzo nerwowa moja droga. Dawidzie wymień pani żetony na... ulubiony kolor? – spytał.

– Czarny?

– Oczywiście.

Człowiek jaszczurka postawił przede mną dwadzieścia cztery czarne krążki i żaden nie miał na sobie oznaczenia wartości.

Jestem debilką. Nie wiem jak się w to gra, ale wiem, że muszę postawić na czerwone trzydzieści wpół do dwunastej, wszystko, co mam. Nie ma to jak desperacka strategia życiowa!

– Wybierz cyferkę – polecił mój samozwańczy mentor, samemu stawiając niebieski żeton na czerwoną trzynastkę. Nieśmiało wzięłam swój i położyłam na czerwoną siódemkę.

– Koniec obstawiania – oznajmił człowiek jaszczurka. Na plakietce miał napisane Dawid. Dawid jaszczurka. Spojrzałam na niego, tłumiąc śmiech z własnego głupiego żartu. Wypadło czerwone jeden.

Stówka poszła się walić.

Zamrugałam, przygryzając wargę.

– Możesz obstawić dwie cyfry – poradził starszy pan, układając żeton między cyframi dwadzieścia dwa i dwadzieścia trzy. – Wygrana jest niższa, bo tylko siedemnaście do jednego, ale to zawsze coś.

Spojrzałam na niego niepewnie. Podał mi swój niebieski żeton.

– Jaką cyfrę chcesz obstawić?

– Nie, naprawdę... – zaprotestowałam.

– Data urodzenia?

– Dwudziesty drugi czerwca... – zawahałam się, dodając dyplomatycznie. – Kobiet nie pyta się o wiek.

– Niech to będzie tysiąc dziewięćset – zaśmiał się, stawiając żeton na cyfrze sześć.

Uśmiechnęłam się.

– Oj to nawet nie jest tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt – przyznałam.

– Bo kobiety są najbardziej gorące po trzydziestce – oznajmił facet po lewej, zaskakując mnie totalnie. Zwłaszcza swoim głosem. Spojrzałam na niego spłoszona z szeroko otwartymi oczami. Kombi z klimatyzacją był drugim facetem z kibla! O w mordę jeża!

– Komentarz zupełnie nie na miejscu w obecności damy – odparł starszy pan, dotykając lekko mojej dłoni, żeby znów na niego spojrzała.

– Damy czy nie damy, to pewnie kwestia kolorów żetonu i ich wartości – dodało bezczelnie kombi z klimatyzacją.

– Czarne sześć! – oznajmiła jaszczurka.

– Wygrałaś! – pochwalił starszy pan.

– Nie – zaprzeczyłam – pan wygrał.

– Podzielimy się na pół – zaproponował.

Nie mogłam się na to zgodzić. Odsunęłam wszystkie do niego z powrotem. Są granice przyzwoitości i ja, Patrycja Kwiatkowska, je znałam. Czasami. Mierzyliśmy się spojrzeniami. W końcu zabrał żetony i podał mi jeden ze słowami:

– Na szczęście.

Parsknęłam smutno.

– Szczęście opuściło mnie już dawno. – Postawiłam kolejną setkę na cyfrę osiemnaście. – Gdzieś między wykopaniem faceta a stratą pracy.

– Wielka kumulacja? – zakpiło kombi z klimatyzacją. – To się tylko cieszyć, że uroda pozwoli na alternatywną karierę.

Co za cham i prostak.

Mój wzrok przykuł zegarek na nadgarstku mężczyzny siedzącego obok starszego pana. Została minuta do wpół do dwunastej. Wcale mi nie będzie przykro zgarnąć mu tę forsy sprzed nosa!

– Jedenaście – padło od krupiera.

Odwróciłam się do zdradzieckiego chuja, trzepocząc rzęsami jak pustogłowa blondynka. Serce mi kołatało, a strach sprawiał, że dłonie były lodowate. Zgarbiłam nieco ramiona tak, że cycki niemal wyłaziły mi z dekoltu. Przygryzłam wargę i patrząc mu prosto w oczy, ustawiłam wszystkie żetony w piramidkę, a potem przesunęłam na pole numer trzydzieści.

– Sprawdźmy teorię, że kobiety są gorące po trzydziestce! – wymruczałam seksownie.

Patrzyliśmy sobie w oczy, aż do momentu, kiedy padło jowialnie:

– Koniec obstawiania.

Facet poczerwieniał na twarzy, jakby mi miał urządzić awanturę za to, że nie obstawił żadnego numeru. Na polu czerwonej trzydziestki stało dwa tysiące dwieście złotych i niebieski krążek, który otrzymałam. Zacisnęłam obie dłonie na szklance, biorąc głęboki oddech.

Oto moja chwila prawdy! Wóz albo przewóz Pati!

Rozchyliłam usta, maniakalnie wpatrując się wkoło ruletki i białą kuleczkę. Najpierw wskoczyła na trzydzieści sześć, a ja zakryłam dłonią usta, zaciskając powieki. Oddech uciekł mi z płuc.

Jezus! Przegrałam.

Nie zwróciłam uwagi na dwa dodatkowe, ciche odbicia.

– Trzydzieści! – zawołał człowiek jaszczurka.

Uchyliłam powiekę i pierwsze co zobaczyłam, to szeroki uśmiech starszego pana. Głosy docierały do mnie gdzieś z daleka i brzmiały jak: o ja pierdolę! Ale fart! Szczęśliwa laska! O kurwa! Zamieszanie i radosny śmiech innych graczy ściągały na nas spojrzenia z innych stolików.

Nadal, będąc w szoku, wpatrywałam się we wszystkich z rozdziawionymi ustami, nie do końca do mnie docierało, co się stało!

O kurde! Wygrałam.

Ile wygrałam?!

– Najwyższa wygrana wieczoru – oznajmił krupier. – Sto dziewiętnaście tysięcy złotych.

Zachłysnęłam się powietrzem, a ulga spłynęła na mnie w postaci łez w oczach, które potoczyły się po policzkach. Zaczynało do mnie docierać i wydałam z siebie niegodny damy głośny pisk, na co wiele osób wybuchło gromkim śmiechem.

– Gratulacje! – wykrzyknął starszy pan głośno. Zupełnie mnie zaskakując, złapał za ramiona i pocałował w czoło.

Do stołu przepchnęła się Ewa i Marta. Kuzynka uściskała mnie serdeczni, a potem zakołysała w ramionach, piszcząc mi do ucha, jakby miała trzynaście lat, a nie niemal trzydzieści.

– Gratuluję wygranej – usłyszałam za plecami głos „garnituru". – Dawidzie zamknij stół. Zapraszam państwa do pozostałych z darmowym drinkiem na koszt firmy. A panią do realizacji wygranej.

Odwróciłam się do niego, znów napotykając przeszywające spojrzenie. Przełknęłam ciężko, dopiero teraz zauważając u niego szramę nad łukiem brwiowym. To, co roztaczał wokół siebie ten facet, mogłam przetłumaczyć tylko na naglącą potrzebę ucieczki. Serce waliło mi jak oszalałe, a Ewa uwieszała na ramieniu, szarpiąc za rękę.

– Jezu Pati! Wygrałaś – ekscytowała się kuzynka. – Ona nawet totka nie puszcza! – trajkotała jak najęta. – Ale farciara z ciebie!

– Szczęście początkującego – usiłowałam ją uspokoić. Zerknęłam na starszego pana, który siedział rozpromieniony. – Jestem panu winna...

– Od dawna już się tak dobrze nie bawiłem – przeniósł wzrok na mężczyznę w czarnym garniturze. – Natanie koniecznie dopilnuj, że ta młoda dama dotarła do domu bezpiecznie.

– Niezwykle pan miły, dziękuję, ale przyjechałam samochodem – wyjaśniłam ciepło.

– Zapraszam – mężczyzna w garniturze wskazałam mi drogę w stronę okienka, w którym wymieniałam żetony.

– Czy moja kuzynka może z nami iść? – spytałam z wahaniem – Ja... w sumie nie wiem co robić. Nigdy nie byłam w kasynie – jąkałam się, jak jakaś gówniara w gimnazjum na widok przystojnego kolegi albo – co gorsza – dyrektora.

Kurwa, ale żaden z kolegów nigdy tak nie pachniał! I nie wyglądał! I nie był tak wysoki!

Poprowadził nas do biura na zaplecze. Zastygłam krok po przekroczeniu progu. Całą ścianę zajmowały monitory z widokami z kamer z różnych pomieszczeń. Wodziłam wzrokiem po ekranach. Jeden z nich nawet pokazywał korytarz wiodący do męskiej toalety.

– Imponujące, prawda? – spytał cicho Natan, stając obok mnie, w zrelaksowanej pozie z rękami w kieszeniach. Serce znów mi przyśpieszyło. – Nie przedstawiłem się. Przepraszam, gdzie moje maniery. Nataniel Hebda.

– Patrycja Kwiatkowska – wskazałam na drugą stronę pokoju – a to moja kuzynka Ewa.

– Zapraszam dalej.

Trzy niepewne kroki i opadłam na fotel. Całe formalności trwały jakieś dwadzieścia minut. Ewa roztaczała wokół swój niewątpliwy wdzięk i czar, który gwarantowały wypite wcześniej drinki. Nadrabiała skutecznie moje milczenie.

– Nie wygląda pani na szczęśliwą, a właśnie wygrała ponad sto tysięcy złotych.

– Po podatkach będzie mniej – odparłam odruchowo.

Kąciki jego ust podskoczyły do góry w czymś, co można było nazwać uśmiechem.

– Na co zamierza pani przeznaczyć wygraną?

– Nadal nie wierzę, że wygrałam – wymsknęło mi się. – Właściwie część tych pieniędzy należy się temu miłemu starszemu człowiekowi.

– On ma ich wystarczająco.

– Och!

– Mój dziadek od czasu do czasu roztrwania rodzinną fortunę przy ruletce.

Wytarłam spocone dłonie o nogawki spodni, ciesząc się, że są czarne i nic na nich nie widać.

– Dziadek? – spytałam niemądrze.

– Jeremiasz Hebda, chociaż powinienem go chyba raczej nazwać właścicielem tego przybytku. I w sumie nie tylko tego.

Otworzyłam usta ze zdumienia. Dobrze, że nie byłam kojotem z kreskówki o strusiu pędziwietrze, bo zbierałabym szczękę z podłogi.

– Wygląda pani na wytrąconą z równowagi, może lepiej, żeby pani nie prowadziła auta? Adrian odwiezie panie bezpiecznie do domu. Samochód może pani odebrać jutro, będzie tu bezpieczny.

Wspomniany mężczyzna wręczył mu kartkę papieru, którą następnie mi podał. Potwierdzenie przelewu. Wpatrywałam się w zawrotną kwotę, czując uścisk w dołku. Jak w transie dałam się poprowadzić Ewie do auta.



Nataniel

Dziadek miał idealne wyczucie czasu. Stałem przed monitorami, wpatrując się w górny prawy róg. Adrian otwierał drzwi do czarnego SUV–a BMW dla Patrycji. Wsunęła się do środka niezgrabnie. Wciąż wydawała się roztrzęsiona wygraną i całą sytuacją.

– I co myślisz? – zagaił.

– Jeszcze nie wiem.

– Ale pozwoliłeś jej odejść.

– Nie pasuje do schematu – przyznałem, obracając w kieszeni spodni pierścionek, który przyniósł mi ochroniarz z męskiej toalety.

– Co zamierzasz?

Firmowe auto wytoczyło się z parkingu. Spojrzałem na dziadka.

– Zadać pytania tym dwóm, co usiłowali ukraść księżyc, a teraz siedzą na dole.

– To politycznie niepoprawne porównanie – skarcił mnie.

– Z pewnością, ale obaj wiemy, że politykę mamy gdzieś – rzuciłem okiem po sytuacjach na stołach i wykresie przepływu gotówki na jednym z niższych monitorów.

– Sprytne zagranie z tym odwiezieniem. Teraz każdy będzie myślał, że jest pod twoją opieką.

– Na razie jest – przyznałem niechętnie, porzucając klejnocik w kieszeni i kierując się do drzwi prowadzących do piwnicy. Zeskanowałem zegarek o niewielką płytkę i drzwi odblokowały się bezgłośnie.

– Pozwolisz jej zatrzymać te pieniądze? – spytał przez ramię, schodząc jako pierwszy.

– To zależy – odparłem wymijająco – jeśli nie ma z tym nic wspólnego... – zawiesiłem głos, bo po prawdzie nie wierzyłem w niewinność Patrycji.

– Naprawdę była oburzona słowami wspólnika Dawida.

– I nagle nie obstawił, tylko pozwolił jej zgarnąć kasę? – spytałem, dając upust niedowierzaniu. – Dla mnie są wspólnikami.

– Wyglądało, że go zaskoczyła swoimi słowami.

Zacisnąłem szczękę. Dziadek z wiekiem nie robił się miękki w stosunku do pracowników ani klientów, ale dla kobiet z rudymi włosami i niebieskimi oczami, miał zarezerwowane szczególne względy. Patrycja ze swoimi pełnymi kształtami przypominała babkę i była odwrotnością matki.

Przez materiał spodni musnąłem kciukiem pierścionek, który zgubiła w męskiej toalecie Patrycja. Kim jesteś? Ofiarą czy wspólniczką? I czego chcesz?



Patrycja

Obudził mnie ból głowy. Intensywny, pulsujący w skroniach. Przekręciłam się na plecy i zapatrzyłam w sufit, przypominając wczorajszy wieczór, zwieńczony ogromną wygraną. Pracownik kasyna odwiózł nas do domu. Najpierw Ewę, a potem mnie.

Na wyświetlaczu telefonu pojawił się baner o treści: spotkanie w sprawie pracy – Office Manager. Biurowiec w Mordorze godzina trzynasta. Dodatkowo była nazwa firmy i numer telefonu do osoby kontaktowej w razie, gdyby coś poszło nie tak.

Niby byłam zabezpieczona finansowo, ale co mi szkodziło iść? Odwoływanie spotkania w ostatniej chwili było niekulturalne. Już lepiej iść i zrobić dobre wrażenie.

Odkąd wróciłam do domu, snułam plany, wciąż nie dowierzając. Spokojnie spłacę auto i zrobię sobie mini wakacje, na luzie szukając roboty i może zapiszę się na jakiś kurs, żeby dostać unijną dotację na rozruch?

Auto... cholercia!

Godzinę później i po dwukrotnym sprawdzeniu stanu konta i upewnieniu się, że pieniądze wciąż tam są i to nie na rachunku bieżącym a pomocniczym, byłam gotowa do wyjścia. Klucze – są, portfel – jest. Telefon – jest. Karta miejska i słuchawki – są. Mój szczęśliwy amulet w postaci pierścionka mamy...

Do diabła!

Przyłożyłam dłoń do ust, żeby powstrzymać jęk. W tym wszystkim zostawiłam pierścionek w toalecie, kiedy podsłuchiwałam w męskim kiblu! Może ktoś z obsługi go znalazł i oddał to rzeczy znalezionych?

Przez całą drogę modliłam się, żeby klejnocik się znalazł. Nie miał wartości, ponieważ to tylko cytry i cyrkonie, ale ogromna wartość sentymentalna czyniła go bezcennym. Niemal obgryzałam paznokcie ze zdenerwowania. Oddałabym te pieniądze, gdybym tylko mogła odzyskać pierścionek.

Była dziesiąta, kiedy dotarłam na miejsce. Chwilę zajęło mi zrozumienie, którędy wejść do biura. Zagadnęłam pierwszą napotkaną osobę, gdzie znajduje się biuro rzeczy znalezionych. Uprzejma pani mniej więcej w moim wieku poprosiła, żebym usiadła i poczekała.

– Szef zaprasza – oznajmiła.

– Szef? – spytałam, nie rozumiejąc. – Ja tylko...

– Zapraszam! – powtórzyła zdecydowanie, wskazując mi kierunek.

Przełknęłam ciężko na samą myśl, że znów stanę oko w oko z panem: wiem wszystko, przygotuj się na śmierć. Siedział za biurkiem w granatowym garniturze, czarnej koszuli i pod krawatem. Słońce przedzierające się przez świetliki w suficie nadawały mu nieziemski wygląd. Jakby spowijała go widzialna aura. Drzwi zatrzasnęły się za mną cicho.

– Dzień dobry – przywitał mnie ciepły głos Nataniela.

Wstał kulturalnie z miejsca.

– Przepraszam, zaszła jakaś pomyłka... – zaczęłam cicho, kuląc się nieco, gdy podchodził bliżej. – Dzień dobry, przepraszam, naprawdę... ja tylko coś wczoraj zgubiłam i... Chciałam tylko zapytać, czy nikt nie oddał może...

Nerwowo przeczesałam włosy palcami. Nie ułatwiał mi tej rozmowy. Stał dwa metry przede mną z rękami w kieszeniach, czekając, aż w końcu wydukam z siebie, po ki chuj zawracam mu dupę.

– Co zgubiłaś?

– Pierścionek po mojej mamie – wyrzuciłam z siebie, czując łzy podchodzące do gardła. – To jedyne co mi zostało. One nie ma żadnej wartości... poza sentymentalną.

– Jeśli mi powiesz, gdzie go zgubiłaś, postaram się pomóc.

– W toalecie.

To, w jaki sposób się we mnie wpatrywał, sprawiło, że niepewność podchodziła mi do gardła gorącą gulą. Strach sprawił, że dłonie zwilgotniały.

– Musisz być dokładniejsza Patrycjo – odparł zwodniczo spokojnym głosem.

Wyciągnął dłoń z kieszeni, trzymając klejnocik między palcami. Z ulgi postąpiłam krok do przodu, wyciągając dłoń ku Natanowi, ale on cofnął rękę. W jego oczach pojawił się błysk, który posłał po moim kręgosłupie dreszcz niepokoju.

– Oddam ci go jeśli powiesz mi dokładnie, JAK go zgubiłaś.

Moje oczy musiały być teraz równie ogromne jak pięciozłotówki. Rozchyliłam usta, ale żaden dźwięk nie chciał przez nie przejść.

– Ty... – zawahałam się – wiesz...

Niezachwiana pewność w jego oczach powiedziała mi, że mam rację. Ze zdenerwowania zakręciło mi się w głowie. Czarne plamy zatańczyły przed oczami, a lekkość opanowała ciało. Pomógł mi usiąść na jednym z foteli i pochylił tak, żebym miała głowę między kolanami. Serce waliło mi jak oszalałe. Przycisnął palce do punktu pulsu na szyi.

Usłyszałam ciche przekleństwo. Ściągnął mi szalik z szyi. Podniósł mnie nieco do góry, rozpiął płaszcz i ściągnął go do łokci. Zaczął mnie czymś wachlować, bo chłodne powietrze docierało teraz na kark. Oddychałam powoli, usiłując dojść do siebie.

– Ja...

– Głowa w dół! – nadszedł pewny rozkaz.

Dobra, z takim gościem się nie dyskutuje. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.

– Ja... – zaczęłam się jąkać ze zdenerwowania. – Znalazłam się tam przez przypadek, bo była kolejka do toalety damskiej a do męskiej nie było nikogo – wyrzucałam z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. – Ja nie chciałam – łzy ściskały mi gardło. Mrugałam, chcąc się ich pozbyć, ale zamiast tego spłynęły po policzkach. – Och w dupie to wszystko! – mruknęłam pomiędzy kolejnymi łzami. – Ile można! I co ja takiego do cholery komuś zrobiłam, że karma jest na moim tropie?! – Uderzyłam dłonią zwiniętą w pięść w kolano. – Najpierw facet, potem auto, potem praca! Wszystko jest nie tak! – zawołałam ze złością, w przypływie rozpaczy.

Siedziałam jak ta idiotka w gabinecie szefa kasyna, rycząc rzewnie i zrzucając na niego własne problemy. Żałosna. Oto jaka byłam!

Nawet nie zauważyłam, jak podsunął mi pod nos chusteczki. Przyjęłam je z wdzięcznością, ocierając policzki z czarnych smug tuszu, który nie był wodoodporny, a już tym bardziej łzo–odporny. Wydmuchałam nieelegancko nos.

– Oddam ci wszystko... Nie wiem, co potem zrobię, ale nieważne. Nie twój problem.

– Jedynym moim problemem stało się to, że znalazłaś się w złym miejscu i w złym czasie.

– Znaczy się... wezwiesz policję?

Jego spojrzenie było wymowne i tłumaczyło się na: bądź poważna. Zbladłam momentalnie.

Jezu, w co ja się wpakowałam!

– I co teraz? – wyszeptałam, ścierając kolejne łzy z policzków.

– Teraz musimy dojść do porozumienia – podał mi kolejną chusteczkę.

– Ale ja naprawdę nic nie wiem – załkałam.

– Ponieważ w toalecie nie ma mikrofonów, musisz mi opowiedzieć, co się stało.

Znów wysmarkałam nos. Pewnie wyglądałam już jak renifer Rudolf z czerwonym kinolem. Siorbnęłam nieelegancko nosem i otrzymałam kolejną chusteczkę. Miętoliłam w dłoniach dwie poprzednie, usilnie wpatrując się w podłogę.

– Popatrz na mnie – rozkazał, a ja poderwałam wzrok. – I co dalej?

Wykonał zachęcający gest, nie byłam w stanie odwrócić oczu.

– Schowałam się do nieczynnej toalety. Usłyszałam, jak człowiek jaszczurka mówi facetowi kombi z klimatyzacją, że dwudziesta trzecia trzydzieści, gorąca trzydziestka. Zabrzmiało jak tani gryps w więzieniu albo jakimś filmie gangsterskim klasy D.

– Człowiek jaszczurka?

– Krupier.

Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, jakby chciał się uśmiechnąć, ale powstrzymywał.

– Kombi z klimatyzacją? – dociekał.

– Kombi – zrobiłam gest, wskazując na duży brzuszek i zrobiłam koło nad głową – z klimatyzacją? Z łysiną?

Pokręcił głową z dezaprobatą, a ja zaczerwieniłam się mocno.

– Jak ich rozpoznałaś?

– Po głosie. Kombi dodał: jeszcze się odleję, czy jakoś tak. – Otarłam łzy chusteczką. – Jezu! Jak o tym pomyślę teraz, to było takie głupie, a ja naiwnie myślałam, że chociaż na chwilę karta się odwróciła!

– Odwróciła – zapewnił.

– Pewnie! – siorbnęłam nosem. – Teraz jedyną karierę, jaką będę mogła zrobić to wśród więźniarek! Miss bloku D. Więzienne tango niczym w filmie Chicago!

– Za złapanie tych oszustów lub pomoc w ich zatrzymaniu była wyznaczona nagroda. – Wpatrywałam się w niego podejrzliwie. – Co prawda nie tak wysoka, ale...czego się nie robi dla sukcesu.

– Żartujesz? – nie dowierzałam. – Musisz żartować!

– Powiedzmy, że to, co się wczoraj wydarzyło, jest mi niezwykle na rękę a wszelkie skutki uboczne bardzo pożądane.

– Nie rozumiem.

Podniósł z biurka pierścionek, a ja odruchowo wyciągnęłam po niego dłoń.

– Nosisz go na lewej – przypomniał.

Wsunął klejnocik na odpowiedni palec. Potarłam cytryn swoim zwyczajowym gestem, a potem maleńkie diamenciki. Znów zbierało mi się na płacz.

– Dziękuję. Przeleję ci pieniądze z powrotem – sięgnęłam po telefon do kieszeni płaszcza.

Wyjął mi aparat z dłoni.

– Czy dotarło do ciebie, co powiedziałem? – zapytał łagodnie.

– Nie powinnam wykorzystywać tych informacji. To było oszustwo.

– Jeszcze chwila i sama zgłosisz się na policję. – Przekładał mój telefon między palcami. – I co ja mam z tobą zrobić? – westchnął.

– Zapomnieć o mnie? – zasugerowałam słabo.

Jego oczy wpatrywały się we mnie intensywnie.

– O tobie się nie da zapomnieć. Nie, kiedy takie połączenie niebieskich oczu i rudych włosów staje na twojej drodze.

– Mój ex narzekał, że jestem zbyt gruba i powinnam zacząć chodzić na siłownię – odparłam, zanim pomyślałam. – Jezu, przepraszam! – zakryłam usta dłonią. – Jestem rozstrojona emocjonalnie i gadam bzdury.

– Twój ex ma szczęście, że jest ex.

– Też tak uważam. Ja już pójdę – zaproponowałam słabo. – O ile mogę?

– Możesz.

Niemal uciekłam z tego gabinetu. Przebiegłam obok recepcjonistki i bez słowa minęłam brata bliźniaka Pudziana przy wejściu. Dopadłam do samochodu. Jak na złość nie mogłam wyciągnąć kluczyka z kieszeni. Wsiadłam w końcu do środka, z ulgą opierając głowę o zagłówek. Automatycznym gestem uruchomiłam silnik i czym prędzej odjechałam.

Dopiero na Ursynowie zorientowałam się, że nie mam telefonu. Przed oczami zobaczyłam jak Natan bawił się nim w kasynie. Odzyskałam pierścionek, straciłam telefon. Ale telefon miał backup i odzyskam jego zawartość, bo to w końcu iPhone.

Dobrze, że pamiętałam nazwę firmy, więc bez problemów wjechałam na parking. Rozmowa poszła mi dobrze, ale odetchnęłam z ulgą dopiero w Galerii Mokotów po trzecim ciastku z jabłkiem i dwóch porcjach lodów z McDoland's. Rozważałam co zrobić w sprawie aparatu, w końcu życie bez telefonu w tych czasach to jakbyś stracił wzrok i słuch.

Dla rozluźnienia zafundowałam sobie popołudnie z książką. Tak mnie wciągnęła Zavarelli i jej Saint, że z transu czytania wyrwało mnie dopiero pukanie do drzwi. Zerwałam się, zastanawiając czy znów nie będę mieć awiza w skrzynce, bo jestem za wolna. Nawet nie zerknęłam przez „judasza", tylko otworzyłam je szeroko. I klops. Szare oczy Natana przewiercały mnie na wylot. Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej przedmiot pożądania: telefon.

Usłyszałam szczęt przekręcanego zamka, oznaczający, iż nasza osiedlowa kontrolerka, będzie „wyrzucać śmieci" do zsypu, w poszukiwaniu soczystych plotek. Wciągnęłam Natana do mieszkania, łapiąc za front koszuli i zatrzaskując drzwi. Łypnęłam na jego rozbawioną twarz.

– Sąsiedzki patrol?

– Nie masz pojęcia – mruknęłam zrzędliwie.

Przygładziłam mu koszulę i wyprostowałam krawat.

– Jeśli poprawisz mi ją w spodniach, nie ręczę za siebie – ostrzegł niskim dwuznacznym tonem.

Spiekłam raka, zdając sobie sprawę z głupoty swojego zachowania.

– Jedna głupota w prawo czy w lewo nie zrobi mi różnicy – wymamrotałam.

– Naprawdę? – spytał, unosząc brew do góry i postępując krok w moją stronę. Oparł się dłonią na ścianie nad moim prawym barkiem, a drugą ujął mój podbródek. – Właściwie przyjechałem tu w innym celu, ale skoro zapraszasz.

Festiwal abstrakcji! Czy ja się zmieniłam w Alicję z Krainy Czarów? Wpadłam wczoraj do króliczej nory? Oby wczoraj idiotko... to już trwa parę miesięcy...

Nie zdążyłam zaprotestować, kiedy usta Natana opadły na moje, delikatnie zaznajamiając się z ich miękkością.

Fajnie, ale... całuj jak prawdziwy facet, a nie kumpel od scrabbli. Niski śmiech był czymś zaskakującym. O kurwa, powiedziałam to głośno. Iskry rozbawienia w jego oczach były urzekające. Pochylił się i całował mnie bardziej stanowczo. Podniecająco drażniąc wargi. Językiem utorował sobie drogę do wnętrza ust, a pode mną ugięły się nogi. Cholera, facet potrafił całować! Rozpraszał też dotykiem, muskając opuszkami palców linię szczęki, drażniąc płatek ucha, by na końcu przesunąć się na kark. Moje ciało stanęło w gotowości o wiele szybciej niż kiedykolwiek dla mojego eks.

Oderwał się ode mnie z cichym pomrukiem.

– Ale gdybyś była moja, zrobiłbym to tak.

Naparł na mnie ponownie ustami, angażując w to też ciało. Jego dłonie były wszędzie. W moich włosach, ciągnąc je lekko i masując skórę głowy. Przesunął silnymi palcami po plecach, żeby zamknąć je na pośladkach. Ten dotyk literalnie niemal parzył mi skórę przez cienki materiał legginsów. Dłonie zawędrowały pod koszulkę, objął talię, przyciskając mnie do siebie i demonstrując, jak na niego działam.

Pulsowanie pożądania między nogami było euforycznie przyjemne. Wsunął kolano między moje uda, podnosząc je do góry, że niemal na nim siedziałam, a do tego ocierałam się o nie bezwstydnie. Wrażenie było rozkosznie boskie! Gorąca fala rozchodziła się po moim ciele, biegnąc od złączenia ud i uderzając do głowy.

Silne dłonie zamknęły się na piersiach. Przez materiał pieścił sutki, drażniąc je palcem, skręcając, masując. Mruknęłam z zadowoleniem, ssąc język Natana i prowokując go do pojedynku. Zupełnie przestałam myśleć, chciałam tylko czuć, oddać się namiętności. Nadchodził orgazm i nie zrobiłam nic, by go powstrzymać. Zastygłam z jękiem na ustach zduszonym pocałunkiem.

– Jesteś niebiańsko namiętną kobietą.

Otworzyłam oczy, uzmysławiając sobie, że facet starał się mnie uwieść. A ja? Ja biernie odbierałam wszystko, co chciał mi ofiarować, miętoląc jego koszulę. Przełknęłam ślinę, a rumieniec znów zabarwił mi policzki. Opuścił kolano. Niepewnie stanęłam na nogach, nie bardzo wiedząc, co dalej powiedzieć lub zrobić. Nadal na drabinie ewolucji byłam gdzieś między stonką a amebą.

Natan zdjął z siebie płaszcz i marynarkę. Ściągnął niecierpliwie krawat. Spinki do mankietów schował do kieszeni, podwijając rękawy koszuli. Wpatrywałam się w to jak sroka w gnat przegryzając wargę. Podniósł telefon na wysokość moich oczu, a potem położył go na szafce, na której leżała torebka.

- Przepraszam, zazwyczaj nie rzucam się na nieznajomych...

- Ale my się już znamy – zaprzeczył z seksownym uśmiechem.

Wskazałam mu ręką na lewo, żeby wszedł do pokoju.

- Kawę? Herbatę?

- Wino?

Zmarszczyłam brwi, patrząc na zegarek. Ze zdziwieniem dostrzegłam, że jest po dziewiętnastej.

- Nie prowadzisz?

- Mógłbym, ale od tego jest kierowca.

- No tak – poczułam się jak kretynka. – A więc wino.

W lodówce miałam półsłodkie wino, więc rozlałam je do kieliszków.

- Dziękuję za telefon.

- Nie ma za co. Mam dla ciebie propozycję. – Rozsiadł się na kanapie, a ja niemal zakrztusiłam winem. Kropla popłynęła mi po podbródku i zanim zdążyła, spaść na koszulkę, starł ją palcem i zlizał. Mój intymny zakamarek zacisnął się rozkosznie.

- Aż boję się zapytać. Czyżbym jednak nie mogła zatrzymać pieniędzy?

Uśmiechnął się przebiegle.

- Zagramy w „Oczko". To z nas, które pierwsze zostanie nagie, przegrywa.

- Do wygrania jest cała kasa? – zaryzykowałam pytanie, a on przytaknął.

- Oraz przyjemność, którą możemy sobie dostarczyć jako bonus.

- To, co to było...? – wskazałam na przedpokój.

- Musiałem się przekonać czy mam rację.

- I co?

Pochylił się i musnął wargami moje usta. Jęknęłam mimowolnie.

- Przeszłaś najśmielsze oczekiwania.

- I co teraz?

Z kieszeni spodni wyciągnął talię kart.

- Teraz zagramy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro