W objęciach śmierci
Ból, jest w całej mnie. Wszędzie pełno krwi, ciał, orężu, płomieni. Wokół mnie unosi się odór palonych ciał, zgnilizny i przerośniętych jaszczurek. Byliśmy ostatnim oddziałem rebeliantów, a teraz zostałam tylko ja. Stoję u progu śmierci jako ostatnia.
Wszystko zaczęło się jakiś rok temu. Był piękny słoneczny dzień, gdy nagle całe miasto usłyszało wybuch. Tamtego pamiętnego dnia z Centrum Badania Zwierząt wypełzło wiele gadów. Na początku było wszystko okej, było „normalnie". Ale później coraz częściej słyszało się o zabójstwach, zaginięciach, zwidach gigantycznych zwierząt, itp. W końcu zmutowane zwierzęta zaczęły rozprzestrzeniać swoją mutację na inne gady. Najdziwniejsze jest to, że nie potrafiły zmutować płazów, ptaków czy ssaków... Dziwne, pewnie już nigdy nikt się nie dowiem czemu tak się działo. Właściwie jedynym plusem całej tej sytuacji jest to, że skłóceni ludzie kryli i bronili siebie nawzajem. Dawny wróg był przyjacielem. Niebyło żadnych wojen na świecie, po za jedną – z mutantami. Ta jedna jedyna wojna doprowadziła do wytępienia ludzkości. Zaczęto ją nazywać III Wojną Światową lub Apokalipsą Mutantów. W sumie ta druga nazwa brzmi lepiej...
Gdy mutanty miały wystarczająco dużo swoich „oddziałów" zaczęły atakować. Osady padały, miasta ewakuowały się, a państwa przestawały istnieć. Na początku gady walczyły tym czym je natura obdarzyła, czyli pazurami i zębami, czasem kolcami. Później zaczęły zdobywać ludzką broń palną, nauczyły się nią posługiwać i stały się maszynami do zabijania. Wyginęła cała nasza populacja, no może poza mną, ale to tylko kwestia czasu aż śmierć złoży na mych zakrwawionych i wysuszonych ustach swój „śmiertelny pocałunek".
By się bronić przed zagładą tworzyliśmy miliony planów, oddziałów, bomb, ale nic nie pomogło. Było nas coraz mniej, aż zostaliśmy tylko my. Dziesięć osób z oddziału 93. przeciw 50 mutantom. Każdy wiedział jak to się skończy – naszą porażką... To był okropny widok. Śmierć kompanów nie robiła już na mnie żadnego wrażenia, ale to jak masakrowali potem ich martwe ciała. Takiego okrucieństwa nie stosowali nigdy wcześniej. Zawsze zabijali i odchodzili by zabić innych.
Moje rany po postrzałach i poparzenia zaczynają coraz bardziej piec i boleć. Moja własna wraz z krwią pozostałych płynęła ulicą do rzeki zabarwiając ją na szkarłatny kolor. Zwykle lubiłam widok krwi, ale to co teraz widziały moje oczy przyprawiło by o zawał nie jedną osobę. Domy wokół płoną, martwe ciała są porozrzucane wszędzie...
Nagle do moich uszu dobiegł odgłos zbliżających się kroków, o ile można to było tak nazwać. Z za rogu wyszedł jeden z gadów, zbliżał się do mnie niespiesznie. Mieliśmy czas, ale mój ból mnie poganiał z wykonaniem swojej powinności. Wyjęłam ostatkami sił swój ulubiony pistolet z prawego bura. Miałam tylko jeden nabój, ale już przed walką zdecydowałam na co go przeznaczę. Drżącymi rękami włożyłam przeklętą maszynę zabijania do ust, tak jak to robili moi przodkowie w czasie II Wojny... Stwór podszedł do mnie i chwilę nade mną stał. Z moich oczu płynęły mimowolnie słone krople. Chciałam by już to zakończył, ból narastał coraz bardziej, ale on cały czas stał wpatrzony we mnie. Zamknęłam oczy czekając na egzekucję. Po chwili bezczynności poczułam rękę na swoim gardle, która zaczyna mnie podduszać. Kontrolę nad pistoletem przejmuje mutant. Nie ma już odwrotu. Śmierć trzyma mnie w swoich szponach i nachyla się niebezpiecznie blisko. I w końcu huk. Zero bólu, czy czegokolwiek. To koniec. Mój pocałunek z śmiercią był krótki i prawie nie wyczuwalny, ale śmierć już nigdy nie wykona go na żadnym innym człowieku. Dostąpiłam pewnego rodzaju zaszczytu... Teraz mogę w końcu spokojnie się błąkać, one już nic mi nie zrobią...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro