Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Miłośc nie zna granicy śmierci

Na głowie korona złota, pełno w niej błyszczących kamieni.
Na plecach skrzydła czarne jak smoła.
W ręku złote berło wysadzane diamentami.
Kryształowy tron na którym spoczywa błyszczy w słońcu, ale jej oczy, choć kiedyś dające nadzieję, teraz bez blasku, bez chęci szczęścia, bez życia.
Wszyscy wokół chwalą jej wspaniałe rządy, zazdroszczą mądrości, zazdroszczą urody...
Niegdyś kolory rozpogadzały każdy jej dzień, teraz czerń zdobi jej ciało...
- Panienko... Już czas.
Westchnęła lekko lecz posłusznie wstała. Zeszła po mału i udała się do drzwi. Na jej pięknej twarzy zagościła maska, maska uśmiechu. Wyprostowała się i skinęła głową strażnikom, a oni natychmiast otworzyli drzwi. Wyszła na mały taras i ogłuszył ja na chwilę tłum wiwatów. Przywołała na twarzy większy uśmiech i pomachała lekko wszystkim. Zeszła jednymi ze schodów i udała się czerwonym dywanem do białej altanki przy której on już czekał... Podeszła do niego powoli i ukłoniła. On zrobił to samo. Ujął jej małą dłoń i podeszli do księdza. Z każdą chwilą ona była bardziej szczęśliwa, spojrzała na chwilę na niebo i lekko się uśmiechnęła, szczerze uśmiechnęła... Pierwszy raz od długiego czasu.
Przyszedł w końcu czas na przysięgę. On powiedział ją bez zastanowienia, ona milczała. Odwróciła się do niego i wyciągnęła w jego stronę rękę. Pogładziła go delikatnie po policzku, po czym ją opuściła, a natychmiast w niej pojawił się sztylet, który dostała od tego, którego tak na prawdę kochała. Podniosła rękę i skierowała ostrze na siebie. Nim on zdążył jakkolwiek zareagować ona już wbiła go sobie w brzuch. Szkarłat plamił jej czarną sukienkę, rozlewał się coraz bardziej. On ją złapał by nie upadła na ziemię. Spojrzała na niego i się uśmiechnęła.
- Pozwól... - wyszeptała i dotknęła jego twarzy. On złapał jej rękę i lekko ucałował.
- Pozwalam...
Uśmiechnęła się szerzej, po czym spojrzała na niebo i pozostawiła ciało rozpostarła skrzydła już nie czarne lecz świetliście białe i wzniosła się do góry. Obejrzała się tylko raz. Bezwiedne ciało nadal spoczywało w jego rękach, a po jego policzki spłynęła samotna łza, lecz ona wiedziała że to tylko chwilowe. Spojrzała na ludzi byli poruszeni, przerażeni, płakali. Jej była gwardia biegła, ale było już za późno. Odwróciła swoją głowę ku górze i ujrzała w kończu ukochanego, po tak długiej przerwie... Nie zapomniała uczucia, a wręcz przeciwnie ono stało się silniejsze, tak samo jak jego...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro