Demony Przeszłości...
Wszystko w koło jest takie ciche i monotonne. Patrzę w dół i pozwalam moim włosom częściowo zasłonić mój cel kilkanaście metrów niżej. Tak, moim celem jest chodnik pod blokiem, na którego dachu stoję. Jeśli nie skoczę to i tak znajdą moje ciało pod gruzami budynku. Za 30 minut go wysadzą, a ja jestem na 4 piętrze...
A w ogóle to po co ja tu stoję? A, no tak, przez ludzi. Ludzi, którzy przez całe życie mnie otaczali. Najpierw prześladowanie, potem wyzwiska, pobicia i groźby. Moja psychika jest już w strzępkach. Niby to już się skończyło, ale strach pozostał. Minęło kilka lat, a ja wciąż się boję... Boję się ludzi. Nikt o tym nie wie, bo i tak by mnie nie zrozumieli. Oni przecież są ode mnie lepsi więc po co mają się mną przejmować? A rodzice? Oni chyba jako jedyni będą za mną płakać, ale nawet oni odczują ulgę, gdy zniknę... Będą mieli mniej wydatków.
Patrzę na chodnik po raz kolejny i przypominam sobie kolejne wspomnienia. Była przyjaciółka... To przez nią nie omal zawaliłam rok. Zamiast jednego sprawdzianu pisałam dwa. Nawet najlepsi nie daliby rady. Wyzysk na każdym kroku. Ciągle czegoś chce i w zamian daje coś materialnego, a ja nie chcę rzeczy. Ja chcę osoby, która będzie przy mnie cały czas i nie odejdzie z błahego powodu. Będzie mnie rozumieć i wspierać. Czy tak dużo wymagam? Więcej niż mi się może wydawać.
Czy właśnie na takie traktowanie zasłużyłam? Ciągle komuś pomagam, a w zamian dostaję lanie od życia... Mam dość.
Budynkiem wstrząsnęło, a z daleka słyszałam huk. Wyburzają pojedyncze ściany. Wzdycham i przeczesuję włosy palcami.
Wkładam drugą dłoń do kieszeni ulubionej bluzy i wyciągam z niej paczkę czerwonych malboro. Wyciągam jednego papierosa i wkładam sobie do ust. Następnie wyciągam zapalniczkę i podpalany jeden z końców papierosa. Zaciągam się dymem. Czuję jak szkodliwe opary wypełniają moje płuca dając ukojenie. Wypuszczam duży kłąb dymu. Odczuwam pozorny spokój. Palę od jakiegoś miesiąca. To w tedy popadłam w depresję. Moje nadgarstki zdobią białe tkanki skóry, układające się w poprzeczne linie. Tak, tnę się. Ból sprawia, że myślę racjonalnie. Zaciągam się po raz kolejny.
Gdy skończyłam papierosa rzucam go na dach i zgniatam nogą. Z wewnętrznej kieszeni wyciągam małe pudełeczko. Podnoszę wodę, którą wcześniej kupiłam w pobliskim sklepie i patrzę na te dwa przedmioty. "To tylko ubezpieczenie." Myślę i odkręcam pudełeczko. Wysypuję sobie na rękę połowę zawartości i przyglądam się temu z nadzieją. "Niech tylko zadziałają..." Wypełniam swoje usta tabletkami nasennymi i połykami je. Powtarzam czynność dwa razy i biorę duży łyk wody. Czuję, że zaraz koniec. Staję chwiejnie na krawędzi. Patrzę w dół. Obraz mi się zaczyna zamazywać. Moje myśli krążą powoli. "Teraz albo nigdy..." Rozkładam ramiona i przechylamy się do przodu. W momencie oderwania moich stup od podłoża, ogłusza mnie wybuch. Uderzają we mnie odłamki tynku i cegieł. Moje płuca wypełniają się pyłem. Przed oczami mam ciemność, a moje serce zatrzymuje się w momencie zetknięcia z twardym chodnikiem.
"Żegnajcie..."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro