V Rozdział
*Lindsay*
- okey, okey, pośmialiśmy się, pożartowaliśmy, ale chcę wiedzieć jedną, bądź kilka rzeczy. - z miłym uśmiechem spojrzałam im w oczy.
- Pytaj śmiało - odpowiedział za Blondyna Ashton
- A jako Wilczyca czy Bóg wie co, będę musiała jeść te biedne wiewiórki? Albo załatwiać się do kuwety?
- Kobieto! Co ci przyszło do głowy - wszyscy się zaśmiali
- no dobra dobra, to tak czy nie?
- ty tak serio? - zapytał cichy dotąd Michael.
- No ta - odpowiedziałam poważnie
- No to nie, nie musisz jeść wiewiórek, poza tym są nie dobre. Dziki też, co do kuwety, przecież będziesz się mogła zmieniać w człowieka! - dopowiedział Calum
- We nie świruj, cholera go tam wie gdzie to chodziło - powiedziałam o dziwo z szczerym śmiechem
- A mnie nie zjesz? Bo wiesz takiego słodkiego ciasteczka nie ma w promieniu 200 mil - uśmiechnął się cwaniacko Luke
Ja ci zaraz dam to "ciacho"
- Byle czego nie jadam, już wolę się przejść te dwieście mil - odpowiedziałam patrząc na niego wilkiem.
O ironio patrzę na wilka wilkiem, to tak jakby patrzeć na mordercę morderczym wzrokiem¹
-hahahahhahahhaha, ale ci dowaliła staryy - wszyscy oprócz urażonego Luka śmiali się do rozpuku
- okey okey za dużo tego. Opowiedzcie mi coś o sobie, a ja opowiem wam coś o sobie. Jasne? - ostatnie zdanie wywarczałam bo widziałam jak niechęć wpływa na ich twarze.
Wyprostowałam się widząc że lekkie warczenie nie robi na nich wrażenia.
Wypięłam się dumnie i naprężyłam mięśnie. Uwolniłam z siebie coś w rodzaju mgły lub dymu w ciemnym odcieniu szarości.
To coś, co stworzyłam podpłynęło do nich niczym woda i gdy zetknęło się z ich skórą, zaczęli skomleć z bólu.
Szybko złapałam się za ręce i wróciłam do poprzedniej, mniej pewniej siebie pozycji. dym wrócił a ja wiedziałam że oni są bezpieczni.
Lekko się zachwiałam nie wiedząc czy mam uciekać czy zostać i im pomóc.
W głowie poczułam zamęt, mieniło mi się w oczach i do tego nie mogłam ustać na nogach. Co się ze mną stało? Z lekkim opóźnieniem zamknęłam oczy i dałam się ponieść sile grawitacji. Od razu mówię że nie było tak jak w filmach nikt nie zdążył mnie złapać. Spadlan z wielką siłą uderzając głową o kant stołu i upadając na ziemię. Tyle pamiętam, bądź na tyle mi się wydaje że pamiętam.
Zrobiłam słynne odpłynięcie i zanurzyłam się w boskich ramionach snu. Spokój i euforia zawładnęły nade mną, a ból który wydawał się nie do zniesienia zniknął. Moje ciało utonęło w aksamitnej rozkoszy ciepła, miłości i delikatności. Włosy falowały niemiłosiernie a stopy nigdzie nie mogły wyczuć dna.
Gdzie ja byłam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro