Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Harry's POV

Prychnąłem po wejściu do pokoju w celu zabrania ze sobą portfela i komórki, gdy zauważyłem, że po raz kolejny rzeczy na mojej szafce nocnej były ułożone inaczej niż poprzednio.

- Czy te głupie gosposie nie umieją sprzątać tak, by nie przestawiać mi rzeczy? - burknąłem, zerkając na stojące na biurku na wpół rozpoczęte chipsy. Uśmiechnąłem się półgębkiem i podszedłem do drewnianego mebla, aby zrzucić na podłogę paczkę laysów, na które potem nadepnąłem, krusząc kilka chrupków na mnóstwo kawałków. - Ups - wzruszyłem ramionami. - Teraz znowu sobie posprzątasz, ha.

Mlaskałem, może zbyt bardzo obscenicznie gumą, która lepiła się do mojego podniebienia. Sięgnąłem do toaletki po kolejną, zawiniętą w różowy papierek mambę. Oblizując usta, spojrzałem w lustro. Na mojej twarzy rozciągnął się zadowolony uśmiech. Wyglądałem dziś naprawdę w porządku w mojej nowej, kremowej koszuli i podartych na kolanach dżinsach, wbijających się tylko trochę zbyt mocno w moje boczki i krągłości tylnej części ciała.

- Kpisz sobie ze mnie? - prychnąłem ostrzegawczo, sycząc zrowłogo na kosmyk poskręcanych loków, jaki wypadł z mojej fioletowej bandany. Pokręciłem głową, z szuflady wyjmując lakier w sprayu, ówcześnie zdejmując zatyczkę, spryskałem nim ponownie burzę moich orzechowych loczków. - To ten czas, gdy zaczynasz wariować, Styles - mruknąłem, obserwując swe odbicie. - Gadasz do samego siebie i własnych włosów. Samotność cię aż tak zżera?

Skrzywiłem się, to zaczynało być przerażające. Podniosłem się gwałtownie z mojego miejsca, z szafy wyjmując ulubione buty i czarną ramoneskę. Zobaczymy co ciekawego słychać u mojego ojca.

Cóż, w sumie to jego samopoczucie nie obchodziło mnie ani trochę, ale miałem nadzieję na to, że da mi trochę pieniędzy. Musiałem pójść na jakieś konkretne zakupy, ponieważ pół ubrań z mojej szafy totalnie mi się znudziło.

- Tato?! Jesteś w biurze, racja? - zawołałem, stojąc przed dużymi drzwiami pokoju mojego ojca. Zapukałem w nie kilka razy, nie słysząc odpowiedzi, właściwie to uderzyłem w nie całkiem mocno dłonią. - Oczywiście, że tam jesteś - przewróciłem oczami, napierając dłonią na klamkę.

- Nie przeszkadzaj mi, synu - wyszemrał pod nosem, nawet na mnie nie patrząc, gdy wszedłem do środka, krzywiąc się na to puste i mdłe pomieszczenie.

- Chcę tylko, żebyś dał mi pieniądze - odparłem kolokwialnie. - Pięć stówek starczy.

- Dostałeś dwie w tamtym tygodniu - sarknął, nie odrywając wzroku od papierów, które dzierżył w dłoniach. W końcu zdjął okulary z nosa tylko po to, by zmrozić mnie karcącym spojrzeniem. - Nie ma mowy na choćby centa ode mnie do następnego miesiąca. A teraz wypieprzaj już, bo mam pracę.

- Dla ciebie pięćset funtów jest jak podrapanie się po dupie, więc nie udawaj teraz wielce surowego ojca i daj mi jebane pieniądze! - podniosłem głos, tupiąc mocno mogą.

- Wyjdź stąd po prostu, Harry. Trzy sekundy i cię nie ma, rozpieszczony bachorze! - warknął na mnie, bijąc pięścią o stół. Mało co nie podskoczyłem, choć przecież to wcale nie powinno robić na mnie wrażenia. - Masz siedemnaście lat, możesz zacząć zarabiać na siebie sam. Liczę, że gdy zyskasz pełnoletność opuścisz ten dom.

- Wiesz gdzie mnie możesz pocałować? - parsknąłem ironicznym śmiechem, podchodząc do jego portfela, z którego wyciągnąłem kartę kredytową. Jedną z dziesięciu.

- Rozwydrzony smark. Kiedy wylądujesz na ulicy jak zdechły kundel, odpokutujesz to wszystko - z pogardą wrócił do klikania na swoim komputerze. - Nie mam zamiaru trzymać cię dłużej w moim domu.

- Mam nadzieję, że zdechniesz na raka, albo inną męczącą chorobę - wywarczałem w odpowiedzi i nawet nie racząc zerknąć na jego twarz, zatrzasnąłem za sobą drzwi.

- Odszczekasz to! - usłyszałem po drugiej stronie.

- Wcale się nie dziwię, że matka cię zdradza!

Ruszyłem przed siebie, zbiegając po drewnianych schodach, wysadzanych płytkami, przez co moje niskie obcasy obijały się o nie z głośnym dźwiękiem. Trzymałem się poręczy, wyjmując z kurtki słuchawki i iPoda.

- Posprzątaj u mnie w pokoju - mrugnąłem do jednej z pokojówek, jaką zastałem na dole, następnie kierując się szybkim i zdenerwowanym krokiem w stronę wyjścia.

Założyłem duże, pomarańczowe słuchawki, odpalając od razu "Off The Races" Lany Del Rey. Uśmiechnąłem się, nucąc pod nosem, kiedy zatrzasnąłem za sobą drzwi z hukiem.

Ojciec zepsuł mi całkowicie mój znakomity nastrój na zakupy, ale mimo to, nadal miałem zamiar wydać nieskromną kwotę na coś w Channel albo Louis Vuitton. Nie mogę przecież ubierać się w jakieś łachmany z sieciówek!

Chwytając telefon, który ówcześnie wyjąłem z kieszeni spodni, postanowiłem poserfować po stronach internetowych. Kierując się w kierunku przyjaznego parku, przewijałem zdjęcia genialnych butów od Gucci. Zagwizdałem przeciągle do melodii już kolejnej piosenki amerykańskiej piosenkarki na widok pięknych sztybletów z mnóstwem błyskotek na ich wierzchu, kompletnie nie zwracając już uwagi na to, co mnie otaczało.

***

- Cześć, kaczuszko - uśmiechnąłem się serdecznie, spoglądając na małe jeziorko. Zająłem miejsce na ławce, spoglądając na zwierzątka wydające z siebie głośne gdakanie. Jedna z nich siedziała tuż przy ławce i wcale nie uciekła, kiedy się dosiadłem. One w końcu były przyzwyczajone do ludzi, oswoiły się z nimi.

Tylko nie wszyscy są dla nich tacy mili jak ja.

Zwierzęta są zaprawdę dużo lepsze od ludzi. Nie są dla nikogo złośliwi, nie trzeba im niczym zaimponować i oczekują one jedynie prawdziwych, dobrych uczuć. Czegoś, czego ja właściwie nigdy nie doświadczyłem, ale bardzo o tym marzyłem.

- Szkoda, że nie mam dla ciebie jedzenia. Masz chudy brzuszek - wydąłem dolną, napecznietą wargę, zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne zawieszone na dekolcie mojej flanelowej koszuli. Odchyliłem głowę w stronę słońca.

Rozkoszowałem się przyjemnym ciepłem, dopóki nie zmarszczyłem po chwili brwi przez to, że poczułem na sobie cień czyjejś osoby. Otworzyłem oczy w momencie, w którym usłyszałem: - Opalasz się w marcu? Ciekawe.

Wystraszyłem się widząc wiszącego nade mną mężczyznę, który opierał dłonie po obu stronach moich ramion. Odskoczyłem, spadając z ławki i uderzyłem plecami o trawę. Słuchawki, które zsunęły się z mojej głowy przywróciły mnie do rzeczywistości. - Co ty sobie kurwa wyobrażasz?!

Ku mojej rosnącej frustracji, młody mężczyzna zasmiał się dość głośno.
- Przepraszam, nie sądziłem, że aż tak podskoczysz - złapał za swój brzuch w kaskadzie złośliwego chichotu.

- Zaszedłeś mnie od tyłu, kretynie. Jeśli przez to moje spodnie staną się zielone, będę zmuszony wrzucić twoje zwłoki do tej rzeki! - prychnąłem, podnosząc się do siadu.

W dalszym ciągu nie widziałem zbyt wyraźnie jego twarzy przez to, że stał pod słońce. - Aleś ty niemiły. A ja miałem nadzieję po prostu na przyjemną rozmowę!

- Ktoś normalny zająłby miejsce koło mnie, nie za mną - pokręciłem głową, zawieszając moje słuchawki w okół karku. Fukałem pod nosem, otrzepując spodnie, kiedy wyprostowałem sylwetkę, wstając.

- Hej, ty nie jesteś synem Stylesa? Tego przedsiębiorcy? - zaczepił mnie, a ja ponownie utkwiłem spojrzenie w jego twarzy i... o mój Boże, dlaczego ktoś tak nieokrzesany jest tak niesprawiedliwie seksowny?!

- To cię w jakiś sposób podnieca? Bo wyglądasz na podekscytowanego - wywróciłem oczami, stojąc przed nim, kiedy usiadł na ławce. Z jakiegoś powodu nie poczułem się bezpiecznie.

- Bo wiesz, czuję się normalnie jakbym spotkał Arianę Grande tylko wyższą i z prawdziwymi włosami - parsknął. - Ale na pewno tak samo bogatą.

- Dzięki, następny! - machnąłem na niego ręką, powodując tym śmiech szatyna. Dopiero w tym momencie, starałem się dyskretnie przyjrzeć jego twarzy.

Miał przepięknie zarysowane kości policzkowe, równie atrakcyjną linię szczęki oraz usta pokrywał lekki zarost, który jeszcze bardziej podkreślał boskie rysy.

W tym samym momencie nieznajomy zmrużył na mnie oczy, jednak w przeciwieństwie do mnie, nie ukrywał tego, jak jego wzrok skanował moją sylwetkę z dołu do góry. Słońce padało na jego twarz, tworząc jego oczy bardzo niebieskie, wręcz błękitne.

- Wygląda na to, że mieszkamy niedaleko od siebie - szemrnął uśmiechnięty szatyn, a ja zmarszczyłem brwi nim kontynuował. - Przeprowadziłem się wczoraj.

- Super? - ułożyłem dłoń na swoim biodrze, zwracając uwagę na jego ubrania. Miał na sobie pozornie wyglądające spodnie dresowe i golf, ale byłem pewien, że wydał na ten look sporą sumę pieniędzy.

- Napatrzyłeś się? - uniosłem wzrok na jego kpiącą twarz. To niedorzeczne! Kilka sekund temu sam mnie obserwował!

- Po prostu oceniam twój outfit - odparłem szczerze z dozą zaczepności.

- I do jakich wniosków doszedłeś? - parsknął rozbawiony.

- Bluza z Isabel Marant, spodnie z tego samego zestawu jak mniemam. Bluza za jakiś tysiąc siedemset, spodnie... trochę tańsze, ale w podobnej półce cenowej - mówiłem z pewnością swoich słów. - Buty z FILA. Siedemdziesiąt dolarów, chociaż wyglądają na nowe, a ostatnio w kilku sieciówkach były przecenione - wyrecytowałem, utrzymując swoją filigranowość w nienachalnym tonie głosu.

- No proszę - uśmiechnął się i sądzę, że zauważyłem w jego oczach podziw. - Czyżby ktoś tu interesował się modą?

- Poniekąd, um... myślę, że owszem - przygryzłem wnętrze swojego policzka w koncentracji. Grzywkę mężczyzny rozwiał wiatr, który sprawił, że wcisnąłem dłonie w kieszenie. Zrobiło się chłodniej.

- Sam wpadłeś na tak genialny pomysł, by ubrać jedynie ramoneskę na sam początek marca, kiedy jest idealny sezon na grypę? - uniósł brew ku górze.

- Pomyślałem, że świeci słońce, więc nie może być zimno - chwyciłem za zamek swojej kurtki, zasuwając ją do połowy. - Nie znamy się, nie musisz się interesować.

- Właśnie się poznaliśmy - wzruszył ramionami. - Czas na oficjalne przedstawienie się. Louis - oświadczył, podając mi rękę.

- Chcesz mnie poznać? - uniosłem brew do góry, nie kryjąc swojego szoku. Ulokowałem wzrok na dłoni Louisa, która wyglądała na naprawdę gładką. Byłem ciekaw, czy jest taka w dotyku; palce choć dosyć krótkie wydawały się proste i proporcjonalne, a paznokcie zadbane. - Jeśli oczekujesz, że pożyczę ci pieniądze musisz wiedzieć, że nie mam przy sobie złamanego żółtaka.

- Jaja sobie robisz, kudłaczu? - parsknął, z nadal tkwiącą w powietrzu ręką. - Po prostu uściśnij moją dłoń i się przedstaw, jeśli duma ci na to pozwala.

- Myślałem, że będziesz milszy - skrzywiłem się, zadziwiająco dla Louisa ściskając jego rękę. - Harry. Harry Styles, ale nie używaj mojego nazwiska.

- Jasne, Harold.

- Harry - poprawiłem go ostrzejszym tonem. - Nienawidzę jak ktoś tak do mnie mówi.

- Dobrze, dobrze, nie bij! - unosząc ręce do góry, utrzymywał na mnie spojrzenie.

- To nie jest zabawne. - zmarszczyłem brwi i mogłem usłyszeć, jak mój duch jęczy, ponieważ Louis wraz ze swoim gestem puścił moją rękę. Znów zrobiło mi się chłodno, tak więc usiadłem na ławce, patrząc w stronę słońca.

- Jakie plany na popołudnie? - zagadnął, przybliżając się do mnie.

- Zakupy - wzruszyłem ramionami.

- Więc jednak masz przy sobie pieniądze?

- Musiałem coś wymyśleć, jakbyś rzeczywiście ode mnie chciał kasę - wydąłem wargi. - Muszę kupić sobie jakieś nowe ubrania.

- Oh, nie masz ich za dużo? - słyszałem jak prześmiewczo się uśmiecha. Już myślałem, że mógłbym go polubić, ale on... ze mnie drwił. - Ile kosztowały te pierścionki? - skinął głową na moje dłonie ułożone po środku ud.

- Tyle, by zabolało, gdy ktoś mnie wystarczająco zirytuje.

- Jesteś taki niemily! - udał jak bardzo jest oburzony. - Taki młodziutki, a taki wyszczekany.

- Trzeba sobie jakoś radzić w życiu.

- Takim zachowaniem tylko robisz złe, pierwsze wrażenie.

- Nie zmuszam cię wcale, byś tu ze mną został.

- Nie zastanawiałeś się kiedyś, że bycie uprzejmym dla innych naprawdę miałoby same plusy? - cały czas wałkował temat.

- Nie potrzebuję znajomych. Ludzie otaczający mnie nie zasługują na choćby gram życzliwości - wzruszyłem ramionami, spoglądając na jego profil.

- Nie poznałeś wszystkich ludzi i nawet jeśli ci z twojego otoczenia nie zasługują na życzliwość nie znaczy, że inni też nie - mówił tak, jakby tłumaczył coś dziecku.

- Masz coś konkretnego na myśli? - zamrugałem, przyglądając mu się w koncentracji. Chłopak wydawał się szczery i taki prawdziwy, nie posyłał mi kordialnych uśmiechów jak każdy, kto wcześniej wykorzystywał fakt, że pochodzę z zamożnej rodziny. A przecież każdy to robił.

- Cóż, ja osobiście znam naprawdę wielu ludzi i sądze, że ci, którymi się otaczam, poza moim przygłupim bratem są naprawdę w porządku - wyznał.

- Jestem samowystarczalny - uniosłem się dumą, prostując swoje plecy. Spostrzegłem to, jak Louis garbi się, a ja w przeciwieństwie do niego, nie chciałem, by mój krzyż był pokrzywiony. - Chyba już pójdę.

- Leć, młody - machnął z uśmiechem ręką. - Spokojnie, nie wykupią ci całego sklepu Armaniego. Nie wszystkich na to stać.

- Oczekujesz, że będę dla ciebie miły, kiedy ty jesteś bezczelny. Niedorzeczne - skwitowałem pogardliwie.

- Jest coś takiego jak sarkazm. Używają go ludzie bez kija w dupie - przesłał mi buziaka, co było... Cóż.

- Nie mam wcale- - westchnąłem, powstrzymując się od komentarza. Ze świstem wciągnąłem powietrze do swoich płuc. Pokręciłem głową, zakładając ponownie na swoje uszy słuchawki i uniosłem ciężar ciała z niewygodnej ławki.

Jestem przekonany, że jeszcze przez pewien czas czułem na swoich plecach spojrzenie intrygującego nieznajomego dopóki nie schowałem się za gęściej osadzonymi drzewami krocząc szeroko w wyznaczonym sobie kierunku.

Dzieeeeeń doberek, skarby! Ja i getlowx z wielką przyjemnością witamy Was w naszej nowej książce, którą obydwie zresztą uznajemy za jedną z naszych ulubionych jakie dane nam było napisać i mamy nadzieję, iż OO7S trafi również i w Wasze gusta!

Miłego dnia xx

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro