Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#22 - Część I

Harry's POV

Było w porządku. Było naprawdę w porządku. Płynący czas stał się naprawdę szybkim wehikułem. Przez ostatnie tygodnie skupiłem się mocno na szkole, bowiem chciałem pokazać, na ile mnie stać. Ukończyłem drugą klasę z wyróżnieniem. Trzymałem dyplom w ręce, przewracając oczami na Louisa, który stał w pierwszym rzędzie robiąc zdjęcia mi, a później Niallowi, kiedy wychodziliśmy na dużą scenę w otaczającym chaosem pomieszczeniu. Ostre smugi światła dostawały się przez okna, sala była naprawdę pięknie przygotowana na pożegnanie absolwentów i powitanie pierwszych klas. No i właśnie, mój chłopak jak zawsze robił oborę, ale było przyjemnie widzieć jego dumne spojrzenie ulokowane na tylko jednym uczniu - na mnie.

I choć gdzieś z tyłu mojej głowy pojawiła się nadzieja, że może ojciec napisze do mnie z zapytaniem, czy chociażby zdałem klasę, to kiedy tego nie zrobił wcale nie odczuwałem rozczarowania. Nie brakowało mi jego kilku słów, które przeważnie brzmiały "tak trzymaj Harry, będą z ciebie ludzie", kiedy miałem teraz swoją własną rodzinę, mówiącą coś dużo lepszego.

Myśli o tacie szybko zeszły na drugi tor. Louis był tak zachwycony moimi perfekcyjnymi ocenami i w tym kilkoma wygranymi konkursami zapisanych na świadectwie, że wziął całą naszą paczkę na obiad do restauracji. Nie wiedziałem jak zamierza nas wszystkich wyżywić, ale przez ten cały czas mu się przecież udawało i nie narzekał na wydawane pieniądze. Teraz mieliśmy całe dwa miesiące dla siebie, bez szkoły, bez budzenia się o wczesnych porankach i narzekania na autobusy, który ciągle mi uciekały.

Louis obiecał, że będzie zabierał mnie do mieszkania w Londynie byśmy mogli odpocząć we dwoje, tylko my, bez amoku panującego w domu, gdzie Zayn i Liam byli naprawdę niewyżyci i wcale nie dyskretni, Niall ciągle krzyczał bez powodu najczęściej oglądając telewizję, Perrie przyprowadzała nowych facetów, a Crystal narzekała na to, że jej córka na pewno chce ją wpędzić do grobu, kiedy jej plecy zaczęły ją boleć.

Ale to ostatni miesiąc, mogła wytrzymać i wiem, że sobie poradzi i jeszcze będzie cudowną matką! Od kilku dni chodziło zestresowana, ponieważ umówiła się z ojcem dziecka. Wymagała od niego alimentów, to był wielki, rozsądny krok. Ten dom nie był czymś dobrym dla dzidziusia i Crystal chciała jak najprędzej po porodzie wynająć mieszkanie dla niej i noworodka.

Skrzywiłem się, gdy stawiając kropkę na końcu zdania tusz trochę za bardzo się wylał. Pokręciłem głową, nakładając na długopis zatyczkę i wrzuciłem go do szuflady odchylając się na swoim fotelu obrotowym. Do pamiętnika, pomiędzy zżółkłe strony, dorzuciłem mój ostatni projekt pięknej sukni balowej. Odsunąłem się lekko od biurka, kładąc czarny notes na dnie szuflady. Na moją twarz wpęzł uśmiech, gdy poczułem na czole mokry, choć wciąż motyli pocałunek. Pogrążony w moich zapiskach nie zorientowałem się, kiedy Louis wkroczył do mojego pokoju. Stał za mną, głaszcząc moje ramiona. Przez chwilę ugniatał je jakby robił masaż. Sięgnąłem do mojego odtwarzacza muzyki trochę ściszając piosenkę mojej ulubionej piosenkarki.

- Hmm? - uśmiechnąłem się leniwie, spogladając prosto w jego delilatnie przymrużone przez uśmiech oczy. - Czegoś potrzebujesz?

- Chciałem zapytać tylko co robisz - odparł, wzruszając ramionami.

- Oh, więc um... - zbierałem myśli pogrążony w jego ładnych tęczówkach. Louis musiał być zmęczony staniem, ponieważ kucnął przy mnie, łapiąc podłokietniki fotela. - Postanowiłem, że będę notować każdy dzień wakacji w zeszycie. Zrobiłem pamiętnik.

- Oh - uśmiechnął się jeszcze szerzej, głaszcząc całą moją łydkę od góry do dołu. - Co napisałeś na sam początek?

- Tak ogólnie opisałem plany na te dwa miesiące - uśmiechnąłem się, przebiegając wzrokiem po jego zaroście. - Oczywiście napisałem o tym, że planuję cię uwieść.

- Mmm... - poruszył zabawnie brwiami. - Chyba muszę troszkę poszperać i poszukać ten pamiętnik by być gotowym...

- Mogę cię zaskoczyć w każdej chwili - podrapałem linię mocno zaznaczonej szczęki. Uwielbiałem, kiedy Louis miał na sobie zarost większy niż ten tylko dwudniowy. Wyglądał bardzo męsko i podobał mi się, choć w każdej odsłonie bardzo mi się podobał, to w takim wydaniu zdecydowanie miał całe moje serce!

- Co mam zrobić byś zdradził mi sekrety jakie czają się w twym pamiętniku?

- Nawet nie śnij, że go przeczytasz - zacmokałem, ściskając jego nos.

- Jesteś najgorszy - zaśmiałem się przez to jak zniekształcony był jego głos. Puściłem czubek jego zgrabnego noska, wzruszając ramionami. Chłopak zbliżył fotel jeszcze bliżej siebie prawie dotykając twarzą dolnej części mojego brzucha. - Co ty na coś... w stylu randki? Ale właściwie to jej będzie za bardzo randkowe, po prostu bardziej romantyczny spacer?

- Jasne! - klasnąłem z entuzjazmem w dłonie, już wprost nie mogąc się doczekać na to co przyniesie reszta wakacji. - A gdzie ten spacerek?

- Możemy powłóczyć się trochę po polach - zaproponował równie radosny jak ja, gdy widział jakim entuzjazmem emanowałem. - Polany są naprawdę ładne i możemy pooglądać pasące się konie z gospodarstwa naprzeciw.

- Boże, tak! - zawołałem, praktycznie zeskakując z krzesła. - Dzisiaj jest na to akurat idealny dzień, bo nie jest zbytnio upalnie!

- Dlatego pomyślałem, że to mogłaby być dobra pora na taką przechadzkę po wiosce - pociągnąłem Louisa w górę. - Jeśli pójdziemy tam już teraz, zdążymy na zachód słońca, myszko

- Chodźmy - wyciągnął do niego ochoczo dłoń, którą on radośnie uścisnął, na koniec całując jej wierzch.

*

- Możemy do nich podejść? - obserwowałem piękne zwierzęta z daleka.

Tutejszy krajobraz był czymś nadzwyczaj pięknym. Zdążyliśmy na zachód słońca; niebo robiło się coraz bardziej różowe, a białe obłoki teraz zaczęły się rozmywać i rozciągać. Cały widok tego zachodu wyglądał jakbym oglądał właśnie jakich obraz namalowany farbami olejnymi, a jednak to było prawdziwe życie. Wcześniej nie doceniałem takich zazwyczaj nieistotnych zjawisk, a teraz ciągle zerkałem w górę z aprobatą. Kiedy weszliśmy na tą bardziej zarośniętą część łąk, mogłem przypatrywać się konikom, które pasły się jeden obok drugiego wyglądając bardzo beztrosko. Zarzucały swoje karmelowe grzywy, kiedy machały łbami. Chciałem je pogłaskać.

- Pewnie. Wszyscy tutaj dobrze się znamy z sąsiedztwem i ich zwierzętami - powiedział, posyłając mi uśmiech. Przez chwilę robił to tak, jak lubiłem najbardziej coraz mocniej napierając kącikami ust na policzki. Lou zaczął ciągnąć mnie w stronę koników.

- Możemy do nich podejść? - nagle speszyłem się i zgarbiłem, czując wielką niepewność, kiedy byliśmy coraz bliżej pięknych, dostojnych zwierząt.

- Są bardzo potulne, no dalej - szarpnął delikatnie mój szkarłatny nadgarstek w geście otuchy.

Stanęliśmy przed karmelową, wydawało mi się, że kobyłą. Ona patrzyła na nas w jednej pozycji, kiedy Louis sięgnął moją dłonią ciągnąc ją do góry. Kiedy wszystkie moje palce wylądowały na dużym policzku zwierzęcia, uśmiechnąłem się delikatnie. Widziałem jak zwierzę patrzyło na mnie uważnie, a wtedy ja uniosłem drugą rękę, tym razem umiejscawiając ją z wielką ostrożnością na sporym nosie konia.

Kiedy począwszy głaskać jego pysk zobaczyłem jak koń lgnie do mojego dotyku, zdecydowanie się z nim oswoiłem. Louis w geście otuchy obejmował mój pas, rozkosznie głaszcząc mój bok dłońmi. Myślę, że robił to już niego automatycznie kiedy mnie obejmował, myśląc że tego nie odczuwam lub nie reaguję na tak drobne gesty, ale ja zawsze topiłem się pod najmniejszym dotykiem.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział blisko mojego ucha. - Porozmawiać o mnie i o tym, co się działo w moim życiu. Zasługujesz na to, by wiedzieć o mnie coś więcej.

Nie ukrywałem ogromnego szoku, kiedy gwałtownie przekręciłem głowę, aby spojrzeć na szatyna z pytanącym spojrzeniem, tak jakbym chciał odczytać w jego mimice, iż żartuje. Lecz nic takiego ne znalazłem.

- Mam wrażenie, że każdy z domowników się przed tobą otworzył tylko nie ja, a to przecież absurdalne patrząc na to jak bliską relację utrzymujemy - westchnął, spoglądając na konia, by ułożyć dłoń na jego grzbiecie.

- Więc... - przygryzłem dolną wargę. - Mów proszę. - uśmiechnąłem się, kładąc dłoń na policzku chlopaka. - Nie musisz się spieszyć i mówić wszystkiego, pamiętaj.

- Bardzo chciałbym zrobić to jak najlepiej - spojrzał na mnie, nachylając się do mojego czoła. Louis stresował się, nie wiedząc, że kompletnie nie interesują mnie fakty z jego przeszłości. Chodziło o sam akt zaufania. Teraz mogłem wiedzieć, że on je posiada względem mnie. - Nie wiem od czego zacząć.

- Od początku - zachichotalem, żartujac, jednak szybko spoważniałem. - Może od liceum?

- Tak, czasy szkoły - podszczypał mój bok. - Może trudno będzie ci w to uwierzyć, ale byłem kiedyś w twoim wieku - uśmiechnął się żartobliwie, oblizując wargi. - Byłem w trwałym związku z chłopakiem w moim wieku, Adrienem. Poznaliśmy się w drugiej gimnazjum, kiedy wspomniany nastolatek przeprowadził się tutaj, kilka domów dalej. Dom, w którym teraz mieszkamy był moim domem rodzinnym. Wychowałem się tutaj z mamą i siostrami, teraz nie przypomina czegoś, gdzie mogłaby żyć rodzina, ponieważ przeszedł ogromne remonty. Mniejsza z tym. Adrien wprowadził się do wioski, kiedy byliśmy w gimnazjum, dojeżdżaliśmy oboje do placówki w Londynie. Był tajemniczy, bardzo wycofany i chodził w tych swoich okularach przeciwsłonecznych. Nie zbliżał się do nikogo, uciekał przed ludźmi, a kiedy ktoś próbował do niego zagadać syczał na nich. Pewnej nocy słysząc hałasy pochodzące z jego domu, dowiedziałem się, że jego ojciec, jako jedyny rodzić chłopaka, znęcał się nad nim. Adrien był ofiarą domową od czternastego roku życia do siedemnastego. Nigdy nie potrafiłem przekonać go do tego, by to gdzieś zgłosił, nie chciał wylądować w ośrodku dla sierot. U mojej mamy wykryto raka, kiedy byłem w twoim wieku. Zacząłem spotykać się z Adrienem, choć już dużo wcześniej wiedzieliśmy, że łączy nas duża więź, bowiem wszyscy wkoło brali nas za parę. W końcu połączyliśmy się właśnie wtedy, w tym trudnym okresie mojego życia. Dwaj zranieni chłopcy. Może los chciał byśmy się wtedy poznali, nasz związek był bardzo kojącą rzeczą. Nigdy nie zachowywaliśmy się tak naprawdę jak para prócz trzymania swoich rąk. Nie potrzebowaliśmy tego, wystarczała nam nasza obecność, rozumiesz?

- W takim razie co takiego stało się, że... byłeś zraniony? - ściągnąłem brwi. Z jedej strony bylem tego niesłychanie ciekaw, lecz z drugiej nie byłem pewny czy jestem gotowy na poznanie prawdy.

- Nastąpiła pierwsza "chemia" mojej mamy - mruknął niewyraźnie, odchrząkując. - Nie było dla mnie gorszego widoku w całym moim życiu. Widziałem moją mamę i jednocześnie przyjaciółkę tak słabą i umierającą każdego dnia. Ponieważ nie mieliśmy wielu pieniędzy, zaczęło się kombinowanie. Zayn sprzedawał narkotyki, Niall był hackerem i wykradał pieniądze z niewielkich fundacji, lub korporacji, w między czasie Perrie i jej brat jeździli z Liamem na wyścigi, a ja handlowałem bronią. Kiedy zaczęło nam wychodzić zbieranie potężnych sum - na drodze stanął twój ojciec, to znaczy Desmond - poprawił.

- Wiem co było potem... - odszepnąłem z głosem przepełnionym goryczą. - Czy możesz um... - przełknąłem ślinę. - Powiedzieć co było po tym, gdy zmarła twoja mama?

- Wraz z Liamem i jego chłopakiem zaczęliśmy imprezować. Co drugi dzień się upijaliśmy, nie potrafiłem inaczej. Nie miałem żadnego wsparcia. Mało tego, musiałem zajmować się młodszym rodzeństwem, ponieważ ciążyła na mnie presja najstarszego brata. Straciłem swoją głupią miłość. Adrien się do mnie nie odzywał, przeczuwałem, że to bardzo źle. Moja podświadomość mnie nie zawiodła, ponieważ którejś nocy w klubie widziałem go z obcym facetem. Obserwowałem ich kilka godzin aż do momentu, w którym weszli razem do toalet.

- C-co?! - wymamrotalem jakby zamroczony przez szok. Ok, spodziewałem się, że być może jego były zrobił cos naprawdę obrzydliwego, ale nie sądziłem, że rzeczywiście mógłby zdradzić go w tak mrocznym etapie życia...

- Jedyne co pamiętam z tego wieczoru to chwila, kiedy Liam nie zdążył mnie złapać, wyrwałem się mu idąc do tej toalety, a tam w momencie kiedy tamten facet był głęboko w Adrienie uderzyłem go. Jego głowa była we krwi. J-ja... nie chciałem tak mocno.

Widząc jak jego dolna warga zaczęła drzeć, podobnie jak głos, mocno przytuliłem go do siebie, pozwalając schować twarz w swej szyi. Chłopak westchnął, uczepiając się mojej koszulki. Położył zgięte w pałąk dłonie na moich łopatkach z urwanym jękiem pociągając nosem. Czekałem chwilę, aż powoli zaczął się uspokajać, lekko odsuwając.

- Ojciec wtedy odebrał mnie z wytrzeźwiałki. Okropnie zawaliłem.

- Przestań, Louis, ja... - westchnąłem. - Ja sam nie wiem jak zareagowałbym na twoim miejscu. Zwłaszcza będąc w takim stanie.

- Parę tygodni później Adrien odwiedził mnie i moją rodzinę. Wszyscy go wielbili, tata i dziewczynki. Tak bardzo nieświadomi tego, co mi zrobił - pokręcił głową patrząc gdzieś ponad moje ramię. - Powiedział, że nigdy nie był w stanie i nie chciał mnie pokochać. To nie powinno mnie zranić, ponieważ czułem, że ja też go nie kochałem, ale to wciąż bardzo mnie bolało. Później mi i mojemu rodzeństwu pomagał psycholog. W moim przypadku ten gość gówno dawał - prychnął. - W każdej chwili wolałem zamienić się miejscem z moją mamą. Przecież dziewczynki jej potrzebowały bardziej niż kogokolwiek...

- Louis... - nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo ściśnięte przez powstrzymywanie płaczu miałem gardło. - Przestań, proszę...

- Przepraszam - spojrzał na mnie i szybko położył dłonie na moich policzkach obdarowując twarz czułymi pocałunkami. - Już dobrze, już jest lepiej. Obiecuję.

- Nie potrafię sobie wyobrazić tego jak cierpieć musiałeś w tamtym okresie... - szepnąłem, ciagnac rozpaczliwie nosem. - Nie zasługujesz na nic zlego co przeżyłeś.

- To samo mógłbym powiedzieć o tobie - ścisnął moje policzki, kładąc dłonie na linię mojej szczęki, kiedy zcałował z moich warg zipnięcie. - Teraz sprawiasz, że jestem szczęśliwy i chcę żebyś ty również był. Bardzo żałuję każdego niewłaściwego dotyku jakim cię obdarzyłem, żałuję tego jak cię oszukałem, ale wiem, że teraz jesteś szczęśliwy i może mi wybaczyłeś.

- Wybaczyłem ci, Louis, bardzo dawno temu, jeszcze nim sam przed sobą się do tego przyznałem... - uśmiechnąłem się czule, całując nos swojego ukochanego.

*

Wróciliśmy do domu jakieś trzydzieści minut później. Nie wypuszczałem Louisa z objęć całą drogę powrotną. Nie wierzyłem w to, ile złego spotkało osobę, która wykazała się dobrem dla tylu osób. Przecież Louis wcale nie musiał dawać nam wszystkim dachu nad głową, nie musiał się nami opiekować, ale robił to. Mimo tego jak okropnie czułem się, gdy opowiadał mi o swojej przeszłości teraz uśmiechałem się widząc, że jest mu lżej. To historia Louisa, była okrutna i bolesna, ale teraz mogłem sprawić, że jego teraźniejszość będzie czymś cudownym. Weszliśmy do domu, kierując swoje kroki w stronę kuchni. Louis obiecał mi, że resztę popołudnia spędzimy w jego łóżku, pijąc wino i oglądając filmy. To brzmiało bardzo dobrze, jak bardzo przyjemny początek wakacji.

Usiadłem na blacie, obserwując jak zręcznie szatyn porusza się po pomieszczeniu w poszukiwania butelki słodkiego alkoholu dla nas, nim znalazło sie ono w jego dłoni.

- Podekscytowany? - zaśmiał się, pokazując mi butelkę. - Jest bardzo lekkie, nie chcemy się opić w środku tygodnia.

- Nigdy nie piłem wina. - powiedzialem, mimo, że Louis i tak już dobrze o tym wiedział. - Podobno pierwszy łyk jest niedobry, ale potem wręcz przeciwnie.

- Będzie przepyszne - obiecał, stawiając butelkę obok mnie i zaczął szukać korkociągu. Wysunął pierwszą szufladę, a później drugą nim go znalazł.

- Kocham cię widzieć w tej koszuli - przyznałem cicho, obserwując jak bardzo dobrze widać pracujące mięśnie szatyna na jego ramionach pod flanelowym materiałem. Kto by pomyślał, że szatyn polubi się z takimi ubraniami?

- Widzisz coś co ci się pdooba? - parsknął, po tym gdy dostrzegł jak intensywnie wpatrywałem sie w jego bicepsy, kiedy mocował sie z korkociagem, moment poźniej z głośnym świstem otwierając butelkę.

- Tak, oczywiście - uśmiechnąłem się zadziornie. - Mógłbyś zabrać mnie kiedyś na siłownię, teraz mam dużo czasu wolnego. Chciałbym wyglądać jak ty, przynajmniej na brzuszku i tam z tyłu.

- Najpierw musiałbyś przytyć. - odparł z usmiechem, nalewając wina do dwóch kieliszków.

- No chyba, że chcesz przejść z kości na ości.

- Ale, że jeszcze bardziej? - jęknąłem ze zrezygnowaniem. - Zauważyłeś jak boczki mi wystają? I moje uda zrobiły się krąglutkie.

- Ale dupcia nadal bardziej wklęsła niż odstająca - poklepał moje kolano.

- Ej! - burknąłem.

- Co nie znaczy, że nie jest śliczna i okrąglutka!

- Jednak cię nie lubię - pokręciłem głową na przekór moich słów łapiąc jego biodra piętami, gdy przybrał pozycję między moimi nogami, podając mu kieliszek. Stuknął naczyniami, przykładając własny kielich do ust, przy tym nie odrywał ode mnie spojrzenia.

Bardzo powoli i niepewnie przysunąłem wargi do naczynia, a po przymknięciu powiek, napiłem się. Jednakże momentalnie skrzywiłem sie po wyczuciu zapachu oraz smaku alkoholu, który był na tyle mocny, że przez chwilę tylko kręciłem głową ze zmarszczonym czołem.

- Słabeusz - skomentował chłopak, głaszcząc moją łydkę. Zmrużyłem na niego oczy, kiedy on oblizał swoje usta, które zabarwiły się subtelnie na ładny, różowy kolor.

- Wcale nie - burknąłem i widząc za ramieniem Louisa jego brata, upiłem trochę wina. - Nie czuć tak mocno alkoholu!

- Boże, jak ty się popisujesz, mały - Louis zaśmiał się, doprowadzając mnie tym do rumieńców, a Liam jedynie spojrzał na nas zdezorientowany.

- Uwielbiasz mnie takiego - żachnąłem się, jak zwykle, kiedy Louis używał przeciw mnie takich tekstów. Liam podszedł do nas, patrząc na kieliszek w mojej dłoni. - Louis chce mnie upić i uwieść - oskarżyłem szatyna.

- Nie wyglądasz jakbyś był do czegokolwiek zmuszony - parsknął Payne, patrząc na naszą dwójkę. - Możecie już iść do siebie?

- Dlaczegoż tak ci na tym zależy? - wręcz zachichotałem, kładąc wolną dłoń na karku Louisa i zacząłem bawić się kciukiem w okół jego wystającego barku.

- Ponieważ chcę zrobić sobie jedzenie, a zagradzacie mi właśnie chlebak - burknął i cholera, dopiero teraz zwróciłem na to uwagę.

- Myślałem, że po prostu wyczuwasz to napięcie między nami i nam zazdrościsz, ponieważ twój ukochany wyjechał w delegację - zaśmiał się Louis, pomagając mi zejść z blatu.

- Nie jestem jebanym zwierzęciem tak jak wy, dam sobie radę - przewrócił oczyma. - Już w gorszych sytuacjach byłem jesli o brak seksu chodzi.

- Proszę cię, Liam - Louis pokręcił głową, biorąc butelkę w dłoń. - Ty nie jesteś zwierzęciem? Jestem pewien, że ty i Zayn nie potraficie wytrzymać bez siebie dłużej niż tydzień.

- Potrafimy! - niemalże się oburzył, marszcząc przy tym brwi. - Naprawdę!

- Nie rozśmieszaj mnie, braciszku - drażnił się Louis.

- Czy wy teraz zamierzacie kłócić się o swoje chcice łóżkowe? - uniosłem wysoko brwi, drapiąc Louisa po plecach. Parsknąłem śmiechem, gdy usłyszałem ich zsynchronizowane "tak!". - Możecie zrobić to później. Obiecałeś mi, że zrobimy sobie maraton "Szybkich i wściekłych" - zwróciłem się do Lou.

- Szybki i wściekły to może być jego... - jednak Liam nie zdołał dokonczyc, ponieważ Louis mocno kopnął go w piszczel.

Obserwowałem jak Liam wykrzywia się z bólu i właściwie chciałem mu jakoś pomóc, ale Louis powiedział, że nic mu nie będzie i powinniśmy już iść na górę.

- A rozstawimy sobie nowe świeczki, które kupiłeś? - spytałem błagalnie. - Skoro już mamy wino...

- Pewnie, skoro aż tak zależy ci na romantycznej atmosferze - poruszył figlarnie brwiami, podszczypując mój tyłek.

- Nie robimy często typowo związkowych rzeczy, a dzisiaj mam naprawdę nastrój do tego.

Wszedłem do sypialni, odkładając kieliszek na szafkę nocną. Louis zniknął w łazience, gdzie trzymał swoje świeczki. Kiedy wrócił, rozstawił je dookoła łóżka, a ja sięgnąłem po zapalniczkę, leżącą na komodzie i je zapaliłem.

- Jak któraś się przewróci i przez to coś się podpali powodujac pożar, jeśli nie umrzemy w płomieniach i tak zginiemy z rąk Liama - ostrzegl.

- Zabrzmiało okropnie - posłałem mu małe spojrzenie, zapalając już ostatnią ze świeczek. - O której zaczyna się pierwsza część? - spytałem. On spojrzał na zegarek na swojej dłoni odpowiadając, że powinniśmy włączyć telewizor za dziesięć minut. Zajął miejsce na łóżku zaraz obok mnie.

- Chcesz coś przegryźć do filmu już? - zapytał, niezbyt wygodnie się układając obok. - Mogę po chipsy zejść jakieś albo popcorn.

- Wyjątkowo nie mam na nic ochoty - wzruszyłem ramionami, kładąc dłoń na jego torsie. - W dodatku nie powinienem się zapychać przed kolacją i ty również.

- Nie trzeba jeść kolacji. - wzruszył ramionami, mocniej przyciagając mnie do siebie. - Sam wiesz, śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację oddaj wrogowi.

- Kto tak mówi? - zmarszczyłem brwi, gdy on sięgnął po swój kieliszek, więc uczyniłem to samo, na moment się od niego odrywając.

- Jest przecież takie powiedzenie - wzruszył ramionami i przewrócił oczyma. - Nie wiem jakim cudem go nie słyszałeś.

- Naprawdę go nie słyszałem - szepnąłem, zamaczając usta w alkoholu. Rozejrzałem się wokoło, uśmiechając na ten romantyczny widok świec i naszych nóg, niemalże położonych na sobie. - Nie uważasz, że cała prawda, jaką mi dzisiaj wyjawiłeś nas do siebie zbliżyła? - spytałem delikatnie. - Teraz jeszcze bardziej myślę o tym, że muszę być blisko ciebie.

- Wiesz, nie narzekam, bo mi przynajmniej cieplutko - zachichotał.

- Właśnie zaczęło sie lato. - prychnąłem. - Wkrótce już totalnie znienawidzisz ciepło.

- Wcale nie. Oddałbym wszystko za to, by lato trwało wiecznie - pogłaskał moje włosy. - To zima jest zła. Jest taka brzydka... i smutna. Jest... pusta.

- A tam, pierdolisz. - burknąłem, machając na niego ręką. - Wolałbym już by zima trwala cały rok jeśli to oznacza brak lata.

- Czy to pierwsza rzecz, z którą się nie zgadzamy? - Louis uniósł brwi, wciągając moje udo na swoje biodro. - Pora roku? Poważnie, Hazza?

- Zima jest super! Ja bardzo lubię taki chłodny wiaterek - uśmiechnąłem się rozmarzony. - Ostrzegam, że potrafię w zimę wietrzyć nawet pół dnia do momentu, w którym pokój nie jest cały wychłodzony.

- Cóż za dziwny zwyczaj - oparł się na łokciu, wycierając kącik swoich lśniących warg. Zamrugałem niewinnie, wpatrzony w jego twarz. - Coś nie tak? - spytał, krzywiąc się pod moim czujnym spojrzeniem.

- Oh, wręcz przeciwnie - odparłem, nachylając się by pocałować go. - Lubię na ciebie patrzeć, to coś dziwnego?

- Nie, prawdopodobnie nie - uśmiechnął się, oblizując dolną wargę. - Po prostu jesteś tak blisko... to zazwyczaj ja cię obserwuję - uśmiechnął się z czułością.

Zaśmiałem się ponownie nim nie wpiłem się w jego wargi, obejmując dłońmi kark szatyna. Uśmiechnął się słysząc jego głośne westchnięcie. W którymś momencie Louis na oślep chwycił nasze kieliszki, o mało nie wylewając trochę trunku z wysokich naczyń kiedy odłożył je na szafkę, wówczas przyciągając mnie sobie jeszcze bliżej. Położył dłoń na moim kolanie.

Napierając językiem na moje podniebienie, wiercąc się na materacu w końcu zakluczował mnie, opierając swoje krocze o moją pachwinę. Byliśmy dociśnięci do siebie w każdym możliwym skrawku naszych ciał, całując się i dotykając coraz żarliwiej. W pewnym momencie, dłoń szatyna odnalazła moje kręgi, muskając me ciepłe plecy dłońmi. Odchyliłem się tylko na moment, by spojrzeć w jego oczy. Louis nie czekał dłużej niż ułamek sekundy. Ponownie zmiażdżył moje wargi, tym razem nie mając dla nich litości. Nasze zęby się o siebie otarły w zgrzycie. Całował mnie tak, jakby chciał zmiażdżyć moją szczękę. Przycisnął dłoń do mojego biodra, trzymając je w miejscu. Przysunął się jeszcze mocniej mnie; dopiero chwilę po tym zrozumiałem, że się o mnie bezwstydnie otarł, przewracając mnie na plecy.

Sapnąłem, kompletnie już w tym momencie nie pamiętając o maratonie filmowym jakiego wyczekiwałem. Przez kolejne ruchy naszych ust jedynie napawać się dotykiem chłopaka nim sam zacząłem wystawiać swą miednicę naprzeciw jego. Moje ruchy działały instynktownie, kiedy Louis kładł się na moim ciele, żeby trzymać moje biodra. Jakby chcąc nadać im bardziej regularny rytm, pomagał mi robić to w bardziej właściwy, mniej niechlujny sposób. Szybko załapałem o co chodzi, kręcąc swoimi biodrami. Dyszałem naprzeciw jego warg, co jakiś czas skomlając.

- L-Louis... - wymamrotałem dużo słabszym niż poprzednio głosem imię chłopaka, równocześnie wbijając mocno palce w jego kark.

- Podoba ci się? - wychrypiał, przysysając się do mojego obojczyka, wcześniej ciągnąc mój i tak głęboki dekolt w dół. Niezdolny do odpowiedzi, jęknąłem tylko głośniej. Pierwszy raz zupełnie nie przejmowałem się, że ktoś może nas usłyszeć. Z resztą ściany były grube.

- Mam przestać?

Nie wiem czy Harry chce by Louis przestał, ale ja przestanę w tym momencie ;)))

Wybaczcie opóźnienie, zapomniałam kompletnie, że wczoraj miał być rozdział sksksksk

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro