#1
Chcę widzieć komentarze!!
Louis' POV
- Skończ już bezsensownie pieprzyć, Liam, błagam! - wymachnąłem dłonią w powietrze, o mało przez przypadek nie trącając dłonią szklanki z poranną, niedopitą kawą, która leżała na blacie kuchennym. Krzątałem się po mieszkaniu, nie mogąc nigdzie znaleźć cholernego kluczyka. W dodatku mój brat tak niemiłosiernie mnie wpienił ze swoim zapieprzającym głosem w słuchawce telefonu. – Jeśli powiedziałem, że mam plan, wiesz co to oznacza. Nie będę uwijać się z tym długo, załatwię tę sprawę w niespełna cztery dni. Muszę tylko zyskać trochę więcej jego zaufania. Czuję, że dzieciak jest naiwny i zburzenie jego murów nie zajmie długo.
- Sam przecież mowisz, że jest upartym, zakochanym w pieniądzach gnojkiem. - odparł z niezrozumieniem.
- Bo jest. - zgodziłem się. - Ale... po prostu zaufaj mi, Li, rozmawiałem z nim i widzę jaki to jest typ.
- I jaki to jest kurwa typ, co? Jest tak samo zepsuty jak jego ojciec i puszczalska matka. Jest pewnie małą dziwką. Myślisz, że to przeszło w genach? - drwił.
- On nie wygląda na takiego, który by się puszczał, albo krzywdził ludzi dla przyjemności, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. - przyznałem. - Jest zbyt miękki.
– Ale jego dupa może być ze skały, jeszcze ci udowodnię, że jest puszczalską glizdą. – prychnął, a ja miałem tego powoli dość. Dwoma palcami ściskałem nasadę nosa, krocząc do telewizora, na którym leżał pęczek kluczy. – Zapieprzaj teraz do niego.
- Jesteś taki wkurwiający. - przewróciłem oczami, a mój przygłupi brat zacmokał do telefonu nim rozłączyłem się, wsuwając następnie komórkę do kieszeni. – Jestem gotowy, złotko. Ciekawe gdzie się chowasz. – ruszyłem na korytarz, odnajdując jedne z moich butów. Jak na zawołanie otrzymałem wiadomość.
Zdecydowałem, że sprawdzę treść na dworze, wiedząc, że jej nadawcą musi być Malik. Po zarzuceniu na siebie również płaszcza oraz szalu, zszedłem po schodach kamienicy na dół, odblokowując telefon, by odczytać wiadomość.
"Harry idzie w stronę placu budowy."
Uśmiechnąłem się pod nosem, postanawiając podjechać samochodem pod plac. Tam zostawię auto i zacznę swoją słodką zabawę. Szybko wystukałem odpowiedź, wysyłając ją Malikowi.
"W co jest ubrany?"
Na odpowiedź nie musiałem czekać długo.
"A co, chcesz sobie zwalić w krzakach? Lmao, ma na sobie zajebiście dużą, pikowaną, czarną kurtkę i spodnie w tym samym kolorze."
"On jest ładniutki. Miałbyś coś przeciwko?"
Zadrwiłem, odpalając silnik, uśmiechając się cynicznie i zaśmiałem się odczytując tylko krótkie "Pedał." w odpowiedzi. Pokręciłem głową, wyjeżdżając spod tego wielkiego, paskudnego apartamentu.
Dojechałem na niedokończony plac, na którym prowadzone były jakieś konkretniejsze roboty w przeciągu zaledwie pięciu minut i po zaparkowaniu auta w miarę daleko, wysiadłem, kierując się pieszo w strone gęstych zarośli. Rozglądałem się subtelnie, by nie stwarzać podejrzeń. Sprawa wyglądała dziwnie, nikt tędy nie chodził, a drogi były zamknięte. Po co więc Harry pakował się w to gówno?
Powoli zaczynałem się frustrować, kiedy nie mogłem go namierzyć. Nie wiem, ile tak szedłem przed siebie, ale po pewnym czasie spostrzegłem, że nie mam pojęcia, gdzie się znajduję. Na całe szczęście zobaczyłem wchodzącą na ścieżkę postać, wyglądającą jak Harry. Dlatego ponownie skryłem się bardziej w krzkach, by nastolatek na pewno mnie nie dostrzegł. Uśmiechnąłem się zwycięzko rozpoznając kurtkę wspomnianą przez Zayna.
Charakterystyczne słuchawki w jaskrawym kolorze mogłem dostrzec nawet z tej odległości. Skrzywiłem się, wiedząc, że muszę się do niego nieco zbliżyć jednocześnie pozostawając niezauważonym. Kucając odrobinę, aby na pewno pozostawić swoją potarganą czuprynę schowaną, zrobiłem kilka kroków do przodu, oglądając chłopaka zza liści.
- Kto by pomyślał, że będę skakał za tym gówniarzem jak jakaś zagubiona sarna. - sarknąłem pod nosem, opierając się o pień. Chłopak nie mógł mnie usłyszeć. Zauważyłem nawet, że jego krok stał się powolniejszy. Nasłuchiwałem przez chwilę uważnie, bowiem mogło mi się wydawać, ale czy on zaczął nucić?
Uśmiechnąłem się delikatnie, niemalże z rozczuleniem rozpoznając, że jego głos nucił melodię jednej z popularniejszych piosenek - Mariah Carey. Artystki, o której słuchanie bym go nie podejrzewał.
– Jak uroczo... – pokręciłem głową, zauważając, że jego dłoń fruwa w powietrzu podrygując w rytm.
- No, I can't forget tomorrow, when I think of all my sorrow. When I had you there, but then I let you go. - uniosłem brew, kojarząc tę piosenkę. Nie przewidywałem, że Harry ma talent muzyczny, nawet jeśli śpiewał niewyraźnie i cicho. - And now it's only fair that I should let you know, What you should know.
Kucając, podparłem dłoń na łokciu, z zaciekawieniem wsłuchując się w głos chłopca, który był, cholera, naprawdę dobry. Mimo swego młodego wieku, Harry dysponował bardzo głębokim i wyjątkowo męskim głosem. Kiedy moja lewa stopa osunęła się w dziwny sposób ślizgając po powierzchni, spostrzegłem błoto, w jakie wpadła zewnętrzna krawędź mojego buta. Wytrzeszczyłem oczy, przez moją nieuwagę wywołując trzask kilku gałęzi, na jakie nadepnąłem. Cichy śpiew ustał, a sylwetka Stylesa spięła się, zatrzymując krok. Dosłownie położyłem się na ziemi, na tę krótką chwilę nie zwracając uwagi na to, że własnie brudzę swój ukochany (i drogi) płaszcz. Serce waliło mi jak młotem, a dodatkowo ograniczona widoczność nie pomagała.
Kątem oka dostrzegałem, jak Harry odwraca się, zdejmując z uszu słuchawki. Odchrząknął całkiem głośno, odwracając się na pięcie i przyspieszył tempa. Odetchnąłem z ulgą, patrząc na swoje dłonie, wgniecione w ziemię. Westchnąłem, niepewnie, bardzo cicho podnosząc się z ziemi i postanowiłem truchtem podążyć za nim, a następnie wyprzedzić go, by ponownie z nim porozmawiać. Biegłem pomiędzy krzakami, zbaczając na drugą ścieżkę, która była nieco węższa i wyboista. Harry ani na chwilę nie odwracał się, ani nie rozglądał, idąc twardo przed siebie. To ułatwiło mi znacznie robotę. Wybiegłem na asfaltową dróżkę, machając do niego.
- Harry, cześć! Tu jestem! - zawołałem, truchtając do niego. - Musisz mi pomóc. Wyszedłem na spacer i nie mogę znaleźć drogi do centrum. - złapałem go pod łokciem, patrząc w zielone tęczówki, w których kryło się wiele emocji.
- Um... - w normalnych okolicznościach zapewne od razu, by mnie od siebie odsunął, lecz mogłen wyczuć, jak w dalszym ciagu był spięty. - Ok, pomogę ci.
- Coś się stało?
- Nie, nie. Wyszedłem na spacer i źle się poczułem. - poczerwieniał, wzdychając. Zdjął słuchawki, a muzyka ucichła. Czy ja naprawdę dobrze widzę, że Harry Styles się zarumienił? Przygryzłem wargę, pozwalając sobie na bezczelne wpatrywanie się w chłopaka, który wzrok miał utkwiony przed sobą. Cholera, byl naprawdę piękny, slodki i taki... rozkoszny.
- Na pewno jest w porządku? - ścisnąłem jego ramię, obserwując róż rozpływający się nad jego kośćmi jarzmowymi. Zauważyłem, że włosy chłopaka są całkowicie rozpuszczone. Wydawały się nieco dłuższe i wpadały w jego lewe oko. Chłopak wyglądał na zagubionego, przez chwilę zrobiło mi się go trochę żal.
- Tak, na pewno. - odpowiedział dużo bardziej niemiłym tonem i miałem wrecz ochotę westchnąć z ulgą przez powrót "starego Harry'ego". - Wrócę do domu i na pewno poczuję się lepiej.
- Najpierw musisz mi wskazać drogę do centrum. Możemy iść razem. - swoim tonem przekazałem, że to wcale nie było pytanie. Pociągnąłem go za jego dużą, zimną dłoń, ciągnąc przed siebie. - Czego słuchasz, Harry?
- Mariah Carey w tym momencie. - odparł, gdy w drugą dłoń wziąłem jego nauszniki i założyłem na głowę udając zdziwienie po usłyszeniu utworu.
- Nie znam jej piosenek, ale chyba... jest fajna. - posłałem mu spojrzenie, a on zerknął na mnie wymownie, śmiesznie reagując na to, że nie słuchałem nigdy autorki piosenki. - Trochę nie moje klimaty, Curly.
- To jest największa artystka muzyki R&B, ignorancie. - prychnął, wyszarpując rękę z mojego uścisku. - A ty czego niby słuchasz? Pewnie jakiegoś wieśniackiego trapu.
- Nie słucham muzyki prawie w ogóle. Wolę oglądać filmy albo seriale. Kryminały. - mrugnąłem, posyłając mu oczko, nie puszczając z uchwytu wiotkiego nadgarstka. Harry na ten gest zmarszczył lekko brwi. Czy nikt z nim nigdy nie kokietował?
- To się lecz. Jak można żyć z taką małą ilością muzyki? - wymamrotał, a ja wybuchłem śmiechem.
- Mój brat i znajomi mówią mi to bardzo często.
- Kolejny raz wspomniałeś o swoim bracie. - nagle, wykazując się jakąś pieprzoną bipolarnością, entuzjazm słyszalny w jego głosie przyczynił się również do blasku w zielonych oczach. - Jak to jest, wiesz, mieć brata? Jest starszy czy młodszy?
- Młodszy niby tylko o rok, a wkurwiający niemożliwie, nie polecam. - burknąłem, przewracając oczyma. - Chociaż zapewne nawet jeśli byłby starszy, nic by się w tej kwestii nie zmieniło.
- Ale nie jesteś sam. Mieszkacie razem? Ile masz lat?
- Skąd u ciebie nagle taki bogaty słowotok? - zakpiłem, nagle się zatrzymując. Ten chłopak stawał się coraz bardziej dziwny, ale przy tym mnie intrygował. Chciałem poznać wszystkie jego tajemnice, nie miejsce zamieszkania i wiadomości o rodzinie - to wiem. Chciałem poznać jego.
- Po prostu ja nie mam nikogo tak bliskiego i jestem ciekawy... - przyznał lekko speszony, czym wywołał u mnie uśmiech.
- Tak, mieszkamy razem i mam dwadzieścia dwa lata, w grudniu dwadzieścia trzy.
- Jesteś stary. - skwitował łagodnie, na co gwałtownie zassałem policzki. - Dlaczego wciąż ze mną rozmawiasz, oprócz faktu, że się zgubiłeś?
- Lubię rozmawiać z ładnymi chłopcami. - uśmiechnąłem się znaczaco, obserwując z satysfakcją jak mocno go zawstydziłem.
- Mam siedemnaście lat. - przysłonił swoją twarz kapturem kurtki. Uśmiechałem się przez chwilę jak szaleniec.
- Aż tak stary to nie jestem przecież. - objąłem go w pasie. - Możesz być spokojny, bo nie dam ci żyć tylko do jednego wyjścia na obiad. - skłamałem.
- Co? - wyrwał się subtelnie spod mojego ramienia. Założył ręce na piersi, krzyżując ramiona i stanął na środku drogi jak księżniczka dramatu, patrząc na mnie dociekliwie. - Nawet cię nie znam. Nie wiem jakie masz intencje i czy mnie nie zranisz!
Zranić to ja mógłbym najwyżej ten zgrabny tyłek, pomyślałem z niewinnym uśmiechem. - Wszystkich kolegów tak spławiasz?
- Nie mam kolegów. - bąknął, mierzwiąc swój rękaw w ogromnej dłoni. - Naprawdę myślałeś, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach chciałby ze mną rozmawiać?
Na chwilę umilkłem patrząc zdezorientowany na wyraźnie bardziej w tej chwili przygnębionego nastolatka. Że jak? - Nikt nigdy nawet nie próbował cię poderwać?
- Ludzie unikają mnie jak ognia. - wyznał niemrawo i nie czekając na mnie, znów ruszył przed siebie. Musiałem znowu podbiec do nastolatka. Jego kroki były ogromne! Jednak nie chciał mnie spławić, bo znów się odezwał. - Jesteś tu zbyt krótko, nic o mnie nie wiesz.
- Nie możesz wszystkich od siebie tak odpychać, wiesz? - uniosłem brew do góry, kładąc dłoń na jego barku. - Jeśli aż tak się boisz, możemy sie spotkać gdzieś w miejscu publicznym. Tam na pewno cię nie porwę. - parsknąłem. Oh, ironio.
- Jesteś coraz dziwniejszy. Pojawiasz się tak nagle i zapraszasz mnie gdzieś? - uniosłem brwi. - Jesteś na pewno taki jak wszyscy.
- Oh, Boże. - westchnąłem nie wierząc do czego byłem zmuszony, gdy wziąłem chłopaka za rękę i uklęknąłem przed nim. - Harry Stylesie, by zgarnąć serce me, na pizzę musisz dać wyciągnąć się. Zgódź się więc proszę rychło, bo wiatr piździ mi w karczycho.
- Jesteś gorszym poetą niż ja matematykiem, a musisz wiedzieć, że naprawdę nie ogarniam matematyki. W ogóle. - parsknął, wkładając dłonie do kieszeni. - Moi rodzice się nie zgodzą.
- Oni nie muszą o tym wiedzieć... - mruknąłem cicho, patrząc na niego z klęczek. - Zawsze słuchasz tego, co każą ci rodzice?
- Nie mam innego wyjścia jeśli chcę mieć dach nad głową. - zburzył swoją ułożoną grzywkę dłońmi. Podał mi rękę, bym mógł bezpiecznie wstać. - Mówię ci zbyt wiele. Nie umiem rozmawiać z ludźmi!
- Ja tu wymyśliłem dla ciebie na spontanie wierszyk, brudząc przy tym spodnie, a ty nawet nie spróbujesz? - udałem, że właśnie złamał mi serce.
– Jaki jest twój cel? Nawet nie jestem dla ciebie miły! – machnął dłońmi w powietrzu.
- Ja tam liczę najpierw na wspólne wyjście. Dzieci i ślub dopiero za kilka lat. - machnąłem ręką, starając się nie wybuchnąć śmiechem na widok miny Harry'ego.
- Skąd w ogóle podejrzenie, że mógłbym być gejem?
Kiedy wyszliśmy z leśnej ścieżki, Harry prowadził mnie przez kawałek miasta.
- Gdybyś był hetero od razu byś mnie pogonił i zwyzywał od pedałów, lub po prostu grzecznie odmówił. - wzruszyłem ramionami.
- Gdzie i o której? - miałem ochotę westchnąć z ulgą, kiedy w końcu zgodził się, mówiąc przeciągle. Uśmiechnąłem się dumnie, jednak kiedy uchyliłem wargi, ponownie zabrał głos. - Albo nie. - uniósł dłoń w górę - Zrobimy to na moich warunkach.
- Ohoho! - zawołałem. - Widać od razu, że natrafiłem na prawdziwą księżniczkę, a więc słucham, Harrieto!
- Jeśli zależy ci na pizzy możemy pójść tam. - wskazał oświetlony naopodal budynek. - Drogę do tego miejsca ci już wskazałem, mam nadzieję, że ją zapamiętasz. Przyjdę tam jutro o siedemnastej i jeśli cię nie będzie, wyjdę. Nie będę czekał.
- Przyjdę na pewno przed czasem. - zapewniłem, biorąc ponownie jego dużą dłoń w swoją i pocałowałem szarmancko jej wierzch. Harry wyglądał na skołowanego, rozchylając wargi. Ulokowałem na nich swój wzrok, w pełni skupiając go pierwszy raz w życiu na równych, pulchnych liniach. Oblizałem lubieżnie usta, wyobrażając sobie nagle, jak te ślicznie wyglądałyby na moim...
- Czyli trafisz na pewno jutro na czas? - zapytał.
- Będę tam przed tobą.
- Gdzie mieszkasz? - jego ochrypły głos brzmiał poważnie, ale szybko pozbył się chrypki, kaszląc delikatnie w drugą dłoń. - Ja, um, idę w prawo.
- Dokładnie po przeciwnej stronie niż tą, w którą idziesz ty. - odparłem. - Jeśli będziesz chciał, kiedyś cię tam zaprowadzę.
- Kiedyś. Może. Muszę iść, mam korepetycje za piętnaście minut. - stwierdził z lekka przerażony po sprawdzeniu godziny na swoim telefonie. - Przepraszam. Jeśli teraz nie pobiegnę, spóźnię się.
- Leć, młody, już odliczam minuty do jutrzejszej randki! - zawołałem za chłopakiem, który odwrócił się na chwilę w moją stronę, z czerwonymi policzkami mamrocząc podziękowania.
Chłopak zaczął truchtać, znikając za wysokimi winoroślami. Uśmiechnąłem się chytrze do samego siebie, podskakując w miejscu, kiedy obok mnie podjechał samochód, wydając z siebie piskliwy dźwięk klaksona. Przewróciłem oczami, za kierownicą widząc mulata. Szczerzył się szeroko w najgłupszym możliwym uśmiechu, wyraźnie mając ze mnie konkretny ubaw co okazał od razu po tym gdy wsiadłem.
- Nie wierzę, że aż tak się starasz dla tego gówniarza.
- Widziałeś wszystko? - zapiąłem swój pas, odchylając się do tyłu. Wygodnie oparłem się o fotel, poprawiając włosy. - Spodnie mi zmokły.
- Co ty takiego mu mówiłeś na tych kolanach? - parsknął, a gdy wyrecytowałem mu swój wierszyk, mulat o mało nie popłakał się ze śmiechu.
- Wyrecytowałem wiersz, zapraszając go na randkę. - uśmiechnąłem się. - On jest zupełnie inny niż mogliśmy się wszyscy spodziewać, wiesz? Żal mi go.
- W jakim sensie?
- On nie ma wcale tak wesołego życia jak możnaby pomyśleć. Nie jest lubiany w szkole i wygląda też na niezbyt kochanego przez rodziców...
- To wcale nie jest takie zaskoczenie. Jego starych praktycznie nie ma w domu. Ale na pewno opamiętają się, gdy zrealizujemy plan. - ruszył z piskiem opon. - To już jutro, stary.
- Spokojnie, zaczyna mi powoli ufać. - uśmiechnąłem się półgębkiem. - Więc słuchaj...
I zacząłem opowiadać.
Co sądzicie jak na razie? Kolejny rozdział w piątek x
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro