9. Zbiera ci się, Blake.
Kolejny tydzień minął bardzo szybko, głównie dlatego, że pojawiło się kilka egzaminów po drodze, więc nie było za bardzo czasu na imprezy i wychodzenie ze znajomymi. Okej, może czas był, ale po całym dniu nauki czy innego załatwiania spraw nie miałam nawet najmniejszej siły, żeby cokolwiek robić. Po prostu jak mucha padałam na łóżko i zasypiałam w maksymalnie dwie minuty, a to nowość. Zazwyczaj miałam problemy z zasypianiem. Ten głupi biznes naprawdę mnie wykańcza. To, ile nauki miałam na głupią ekonomię, to jakieś jedno wielkie nieporozumienie. Oczywiście myślałam o tym, żeby pouczyć się z Collinsem, ale byłam na dziewięćdziesiąt osiem procent pewna, że z tej nauki nie byłoby nic.
Dzisiaj jest czwartek, a ja stwierdziłam, że pieprzę to wszystko i zaczynam swój weekend od tego właśnie dnia. Zasługuję na porządną przerwę po tych wszystkich egzaminach. Mój mózg nie nadąża za rzeczywistością.
Przekręciłam się na bok aby sięgnąć po mój telefon, który zawibrował kilka minut temu, ale byłam zbyt leniwa żeby od razu się po niego ruszyć. Przesunęłam palcem po ekranie, a na moje usta wpłynął delikatny uśmiech.
Od: Collins
głodna?
Przygryzłam wargę, bo między nami było ostatnio naprawdę dobrze.
Do: Collins
zawsze
Wysłałam wiadomość, a potem znów odkłożyłam telefon na stolik. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się niczym kot. Później podeszłam do szafki i wzięłam z niej moją szczoteczkę i pastę, następnie udając się do łazienki. Akademik był praktycznie pusty, bo ludzie albo byli na zajęciach, albo wyjeżdżali na weekend do rodziny. Po drodze do łazienki ziewnęłam jakieś trzy razy oraz jeszcze kilka podczas mycia zębów. Serio, była jakoś piętnasta, a ja czuje się jakby była noc. Po wykonaniu czynności wróciłam do pokoju, gdzie znów rzuciłam się na łóżko. Boże, tak strasznie nic mi się nic nie chciało. Wzięłam telefon do ręki żeby sprawdzić, czy Collins mi coś napisał. Jednak ekran pozostawał pusty. Dokładnie dziesięć sekund później usłyszałam pukanie do drzwi, dlatego wstałam, aby je otworzyć.
- Blake - blondyn kiwnął głową, przygryzając swój kolczyk w wardze.
Miał na sobie czarne spodnie i w tym samym kolorze bluzę z małym logiem adidasa z lewej strony. Spojrzałam w górę, co dla Collinsa mogło wyglądać jak zirytowanie, jednak ja pomyślałam w głowie „Dobra robota, Boże".
- Czego dusza pragnie? - zapytałam znudzona, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
Chłopak przecisnął się obok mnie, więc zamknęłam drzwi z cichym „okej" i obróciłam się w jego stronę. Położył na stole siatkę, której wcześniej nie zauważyłam i wypakował z niej dwa tekturowe opakowania z makaronem. Cholera, jak go tu nie wielbić.
- Dobra, przyznaj się. Czego chcesz? - skrzyżowałam ręce na brzuchu i podeszłam bliżej niego.
Blondyn wyprostował się, po czym znalazł się bardzo blisko mnie, wsuwając ręce do kieszeni spodni.
- Dlaczego miałbym czegoś chcieć? - zapytał podejrzliwie, a ja zmrużyłam oczy.
- Hm - przejechałam językiem po moich zębach, jednocześnie starając się go rozgryźć.
- Nie wierzysz w to, że potrafię być po prostu miły? - uniósł wysoko brew, mierząc mnie spojrzeniem.
- Cóż.. - odchrząknęłam - nie, raczej nie.
- Auć, Blake - wyjął rękę z kieszeni, a później umieścił swoją dłoń na klatce piersiowej, udając urażonego.
- Dobra, shh, daj mi moje jedzenie - przeszłam obok niego z uśmiechem na ustach, a później wzięłam jedno opakowanie i pałeczki.
- Dziękuje ci najwspanialszy facecie na ziemi, że przyniosłeś mi jedzenie, jesteś cudowny - zaczął mówić wysokim głosem, próbując w jakiś sposób odegrać scenę, na jaką liczył z mojej strony.
- Collins, do kogo ty teraz mówisz? - zapytałam, robiąc zdezorientowaną minę, a potem ruszyłam brwiami i zabrałam się za moje jedzenie. Cholera jaki ten makaron jest pyszny.
- Zbiera ci się, Blake - ton jego głosu znacznie się obniżył, a ja absolutnie to uwielbiałam.
Przez następne dziesięć minut jedliśmy i rozmawialiśmy na temat ostatnich egzaminów, a raczej o tym ile teraz możemy opuścić ćwiczeń i wykładów, żeby nie wylecieć i zdać semestr. Później zdecydowaliśmy się coś obejrzeć i w końcu padło na Dom z Papieru. Już dawno skończyłam to oglądać, ale było mi wszystko jedno, bo i tak zamierzałam spać. Byłam kurewsko zmęczona i najedzona.
Blondyn ustawił laptopa na biurku, które odrobinę przesunął, żeby wygodnie nam się oglądało. Ułożyliśmy się na moim łóżku, wcześniej tworząc sobie wygodne oparcie z poduszek. Przez pierwsze pięć minut normalnie siedziałam i oglądałam, ale później robiło się to coraz cięższe. Zapach jego wody kolońskiej drażnił moje nozdrza, co tylko zaburzało moją koncentrację. Nie wspominając już o cieple, jakie od niego biło. W mojej głowie pojawił się pewien pomysł. Toczyłam w niej zawziętą bitwę z samą sobą, aż w końcu podjęłam decyzję.
- Pieprzyć to - powiedziałam nagle, a potem znacznie się obniżyłam, wtulając się w tors Collinsa i przerzucając nogę przez jego ciało. A potem zamknęłam oczy.
Objął mnie ramieniem, a swoją dłoń ułożył na moim udzie i przysięgam, że nie doznałam w życiu niczego lepszego, niż to.
- W końcu - powiedział wzdychając.
- Co? - zmarszczyłam brwi.
- W końcu mam cię blisko siebie - powiedział trochę ciszej, całując moją głowę.
Uśmiechnęłam się pod nosem, jeszcze bardziej i mocniej się w niego wtulając. Postanowiłam jednak nic na to nie odpowiadać. Już wystarczy, że z dnia na dzień pokonuję swoje mury, które tak zawzięcie stawiałam, żeby się od niego odciąć.
***
- Pobudka frajerzy, lecimy na imprezę! - krzyk, który rozniósł się po pokoju dosłownie zranił moje uszy.
Uchyliłam lekko powieki, jednak moim oczom ukazał się jedynie czarny materiał. Zanim złapię kontakt z rzeczywistością, to jeszcze trochę potrwa.
- Z tobą jest coś ewidentnie nie tak, Black - usłyszałam zachrypnięty głos blondyna, a coś w moim brzuchu się ścisnęło. Słodki Jezu.
- Albo mi się wydaje, albo masz miejsce do spania Collins. Jednak skoro już tu jesteś, to pogódź się z panującymi tu warunkami. Raz, dwa, trzy! - Meredith najwyraźniej się spieszyło, co mogłam stwierdzić po stukocie jej butów po całym pokoju. Nie wiem, nie otworzyłam jeszcze oczu.
- A więc tak ci się tu żyje, hm? - blondyn zwrócił się do mnie, a ja jęknęłam niezadowolona, kiedy próbował wstać.
- Minuta - zatrzymałam go, zaciskając palce na jego bluzie.
- Ruchy, bo się spóźnimy - dziewczyna siedziała przy toaletce i poprawiała makijaż.
Teraz już wiem, bo otworzyłam oczy.
- Jeszcze słowo Mer, a wylecisz przez okno - warknęłam. - Co to w ogóle za impreza? Nie chce mi się na nią iść.
- Chce ci się - powiedziała to bardzo szybko, albo mój mózg dalej się zacinał.
Nienawidzę, kiedy ktoś wybudza mnie ze snu. Jednak muszę przyznać, że czuję się teraz dosyć wypoczęta. To była jedna z lepszych drzemek w tym sezonie i uwielbiam to.
- Mogę iść w piżamie? - zapytałam z nadzieją, ale niemal od razu zostałam uciszona przez chłopaka.
- Nie. Idziesz w spodniach i golfie - stwierdza, a ja przewracam oczami.
- Może jeszcze do tego założę swój pas cnoty i przykuje się do ciebie kajdankami? - prychnęłam, a potem podniosłam się na łokciach, posyłając mu spojrzenie.
- Po pierwsze, obydwoje dobrze wiemy, że nie masz żadnego pasa cnoty, a jeśli chodzi o te kajdanki, to mogę mieć kilka pomysłów - blondyn zaczął bawić się kolczykiem w wardze, a ja patrzyłam na niego wrogo spod wachlarza rzęs.
- Jesteście obrzydliwi - Meredith zaczęła wydawać dziwne dźwięki, więc walnęłam ją poduszką w głowę, a brunetka zaczęła się śmiać.
- Co to w ogóle za impreza? - zapytałam, a dziewczyna dziwnie na mnie popatrzyła.
- Zapomniałaś?
I na jej słowa już prawie zaczęłam panikować, bo cholera, nic nie przychodzi mi do głowy.
- Żartujesz. Przecież Alan ma dzisiaj urodziny - stwierdziła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, a ja uderzyłam się z otwartej ręki w czoło.
No jasne! Jak mogłam o tym zapomnieć? Przecież w kółko o tym rozmawialiśmy, a potem nadeszły te nieszczęsne egzaminy i to właśnie przez nie to zupełnie wypadło mi z głowy.
I później szybko wstałam z łóżka i podeszłam do szafy, gdzie zaczęłam przerzucać ubrania.
- Zobaczymy się na miejscu - usłyszałam głos Collinsa, na co rzuciłam krótkie mhm, jednak chłopak nagle znalazł się za mną i złożył pocałunek na moim policzku, przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
- Ugh, odsuń się, muszę znaleźć najbardziej dziwkarską bluzkę świata - powiedziałam, lekko się przy tym uśmiechając, bo wiem, że tym go zdenerwuję, chociaż wewnątrz krzyczałam ze szczęścia na jego cholernie uroczy gest.
- Spróbuj tylko - ostrzegł mnie, a potem wyszedł z pokoju.
- Okej. Co to było? - poczułam na sobie wzrok mojej przyjaciółki.
- Co? - mój wyraz twarzy pozostawał obojętny, podczas gdy wyjmowałam z szafy woskowe spodnie i w tym samym kolorze bluzkę z dekoltem w serek, który pokryty był koronkowym materiałem.
- Oj ty już dobrze wiesz co. Czy wy znów jesteście razem? - zapytała podekscytowana.
- Nie! - zaprzeczyłam szybko, posyłając jej spojrzenie. - Nie jesteśmy razem. Jesteśmy... - zastanowiłam się chwilę - po prostu w dobrym miejscu.
- Jasne, jasne - parsknęła - daję wam jeszcze maksymalnie trzy tygodnie. Albo w sumie dwa - wzruszyła ramionami.
- Nie przesadzaj - przewróciłam oczami.
Znowu czuję się jakbym przechodziła z nim tą początkową fazę, gdzie nic nie jest nazywane po imieniu i po prostu dobrze się ze sobą bawimy, w międzyczasie grając w tylko nam znane gierki. Podoba mi się to. Poza tym nie jestem jeszcze gotowa na to, żebyśmy byli razem. Dopiero co znów go odzyskałam. Nie chcę się spieszyć, bo co jeśli znowu się rozczaruję? Nie wiem, czy byłabym w stanie drugi raz znieść jakąkolwiek rozłąkę z tym blondynem.
- Ale nic nie jest stracone?
- Skończyłaś już? - zignorowałam jej pytanie - nie mamy dużo czasu.
Dziewczyna jedynie się zaśmiała, po czym zwolniła mi miejsce. Makijaż zrobiłam w jakieś dziesięć minut. Szybki korektor, puder, brwi, brązowo-złote powieki, rzęsy i czerwone usta. To ostatnie zawsze robię, kiedy totalnie się nie staram. Gdy ludzie widzą czerwoną szminkę to myślą sobie "Oh wow, ale się dziewczyna odstrzeliła", otóż nie. Później ubieram na siebie przygotowane rzeczy i przejeżdżam kilka razy prostownicą po włosach. Na ramiona zarzucam ramoneskę, a na stopy wciągam sztyblety.
- Gotowa - stwierdzam, patrząc z zadowoleniem na zirytowaną Meredith.
- W końcu - przewróciła oczami.
- Nie dramatyzuj, wychodzimy - pociągnęłam ją do wyjścia.
Brunetka zamknęła pokój, a później udałyśmy się do klubu, w którym miała odbyć się impreza. Całe szczęście, że to zaledwie kilka przecznic dalej. Nie będę musiała wydawać pieniędzy na taksówkę.
Jakieś dziesięć minut później wchodzimy do środka klubu. Bar tutaj jest cholernie długi, ale nie ma opcji na jakieś wolne przy nim miejsce. Są tutaj także jakieś cztery obszerne loże i kilka stolików. Ściany pokryte są białą cegłą, a reszta wyposażenia jest w czarno-szarych barwach. Klub był naprawdę ładny i zdecydowanie musiałam później dowiedzieć się jak się nazywa, bo przez to wszystko zapomniałam nazwy chociaż jeszcze kilka sekund temu patrzyłam na neonowy szyld.
- Jesteście! - nagle z tłumów wyłonił się Alan z wielkim uśmiechem na ustach.
- Wszystkiego najlepszego! - powiedziałam głośno aby przekrzyczeć muzykę, po czym przytuliłam się do chłopaka.
- Dzięki, Blake - szepnął mi do ucha, a chwilę później się odsunął, aby przyjąć życzenia od Mer. - Idźcie prosto do końca, a potem w lewo. Tam jest loża dla was, a ja lecę dalej - mrugnął do nas, po czym zmierzył w kierunku chłopaka, który wykrzyczał właśnie jego imię.
Podążyłyśmy instrukcjami bruneta, a ja zdałam sobie sprawę, że ten klub jest jeszcze większy niż myślałam. Gdy skręciłyśmy za rogiem, ukazało nam się kilka schodków, które musiałyśmy pokonać, aby znaleźć się na podeście. Były tam trzy loże, a przy jednej z nich już mogłam zobaczyć kilka osób z grupy w tym Jal i siedzącego obok niej Collinsa. Zamiast bluzy miał na sobie czarną koszulkę i jeansową kurtkę. Wygląda bardzo dobrze, ale jednak mógłby przestać śmiać się z czegoś, co mówiła mu Jal.
- Hej - przywitałyśmy się ze wszystkimi, zajmując miejsca w loży.
Oczywiście moja przyjaciółka lekko pchnęła mnie w stronę Collinsa, chociaż i tak miałam zamiar tam usiąść. Zdjęłam z siebie kurtkę, którą ułożyłam pomiędzy mną a Mer i skierowałam swój wzrok na stół. Były na nim trzy tacki, a w każdej po siedem kolorowych shotów.
- Widzę twój wzrok, Bella - usłyszałam rozbawiony głos Jal. - No dawaj, po trzy kieliszki na dobry start.
- Z wielką chęcią - uśmiechnęłam się do niej, a później razem wyzerowałyśmy shoty, wcześniej stukając się szkłem.
Czułam na sobie baczny wzrok Collinsa, ale postanowiłam to zignorować. W końcu kolorowe shoty wcale nie mają w sobie dużo wódki, więc myślę, że mogę ich dzisiaj wypić umiarkowanie dużo i będzie w porządku.
- Wiesz co, Blake? - usłyszałam jego głos tuż przy moim uchu - Jeżeli się dzisiaj upijesz, to chętnie to wykorzystam.
Poczułam dziwny skurcz w moim podbrzuszu, ale postanowiłam go zignorować, a jedynie popatrzyłam na chłopaka ze znudzonym wyrazem twarzy.
- Ah tak? W jaki niby sposób? - uniosłam prowokująco brew.
- Każdy możliwy. Niekoniecznie przyzwoity - spojrzał na moment na moje usta, a później oblizał wargę i uniósł jeden z kieliszków, którego zawartość zaraz znalazła się w jego żołądku.
Słodki Jezu spraw, żebym nie zrobiła dzisiaj nic głupiego. A przynajmniej skrajnie głupiego.
- Cześć wszystkim - usłyszałam znajomy głos, co sprawiło, że gwałtownie podniosłam wzrok na osobę, która stała przy loży.
Nie.
- Oh, a my się już znamy. Co za miła niespodzianka - uśmiechnął się szeroko, puszczając mi oczko.
- Co ty tu.. - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Alan to mój bardzo dobry znajomy - wzruszył ramionami. - Świętuję jego urodziny.
Mogłam poczuć jak Collins cały się spina, jednak pozostaje spokojny. To nie skończy się dobrze.
- Christopher, jak miło cię znów widzieć - zajął miejsce obok Meredith, a jego zadowolenie przebijało chyba wszystko. Co za idiota.
- Chciałbym powiedzieć, że z wzajemnością Wood, ale to byłoby kłamstwo - mówiąc to uśmieszek grał na ustach Collinsa, jednak jestem niemal przekonana, że to tylko czysta gra.
- Miło widzieć was nadal razem. Nie rozkopujmy przeszłości, co? - uśmiechnął się z błyskiem w oku.
To nie wróżyło nic dobrego.
- Naturalnie - Blondyn odpowiedział mu tym samym, a ja chyba straciłam gdzieś w tym wszystkim głos.
Bo to jest niemożliwe, żeby on tutaj był. Lucas Wood. Ten sam, który próbował rozłączyć mnie i Collinsa, który w całym Burlington był znany z handlu narkotykami i który jest w stanie zrobić największe okropieństwa, dla swojej własnej uciechy. A teraz siedzi z nami na imprezie przy jednej loży jak stary dobry przyjaciel. Błagam, obudźcie mnie z tego koszmaru.
*
oh wow
nie mam pojęcia kiedy to wszystko tak zleciało i że tak długo mnie tutaj nie było.. wszystko ostatnio mi umyka i nawet nie wiem gdzie podział się ten cały czas
bardzo was przepraszam, tak długa przerwa już więcej się nie powtórzy, będę się bardziej pilnować
kinda missed u
xx.B
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro