Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. A co, jesteś zazdrosna?

I teraz właśnie nadszedł jeden z najbardziej nerwowych i niekomfortowych momentów w moim całym nieszczęsnym życiu. Będę musiała opowiedzieć o mojej przypadłości. Będę musiała rozmawiać o moich uczuciach. A co jest najgorsze? Muszę powiedzieć to Collinsowi. Chłopakowi, który przewrócił moim światem w nadzwyczajny sposób. Na dodatek jestem w niemal stu procentach pewna, że będzie się za wszystko obwiniał i nie zrozumie tego, że każde podjęte przeze mnie działanie było tylko i wyłącznie moim wyborem.

- Wszystko zaczęło się pod koniec marca - posłałam mu przelotne spojrzenie, a potem mój wzrok skupiał się na możliwie każdej innej rzeczy, byle tylko nie na jego oczach. - Na początku nie zwracałam w ogóle uwagi na to co robię. Pochłonęła mnie nauka i to do reszty. Całe dnie i noce siedziałam z nosem w książkach. Mój organizm napędzała jedynie kofeina i przez to wszystko nie myślałam nawet o tym, żeby cokolwiek zjeść. Wiesz, w moim domu nie było czegoś takiego jak wspólny posiłek - parsknęłam śmiechem, myśląc że rozluźnię tym atmosferę żartując z własnej nieudolnej rodzinki, ale chyba nie wypaliło.

Chłopak zmienił swoją pozycję. Przysunął się bliżej mnie i chociaż starałam się na niego nie patrzeć, to nie było możliwe nie czuć jak jego szmaragdowe tęczówki wwiercały we mnie dziurę jak nie miliony dziur.

- Cóż, moi rodzice tak naprawdę zajmowali się ciągle swoimi sprawami - kontynuowałam, odchrząkując. - Kłócili się, wyjeżdżali. Jones starał się mnie przekonywać do wyjścia gdziekolwiek i chyba tylko kilka razy faktycznie gdzieś z nim poszłam. Pewnego dnia obudziłam się w szpitalu. Naprawdę nie wiem jak się tam znalazłam i co robiłam wcześniej, ale z tego co mi wiadomo, to Austin znalazł mnie nieprzytomną w moim pokoju.

Collins zacisnął swoje dłonie w pięści i pierwszy raz odkąd zaczęłam mówić odwrócił swój wzrok w inną stronę. Zatrzymałam na moment swoją wypowiedź, żeby wziąć oddech i napić się wody, którą blondyn wcześniej mi przyniósł.

- Cóż.. - odchrząknęłam - obudziłam się cztery dni później. Jak się okazało byłam w śpiączce. Mój lekarz zrobił naprawdę dobrą robotę. Mogłabym leżeć tam o wiele dłużej, gdyby nie podjął kilka ryzykownych decyzji. Podejrzewano u mnie wiele schorzeń i Bóg wie czego jeszcze. Przez te wszystkie leki moje serce po prostu osłabło. Dlatego teraz jest jak jest. Lepiej już wracajmy.

Mówiłam bardzo szybko i chaotycznie, ale chciałam po prostu skończyć się wypowiadać. Już miałam się podnosić, żeby uciec, ale Collins mnie zatrzymał. Jego ciepła dłoń ujęła moją twarz i w ten sposób zmusił mnie, abym na niego spojrzała.

- Dlaczego to sobie robiłaś? - zapytał prawie że szeptem.

Już chciałam mu odpowiedzieć. Już rozchyliłam wargi, kiedy chłopak nagle mnie uprzedził.

- To moja wina - gdy te słowa opuściły jego przepiękne usta, coś we mnie pękło.

Wiedziałam, po prostu wiedziałam.

Zaczęłam kręcić głową na boki, a po chwili przysunęłam się jeszcze bliżej o ile to w ogóle było możliwe i złapałam za jego dłoń, która nadal spoczywała na moim policzku.

- Przestań - zacisnęłam mocno zęby, żeby łzy nie zaczęły wypływać z moich oczu.

- Taka jest prawda, Blake. Zostawiłem cię tam i nie dałem nic konkretnego oprócz obietnic, kiedy wyjeżdżałem. Obietnic, których nie dotrzymałem. Nie było mnie przy tobie, kiedy najbardziej mnie potrzebowałaś, a później byłaś w szpitalu - zacisnął na moment powieki.

Zdjęłam jego dłoń ze swojej twarzy i wstałam na proste nogi.

- Dlatego właśnie nie chciałam ci o tym mówić.

Chłopak zmarszczył brwi, po czym tak samo jak ja podniósł się z ziemi.

- Tak, cholernie za tobą tęskniłam i za każdym razem kiedy mój telefon wydawał najmniejszy dźwięk miałam nadzieję, że to będziesz ty - parsknęłam gorzko, nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego - ale to nie byłeś ty i w końcu się do tego przyzwyczaiłam. Było ciężko i wydawało mi się, że los po prostu robi sobie ze mnie żarty. Odkleiłam się od rzeczywistości z własnej winy. Mimo wszystko poradziłam sobie i nie chcę już tego rozpamiętywać, okej?

Staliśmy w ciszy Bóg jeden wie jak długo. To było właśnie to, czego nie lubiłam najbardziej. Jedyne co słyszałam to mój własny niespokojny oddech, pomijając stłumioną muzykę grającą wewnątrz domu. Collins ściskał palcami skrzydełka nosa, a jego oczy były zamknięte, jakby intensywnie nad czymś myślał a jednocześnie starał się nie wybuchnąć. Przetarłam twarz dłońmi i zrobiłam kilka kroków przed siebie, jednak w ostatniej chwili zdecydowałam się zatrzymać i odwrócić w stronę chłopaka.

- Nie powinieneś obwiniać się za coś, co nie jest twoją winą. Sama sobie to robiłam, bo byłam nieuważna i nie potrafiłam wziąć się w garść - oznajmiłam, a potem po prostu wróciłam do środka.

***

Otworzyłam oczy i wgapiałam się w biały sufit. Czasami gdy tak leżę mam nadzieje, że w jakiś magiczny sposób pojawią się na nim odpowiedzi, których w danej chwili potrzebuje. Oczywiście nigdy nic takiego nie miało miejsca i nie będzie miało. Przetarłam zmęczone oczy i podniosłam się do pozycji półleżącej. Wzięłam do ręki telefon, na którym widniała masa powiadomień, ale nie specjalnie miałam siłę i ochotę, żeby je wszystkie odczytywać. Po wczorajszej rozmowie z Collinsem wróciłam na imprezę dosłownie na pół godziny, a potem wróciłam do akademika. Nie rozmawiałam z nim już więcej, ale jestem pewna ze już wkrótce znów to zrobię jeśli oczywiście temu kretynowi nie wpadnie coś głupiego do głowy jak to ma w zwyczaju.

Dopiero po kilku minutach uświadomiłam sobie, że Mer nie było w jej łóżku. Zmrużyłam na moment oczy, zastanawiając się jak przebiegała wczorajsza impreza i gdzie mogłaby pójść. Moje przemyślenia przerwało otwarcie przez brunetkę drzwi. Była już ubrana i pomalowana, a w ręce trzymała papierową torbę z logiem mojej ulubionej kawiarni.

- Och, już wstałaś - stopą zatrzasnęła drzwi, a na moje nogi położyła kupione rzeczy.

- Śniadanie do łóżka? Coś stało się z twoim mózgiem? - otworzyłam torbę i wyciągnęłam z niej kubek pachnącej latte oraz dosyć pokaźną muffinkę.

- Od rana jestem w biegu, ale nie jestem samolubna - posłała mi spojrzenie - i tak byłam tam na śniadaniu, więc to żadne poświęcenie.

Uśmiechnęłam się pod nosem, popijając kawę.

- Więc to nie ma nic związanego z wczorajszym dniem? - mruknęłam dociekliwie.

- A co takiego było wczoraj?

- To, że powiedziałaś Collinsowi pare rzeczy, przez które byłam niemal zmuszona żeby opowiedzieć mu o szpitalu i tak dalej.

Meredith westchnęła głośno, po czym zdjęła szalik i kurtkę, które zaraz po tym powiesiła na oparciu krzesła.

- Przykro mi, ale nie będę patrzyła jak się niszczysz - wzruszyła ramionami - rozumiem małe ilości alkoholu, ale w twoim przypadku nigdy takie nie są. Wiedziałam, że jak mu powiem to skutecznie cię odwiedzie.

Brunetka usiadła naprzeciw mnie, przygryzając wargę.

- Nie pomyślałam, to prawda. Nie pomyślałam, że może to zejść na ten tor, którym jest twoje leczenie i tak dalej. Za to przepraszam - oderwała kawałek mojego śniadania i włożyła go do ust.

- W porządku. Prędzej czy później by to tego doszło. Może to nawet lepiej, że mam to już za sobą, ale teraz nawet nie chodzi o mnie - naśladuje ruch mojej przyjaciółki i wkładam do ust kawałek muffinki.

- Wiem - pokiwała głową, po czym zerknęła na swój zegarek na lewym nadgarstku.

- Cholera, muszę się zbierać - w biegu jeszcze wzięła gryza słodkości - widzimy się po zajęciach! - powiedziała z pełną buzią i wyszła z pokoju.

W spokoju dokończyłam swoje śniadanie, a potem zdecydowałam odświeżyć się po wczorajszym wieczorze. Na całe szczęście nie mam dzisiaj zajęć, bo profesor zachorował. Nie było mi z tego powodu jakoś szczególnie przykro.

Po wzięciu prysznica wróciłam do pokoju i zaczęłam przebierać między ciuchami. Miałam ochotę wyjść na spacer i odetchnąć świeżym powietrzem. Wyjęłam z szafy czarne obcisłe jeansy i w tym samym kolorze bluzkę z długim rękawem. Następnie nałożyłam lekki makijaż i przeczesałam swoje długie włosy. Wciągnęłam na stopy adidasy, kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Po zawiązaniu butów podniosłam się z miejsca, aby je otworzyć. W progu stał Collins, czego w zasadzie mogłam się spodziewać. Wpuściłam go do środka bez słowa, po czym znów skierowałam się do szafy aby zdjąć z wieszaka jeansową kurtkę.

- Wybierasz się gdzieś? - zapytał.

- Chciałam się przejść - mówię wyjmując włosy zza kołnierza. - Chcesz iść ze mną?

Nie chcę utrudniać rzeczy. Sama ciągle paplam, że chcę ruszyć dalej, więc nie powinnam stać w miejscu. Czyż nie?

- Uhh, tak. Tak - chłopak podrapał swój kark, a ja wzięłam potrzebne rzeczy, po czym obydwoje wyszliśmy z pokoju. Zamknęłam je na klucz i razem udaliśmy się na zewnątrz.

- Był jakiś konkretny powód dla którego dziś przyszedłeś, czy tak po prostu? - zapytałam po dosłownie czterech minutach ciszy.

- Po prostu chciałem cię zobaczyć - stwierdził jak gdyby nigdy nic.

Muszę jednak przyznać, że zrobiło mi się trochę cieplej na sercu.

- Oh - to wszystko co z siebie wydusiłam, po czym sięgnęłam do kieszeni kurtki po papierosy.

Weszliśmy w jedną z mniej zatłoczonych okolic, gdzie zazwyczaj wychodziłam zapalić kiedy chciałam na chwile się odciąć. Collins także wyciągnął papierosa.

- Wiesz, chciałbym nie czuć się winny, ale nie mogę tego tak po prostu zostawić. Chcę ci wszystko wynagrodzić - odezwał się nagle, podczas gdy ja zaciągnęłam się papierosem.

- Wszystko jest okej, Collins - wypuściłam powoli dym z ust - wracanie do przeszłości nigdy nie przynosi nic dobrego. Lepiej tego nie robić.

- Jak sobie życzysz - mrugnął do mnie, a na jego ustach zawitał ten igrający uśmieszek, na który przewróciłam oczami.

I wtedy blondyn przełożył papierosa do lewej ręki tylko po to, aby swoją dłonią ująć moją. Popatrzyłam na nasze splecione palce, a później na niego. Collins jednak wpatrzony był przed siebie, więc postanowiłam tego nie komentować. Zauważyłam kątem oka jak blondyn wyjmuje telefon, do którego po pewnej chwili zaczął się uśmiechać. Spróbuje tylko pisać z jakąś lafiryndą, to powyrywam mu wszystkie włosy. Tym bardziej, jeśli robiłby to trzymając mnie za rękę.

- Z czego się tak cieszysz? - zapytałam, nawet nie patrząc w jego stronę.

- A co, jesteś zazdrosna? - rzucił zaczepnie, a ja miałam ochotę wyrwać rękę z jego uścisku i dać mu nią w łeb.

- Nie schlebiaj sobie. Po prostu myślałam, że zobaczyłeś w ekranie telefonu swoje odbicie, dlatego tak zacząłeś się śmiać - wzruszyłam ramionami. - Chociaż na twoim miejscu, to bym się popłakała.

Chłopak parsknął śmiechem, a potem nagle się zatrzymał, co sprawiło, że i ja stanęłam. W końcu dosyć mocno i pewnie trzymał moją dłoń.

- W takim razie twierdzisz, że cię nie pociągam? - ułożył ręce na moich biodrach, przyciągając mnie bliżej siebie, aż nasze klatki piersiowe się zetknęły.

Byłam głupia, bo za każdym razem gdy go widzę tylko czekam, aż będę mogła go dotknąć, aż on dotknie mnie. Prowokacja zawsze dobrze mi wychodziła, z tym że Collins również to wiedział i potrafił to wykorzystać tak, żeby przejąć kontrolę. Przykładowo teraz. Nie wiem ile jeszcze będę w stanie się z nim droczyć, zanim po prostu go nie pocałuje. Kiedy znajdowałam się tak blisko niego po tak długiej przerwie, nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Nie żebym kiedyś mogła, ale teraz, to wszystko jest jeszcze bardziej podsycone.

- Cóż.. - westchnęłam, umieszczając dłonie na jego torsie. - Myślałam, że to wiesz.

Wydęłam wargi, przyglądając mu się. Jego oczy wręcz błyszczały. To był ten znajomy błysk, z którym zawsze na mnie patrzył, a ja absolutnie się temu poddawałam. Uwielbiałam to. Blondyn musnął nosem mój policzek, a jego ciepły oddech drażnił moje wargi.

- Widzisz, nie do końca - jego dłonie zjechały na moje pośladki, które mocno ścisnął.

Całe szczęście, że byliśmy teraz w alejce, bo zdecydowanie nie czułabym się komfortowo, robiąc takie rzeczy wśród ludzi. Poczułam ucisk w dole mojego brzucha. Zacisnęłam dłonie na jego koszulce, napawając się jego bliskością, której nigdy nie będę miała dość.

- Wydaje mi się, że jest raczej wręcz przeciwnie - złapał w zęby swój kolczyk, na co nieświadomie przygryzłam wargę.

- Czyżby? - szepnęłam w jego wargi, przenosząc przy tym swoje dłonie na jego kark, z czego jedną z nich wplotłam w jego włosy.

- Zdecydowanie - i po tych słowach w końcu mnie pocałował.

Zrobił to powoli. Boleśnie powoli, całkowicie się temu oddając. Uśmiechnęłam się przez pocałunek, pozwalając mu zrobić to ponownie, aż w końcu lekko przygryzłam jego wargę.

- Tak jak myślałem - stwierdził, będąc cholernie zadowolonym z siebie.

Wcisnął w moje usta soczysty pocałunek, a potem pociągnął mnie w kierunku ulicy. Za to ja, jak głupia, nie potrafiłam przestać się uśmiechać i gryźć tej cholernej wargi, która dostała od niego tak wiele rozkoszy.















*

see ya

xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro