Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Masz dobre wyczucie czasu.

25 Marzec 2018, 11.47

- O mój Boże, Bella? - słyszę gdzieś w oddali, podczas gdy staram się złapać ostrość.

Światła. Widzę dużo lamp i biały sufit. Mrugam kilkakrotnie, aż w końcu mogę zobaczyć zarys postaci, która siedzi obok mnie i trzyma moją dłoń. Wyślizguję ją z uścisku i przecieram oczy, żeby zaraz podsunąć się wyżej.

- Blake, nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłaś! - Jones wydaje się być wręcz wkurzony, ale jednocześnie na jego twarzy maluje się ulga.

Rozglądam się dookoła. Byłam w sali szpitalnej, a łóżko naprzeciwko mnie zajmowała jakaś dziewczyna, która czytała teraz chyba modowy magazyn.

- Co ja tutaj robię? - patrzyłam na mojego przyjaciela, a w moim wnętrzu rosło nieprzyjemne uczucie.

Nienawidziłam szpitali. Przerażały mnie i kojarzyły się jedynie ze śmiercią i bólem.

- A jak myślisz? - uniósł brew i usiadł na kraju mojego łóżka.

- Masz zamiar mi powiedzieć, czy co - mruknęłam pod nosem.

Jones przewrócił oczami, a potem skupił się na mojej twarzy.

- Przez to, że kompletnie olewałaś swoje życie, leżałaś przez cztery dni w śpiączce. Nie jadłaś, Bóg jeden wie jak długo i do tego mało sypiałaś. Lekarze powiedzieli, że twoje serce osłabło, a wraz z tym funkcje życiowe i odporność. Wrodzona wada serca także zrobiła swoje.

Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok. Okej. Wiem, że kompletnie zawaliłam. Nocami uczyłam się cholernie długo i piłam kawę za kawą. Nauczyciele zaczęli szaleć, a ja musiałam zacząć podciągać swoje stopnie, bo w końcu chcę dostać się na NYU. Nie czułam głodu. Nie czułam nic. Collins miał wrócić. Nie było go już cztery miesiące. Nie dzwonił do mnie i nie pisał. Ja również tego nie robiłam. Na początku nie chciałam mu przeszkadzać, bo widziałam, że miał zająć się swoją mamą, ale myślałam że kiedy znajdzie chwilkę to da mi znak życia. Nic takiego się nie wydarzyło. Kilka razy usłyszałam o nim od Jonesa. To wszystko. Jakby tego było mało, mój tata składał więcej wizyt w domu, a większość z nich kończyła się szaleństwem lub depresją mojej matki.

- Ja.. wiem.

Austin przysunął się bliżej do mnie i mocno mnie przytulił. Przymknęłam oczy, wdychając jego znajomy i kojący zapach. Tak bardzo się cieszę, że był przy mnie i byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.

- Isabelle Blake - w drzwiach pojawił się mężczyzna około czterdziestki w białym fartuchu.

Odsunęłam się od przyjaciela i spojrzałam na lekarza.

Tak w ogóle, to ciekawe gdzie jest któreś z moich rodziców. No właśnie.

- Mamy do pogadania, da nam pan chwilę? - zwrócił się do Austina, na co mój przyjaciel skinął głową i wyszedł z sali.

- Jestem doktor Harrison i będę zajmował się twoim przypadkiem. No więc - zerknął do swojej teczki - mamy tutaj zagrożenie wystąpienia zaburzeń odżywiania, anemię, a ponadto diametralny spadek odporności organizmu i osłabione serce. Muszę przepisać pani leki, które będzie pani brała przez dwa tygodnie conajmniej. Rozumiem, że szpitale nie są zbyt przyjazne, dlatego zgadzam się wypisać panią do domu.

Usiadł na krześle obok łóżka i poprawił swój fartuch. Zamknął teczkę, a potem spojrzał na mnie.

- Będę składał wizytę od dwóch do trzech razy w tygodniu. Ma pani oczywiście zwolnienie, które będzie zależne od stanu pani zdrowia. Nie wiadomo jak długo może potrwać leczenie. Za kilka minut pojawi się tutaj pielęgniarka, która zada jeszcze kilka istotnych pytań i myślę, że wieczorem lub jutro rano będzie mogła pani wrócić do domu. Tak?

- Tak, dziękuje - powiedziałam po chwili, odwzajemniając uśmiech lekarza.

Nie było tak źle.

- Ah i jeszcze - doktor Harrison zatrzymuje się w połowie drogi do drzwi - tabletki, które pani przepisze mogą mieć skutki uboczne rożnego rodzaju. Omówię to jeszcze z panią dokładnie przy wypisie - skinęłam głową, a potem lekarza zastąpił Austin.

Obecnie, 21 Wrzesień, 21.32

Weszłam do pokoju i rzuciłam klucze na biurko. Wzięłam głęboki oddech, po czym usiadłam na krześle. Musiałam wszystko sobie poukładać. Dowiedziałam się dzisiaj całkiem sporo rzeczy i to niezbyt łatwych do przetrawienia. Zrobił się bałagan. Ponadto Chris zdaje się być świetnie poinformowany o wszystkim co działo się w moim życiu pod jego nieobecność. Nie mogę uwierzyć, że Sara ukrywała przede mną tak wielką rzecz, tym bardziej, że sama prawie wpadłam w takie problemy. Podczas gdy ja opowiadałam jej o tym wszystkim, co prawda pod jej naciskami, bo osobiście nie lubię się dzielić tym co dzieje się w moim życiu, to ona w tym czasie siedziała w jakimś zakładzie. To wszystko tak cholernie głupie, a ja jestem już zmęczona. Wpatrywałam się w przestrzeń przed sobą, a w mojej głowie kłębiło się milion myśli na minutę.

Ostatecznie zdecydowałam się pójść pod prysznic. Wzięłam potrzebne rzeczy i udałam się do łazienki. Wcześniej napisałam do Mer, żeby się tam ze mną spotkała, bo ja osobiście miałam paniczny lęk przed myciem się w akademickich łazienkach bez kogoś czekającego na mnie za drzwiami. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś zaraz po prostu otworzy kabinę albo gorzej, nie wiem.

- Jesteśmy tutaj same - odezwała Mer, kiedy byłyśmy już w łazience.

- No i? - uniosłam brew, po czym podałam jej swoje rzeczy.

- Więc może zacznij mi już mówić, co powiedział ci Collins? - na jej słowa głośno westchnęłam.

Weszłam do kabiny i zaczęłam się rozbierać, następnie przewieszając ubrania przez drzwi.

- No dobra, ja i tak wiem co się działo - powiedziała już nieco ciszej. - To znaczy nie jestem pewna czy wiem wszystko, dlatego możesz mówić śmiało.

- Czy wiedziałaś o chorobie Sary? - to pytanie pierwsze ciśnie mi się na usta.

Puściłam wodę i zamknęłam oczy, starając się rozluźnić i zrelaksować. Mer przez chwilę nic nie mówiła, co podsuwało mi odpowiedź pod nos.

- Wiedziałam, ale nie od początku - pomimo lejącej się wody, mogłam usłyszeć jak brunetka stukała paznokciami o płytki. - Austin mi powiedział, bo w końcu zauważyłam, że coś jest nie tak. Sara sama mnie prosiła, żebym ci nie mówiła. Zapewniała mnie, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, to sama to zrobi. Jak widać według niej ten moment nadal nie nadszedł.

Słuchałam uważnie słów Mer, jednocześnie wsmarowując w siebie kakaowy żel pod prysznic. Byłam już wyczerpana myśleniem i zastanawianiem się. Chciałam tylko spokoju.

- W porządku - wzruszyłam ramionami, chociaż dziewczyna i tak tego nie widziała - to była jej decyzja, którą uszanowałaś, tak jak ja szanuję teraz twoją.

A potem zabrałam się za mycie swoich włosów. Im szybciej stąd wyjdę tym lepiej. Nie lubiłam tej świadomości, że jestem kompletnie naga i chociaż jestem za drzwiami i mam ze sobą Mer, to i tak czułam się dziwnie.

- Poza tym - kontynuowałam - Collins opowiedział mi dokładnie o swojej mamie i.. w sumie to wie także o moim leczeniu. Myślisz, że wie też o Jay'u?

Musiałam przyznać, że byłam tym nieco zaniepokojona. W pewien dzień, bodajże czerwca, Jay pojawił się w moich progach. Powiedział, że słyszał o leczeniu, które było zakończone już prawie dwa miesiące wcześniej. W każdym razie oznajmił, że jest mu przykro, że nie wiedział wcześniej. Później zaczął się koło mnie kręcić. Z tygodnia na tydzień było go coraz więcej.

Aż pewnego dnia pojawił się na imprezie, na którą dałam się namówić Austinowi po najdłuższej przerwie jaką miałam od życia towarzyskiego. I tam właśnie Jay znalazł sposób, żeby jakieś proszki znalazły się w moim jedynym drinku, jaki wtedy piłam. Byłam półprzytomna, kiedy całował mnie przy ścianie i ledwo trzymałam się na nogach. Gdyby nie Jones, to prawdopodobnie mógłby mnie nawet wykorzystać. Czasem ta sytuacja wciąż dręczyła mnie w koszmarach.

Nie martwiłam się czy Collins o tym wie dlatego, że Jay mógłby oberwać kolejny raz bo o tym akurat marzyłam. Martwiłam się, że blondyn może obwiniać się za całe to gówno ponieważ taki właśnie był i nie było go przy mnie kiedy tego potrzebowałam.

- Nie wiem Bell, bardzo możliwe - Meredith głośno westchnęła.

Dziewczyna podała mi czyste rzeczy, które włożyłam na siebie zaraz po wysuszeniu ciała ręcznikiem. Wyszłam z kabiny i zebrałam wszystkie rzeczy które ze sobą miałam.

- Nawet nie mogę tego sprawdzić. Jak wspomnę coś o Jay'u, to jeśli nie wie, zacznie dopytywać. Jeśli wie, to...

- To boisz się tej rozmowy? - dokończyła za mnie, a ja skinęłam głową.

Chwilę później leżałyśmy już w naszych łóżkach. Byłam zmęczona pod każdym możliwym względem. Przeglądałam właśnie social media na telefonie, kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na moją przyjaciółkę. Kto miałby nas odwiedzać tak późno?

- Och, nie mówiłam, że mam niespodziankę? - mrugnęła do mnie, dlatego postanowiłam zablokować telefon i wstać z łóżka.

Podeszłam do drzwi, które powoli otworzyłam. Przede mną stał nie kto inny jak Austin Jones we własnej osobie. Dosłownie sekundę później złapał mnie mocno i uniósł do góry w akompaniamencie moich podekscytowanych pisków. Weszliśmy wgłąb pokoju, a mój przyjaciel kopniakiem zamknął za sobą drzwi.

- Co ty tu robisz? - nawet nie próbowałam ukrywać swojego entuzjazmu, kiedy mocno ściskałam mojego przyjaciela.

- Odwiedzam cię? - prychnął, a potem odstawił mnie na podłogę.

- Masz dobre wyczucie czasu - i znów się do niego przytulam.

To on non stop był przy mnie na zmianę z Mer, odkąd Collins wyjechał z Burlington. Będę mu za to wszystko wdzięczna do końca życia, nawet jeśli nie wspomniał mi o Sarze. Po prostu za bardzo go kochałam, żeby się gniewać. Dzięki niemu odczuwałam czym jest rodzina chociaż moja była rozbita.

- Co masz na myśli? - pogładził dłonią moje plecy, marszcząc brwi.

- Widziałam się dzisiaj z Collinsem. Rozmawialiśmy - oznajmiłam odchrząkując.

- Wiem - westchnął.

Chwila...

- Co? Jak to?

- Collins jest moim przyjacielem i to drugim najlepszym zaraz po tobie. To logiczne, że wiem wszystko - poklepał moją głowę, a potem się odsunął.

- Co ci mówił? - oczywiście ciekawość przejęła nade mną kontrolę.

- Nic takiego. Po prostu wiem, że w końcu wszystko ci wyjaśnił - chłopak wzruszył ramionami.

Wydawało mi się, że wie więcej, ale nie będę na niego naciskać.

- A teraz do spania - kiwnął głową w stronę łóżka, na które zaraz się wgramoliłam.

Austin zdjął swoją bluzę i został w dresach i koszulce, w której przyjechał, po czym wcisnął się na miejsce obok mnie. Objął mnie ramieniem, a ja oparłam się o jego klatkę piersiową przymykając oczy.

- Jutro pogadamy i pójdziemy coś zjeść - powiedział cicho.

- Okej - kiwnęłam delikatnie głową.

- Nie zapominajcie o mnie frajerzy! - prychnęła głośno Mer, a ja zaczęłam się cicho śmiać.

- Słyszałeś coś Austin? Bo ja nic - mruknęłam, a potem jedna z jej poduszek wyładowała na mojej głowie.







*

Do następnego❣️

xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro