Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Powinnam tam z tobą być.

- Auć! Patrz gdzie kładziesz te nogi!

I po chwili ja oberwałam od Meredith w kostkę, tak samo jak ona ode mnie kilka sekund temu.

- Nie jesteś lepsza, więc się zamknij - odpyskowałam i włożyłam kolejną frytkę do ust.

W ramach kolacji postanowiłyśmy wziąć sobie McDonalda na wynos i teraz leżymy na łóżku mojej przyjaciółki, a raczej jesteśmy w pozycji półleżącej i jak typowe nastolatki przeglądamy social media i oznaczamy się w memach.

- Boże, dlaczego ja się z tobą przyjaźnię? - Meredith wydala z siebie jęk irytacji, na co przewróciłam oczami.

- Bo nikt inny by z tobą nie wytrzymał - stwierdziłam mądrze a potem zaczęłam głośno ciągnąć napój przez rurkę, a raczej jego końcówkę.

Mer wzruszyła ramionami, ostatecznie się ze mną zgadzając. Zgniotłam papierową torebkę po zamówieniu i rzuciłam ją gdzieś na biurko. Byłam zdecydowanie zbyt leniwa, żeby faktycznie wstać. Przez kolejne dwadzieścia minut leżałyśmy w tej samej pozycji z oczami wlepionym w ekrany telefonów, aż w końcu obydwie zdecydowałyśmy się wyjść zapalić. Siła wyższa wezwała.

Założyłam na ramiona mój ciepły szary szlafrok, który po prostu cudownie współgrał z dresami i kapciami w gwiazdki. Ikona mody, nic dodać nic ująć. Wyszłyśmy za akademik, gdzie większość studentów wychodziła na papierosa. W Nowym Jorku najbardziej lubiłam to, że mogłam wyjść jakkolwiek ubrana na ulicę, a ludzie nie patrzyli na mnie jak na wariatkę.

Usiadłyśmy na betonowych schodkach, a Mer wyjęła papierosy. Wystawiła opakowanie w moją stronę abym mogła się poczęstować, co zrobiłam. Odpaliłam papierosa i mocno zaciągnęłam się nikotyną. To było dobre uczucie, chociaż wiem, że cholernie szkodliwe. Jednak mimo tej wiedzy i tak to robiłam i nie planowałam przestać. Ironia.

- Fajne kapcie - podniosłam wzrok na osobę, która nagle się przede mną pojawiła.

- Dziękuje, wiem - uśmiechnęłam się, poruszając stopami a potem znów się zaciągnęłam.

- Gdzie masz Jal? - zwróciłam się po chwili ciszy do Alana.

- Stoi tam - wskazał palcem na grupkę osób, z których wyłania się brunetka.

Kiwnęłam głową, a potem wyjęłam telefon z kieszeni. Za pół godziny przyjdzie po mnie Collins. Kurwa.

- Hej, Blake? - Alan trącił butem moją nogę. - Znasz tego nowego, czy mi się wydaje?

Wzięłam głęboki oddech. Nie spodziewałam sie takiego pytania z jego strony. Już miałam coś odpowiedzieć, ale wyprzedziła mnie moja przyjaciółka. Jak zawsze.

- Och zna - Meredith pokręciła głową z rozbawieniem.

Zacisnęłam usta w wąską linię, czując na sobie spojrzenie bruneta.

- Muszę lecieć - odchrząknęłam, następnie gasząc papierosa.

Wstałam ze schodków i otrzepałam swoje ubrania.

- W takim razie do jutra - Alan puścił mi oczko, a potem obrócił się na pięcie i dołączył do grupki, w której stała Jall.

- Lepiej się pośpiesz, bo zanim się ogarniesz to trochę potrwa - Meredith delikatnie popchnęła mnie do wnętrza, a ja wystawiłam jej środkowy palec, a już zaraz zniknęłam za drzwiami.

***

I tak oto stałam już gotowa przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu. Sama nie sądziłam, że się wyrobię, a tu proszę. Nałożyłam lekki makijaż i podkręciłam delikatnie włosy, więc nie widać, że pół dnia leżałam w łóżku z Mer i jadłam McDonalda. Ubrałam na siebie czarne obcisłe spodnie, białą koszulkę, którą do nich włożyłam i na wiersz czarną jeansową kurtkę. Do tego ubrałam w tym samym kolorze adidasy. Czy się stresowałam? Cholernie.

I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do drzwi, aby je otworzyć. Krótko wypusciłam powietrze z ust, a potem nacisnęłam na klamkę i pozbyłam się jedynej przeszkody dzielącej mnie od Collinsa. Stał w progu ubrany w czarne spodnie, w tym samym kolorze koszulkę i szarą bluzę na zamek. Jego wzrok skupiony był na mojej twarzy, przez co niezręcznie się uśmiechnęłam i wyszłam, aby zaraz zamknąć drzwi na klucz.

- Gdzie idziemy? - zapytałam, wciąż będąc odwróconą do niego plecami.

Jak na złość nie mogłam dobrze trafić kluczem w zamek, ponieważ dłoń lekko mi zadrżała.

- Przejść się po mieście, a potem pewnie do kawiarni - na jego słowa lekko się uśmiechnęłam, chociaż tego nie widział.

Kocham kawę i wiem, że on to wie.

Po zamknięciu drzwi schowałam klucze do kieszeni kurtki i obróciłam się w jego stronę, abyśmy razem mogli ruszyć obydwoje do wyjścia z akademików. Po drodze mijamy dosyć dużo osób, a szczególnie dziewczyn, które pożerały Collinsa wzrokiem. Przejechałam delikatnie językiem po górnym rzędzie zębów. Teoretycznie nie powinno mnie to drażnić. Przecież nie jesteśmy razem. Ale mogłyby się kurwa przestać tak gapić. Przewróciłam oczami na kolejną zaczepkę jednej ze studentek, totalnie zapominając że Collins na mnie patrzył. Jego usta zakręciły się w uśmieszku, a ja przeklinałam się w myślach za te durne reakcje.

Wyszliśmy wreszcie poza kampus, gdzie na drogach było mniej ludzi, a szczególnie w tej dzielnicy. W centrum zdecydowanie byłyby większe tłumy, a to jest właśnie to czego chciałabym uniknąć.

- Więc? - odchrząknęłam, ukradkiem posyłając chłopakowi spojrzenie.

- Mam dużo do powiedzenia, dlatego chcę cię prosić, żebyś mi nie przerywała, bez względu na to co usłyszysz. Chcę żebyś wiedziała wszystko dokładnie zanim zdecydujesz się coś powiedzieć - poważny ton jego głosu rozniósł się w powietrzu, dlatego nawiązałam z nim kontakt wzrokowy i skinęłam zachęcająco głową.

A nasze dłonie właśnie się o siebie otarły. Nie mogłam nic poradzić, na przechodzący prąd wzdłuż mojego kręgosłupa. Uspokój się.

- Więc jak już mówiłem, moja mama miała problemy. Trafiła do placówki psychiatrycznej, gdzie kilkakrotnie starała się popełnić samobójstwo - blondyn zrobił krótką przerwę, a ja poczułam jak moje serce się zapada. - Razem z Kirsten staraliśmy się ją jakoś przekonać, że życie ma sens, ale za każdym razem odpowiadała takimi argumentami, że nie było szans do niej przemówić.

Collins pokręcił głową, a potem wyjął z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Zabrał jednego i włożył go między wargi, po czym poczęstował i mnie. Również skusilam się na kolejną dawkę trucizny. Zatrzymaliśmy się na chwile aby je odpalić, po czym kontynuowaliśmy drogę. Cholera jest mi tak źle na sercu, bo wiem, jak ważna jest dla niego jego mama tak samo jak i siostra. Zawsze tak było, mimo że nie pokazywał tego tak dobitnie.

- Nie wiedzieliśmy co robić, więc skontaktowaliśmy się z ojcem. Tylko on mógł przekonać mamę do życia. Na początku nie chciał przyjechać, ale później się zgodził. - Collins parsknął śmiechem, który pozbawiony był jakiejkolwiek pozytywnej emocji. - Pojawił się z dwudziestolatką u boku.

Moje brwi wystrzeliły w górę, kiedy biały dym opuszczał moje usta. To jakieś żarty, tak?

- Na szczęście nie zabrał jej do placówki. Odwiedził mamę i później wszystko się zmieniło. Nabrała chęci na leczenie i inne gówno. Ojciec naopowiadał jej kłamstw, że jeśli stąd wyjdzie to do siebie wrócą. Dzień później wrócił skąd przyjechał ze swoją kochanką - kątem oka zobaczyłam jak Collins zaciska dłoń w pięść, a linia jego szczęki staje się coraz bardziej wyraźna.

Wyrzuciłam resztę swojego papierosa, w myślach bijąc się z samą sobą. Wiedziałam, że jest więcej do tej historii, a na zgodziłam się mu nie przerywać dlatego postanowiłam dać mu czas aż to przetrawi i będzie mógł kontynuować. Jednak mój zdrowy rozsądek stopniowo zaczął mnie opuszczać, kiedy moja dłoń powoli wslizgnęła się pomiędzy jego palce, tym samym powodując że rozluźnił swoją pięść i automatycznie przeplótł razem nasze palce. Ścisnęłam delikatnie jego dłoń, aby w ten sposób pokazać mu, że tutaj jestem i go wspieram. Uśmiechnął się słabo na ten gest, na moment zawieszając wzrok na naszych złączonych dłoniach. I już chciałam ją zabrać, ale poczułam jak blondyn mocniej zaciska palce na mojej skórze.

- No więc zrobił się bałagan. - kontynuował. - Mama wyszła z placówki i dowiedziała się prawdy. Zapewniała nas, że wszystko jest dobrze, ale nie było. Kilka dni później wzięła tabletki i popiła jakimś alkoholem. Teraz leży w śpiączce w szpitalu w Londynie i nie wiadomo kiedy się obudzi. - Collins na moment zacisnął szczękę, a potem ostatni raz zaciągnął się papierosem, aby zaraz go wyrzucić. - Zostawiła list. Tylko tyle. Lekarze powiedzieli, że będzie w tym stanie co najmniej pół roku. Kirsten przeniosła się do Londynu na stałe, ale mi kazała podążać za tym, co dla mnie ważne. Dlatego tutaj jestem.

Moje serce zabiło nieco szybciej, a oczy zrobiły się lekko wilgotne. To co przytrafiło się jego rodzinie było cholernie smutne. Nawet nie chce sobie wyobrażać co musiał przechodzić, widząc swoją mamę w tak złym i bolesnym stanie. A ja w tym czasie wahałam się czy się do niego odezwać czy nie, aż w końcu zdecydowałam się nie robić nic bo myślałam, że on nie chciał się ze mną kontaktować.

- Hej - i nagle przed oczami zobaczyłam jego klatkę piersiową. - Wszystko w porządku? - uniósł delikatnie swoją dłoń, aby kciukiem otrzeć łzę, która wymknęła się spod mojej powieki. Nawet nie zarejestrowałam kiedy to się stało.

- Tak - powiedziałam drżącym głosem. - Albo nie do końca - przygryzłam wargę, unosząc na niego wzrok.

Chłopak patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, a jego dłonie w kojący sposób przesunęły się po moich ramionach. Nie mogłam zaakceptować faktu, że mnie wtedy przy nim nie było. W najgorszych i najmroczniejszych momentach.

- Blake? - jego cichy głos dotarł do moich uszu, a potem Collins założył kosmyk moich włosów za moje ucho. - Wiem, że to dużo, może nawet za dużo, ale na prawdę mi zależy żebyś wiedziała wszystko, okej?

Wzięłam głęboki oddech, patrząc prosto w jego piękne oczy. Nigdy nie widziałam tak zielonych oczu u nikogo innego. Tylko u niego.

- Jest w porządku, mów dalej - kiwnęłam głową, posyłając mu blady uśmiech.

I potem Collins pociągnął mnie w kierunku znajdującej się najbliżej nas ławki. Usiadłam obok niego i poprawiłam swoje włosy, następne skupiając całą swoją uwagę na jego twarzy.

- Kiedy mama miała problemy, borykała się tez z zaburzeniami odżywiania. Zanim trafiła to tych wszystkich chorych psychicznie ludzi, przebywała w placówce gdzie leczono problemy z odżywaniem. - Chris na moment się zatrzymał, a w jego oczach malowało się współczucie i wina. - Tam właśnie spotkałem Sarę.

Moje serce się zatrzymało. Czułam się jakbym dostała w głowę i w sekundzie zapanowała ciążąca cisza. Pomrugałam kilka razy, przyswajając do siebie jego słowa. Co on właśnie powiedział?

Powoli wślizgnęłam dłoń do jego kieszeni, aby wyjąć papierosa. Collins w ciszy mi się przyglądał, kiedy trzęsącymi się dłońmi wkładałam go między usta i odpalałam. Zaciągnęłam się nikotyną pozwalając jej zatańczyć w moich płucach nieco dłużej. Tępym wzrokiem patrzyłam w brudny asfalt, na moment zapominając o oddychaniu. W końcu dym wydobył się spomiędzy moich warg, a ja powróciłam do świata żywych.

Wiedziałam, że Sara wyjechała trochę wcześniej na studia do innego stanu, ale cały czas byłyśmy w kontakcie. Dzwoniłyśmy do siebie prawie każdego wieczora i Austin ją odwiedzał. Ja niestety nie mogłam tego zrobić. Byłam zajęta w Burlington jak już wcześniej wspominałam, a do tego doszedł szpital i inne rzeczy. Kontakt nieco nam się pogorszył dopiero ostatnio, ale i tak kontaktowałyśmy się ze sobą przynajmniej raz na dwa tygodnie.

Dlaczego Jones mi nie powiedział? Nie wspominając już o Sarze, która rzekomo była moją najlepszą przyjaciółką. A raczej powinna nią być.

Czemu do kurwy wszyscy coś przede mną ukrywają, to niesprawiedliwe.

- Obiecałem jej, że ci nie powiem bo tak cholernie mnie prosiła. Nie mogłem tego zrobić. To nie była moja decyzja. - Odezwał się nagle, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. - No więc odwiedzałem też ją. Pomagałem jej a raczej się starałem no i przy okazji dowiadywałem się co u ciebie. Wiem o wszystkim. Na tą rozmowę jeszcze przyjdzie czas - wbił we mnie swoje na wpół złe a na wpół pełne poczucia winy spojrzenie.

Nie byłam w stanie na niego popatrzeć. On wiedział o lekarzach i szpitalu. Pewnie o tym co zrobił Jay, także. Zaciągnęłam się kolejny raz i kolejny. Uniosłam nieco głowę, udając że wcale mnie to nie ruszyło. Przyglądałam się drzewu niedaleko nas, zwyczajnie paląc papierosa. Tego wszystkiego było już za wiele. Czułam się jakby ktoś wyszarpał ze mnie wszystkie wnętrzności. Czułam smutek, żal i złość. Ta mieszanka jest najgorszą z możliwych, a ja zdecydowanie mam ochotę w coś uderzyć.

Jak miło, że podczas gdy ja nie wiedziałam kompletnie nic, to moja cudowna przyjaciółka raczyła informować mojego chłopaka o każdym szczególe z mojego życia, jednocześnie wiedząc że nie miałam już z nim żadnego kontaktu i mnie to zabijało.

- Powiedz coś - Collins odezwał się po jakiś trzech minutach ciszy, podczas której skończyłam palić.

Przymyknęłam na moment swoje powieki, ale zaraz je otworzyłam i odważyłam się nawiązać z nim kontakt wzrokowy.

- Dlaczego przestałeś się odzywać? - To było pierwsze co nasunęło mi się na myśl.

- Sara - westchnął, a ja mocno zacisnęłam zęby. - Powiedziała mi, że cierpisz. Bardzo. A ja nie wiedziałem, czy w ogóle kiedyś wrócę do Ameryki. Myślałem, że lepiej będzie jeśli skończę to wcześniej, żebyś mogła ruszyć dalej. Teraz przyznaję, to było głupie - oznajmił, a ja musiałam odwrócić od niego wzrok.

Nie mogłam znieść tych cholernych tęczówek, które boleśnie się we mnie wwiercały. Nie mogłam znieść niczego. Chciałam już wracać.

- A ty? - zapytał, odrobinę się przybliżając.

- Co ja? - wzruszyłam ramionami, obdarzając go wypranym z emocji spojrzeniem.

Wiedziałam o co mu chodzi, ale wciąż miałam zamiar grać na zwłokę.

- Naprawdę chcesz, żebym to powiedział? - nie potrafiłam opisać tego, co w tym momencie wyrażały jego oczy.

A raczej nie chciałam.

- Wiesz co? Nie chcę - pokręciłam głową. - Nie chcę o tym rozmawiać.

Nie byłam w żadnym aspekcie gotowa na rozmowę o moim pobycie w szpitalu, czy o nieprzyjemnej sytuacji z imprezy. Nie byłam w stanie mu tego powiedzieć teraz, tym bardziej kiedy tak wiele się dowiedziałam.

- W porządku - jego dłoń spoczęła na moim udzie.

Moje oczy od razu tam powędrowały, a ja poczułam jak moja noga delikatnie drętwieje na znajomy gest.

- Powinnam tam z tobą być - odezwałam się, zaskakując tym samą siebie. - Działo się tak wiele rzeczy, a ja nie mogłam ci pomóc. Żadne słowa nie mogą opisać tego, jak bardzo jest mi przykro, że coś takiego spotkało twoją rodzinę. Kurwa - ukryłam twarz w dłoniach, mimo tego iż nie płakałam.

Przetarłam twarz dłońmi, następnie przygryzając wargę. Pociągnęłam nosem, a potem pokręciłam głową ostatecznie znów znajdując ostoję w zieleni jego oczu. I minęły może dwie sekundy, po których Collins przysunął się do mnie na ławce i objął moje ciało ramieniem przyciągając mnie bliżej. Oparłam głowę o jego ciało, mocno zaciągając się jego pięknym zapachem. Przymknęłam oczy, pozwalając sobie ukryć się w jego objęciach przed całym pieprzonym światem.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie - szepnął w moje włosy zanim złożył na mojej głowie delikatny pocałunek. - Jestem tutaj.

Omal nie rozpadłam sie w drobny mak na jego kojący i czuły gest. Tak bardzo go kurwa kocham. Czy tego chcę czy nie.







*

xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro