17. Pewnie cieszysz się, że oberwałem.
Przez moje myśli przemknęły setki możliwych scenariuszy, kiedy pustym wzrokiem wpatrywałam się w ekran dzwoniącego telefonu. Bałam się odebrać i nie byłam do końca pewna czy chciałam to zrobić. Gdy tylko to zrobię, wszystko znowu legnie w gruzach a ja nawet dobrze spod nich jeszcze nie wyszłam.
Mój oddech lekko zadrżał, kiedy przejechałam palcem po ekranie i przyłożyłam urządzenie do ucha. Cholernie mocno chciałam coś powiedzieć, ale gardło odmówiło mi współpracy kompletnie zawiązując się w supeł.
- Co tam słychać? - zapytał Jay, co momentalnie mnie otrzeźwiło a złość dotarła do każdej jednej komórki mojego ciała.
- Daruj sobie - warknęłam do telefonu, zaciskając na nim palce tak mocno że zastanawiałam się czy zaraz go nie rozwalę. - Gdzie ona jest?
Collins stanął na równe nogi i powoli podszedł w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami.
- Ale dlaczego zaraz mnie osądzasz? - udawał głupiego, co tylko bardziej mnie podburzało.
Boże, jak bardzo chciałabym mu teraz dać w twarz.
- Nie usłyszałeś pytania? - podniosłam głos, z całych sił starając się nie wybuchnąć.
- Zawsze byłaś niecierpliwa - westchnął. - Jak tam u Austina?
Moja klatka piersiowa była bliska eksplozji. Czułam jak krew dosłownie mi wre i byłam już na skraju demolki tego pokoju.
- Zabije cię - warknęłam, a zaraz po tym Collins zwinnie zabrał z mojej dłoni telefon i włączył trym głośnomówiący.
- Masz trzy sekundy żeby powiedzieć gdzie jest Meredith - twarz blondyna była mocno skupiona, chociaż dobrze widziałam że również był wściekły.
Jego postura była wyprostowana, a mięśnie napięte znacznie bardziej niż normalnie. Nerwowo przygryzłam wargę, już niemal czując na języku metaliczny posmak krwi.
- Miałem nadzieję, że będziecie razem. Oszczędzę sobie dzięki temu telefonów - zaśmiał się krótko. - Sprawa jest prosta. Ja powiem Belli gdzie jest jej przyjaciółka, a tobie gdzie masz się zjawić żebyśmy sobie wszystko wyjaśnili. Niestety żadne z was nie może być w dwóch miejscach jednocześnie, więc musicie się rozdzielić. Przykra sprawa - jego sztucznie smutny głos doprowadzał mnie do szału.
Robił to specjalnie. Nie chciał, żebyśmy przy sobie byli. W taki sposób zamiesza nam obydwojgu w głowie i żadne z nas nie będzie skupione myśląc o wzajemnym bezpieczeństwie. Jay zawsze miał problemy z psychiką, ale teraz to już całkowicie mu się nasiliło. Bawi się ludźmi i czerpie z tego ogromną radość, jakby była to najbardziej rozrywkowa rzecz jakiej może doświadczyć. A za to my byliśmy właśnie w sytuacji bez wyjścia.
- Odpuść sobie gierki, Stratford. Przyjdę gdzie tylko chcesz, ale masz zabrać tam Meredith i koniec tematu - mruknął Collins, a jego żuchwa mocno się uwydatniła.
- Stawiasz warunki? - Jay zacmokał. - Zgadzam się.
Zmarszczyłam brwi, kompletnie nie oczekując takiego zwrotu akcji. Mój żołądek niebezpiecznie się ścisnął, ponieważ byłam w stu procentach pewna że w tym wszystkim jest wielki haczyk. I teraz na prawdę zaczęłam się bać.
- Więc? - Chris przewrócił oczami, mając już tego wszystkiego dość.
- Wyślę adres. Do zobaczenia - a potem połączenie zostało przerwane.
Ukryłam na moment twarz w dłoniach, przecierając ją ze zmęczeniem. Nie byłam na siłach żeby wplątywać się w kolejne gówno, ale i tak musiałam to zrobić. Wiedziałam, że Chris zaraz będzie się bić a patrząc na to jak wygląda teraz Austin wiem, że nie skończy się to dobrze. Mam wrażenie, że Jay wcale nie będzie tam sam a jakoś nie wyobrażam sobie żeby komukolwiek udało się pokonać kilku jeśli nie kilkunastu facetów.
Podeszłam do swojego przyjaciela, który nagle skrzywił twarz w grymasie bólu i powoli poruszył palcami u dłoni. Kucnęłam przy nim i z trudem pomogłam mu się podnieść, aby oparł się plecami o moje łóżko. Odpowiedział mi na to jękiem bólu, a potem jego oczy lekko się uchyliły kiedy oparł głowę o materac.
- Hej - powiedziałam łagodnie, chociaż mój nos lekko się zmarszczył kiedy przyglądałam się jego poobijanej twarzy.
Nie lubiłam patrzeć na takie rzeczy. Nie znosiłam przemocy.
- Kurwa - Austin jęknął z bólu, ale jego oczy otworzyły się już nieco szerzej.
- Jak się czujesz? - zapytałam, czując za sobą sylwetkę Collinsa który prawdopodobnie przyglądał nam się z góry.
- Bywało gorzej. Przeżyję - dotknął palcem swojego rozcięcia i spojrzał na zakrwawione palce, sycząc przy tym pod nosem.
- Więc - odchrząknęłam. - Mamy mały problem.
Austin powoli na mnie spojrzał, a potem delikatnie pokiwał głową.
- Domyśliłem się - wskazał palcem na swoją twarz.
- On ma Meredith - mój głos delikatnie się załamał, dlatego zaraz znów odchrząknęłam i pokręciłam głową starając się opanować. - Musimy jechać się z nim spotkać, a ty musisz tutaj zostać.
Jego ciało lekko się spięło, a zaraz sam maskując ból stanął na równe nogi.
- Już czuję się lepiej - oznajmił, powoli poruszając ramieniem. - Gdzie jedziemy?
Ja również wstałam, a potem głośno westchnęłam i pokręciłam głową.
- Nie chcę żebyś jechał, Austin - spojrzałam na niego błagalnie. - Nie wiem co się tam wydarzy, ale nie chcę żebyś ucierpiał jeszcze bardziej. Już i tak wystarczająco ci się dostało.
- Ale..
- Ona ma rację - odezwał się Collins, stając ze mną ramię w ramię.
Obydwoje na siebie spojrzeli z kamienną miną. Po żadnym z nich nie byłam w stanie odczytać jakichkolwiek emocji, co było zdecydowanie mylące i budowało niepotrzebne napięcie.
- Pewnie cieszysz się, że oberwałem - usta Austina lekko zakręciły się w uśmiechu, na co tym samym odpowiedział mu Chris.
- Skłamałbym, mówiąc inaczej - wzruszył ramionami. - Ale wydaje mi się, że już wystarczy. Taka ładna buźka nie zniesie zbyt wielu ciosów.
Jones krótko parsknął, a potem spoważniał patrząc to na mnie to na Collinsa. Pokręcił głową, a potem usiadł na moim łóżku lekko się krzywiąc.
- Taki, na nic się wam nie przydam. Tylko bym was spowalniał - westchnął. - Obiecuję, że nie wyjdę z samochodu ale błagam weźcie mnie ze sobą. Nie wytrzymam tutaj sam, nie wiedząc co się z wami wszystkimi dzieje.
Spojrzałam na Collinsa, który także przeniósł na mnie swój wzrok. Przez moment tak na siebie patrzyliśmy, aż w końcu blondyn skinął głową.
- Zgoda.
A potem poczułam jak mój telefon wibruje, informując o nowej wiadomości.
- W takim razie chodźmy - podałam Collinsowi swoje urządzenie, gdzie znajdowały się szczegółowe informacje.
I takim sposobem wszyscy opuściliśmy akademik, brnąc w nieznane.
***
Chris zaparkował samochód pod jakimś dziwnym magazynem. Wszędzie dookoła było pełno blaszanych garaży, a na niektórych widniało grafitti. Na zewnątrz robiło się już powoli ciemno, przez co mój niepokój wzrastał. Przełknęłam nerwowo słone i złapałam za klamkę, ale wtedy poczułam ciepłą dłoń Collinsa na swoim udzie. Obróciłam się w jego stronę, siedząc jak na szpilkach. Bałam się, że coś stało się Meredith albo że zaraz coś stanie się blondynowi obok mnie. Przełknęłam nerwowo ślinę kiedy powoli masował moje udo, żeby w jakiś sposób mnie uspokoić.
- Bells - jego głos był lekko zachrypnięty i zdecydowanie bardziej cichy niż zwykle. - Będzie dobrze. Przetrwaliśmy już nie jedno, tak?
Kącik jego ust lekko uniósł się ku górze. Cholernie doceniałam to, że chciał mi pomóc i zniwelować mój stres. Mimowolnie moje wargi także lekko się uniosły, ale wciąż czułam jak moje serce szybko obijało się o żebra.
- Tak - mruknęłam pod nosem.
Jednak mimo wszystko nie wierzyłam w szczęśliwe zakończenie. Jay w sekundę się zgodził na warunki Chrisa, co było kompletnie od czapy. Czuję w kościach, że stanie się coś złego a ja na to wszystko będę patrzeć .
Blondyn powoli nachylił się w moją stronę, aby zaraz złożyć czuły pocałunek na moich ustach co oczywiście odwzajemniłam. A potem obydwoje wyszliśmy z samochodu.
Przygryzałam wargę, idąc w kierunku garażów. W alejce pomiędzy nimi widziałam opierającą się o jeden z nich postać, którą prawdopodobnie był Jay. Nie było przy nim jednak Meredith, co okropnie mnie stresowało. Moje nogi były niemal jak z waty i każdy kolejny krok był coraz trudniejszy. Jednak mimo wszystko starałam się zachować spokój i przyjąć znudzoną postawę. Poczułam na swoich plecach dłoń Collinsa, która chyba dosłownie pchała mnie do przodu bo zdaje się że odwaga z każdą chwilą ze mnie uciekała. Jednak emanujące od jego kończyny ciepło dodawało mi trochę otuchy, za co byłam wdzięczna.
W końcu zatrzymaliśmy się w niewielkiej odległości od Strarforda, który patrzył na nas z szerokim uśmiechem. Aż zrobiło mi się niedobrze.
- Ah, moi ulubieni - wyszczerzył zęby, grając podziw.
- Skończ - Collins przewrócił oczami. - Gdzie jest Meredith?
Jay odbił się nogą od garażu i poprawił swoją bluzę.
- Chłopaki! - nakazał stanowczo, a dosłownie dwie sekundy później zza blaszaka wyłoniło się dwóch chłopaków.
Pomiędzy nimi szła zirytowana Meredith, która dzięki Bogu wyglądała jak zawsze. Nie była ranna, ani nie płakała. Była po prostu wkurzona. Odetchnęłam z ulgą, a moje ciało nieco się rozluźniło.
- No w porę - burknęła brunetka. - Oni są mega nudni.
Parsknęłam krótko śmiechem i mocno ją przytuliłam kiedy spotkałyśmy się w połowie drogi.
- Aww, czyż to nie urocze? - odezwał się Jay, na co posłałam mu mordercze spojrzenie. - Przyjaciółki znowu razem.
- Daruj sobie - warknęłam, posyłając mu spojrzenie. - Jesteś nienormalny. Nic ci nie zrobiliśmy więc daj nam w końcu spokój, Boże.
Jay lekko się wyprostował i podszedł w moją stronę, jednak przed moim ciałem zaraz pojawiła się wysoka sylwetka Collinsa.
- Nawet się do niej nie zbliżaj - jego głos był przerażająco spokojny.
- Nie mam zamiaru - uniósł ręce ku górze w obronnym geście. - Chcę tylko porozmawiać.
- Cóż.. - Chris spojrzał na niego z pogardą. - Możesz mówić z drugiego końca alejki, czyż nie?
- Naturalnie - Jay szeroko się uśmiechnął i zrobił kilka kroków do tyłu.
Coś cholernie mi tutaj nie pasowało.
- Chłopaki odprowadźcie Meredith do samochodu, którym przyjechali. Nasza trójka musi chwile pogadać - wskazał palcem na mnie, siebie i Chrisa.
Skinęłam głową do Meredith, wiedząc że bezpieczniejsza będzie z Austinem w aucie. Brunetka niepewnie na mnie popatrzyła, ale w końcu sama skinęła głową i ruszyła wzdłuż alejki. Dwójka chłopaków szła tuż za nią, co wyglądało jakby to ona ich prowadziła, a nie odwrotnie.
- O czym chcesz gadać? - zapytał Chris, wzdychając ze znudzeniem.
- Czekałem aż zapytasz - Jay krótko się zaśmiał.
A potem stało się coś, czego zdecydowanie się nie spodziewałam. Trzy różne garaże w sekundzie się otworzyły. Z każdego wyszło po trzech mężczyzn i ruszyli w naszym kierunku. Ledwo zrobiłam krok do tyłu kiedy kilku z nich mnie złapało i odciągnęło na bok. To samo stało się z Collinsem. Szarpałam się ile mogłam kiedy nas rozdzielili, ale nic to nie dało. Chris także próbował się uwolnić ale było to niewykonalne ponieważ trzymało go pięciu napakowanych mężczyzn.
- Mówiłem, że się odpłacę - splunął Stratford, a zaraz szeroko się uśmiechnął. - Nie pojawiałeś się przez ostatnie kilka dni, więc - wzruszył ramionami.
- Jesteś żałosny - warknął zdenerwowany Chris. - Wypuść Bellę, a z chęcią obije ci twarz.
- Ah, ah - zacmokał. - Już na to za późno.
Byłam coraz bardziej skołowana, ale wtedy poczułam jak moja sylwetka zderza się z blaszanymi drzwiami garażu. Jeden z mężczyzn mocno przycisnął do powierzchni bok mojej twarzy, co sprawiło że całe moje ciało przeszył ból. Nie miałam pojęcia co się działo, a w głowie lekko mi zawirowało od silnego uderzenia.
Widziałam jak Collins starał się uwolnić, ale za każdym razem jak mu się udawało zostawał szybko powstrzymany. Wyglądał jakby wpadł w furię i nie potrafił przestać się szarpać.
- Pomyślałem sobie, że jedyne co cię zrani to jest jej ból - Jay wskazał na mnie palcem.
Moje serce na moment się zatrzymało. Coś niebezpiecznie ścisnęło się w moim gardle, kiedy dotarło do mnie co właśnie powiedział Stratford. I chciałam coś powiedzieć. Bardzo chciałam, ale moje ciało znów odbiło się od blaszanej powierzchni, a potem czyjeś kolano zderzyło się z moim brzuchem.
Zgięłam się w pół, ale nie trwało to nawet sekundę ponieważ inny z mężczyzn siłą zmusił mnie do wyprostowania się tylko po to, żebym zaraz oberwała w twarz. Z każdym kolejnym uderzeniem moje ciało było coraz bardziej wiotkie. Nie potrafiłam zareagować, ani się ruszyć. W ustach czułam metaliczny posmak krwi, a obraz coraz bardziej się zamazywał. W tle słyszałam głośne i bolesne krzyki Chrisa, ale nie byłam w stanie go zobaczyć.
W duchu modliłam się, aby stracić przytomność i już przestać czuć. Nie chciałam już nic czuć.
A potem moje modlitwy zostały wysłuchane.
Christopher's POV:
Szarpałem się ze wszystkich sił, a trybiki w mojej głowie pracowały na najwyższych obrotach. Miałem tylko jeden cel. Musiałem do niej dotrzeć.
Ledwo widziałem na oczy, kiedy złość zawładnęła moim ciałem. Czysta furia wypełniała każdą komórkę mojego ciała kiedy próbowałem się wyrwać. I przez chwilę wydawało mi się, że mam szansę ale wtedy zablokowali moje ręce i nogi a jeden z nich złapał mocno moją głowę i przytrzymał ją skierowaną na Bellę. Moją Bellę, która ledwo stała na nogach.
Krzyczałem ile sił w płucach, kiedy musiałem patrzeć jak ją biją a sam nie byłem w stanie nic zrobić. Niw mogłem. Bezsilność i bezradność tak mocno dały o sobie znać, że w moich oczach pojawiły się łzy. Krew i siniaki odznaczały się na jej pięknej twarzy i nikt nie zdawał się mieć z tym problemu. Traktowali ją jakby nic nie znaczyła. Jakby nie była niewinną kobietą, która w żadnym razie nie zasłużyła na takie traktowanie.
Ból przeszył moją klatkę piersiową, a łzy zaczęły strumieniami spływać po mojej twarzy. Nie przestałem krzyczeć czy się szarpać.
Ja chciałem tylko do niej dotrzeć.
Cios.
Cios.
Kolejny cios.
Krew.
Więcej krwi.
Rękawy jej bluzki były rozdarte od siły z jaką nią szarpali. A ja nie mogłem nic zrobić.
- Co ty taki nerwowy? - zapytał Jay, paląc papierosa jakby był na przerwie.
Całkowicie zrelaksowany.
- Zabiję cię - krzyknąłem, wciąż walcząc.
- Tak? - zaśmiał się krótko. - Ty zabijesz mnie? Zabawne. Wydaje mi się, że prędzej oni zabiją ją.
Mój wzrok szybko powędrował na Bellę, która straciła właśnie przytomność i bezsilnie opadła na twardy asfalt. Nikt nawet nie pomógł jej w drodze na dół. Gdy tylko odpłynęła puścili ją jak szmacianą lalkę.
- Do zobaczenia, Christopher - Jay wesoło mi pomachał, a potem machnął palcem.
Jak na zawołanie wszyscy jego ludzie i on sam zaczęli się zbierać. Ale miałem ich wszystkich kompletnie gdzieś.
Musiałem do niej dotrzeć.
Gdy tylko mnie puścili ruszyłem przed siebie jak wystrzelony z procy. Upadłem na kolana przy jej nieprzytomnym ciele, a z mojego gardła wydał się żałosny jęk rozpaczy. Płakałem i wyłem jak małe dziecko, patrząc na jej pokiereszowane ciało i twarz. Ból rozrywał moje wnętrzności nie okazując łaski.
- Bells - głos utknął mi w gardle kiedy próbowałam powiedzieć jej imię.
Jak przedtem wrzeszczałem, tak teraz nie potrafiłam wydać z siebie głosu. Klęczałam i płakałem nad jej ciałem przez dobre kilkanaście minut. Powoli ją podniosłem i ułożyłem w swoich ramionach, podnosząc się z brudnej ziemi.
- Przepraszam - wychrypiałem, chociaż wiedziałem że mnie nie słyszała. - Kurwa, tak bardzo cię kocham. Przepraszam - mój głośników się załamał a moje łzy kąpały na jej ubrania.
Moja żuchwa drżała kiedy prowadziłem ją do samochodu.
Nigdy sobie tego nie wybaczę.
*
xx. B
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro