Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Chyba już wystarczy.

Gdy tylko spojrzałam na pełen jedzenia talerz, zrobiło mi się niedobrze. Nie byłam w stanie wziąć ani jednego kęsa i zdawało się, że nie tylko ja. Moje dłonie drżały, dlatego szybko zacisnęłam je w pięści przez co raniłam własną skórę. Nie mam pojęcia ile jeszcze tak wytrzymam, zanim całkowicie przebije skórę. Collins także siedział w bezruchu. Nawet nie mrugał. Zwyczajnie wbijał mordercze spojrzenie w Jay'a, który jakby nigdy nic pochłaniał swojego kurczaka. Za to Austin uważnie obserwował każdego z nas w gotowości, w razie gdyby musiał interweniować.

Pomrugałam kilka razy, starając się odwrócić własną uwagę. Moja głowa powoli przekręciła się w stronę Chrisa, który nie fatygował się aby na mnie spojrzeć. Wiedziałam że jest świadomy, iż na niego patrzę. Jego żuchwa delikatnie się poruszyła.

- Powiedz mi, Stratford - odezwał się, równie obcym głosem co wcześniej. - Smakuje ci jedzenie?

Moje serce przyspieszyło swoje bicie, a panika zawładnęła moim ciałem.

Chcę stąd wyjść.

Jay przełknął swoją porcję, a potem wziął do ręki szklankę z drinkiem i wygodniej oparł się na krześle, podnosząc swój wzrok na Chrisa.

- Wyśmienite - uniósł naczynie w górę jakby wznosił toast, a potem upił łyk.

- Świetnie. Każdy powinien mieć swój wymarzony ostatni posiłek - twarz Collinsa była śmiertelnie poważna.

Jay omal nie zachłysnął się piciem, a ja poczułam jak moje paznokcie przebijają skórę. Jednak ból był teraz moim najmniejszym zmartwieniem.

- Chyba nie zamierzasz zrobić sceny. Dorośnij, nie jesteśmy w liceum - głos Stratforda sprawiał, że osobiście miałam ochotę wstać i uderzyć go w ten pusty łeb.

Już niech nie robi z siebie niewiadomo kogo. Z liceum wyszliśmy mniej niż pół roku temu, a on próbuje zrobić z tego sensacje jakby w tym czasie postarzał się o pięć lat.

- Oczywiście, że nie - Chris parsknął krótko śmiechem. - Ale nie liczyłbym, że wrócisz do domu żywy. Ktoś musi zrobić z tej nocy pożytek.

Przełknęłam nerwowo ślinę, czując suchość w gardle. Poczułam jak obraz zaczyna mi wirować, dlatego zamknęłam powieki na kilka sekund. Gdy tylko je otworzyłam sięgnęłam po swojego drinka, którego wcześniej zamówiłam. Musiałam zwilżyć gardło, zanim zacznę się krztusić. Stratford nie odezwał się ani słowem. Obydwoje ciskali w siebie gromami.

- Bella, twoja ręka - Austin lekko nachylił się nad stołem, zwracając tym samym uwagę Collinsa.

Spojrzałam na swoją dłoń, która trzymała kieliszek. Szkło poplamione było krwią, a pojedyncza stróżka spływała po moim nadgarstku. Odłożyłam naczynie na stół, a potem machnęłam ręką.

- Ah, to nic - zaskoczyłam samą siebie, że byłam w stanie cokolwiek powiedzieć.

Chris zwinnym ruchem złapał za mój nadgarstek, aby zaraz przyjrzeć się przyczynie mojej rany. Jego oczy uważnie badały fakturę mojej skóry, podczas gdy ja zachowałam kamienną twarz. Zielone tęczówki spojrzały teraz prosto w moje. Nie potrafiłam nic z nich wyczytać, tak samo jak wiem że on nie potrafił wyczytać nic z moich. Dobrze o to zadbałam.

- Co to ma być, Blake? - jego oddech owiał moją twarz.

Co to ma być? Oh, no nie wiem. Moja rodzina ma mnie w dupie i chociaż dobrze to wiedziałam, to jedyna nadzieja jaka gdzieś we mnie istniała została dzisiaj roztrzaskana. Mój były, który próbował się do mnie dobrać jakiś czas temu siedzi ze mną przy jednym stole i wyciąga brudy z przeszłości robiąc z tego żarty, a jakby było mało to odkąd wyszliśmy z akademika przez jakiś czas traktowałeś mnie w taki sposób że chciałam krzyczeć.

No sama nie wiem.

I chociaż chciałam wypowiedzieć te słowa na głos, nie zrobiłam tego. Zwyczajnie wyrwałam dłoń z jego uścisku, następnie gwałtownie wstając.

- Lepiej pójdę się tym zająć - oznajmiłam, a potem bez zbędnych ceregieli ruszyłam w stronę łazienki.

I mam nadzieje, że nikt kurwa za mna nie pójdzie.

Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, poczułam się o niebo lepiej. Odkręciłam kurek, a zimna woda zerknęła się ze skórą moich dłoni. Nawet nie czułam bólu. Dzisiejszy dzień za bardzo mnie przytłaczał.

Nie mogę przestać myśleć o tym co zamierza zrobić Chris. Czy będzie chciał dowiedzieć się co dokładnie się stało, czy bez żadnych ceregieli faktycznie spuści Stratfordowi porządny łomot. Do tego wciąż się zastanawiam czy dotarło do Collinsa, że cokolwiek miało miejsce było bez mojej zgody czy jakiejkolwiek interakcji. Zastanawia mnie też, czy faktycznie spał z kimś kiedy był w Londynie, chociaż w żadnym razie nie miałabym mu tego za złe. Nie, kiedy sama zrobiłam coś skrajnie głupiego.

Dobra, bardzo głupiego.

Przemyłam swoją ranę wodą, czekając chwile aż przestanie lać się krew. Nie była głęboka, więc nie zajęło mi to dużo czasu. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i poprawiłam włosy. Ostatnie na co miałam ochotę to powrót do tego cyrku, ale musiałam to zrobić. Poczekam aż ogłoszą te durne zaręczyny. Dam mojemu ojcu to czego chciał, a potem się stąd wynoszę. To będzie ostatni raz kiedy mógł mnie zobaczyć.

Wyszłam z łazienki, ciesząc się że Collins za mną nie poszedł. Zwyczajnie chciałam unikać tematu jak najdłużej, ponieważ nie chciałam tego rozdrapywać. Prawdopodobnie by mnie to podłamało i przez dzień czy dwa nie wychodziłabym z łóżka, a zdecydowanie nie miałam na to czasu.

Wyrwałam się ze swoich myśli, kiedy znalazłam się znów przy stoliku. Moją uwagę przyciągnął fakt, że ani Austina ani Chrisa przy nim nie było. Za to Jay jakby nigdy nic popijał swojego drinka i nucił coś pod nosem.

Wzięłam głęboki oddech, a potem zajęłam miejsce obok niego, tym samym przykuwając jego uwagę. Uśmiechnęłam się, zakładając kosmyk włosów za ucho. Przysunęłam się do niego na krześle, wciąż patrząc mu w oczy.

- Mm, wiedziałem - chłopak zmierzył mnie wzrokiem, a ja perliście się zaśmiałam.

A potem położyłam dłoń na jego udzie i używając niemal całej siły, wbiłam paznokcie w jego nogę. Jay syknął pod nosem, czym zwrócił uwagę ludzi ze stolika na przeciw. Dwie kobiety bacznie nam się przyglądały, więc Stratford musiał udawać że nic się nie dzieje.

- Wiesz, zazwyczaj cię ignorowałam bo byłeś dla mnie zwykłym karaluchem. Pozwalałam innym się za mną wstawiać, bronić mnie - przekręciłam lekko nadgarstek, sprawiając że Jay zacisnął szczękę. - Ale chyba już wystarczy.

Chłopak chciał złapać za moją dłoń aby ją odciągnąć, ale wtedy bez żadnych oporów wbiłam swój obcas w jego stopę.

- Nah, ah, ah - zacmokałam, kręcąc głową. - Na twoim miejscu bym tego nie robiła.

Moje wargi wciąż rozciągały się w uśmiechu, podczas gdy jego twarz wyglądała na boleśnie zadowoloną. Ten widok sprawił, że mój uśmiech nie był już taki wymuszony.

- Czego chcesz? - zapytał, posłusznie kładąc dłoń na stoliku.

- Brawo, widzę że zaczynasz rozumieć. Zacznijmy od tego, że skończysz z debilnymi komentarzami w moją stronę - moje palce już lekko zdrętwiały, ale mimo to użyłam ostatnich sił jakie miałam aby mocniej wbić je w udo chłopaka. - A jeśli zobaczę chociaż jedno twoje spojrzenie w moją stronę, wtedy to - naparłam szpilką na jego stopę - wyląduje w twoim oku. Rozumiemy się?

Jay pociągnął nosem, a potem z ogromnym oporem wymamrotał ciche „tak" pod nosem. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, a potem dałam upust jego agonii i zwyczajnie podniosłam się z miejsca. Czułam się jak na haju. Całe moje ciało targane było jakiegoś rodzaju adrenaliną, czy euforią, nie byłam pewna. Czułam się jak kompletnie inna osoba. Nie wiem czy to przez to, że tej sukience i szpilkach czułam się jakbym miała jakiegoś rodzaju władzę, czy zwyczajnie mi odbiło.

Ale jednego byłam pewna. Powinnam była stanąć we własnej obronie już dawno temu.

Zajęłam swoje poprzednie miejsce, jednym haustem wypijając swojego drinka. Następnie machnęłam dłonią do jednego z kelnerów, który zaraz się przy mnie pojawił.

- W czym mogę pomóc? - zapytał uprzejmie, a ja wyjęłam nabitą na wykałaczkę oliwkę która była w moim drinku, obracając kawałek drewna w palcach.

- Poproszę jeszcze raz to samo - posłałam mu uśmiech, a potem spojrzałam na Jaya, który momentalnie odwrócił ode mnie wzrok.

Z satysfakcją zdjęłam zębami oliwkę i wrzuciłam wykałaczkę do swojego kieliszka.

- Właściwie niech będą dwa, nie będę pana fatygować więcej niż potrzeba - znów spojrzałam na kelnera, który skinął głowa i zabrał moje puste naczynie.

Oddalił się od stolika, a ja założyłam nogę na nogę i wbiłam swoje spojrzenie w Stratforda. Męczyłam go tym, ponieważ wiedziałam że na mnie nie spojrzy chociaż bardzo go kusi.

I wtedy do stolika wrócili Collins i Jones. Ich miny były zacięte, ale nie pamiętam kiedy ostatnio coś tak mało mnie obchodziło.

Miałam dość bycia nieporadną, małą Bellą. Naiwną dziewczynką, której każdy by tylko doradzał, każdy manipulowałby jej życiem i ją kontrolował. Na którą każdy patrzy ze współczuciem bo przecież jest taka biedna. Jej chłopak ją zostawił i wyjechał, trafiła do szpitala, jej rodzice się rozwiedli i mają ją gdzieś, ma problemy zdrowotne i musi uważać na alkohol. Ojej. A do tego nie potrafiła sobie poradzić z natarczywym byłym chłopakiem.

Cóż, to ostatnie możemy już skreślić.

Poczułam jakby coś we mnie przeskoczyło. Cholera, a może wyłączyłam swoje człowieczeństwo jak Caroline Forbes? To dopiero byłoby coś.

Poczułam na sobie spojrzenie Austina, dlatego skierowałam na niego swój wzrok. Miał zmarszczone brwi, a jego twarz wyglądała jak jeden wielki pytajnik.

- Co? - uniosłam brew i skrzyżowałam ręce na brzuchu.

I wtedy pojawił się kelner, stawiając przede mną dwa drinki. - Dziękuję - mruknęłam do niego z uśmiechem, następnie łapiąc za kieliszek.

- Wyluzuj Austin, zaraz zacznie boleć cię twarz od tego marszczenia - upiłam łyk swojego drinka, a potem odgarnęłam włosy na plecy.

Austin uniósł dłonie w obronnym geście, a potem sam sięgnął bo zaserwowany mu wcześniej alkohol.

A potem obróciłam głowę w stronę Collinsa, który również mi się przyglądał. I doskonale to widziałam. Współczucie. Troska. Wina. Czego innego mogłam się spodziewać? W końcu w jego oczach byłam tą Bellą sprzed jedenastu miesięcy. Nie ciężko było się domyślić, że Austin wszystko mu wytłumaczył kiedy gdzieś zniknęli. Przynajmniej ja nie musiałam tego robić.

- Ty też? Poważnie? - parsknęłam krótko, kręcąc głową.

Wyraz jego twarzy nieco się zmienił. Próbował zrozumieć moją nagłą postawę, ale nie do końca mu się udawało.

I nie dziwiłam się, bo sama jej nie rozumiałam.

Collins przysunął się w moją stronę, przybliżając swoją twarz do mojej.

- Co się dzieje? - czułam jego gorący oddech na moim uchu kiedy szeptał.

- Ale co? - pomrugałam kilkakrotnie, posyłając mu zdezorientowane spojrzenie. - Wszystko jest w porządku.

- Dobrze wiesz, że nie jest - jego zielone tęczówki uważnie badały moją zblazowaną twarz.

- Dzięki za przypomnienie. Nie wiem czy wiesz, ale byłam tutaj od początku więc jestem świadoma - mruknęłam pod nosem.

- Blake.. - zaczął, ale przerwało mu ciche prychnięcie Jay'a.

Moje oczy momentalnie znalazły się na jego osobie. Patrzył teraz w dół na stolik z neutralną twarzą.

- Co to było? - zapytałam ostro. - Chciałbyś skomentować?

Cisza.

Dalej cisza.

- Tak myślałam - a potem wygodniej oparłam się na krześle i upiłam kolejny łyk mojego drinka.

Brwi Collinsa wystrzeliły do góry, a potem wymienił się spojrzeniami z Austinem. Przewróciłam oczami, następnie wbijając widelec do sałatki ze szpinakiem którą wcześniej zamówiłam. Włożyłam ją do ust i zaczęłam przeżuwać, wydając przy tym zadowolony jęk.

- Mm, coś wspaniałego. No dalej, jedzcie - zwróciłam się do ich dwójki.

Wiem, że byli zdezorientowani. Nie moja wina, że po tym co zrobiłam Stratfordowi kilka minut temu czułam się tak cholernie dobrze, że byłabym w stanie zrobić dosłownie wszystko.

***

Okej, oficjalnie byłam już lekko wstawiona. Po wypiciu drinków przy stoliku poszłam do baru, gdzie wcześniej rozmawiałam chłopakiem który nalał mi Brandy. Wiem już, że ma na imię Harry i skończył studiować Socjologię a to była jego dodatkowa praca. Był bardzo miły i zabawny, a to było to czego dzisiaj potrzebowałam.

- Jeśli chcesz mogę się dowiedzieć za ile ogłaszają zaręczyny. Wtedy przynajmniej będę mógł wiedzieć ile jeszcze drinków ci nalać zanim zemdlejesz i wszystko cię ominie - Harry patrzył na mnie z rozbawieniem, podczas gdy ja położyłam dłoń na klatce piersiowej.

- Czuje się urażona. Przecież mam mocną głowę - powiedziałam dumnie, na co chłopak krótko się zaśmiał.

- I czerwone oczy - a potem postawił przede mną szklankę z wodą. - Jeśli to wypijesz, to zrobie ci kolejnego drinka.

Zmrużyłam oczy, a potem wyjęłam dłoń w jego stronę. Harry lekko ją uścisnął, więc zaraz po tym złapałam za szklankę i opróżniłam ją do dna. Umowa to umowa.

I chwilę później w mojej dłoni znalazł się kolejny kolorowy drink. Tym razem czerwony. Wyglądał całkiem smacznie, a na brzegu kieliszka wbita była truskawka.

- Tutaj jesteś - usłyszałam głos Collinsa, który oparł się o bar tuż obok mnie.

- Oh, hej - upiłam łyk a potem wskazałam dłonią na barmana. - To jest Harry, Harry to jest mój.. - zawahałam się, wydymając wargi. - Christopher.

A potem wzruszyłam ramionami i znów upiłam łyk. Barman i Collins skinęli do siebie głowami, a potem blondyn skupił swój wzrok na mnie.

- Twój tata zaraz ogłosi zaręczyny, musisz ze mną pójść do sali - oznajmił, a ja skinęłam głową.

- Twój tata? - Harry przykuł moją uwagę. - Mam nadzieje że nie dostanie mi się za upicie córki naszego klienta - ciemnowłosy puścił mi oczko.

- Prędzej nagrodę - uśmiechnęłam się do niego, a potem odwzajemniłam jego gest i obróciłam się do Collinsa.

Nie wyglądał na zadowolonego, ale gdyby się zastanowić, czy on w ogóle kiedyś tak wyglądał?

- Chodźmy - odłożył mojego drinka na blat zanim mogłam zareagować, a potem położył dłoń na dole moich pleców i zaczął prowadzić mnie do kolejnych złotych drzwi.

Złoty to fajny kolor. Chyba pomaluje tak dom.

Ah, mieszkam w akademiku.

W końcu weszliśmy do sali gdzie znajdował się mały podest i kilka mini barów. Mój tata ze swoją narzeczoną stali już na wyższej części podłogi, a goście gromadzili się wewnątrz.

- Wszystko dobrze? - poczułam za sobą klatkę piersiową Chrisa, a jego dłonie spoczęły na moich biodrach.

- Cudnie - odpowiedziałam, czując się znacznie lepiej ponieważ do moich nozdrzy dotarł jego zapach.

I wtedy Jane postukała sztućcem o kieliszek, sprawiając że wszyscy umilkli a ich uwaga skupiła się na przyszłej parze młodej. Bleh.

- Chcę zacząć od tego, że cieszę się z przybycia każdego z osobna. Jak już się domyślacie, Jane i ja pobieramy się za miesiąc! - mój tata uniósł swój kieliszek, a ja zachłysnęłam się powietrzem.

Za miesiąc?

Wszyscy zaczęli bić brawo i gwizdać, podczas gdy ja stałam w bezruchu.

- Oczywiście każdy z was otrzyma zaproszenie i wiemy, że to mało czasu, ale liczymy na frekwencję - powiedział nieco głośniej, aby ludzie go słyszeli przez swoje owacje. - A teraz chciałbym poprosić moją córkę, Isabelle, aby powiedziała kilka słów.

Co do kurwy?

Mój ojciec wskazał na mnie ręką, gestem pokazując abym podeszła. Rozejrzałam się po przyglądających mi się twarzach, nie wiedząc do końca co zrobić.

- Dasz radę - Chris zacisnął palce na moich biodrach, a jego usta złożyły pocałunek na moim policzku.

A potem niezauważalnie mnie pchnął, podczas gdy tłumy się rozstąpiły abym przeszła.

Co do kurwy, przecież nie jestem Abrahamem.

Ah, kurwa, to był Mojżesz. I nie ludzie tylko morze się rozstąpiło.

Okej, jestem pijana. Życzę sobie powodzenia.

Czemu pomyślałam o Biblii?

Ruszyłam przed siebie, aż w końcu znalazłam się na podeście. Nie miałam pojęcia co robić, szczególnie że mój ojciec i jego narzeczona ustąpili mi miejsca na samym środku. Wszyscy na mnie patrzyli, podczas gdy nie miałam pojęcia co powiedzieć.

- Cześć - uśmiechnęłam się, mentalnie dając sobie w głowę, że tak zdecydowałam się zacząć. - Jesteśmy tutaj dzisiaj, aby świętować wieści. Mój tata i Jane niedługo biorą ślub, więc raz jeszcze usłyszmy brawa.

I wtedy ludzie znów zaczęli klaskać, a ja wciąż się uśmiechałam aż bolało.

- Cóż, jak to mówią, do trzech razy sztuka - zaśmiałam się, a potem nagle spoważniałam. - Aha, to jest drugi raz. No cóż, to przysłowie i tak nigdy się nie sprawdzało - machnęłam ręką. - W każdym razie dziękuje wszystkim za przyjście, gdyby nie wy nigdy nie spróbowałabym tych kolorowych drinków. - Tłum lekko się roześmiał.

Dobrze, że moja rodzina nie pamięta że nie mam jeszcze dwudziestu jeden lat.

- A teraz... - rozejrzałam się, aż w końcu podeszłam do mojego taty i zabrałam mu z dłoni kieliszek z szampanem. - Wszyscy wynieśmy kieliszek, za przyszłą parę młodą!

Każdy zrobił to co ja, także unosząc naczynia. Dobrze, że nie zwrócili uwagi na moją pomyłkę

Oj już ja stąd kilka kieliszków wyniosę.

A potem opróżniłam kieliszek i oddałam puste szkło w ręce mojego ojca. Pochyliłam się aby go uścisnąć, tylko w jednym celu.

- Nawet nie licz, że pojawię się na weselu. Dziś widzimy się ostatni raz - wyszeptałam do jego ucha, a potem uśmiechnęłam się na widok jego zszokowanej twarzy.

Obróciłam się na pięcie i o dziwo sprawnym krokiem zeszłam z podestu.

Najwyższy czas się ulotnić.







*

xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro