Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Czekolady nigdy za wiele.

Siedziałam właśnie w swojej ulubionej kawiarni z ukochanym napojem w dłoniach. Czekałam na Austina, który powinien być tutaj lada moment. Ostatnie dni zleciały mi niemiłosiernie szybko. Większość czasu spędziłam na robieniu notatek, ponieważ kilku wykładowców chciało zrobić cząstkowe egzaminy jeszcze przed Świętem Dziękczynienia, które jest za prawie dwa tygodnie. Stukałam pierścionkami o kubek, z którego co jakiś czas upijałam łyk kawy. Jutro mój ojciec wyprawia uroczysty bankiet, a ja będę musiała stawić temu czoła. W końcu układa sobie zupełnie nowe życie, zapominając że ma córkę. Moja mama także nie próżnuje. Obydwoje naprawdę do siebie pasowali. Dwójka hipokrytów i egoistów.

- Jest i moja ulubiona kobieta - uniosłam wzrok na stojącego przy moim stoliku ciemnowłosego, na widok którego uśmiech rozprzestrzenił się na mojej twarzy.

Odłożyłam kubek na blat i wygramoliłam się ze swojego miejsca, aby uścisnąć mojego przyjaciela. Owinął wokół mnie swoje ramiona szczelniej niż zwykle. On naprawdę zawsze wiedział kiedy to robić.

- Tak bardzo się cieszę, że tutaj jesteś - powiedziałam cicho w jego szyję.

Kilka sekund później się od niego odsunęłam i obydwoje zajęliśmy miejsca po dwóch stronach stolika. Włosy Austina były nieco krótsze, ale wciąż ładnie się prezentowały. Spojrzałam na jego dłoń, w duchu się uśmiechając ponieważ wciąż nosił sygnet, który dostał ode mnie w prezencie, jaki sprawiłam mu po pobycie w szpitalu.

- Rozmawiałem z rodzicami na temat twoich. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje - przejechał dłonią przez swoje gęste włosy. - Podobno ten cały Emilio jest Włochem, który przeniósł się do kancelarii prawniczej w Burlington.

Poruszyłam delikatnie brwią, znów ujmując ciepły kubek w moje dłonie.

- No tak, w końcu moja matka mierzy wyżej - parsknęłam krótko. - Z jednej strony zasługuje na szczęście po tym wszystkim co przeszła z ojcem, ale to i tak nie zmienia faktu jaką stała się matką.

- Może po prostu była samotna - Austin wzruszył ramionami. - Ale tak, nic jej nie usprawiedliwia. To jak się zachowywała gdy byłaś w szpitalu.. - chłopak pokręcił głową, na moment zaciskając wargi.

I zaraz po tym pojawiła się kelnerka, u której Austin zamówił dwie gorące czekolady z ekstra piankami i jedno ciasto czekoladowe.

- Świetne połączenie - mruknęłam pod nosem, na co posłał mi spojrzenie.

- Czekolady nigdy za wiele - odparł dumnie, opierając ręce o blat stolika.

Przytknęłam kubek do swoich warg, czekając aż napój bogów dotknie ich skóry.

- Więc Chris zdawał się nie mieć pojęcia z jakieś okazji jest jutrzejszy bankiet - wypalił nagle, a ja zatrzymałam swoje ruchy prawie oblewając się napojem.

Powoli odłożyłam naczynie na stolik, wciąż owijając wokół niego swoje palce. Uniosłam wzrok na Austina, który patrzył na mnie z zaciekawieniem.

- Więc? - zapytałam, udając że nie mam pojęcia o co mu chodzi.

- Dlaczego mu nie powiedziałaś, że twój tata się zaręczył? - zapytał, a ja głośno wypuściłam powietrze z płuc.

- Nie wiem. Po prostu - wzruszyłam ramionami. - Ten szczegół nie jest aż tak istotny, bankiet z rodziną to bankiet z rodziną.

- Dobrze wiesz, że tak nie jest - chłopak przewrócił oczami.

- Powiedziałeś mu? - zapytałam, a mój żołądek lekko się zacisnął.

- Nie, uznałem że to nie moja sprawa - Austin oblizał wargi, bo zaraz pojawiło się przed nim ciasto i czekolada.

Drugi kubek napoju wylądował przede mną, a ja oddałam swoje naczynie po kawie, dziękując.

- Wiesz, że się wkurzy że mu nie powiedziałaś? - ciemnowłosy bardziej oznajmił niż zapytał, a ja wzięłam głęboki oddech.

- To nie jest aż tak wielka sprawa. Wielką sprawą byłoby moje dociekanie dlaczego w Londynie zadawał się z Lucasem Woodem - burknęłam, a potem zjadłam piankę, która unosiła się na gorącej czekoladzie.

I wtedy zobaczyłam całkowite zdezorientowanie i szok na twarzy mojego przyjaciela. Pomrugał kilka razy, unosząc na mnie swoje oczy.

- Co? - zmarszczył brwi.

- Huh, a więc ty też nie wiedziałeś - przygryzłam lekko swoją dolną wargę.

W takim razie co działo się w Londynie, skoro nawet Austin tego nie wie a on i Collins są niemal jak bracia.

Boże, jaka ja jestem głupia. Dałam mu czas i powiedziałam żeby się nie spieszył, a tymczasem on tylko gra na zwłokę. Bo zrobił coś głupiego. Coś złego. I nie jest pewien mojej reakcji, a teraz jest przecież między nami dobrze, więc nie chce tego spieprzyć. W końcu gdyby to nie było nic strasznego, to nie miałby problemu żeby zwyczajnie mi to wyjaśnić.

Naiwna.

- Straciłem apetyt - oznajmił Austin, patrząc na kawałek ciasta, z którego wziął może trzy kęsy.

Cholera, mogłam o tym nie wspominać.

- Austin - powiedziałam delikatnie, patrząc na ciemnowłosego.

Nic nie powiedział wciąż uporczywie trzymając wzrok w tym samym miejscu. Moje palce powoli wślizgnęły się w jego dłoń, mocno się tam zaciskając.

- Po prostu myślałem, że nie mamy przed sobą tajemnic. Ale w porządku, jego życie - parsknął krótko, unosząc na mnie swoje tęczówki.

- Wiem. Też tak kiedyś myślałam.

***

- Ta sukienka jest niesamowita - Meredith obracała w dłoniach kreację, jaką kupiłam dosłownie godzinę temu.

Sama nie byłam pewna co wybrać na ten cały bankiet, ale chciałam żeby było w miarę elegancko i klasycznie. Wybrałam czarną satynową kreację, sięgająca do połowy łydki. Na plecach miała dwa wiązania, a dekolt subtelnie opadał. Podobała mi się.

- Tak, ta sukienka to jedyny plus tej całej szopki - westchnęłam, nakładając odrobinę rozświetlacza na czubek nosa.

Naprawdę nie miałam ochoty tam iść, tym bardziej że byłam w złym humorze. Po prostu po rozmowie z Austinem uświadomiłam sobie, że tak naprawdę odkąd pojawił się Collins wszystko się nieco pomieszało. Każdy informował go o moim życiu prywatnym i o tym co się działo, podczas gdy ja dosłownie nie miałam pojęcia o połowie jego spraw. I sama nie jestem do końca pewna czy powinnam być na niego zła czy nie, bo w końcu to ja go powstrzymałam w klubie kiedy chciał wyjaśnić o co chodziło z Woodem. Ale przecież to jest nieuniknione i prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw, a ja obawiam się że jej nie polubię.

- Sukienka, darmowe jedzenie i może nawet alkohol - Meredith puściła mi oczko, a ja lekko wydęłam wargi w zgodzie.

- Chcę już mieć to za sobą - oznajmiłam zmęczonym głosem.

Mój makijaż już prawie był gotowy. Zostało mi jeszcze nałożyć maskarę i karmelową pomadkę. Postawiłam dzisiaj na brązowe tony, które w zasadzie zawsze były moimi ulubionymi. Także musiałam liczyć się z obecnością krytykującej rodziny. Przez to mam na myśli, że chyba każdy ma takie ciotki czy wujków którzy nie powściągają się od komentarzy na temat czyjegoś wyglądu lub pracy, czy ogólnie sytuacji życiowej.

- Spokojnie, blondynek umili ci wieczór - brunetka poruszyła zabawnie brwiami, a ja przewróciłam oczami.

Dzisiaj przetrwam ten cyrk, a później będę martwić się resztą. Wszystko po kolei.

Po dopracowaniu swojej twarzy i włosów, które wyprostowałam ubrałam na siebie czarną kreację oraz w tym samym kolorze szpilki. Meredith pomogła mi ładnie zawiązać sznurki z tyłu, aby sukienka dobrze przylegała i nie odstawała gdzie nie trzeba. Później dobrałam złote kolczyki, naszyjnik z odwróconym półksiężycem i pierścionki. Ostatnio polubiłam dodatki. One naprawdę sprawiały, że wyglądało się lepiej. Do małej czarnej kopertówki włożyłam portfel i telefon i dokładnie po wykonaniu tej czynności rozległo się pukanie do drzwi. Powiedziałam Mer, aby je otworzyła podczas gdy ja szukałam czegoś na wierzch.

- Gotowa? - usłyszałam jego ładny głos, który czasem potrafił przysporzyć masę problemów.

Zarzuciłam czarną ramoneskę na swoje ramiona.

- Gotowa - odparłam, podnosząc wzrok na chłopaka.

Chris miał na sobie czarną koszulę, której odpiął dwa pierwsze guziki i w tym samym kolorze spodnie. Zapach jego perfum już dotarł do moich nozdrzy, zawracając mi w głowie. Jego szmaragdowe tęczówki zjechały mnie od góry do dołu, po czym oblizał powoli dolną wargę i nasze oczy znów się spotkały.

- W takim razie chodźmy - wskazał mi drogę ręką, a ja skinęłam głową.

Pożegnałam się z Meredith, a potem w ciszy ruszyliśmy korytarzem, kierując się na zewnątrz. Mijaliśmy wiele osób, które krzątały się po akademiku, starając się dotrzeć do drzwi. I gdy to w końcu się stało, zderzyłam się z czyjąś klatką piersiową.

- A, to ty Blake. Przepraszam, nie patrzyłem przed siebie - Alan złapał moje ramiona, prawdopodobnie chroniąc mnie przed upadkiem.

- W porządku, jest tu dzisiaj niezłe zamieszanie - odparłam, posyłając mu uśmiech.

Chłopak zabrał ręce z mojego ciała, następnie krótko zmierzając mnie wzrokiem.

- Wow, ale się wystroiłaś. Pięknie wyglądasz - pochwalił mnie ze szczerym uśmiechem.

- Dziękuje - skinęłam głową, a zaraz poczułam dłoń na dole swoich pleców.

Collins stanął obok mnie, ale jego wzrok utkwiony był w chłopaka przede mną. Jednak Alan nie poświecił blondynowi chociażby sekundy uwagi.

- No nic, spieszę się więc już was zostawiam. Do zobaczenia na wykładach - poklepał lekko moje ramie gdy mnie wymijał, a potem zniknął gdzieś w tłumie.

Spojrzałam na Collinsa, który mocno zaciskał szczękę ale nie zdawało się, jakby chciał coś powiedzieć dlatego zwyczajnie ruszyłam przed siebie. Chłopak poprowadził nas do swojego samochodu, a potem zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy spod akademika.

- Jesteś dzisiaj jakiś cichy - powiedziałam, kiedy blondyn parkował już samochód pod restauracją, ponieważ przez całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa.

W końcu raczył na mnie spojrzeć, a ja nie rozumiałam o co mu chodzi, ponieważ wydawał się być zły.

- Wydaje ci się - machnął ręką, a potem otworzył drzwi.

Nie skomentowałam tego, a jedynie poszłam jego śladem i także wysiadłam z samochodu. I naprawdę nie mogło być gorzej, ponieważ dziwnie się stresowałam tą całą uroczystością i nie czułam się z nią dobrze, a do tego Collins u którego szukałam czegoś na kształt bezpieczeństwa i pewności zachowywał się dziwnie obco.

Obydwoje ruszyliśmy do środka, gdzie przy wejściu podałam swoje nazwisko, a później oddałam kurtkę do szatni dostając bloczek który schowałam do torebki. Wzięłam głęboki oddech, idąc przed siebie z uniesioną głową. Stukot moich obcasów roznosił się głuchym echem po pomieszczeniu, jednocześnie mieszając się z innymi. W restauracji grała spokojna muzka, natomiast goście zamiast siedzieć przy stolikach, przechadzali się po wielkiej sali trzymając w dłoniach kieliszki i rozmawiając.

- Szampana? - moją uwagę zwrócił ubrany w białą marynarkę kelner, który z uśmiechem przysuwał tacę w moją stronę.

- Dziękuję - posłałam mu uśmiech, następnie biorąc kieliszek.

Podniosłam wzrok na Collinsa, który przysunął się bliżej mnie. Jego dłoń spoczęła na moich plecach, które lekko pomasował, a potem ruszyliśmy dalej. Na szczęście mogłam dostrzec już Austina, który kiwnął do nas głową, a więc ruszyliśmy w jego kierunku. Ciemnowłosy objął moją talię ramieniem aby się przywitać, jednak musiał być bardziej ostrożny ponieważ trzymam w dłoni szampana.

- Twój ojciec oczywiście modnie się spóźnia - oznajmił, a ja krótko parsknęłam.

Oczywiście zauważyłam także napiętą atmosferę pomiędzy nim a Collinsem, co oznaczało że ucięli sobie pogawędkę na temat Londynu. Nie odezwali się do siebie słowem. Upiłam dosyć duży łyk szampana, starając się na moment o tym wszystkim zapomnieć. W końcu sama nie wiedziałam co takiego działo się w Anglii, a do tego jestem na cholernym bankiecie zaręczynowym mojego ojca.

- Isabelle! - usłyszałam głos, który nie byłby możliwy do zapomnienia.

Obróciłam się w kierunku idącej w moją stronę mamy. W jednej dłoni trzymała kieliszek z martini, a drugą oplatała ramię wysokiego Włocha. Był wysoki, miał czarne włosy i lekki zarost. Był przystojny i wyglądał dosyć młodo, a ja zaczęłam błagać w myślach aby nie był dużo młodszy od mojej mamy bo chyba bym się załamała.

- Mamo - odparłam, posyłając jej lekko wymuszony uśmiech.

Obydwoje zatrzymali się tuż przy nas, a wzrok mojej mamy od razu powędrował na Collinsa. Uniosła delikatnie brwi w zaskoczeniu, ale postanowiła chyba nie robić z tego wielkiej sprawy. W końcu ostatnie co wiedziała, to że blondyn jest na innym kontynencie i nasz kontakt raczej się zakończył.

- Christopher, Austin - skinęła do nich głową, uśmiechając się.

Była ubrana w złotą elegancką sukienkę, a jej włosy upięte były w dosyć ekstrawagancki sposób. W końcu musiała się jakoś zaprezentować, skoro jej były mąż ogłaszał tak wielkie wieści robiąc z tego sensacje na pół Ameryki.

- Dzień dobry - najpierw odezwał się Collins, kiwając do kobiety głową.

- Wygląda pani oszałamiająco - Austin położył dłoń na swojej piersi, na co moja mama wstydliwie się uśmiechnęła.

A przynajmniej świetnie udawała, że nie oczekiwała na żaden komplement.

- To jest właśnie mój ulubiony chłopak - wskazała palcem na mojego przyjaciela, zwracając się tymi słowami do swojego chłopaka.

Zauważyłam jak Collins obok mnie nieco się spina. Starał się wyglądać jakby totalnie nim to nie ruszyło, ale ja widziałam. Widziałam jak na moment zaciska dłonie w pięści, ale tylko na moment. Także jego koszula nieznacznie, ale mocniej napięła się na jego ramionach. Już miałam się do niego przysunąć, ale dokładnie w tym samym momencie zauważyłam wyciągnięta w moją stronę męską dłoń.

- Jestem Emilio - włoski akcent wypełnił pomieszczenie. - Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać.

Na początku lekko się zawahałam, ale postanowiłam być uprzejma. W końcu on nic mi nie zrobił, więc nie powinnam od razu spisywać go na straty. Uścisnęłam pewnie jego dłoń, lekko się uśmiechając.

- I z wzajemnością, chociaż dowiedziałam się o tobie na dniach. - Powiedziałam z lekką nutką kpiny, na co moja mama skarciła mnie wzrokiem i już pięła się do jakiegoś wywodu, który szybko powstrzymałam. - Spokojnie, nie miałam na myśli nic złego.

Utwierdziłam ich w tym swoim uśmiechem. Moja twarz chyba zaraz zacznie dygotać od wymuszanego używania poszczególnych mięśni twarzy.

- W porządku, rozumiem. - Emilio odwzajemnił mój uśmiech.

- Już dość o nas, w końcu to wyjątkowy wieczór dla twojego ojca. Widziałaś go już? - Moja mama spojrzała na mnie z zaciekawieniem, kiedy pokręciłam głową.

- Dopiero weszłam. - Wyjaśniłam, na co skinęła głową.

- Cóż, my pójdziemy przywitać się z ciotką Prudence, a ty poszukaj taty. - Uniosła brew, jakby wyczuwała że to ja wolałam, aby on znalazł mnie.

Westchnęłam głośno, ale ostatecznie kiwnęłam głową. Później obydwoje się oddalili, a ja od razu wyzerowałam swój kieliszek szampana.

- Co się dzieje? - Głos Collinsa dotarł do moich uszu, kiedy lekko nachylił się w moją stronę.

- W sensie? - Zapytałam lekko zdezorientowana i dopiero po chwili dotarło do mnie, że on przecież nie wie o zaręczynach mojego ojca.

Oblizałam lekko spierzchnięte wargi, zbierając z nich krople szampana. Przełknęłam nerwowo ślinę, ponieważ zaraz wywołam lawinę i jestem tego świadoma. I może nie byłam zobligowana żeby mu o tym powiedzieć i nie powinnam czuć się z tym źle, bo w końcu on też ma tajemnice. Ale jednak czuję się z tym dziwnie. Bo teraz zachowuję się jak bachor, zupełnie jakbym robiła mu na złość że nie opowiedział mi o Londynie. Ale z drugiej strony nie widzieliśmy się dość długo i nie mam pojęcia na czym teraz stoimy. Ja już totalnie się pogubiłam, a do tego ta cała sytuacja z moimi rodzicami nie pomaga.

- Mój ojciec ma narzeczoną. Stąd ten cały bankiet. - Spojrzałam w jego szmaragdowe tęczówki, które przeszywały mnie na wylot.

Widziałam jak przechodzi przez nie dziwny cień. Chris pomrugał ekstremalnie wolno, a zaraz pomiędzy jego równymi brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka.

- Co? - Dopytał, jakby chciał się upewnić że dobrze słyszał.

- Powiedziałam, że.. - Chciałam jeszcze raz spokojnie mu to wytłumaczyć, a blondyn szybko mi przerwał.

- Słyszałem co powiedziałaś. - Jego głos stał się nieco ostrzejszy.

I mierzył mnie tym swoim oskarżycielskim spojrzeniem, przez co mocniej zacisnęłam zęby.

- Chris. - Wypowiedziałam wyraźnie jego imię.

- Zdaje się, że dzisiaj każdy jest na pierwszym miejscu tylko nie ja. - Oznajmił, krótko przy tym parskając.

Przejechałam językiem po moich zębach, a potem podeszłam do niego o krok hardo na niego patrząc. Bo wybrał na prawdę zły moment aby wypowiedzieć te słowa. Zły moment, aby rozpocząć tą kłótnię, która nawet nie powinna mieć miejsca bo do cholery jasnej mam prawo aby moja decyzja została uszanowana.

- Racja. - Pokiwałam głową. - Wybacz mi, że na pierwszym miejscu w tak cholernie popieprzony dzień są dzisiaj moje uczucia. Nie wiem czy wiesz, ale to mój ojciec postanowił się zaręczyć, więc chyba mam prawo do przeżywania tego na swój sposób. Bo zdaje się, że odkąd się pojawiłeś to całe moje życie musi być na wierzchu i otwarte przed tobą jak książka, podczas gdy ja wiem tyle co nic.

Mój głos zabrzmiał troszkę ostrzej niż się spodziewałam. Jednak miałam racje i obydwoje o tym wiedzieliśmy. Owszem, opowiedział mi o swojej sytuacji rodzinnej co z pewnością nie było łatwe. Jednak sam chciał wszystko mi wyjaśnić i niczego nie wyciągałam od niego na siłę. Nigdy. Cholera, nawet nie zrobiłam mu problemu że nie powiedział mi o Londynie chociaż moja ciekawość wyżera mnie od środka. Bo wykorzystał to, że dałam mu trochę czasu, choć dobrze wie że zwlekanie tylko pogarsza sytuację.

Chris patrzył na mnie w niezidentyfikowany sposób. Byliśmy ekstremalnie blisko siebie, ale chłopak wykonał jeszcze krok co sprawiło że lekko się odchyliłam. I wtedy między nami pojawił się Austin. Całkowicie zapomniałam, że wciąż przy nas był.

- Odsuń się stary. Zaraz zwrócicie na siebie uwagę wszystkich, a chyba nie chcesz utrudniać Belli tego dnia jeszcze bardziej, co? - Ciemnowłosy położył dłoń na barku blondyna, starając się aby ten gest wyglądał zupełnie zwyczajnie.

Na twarzy Collinsa wymalował się cyniczny uśmieszek i teraz przeniósł swoje ciskanie piorunami w Austina.

- Jak zwykle. Niesamowity Austin Jones, zawsze tam gdzie powinien. - Głos Collinsa wręcz buzował od nadmiaru oskarżycielskiego tonu.

Brunet chyba ledwo się powstrzymywał, dlatego pociągnęłam go w swoją stronę następnie wręczając mu do ręki moją torebkę.

- Idę poszukać mojego ojca - wypuściłam spomiędzy warg drżący oddech.

Austin zmarszczył lekko brwi, a następnie skinął głową posyłając mi swoje pytające spojrzenie.

- W porządku. W tym momencie rozmowa z nim to chyba najlepszy wybór jaki mam. - Mruknęłam pod nosem, posyłając ostatnie spojrzenie Collinsowi, zanim nie obróciłam się na pięcie.

Stukot moich szpilek odbijał się od posadzki, kiedy oddalałam się coraz bardziej nie mając pojęcia dokąd powinnam pójść.

Nawet tego już nie wiem.










*
xx. B

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro