Rozdział 7
Poniedziałek, 2 stycznia, 1989r.
Shanté
Obudziłam się stanowczo za późno, wnioskując po wysoko uniesionym Słońcu, którego ciepłe promienie wpadały przez okno, otaczając jasnymi promieniami całą sypialnie.
Przejechałam wzrokiem po lekko zamazanym obrazie wokół siebie, próbując sobie przypomnieć jak to się stało, że tu jestem i... Właściwie gdzie jestem.
Przetarłam dłońmi zaspaną twarz i oczy, a wtedy wszystko zaczęło układać się w jedną, spójną całość. Poczułam się naprawdę głupio, kiedy dotarło do mnie, co dla mnie zrobił... Jak mu się odwdzięczę? Przecież nie mam niczego, co mogłoby mu wynagrodzić przygarnięcie mnie.
Szybko zerwałam się z łóżka i czmychnęłam do łazienki zmienić ubranie, i wykonać poranną rutynę. Było to nieco utrudnione przez brak moich rzeczy, jednak nie sprawiało to większego problemu.
Dokładnie złożyłam jego czerwoną koszulę w kosteczkę i wyszłam z pomieszczenia w poszukiwaniu właściciela posesji.
Schodząc po schodach usłyszałam dosyć głośne odgłosy krzątania się. Udałam się do źródła hałasu, którym okazała się kuchnia. A w nim znalazłam główną przyczynę mojej wycieczki po posesji. Stał przy oknie z kubkiem herbaty w ręce, w której co jakiś czas moczył usta.
Chyba wyczuł moją obecność, bo odwrócił się w moją stronę lekko się uśmiechając.
— Nie śpisz już? — zapytałam. Na moje pytanie delikatnie się zaśmiał, tym samym dezorientując mnie. Lecz po chwili zdałam sobie sprawę z bezsensu mojej wypowiedzi.
— Jest po dziesiątej. Wstałem około ósmej.
— Chciałam tylko oddać koszulę — położyłam ciepły, złożony materiał na stole obok siebie, po czym dodałam —Czy mógłbyś podwieźć mnie do domu?
— W sensie... Teraz? — spytał pełen zdziwienia.
— No tak, dlatego tu przychodzę.
— Nie zjesz nic? — zaoferował z lekko uniesionymi brwiami.
— Nie jestem głodna... — odparłam spuszczając wzrok.
Prawda była nieco inna. Byłam głodna jak wilk. Najchętniej połknęłabym konia z kopytami. Już od wieczora czułam ból w żołądku i to uciążliwe burczenie w brzuchu, które co jakiś czas dawało o sobie znać. Mimo to, nie chciałam sprawiać jakichkolwiek problemów. Ten człowiek i tak zrobił dla mnie wystarczająco wiele, by brać od niego cokolwiek więcej.
— Nie jadłaś nic odkąd cię znalazłem. Usiądź, przygotuję ci coś. Akurat przed chwilą Martha* zrobiła naleśniki. — stwierdził, po czym sympatycznie się uśmiechnął. Miał naprawdę kojący uśmiech. Jego kąciki unosząc się i ukazując szereg białych jak perły zębów, układały się wprost idealnie.
Michael jest obdarzony jakimś bożym darem... Działał na ciebie jak hipnoza. Manipulował twój umysł swoją osobę jak nielegalna używka. Cokolwiek by powiedział, nawet jeśli się nie zgadzasz, i tak wyjdzie na niego. Jakby twoje ciało w jego obecności było podporządkowane tylko jemu. Umysł mówi nie, a ty i tak robisz, co jest zgodne z jego poleceniem.
Posłusznie więc usiadłam na miękkim i wygodnym krześle, obserwując uważnie jak Mike podaje na dużym białym talerzu, mistrzowsko przyrządzone naleśniki.
Mężczyzna podsunął jedzenie wraz ze szklanką wypełnioną sokiem pomarańczowym prawie pod samą buzię, niczym miskę psu, po czym powiedział, a wręcz rozkazał:
— Jedz, bo nie będziesz miała sił — uśmiechnął się zachęcająco.
— Dziękuję — odwzajemniłam uśmiech i zabrałam się do konsumowania.
Przez cały czas Mike był przy mnie. Siedział naprzeciwko mnie popijając swoją herbatę. Muszę przyznać, że czułam się nieco skrępowana, szczególnie, że w pomieszczeniu panowała niezręczna cisza. Jednak schowałam swoje myśli do kieszeni i dalej zajadałam się naleśnikami, nie zwracając takiej uwagi na to, jakie okoliczności mnie otaczają.
Niestety zazwyczaj otoczenie, w którym się znajdujemy zmienia nas. Na lepsze lub na gorsze, w zależności od drugorzędnych, składających się na to pojedynczych jednostek i czynników. Jednak to, co jest pewne – zmieniamy się. Nie jesteśmy tą samą osobą, która żyje w głębi nas. Zakładamy maskę kryjąc się przed ukazaniem prawdziwej twarzy i dopasowujemy się do otoczenia, perfekcyjnie mieszając się z tłumem. Dzięki temu bezmyślnie pozbywamy się indywidualizmu, który jest tak ważny, aby kształcić i rozwijać osobowość przepisaną nam w genach. Zamiast być sobą i pokazywać to, co w środku nas się kryje, wolimy stać się kolejnym szarym, pospolitym człowiekiem. Ile byśmy zyskali, gdyby każdy kierował się zasadą: Jeżeli wszyscy mówią nie, ty powiedz tak.
Można wyobrazić sobie ile świat by na tym zyskał. Różnorodność i szczerości zamiast nudnej monotonii. Tego potrzebujemy.
Po zjedzonym, wyśmienitym śniadaniu udało mi się w końcu namówić Michaela na podwiezienie mnie do domu. Można to wręcz nazwać przetrzymywaniem. Za żadne skarby nie chciał, bym opuszczała jego posiadłość. Nie widziałam w tym najmniejszego sensu, przecież to normalna kolej rzeczy. Zastanawia mnie tylko, jak on sobie to wyobrażał. Czy chciał bym po prostu została o te parę godzin dłużej, czy miał na myśli inną opcję. Całe szczęście wyszło na moje i spokojnie mogłam dojechać do mojej małej, starej kamienicy.
Tym razem za kierownicą usiadł Bill, więc mogłam czuć się bezpiecznie w czasie jazdy. Co prawda niewiele pamiętam z wczorajszej podróży, ale jeżeli wierzyć Michaelowi podczas rozmowy po śniadaniu, nie jest zbyt dobrym kierowcą.
Bray zasiadł za kierownicą pojazdu, a ja wraz z Michaelem, który uparł się, że odprowadzi mnie pod same drzwi, rozsiadliśmy się z tyłu, oddzieleni od kierowcy przegródką, przez którą nie było nic widać, ani słychać.
Kiedy byliśmy mniej więcej w połowie podróży, gęsta atmosfera ustąpiła, co poskutkowało ożywioną rozmową.
— A tak odchodząc od tematu... — zaczął Mike. — Dałabyś jeszcze raz swój numer? — spytał nieco nieśmiało.
Delikatnie zmarszczyłam brwi. Przecież go dawałam, i to wcale nie tak dawno. Czyżby wielce pan go wyrzucił? Dziwne...
— Chyba ci już podawałam — wymruczałam, skłaniając go do powiedzenia chcianego przeze mnie powodu.
— Tak, wiem, Ale... Musiał mi się gdzieś zawieruszyć. Nie mogłem go znaleźć, kiedy ostatni raz go szukałem — przejechał zakłopotany ręką po karku, uśmiechając się krzywo.
— Podaj mi jaką karteczkę i długopis, zapiszę ci go. Jednak to ostatni raz — rzuciłam żartobliwie. Wiadome było, ze nie odmówiłabym mu ani teraz, ani kiedyś w przyszłości. Chciałam tylko troszkę go sprowadzić na ziemię, by poznał jak to jest być równo traktowanym.
Mężczyzna zwinnie sięgnął po notatnik i długopis, znajdujące się w kieszonce samochodu, po czym z wdzięcznym bananem na twarzy mi je podał. Szybko, jednak z wyraźną precyzją zapisałam zlepek cyfr i oddałam notesik właścicielowi.
Właśnie wtedy pomyślałam sobie o Dianie. Współpracuję z nią tyle czasu, ostatnio sporo mnie wyręczała, a czasem wręcz kryła przed surowym szefem. Wiem, że jest ogromną fanką Michaela. Przyda jej się mały prezent ode mnie w ramach wynagrodzenia.
— Emm... Mike?
— Tak? — spytał już odkładając trzymaną rzecz.
— Czy mógłbyś dać mi swój podpis?
W pierwszym momencie wybałuszył na mnie oczy. Pewnie nie spodziewał się po mnie czegoś takiego. Zazwyczaj tylko prawdziwym fanom zależy na autografie, a ja na taką nie wyglądałam. Ba! Nie byłam nią.
— Nie wiedziałem, że jesteś moją fanką... — mruknął wyraźnie zdezorientowany i zmieszany.
Nie mogłam zrobić nic innego, niż wybuchnąć gromkim śmiechem. Jego wyraz twarzy mówił za siebie. Zmarszczone brwi, brązowe, dotąd wielkie oczy były lekko przymknięte, a wzrok miał wbity w swoje czarne mokasyny, plącząc się w swoich myślał. Wygladal przekomicznie.
— Spokojnie, to nie dla mnie. Moja... bliska koleżanka... — zawahalam się, gdy wtrąciłam do rozmowy osobę Diany. Nie byłam pewna kim dla siebie na obecny moment jesteśmy. — Jest twoją wielką fanką. Uwielbia cię i twoją muzykę. Za każdym razem, gdy mamy w pracy przerwę, ta nawija o tobie jakiś temat. Nie zdziwiłabym się gdyby w domu modliła się do plakatów. Chciałam zrobić jej prezent.
— Aaa... Dobra, rozumiem. Przepraszam ja... Po prostu... — gdy dowiedział się, że jego przypuszczenia są błędne, wyraźnie się speszył. Przygryzł nerwowo wargę, próbując ukryć swoje zawstydzenie.
— Spokojnie, nic złego się nie stało. To nie powód do wstydu — położyłam rękę na jego udzie nadal lekko chichocząc, po czym dałam mu przestrzeń na złożenie podpisu.
Reszta drogi minęła w mgnieniu oka. Atmosfera się o wiele rozluźniła, będąc przyjazna do rozmów i żartów. Poczułam się jak na naszym pierwszym spotkaniu... O ile można by to było nazwać spotkaniem. W końcu potrącenie to niecodzienny przypadek.
Znów dzieliśmy się swoimi poglądami na różnorodne tematy bez ograniczeń. Wielu ludziom może wydać się to dziwne, że traktuję go jak normalnego człowieka, jednak jestem zdania, że bycie artystą w jego sytuacji to praca jak każda inna. Jeden jest w życiu architektem, drugi aktorem, a trzeci artystą scenicznym. Dlatego z takim podejściem nie miałam większych problemów z faktem ludzkości Michaela.
Kiedy wysiadlam i chciałam zacząć zmierzać do drzwi wejściowych mojej kamienicy, rozproszyło mnie głośne trzasknięcie drzwiami za moimi plecami. Moje ciało przeszły ciarki, a serce się na chwile zatrzymało. Nienawidziłam takich nagłych dźwięków. Byłam bardzo wrażliwa i podatna na wszelkie bodźce, więc w młodości sporo osób wykorzystywalo moją strachliwość robiąc sobie ze mnie żarty. Kiedy jednak im było do śmiechu, ja za każdym razem byłam bliska zawałowi.
Automatycznie się odwróciłam, chcąc znać przyczynę mojego skoku tętna. Mogłabym powiedzieć, że milimetry dzieliły moje oczy od wylecenia z orbit.
— Co ty robisz?! Chcesz by cię ktoś rozpoznał? — podeszłam szybkim krokiem wiedząc, że pomimo mojej cichej i spokojnej okolicy, za chwilę może zjawić się tłum gapiów.
— Spokojnie, wiem co robię — rzucił szeptem w odpowiedzi, unosząc delikatnie kąciki w górę.
— No najwyraźniej nie wiesz! To że ja cię traktuję jak rówieśnika, to nie znaczy, że wszyscy dookoła też tacy będą. Zaraz ktoś cię rozpozna.
— A widzisz tu kogoś? Chcę cię po prostu odprowadzić i mieć pewność, że spokojnie dotarlaś do domu.
— Nawet nie żartuj. Może na razie nikogo tu nie ma, ale wyobraź sobie jakby tłum fanek wyszedł zza rogu. Byłbyś skończony — wysyczałam przez zęby, a ten tylko przewrócił oczami.
— Po prostu daj mi cię odprowadzić.
Głośno prychnęłam na jego słowa, jednak po przeanalizowaniu wszystkiego w ciągu kilku sekund, szybko pociągnęłam go za czarny materiał kurtki, po czym z zamachem, jednak pewną delikatnością wepchnęłam do klatki schodowej.
Obaj podzieliliśmy się cichym śmiechem, po czym prowadząc go, udaliśmy się w stronę mojego mieszkania. Nie chciałam jednak, by Mike odprowadził mnie pod same drzwi, w szczególności, że miałam na uwadzę obecność mojego ojca, który mógłby różnie zareagować. Wolałam nie ryzykować.
— Michael, nie chcę być niemiła, ani nie gościnna, ale jeżeli nie chcesz by ktoś cię rozpoznał, to lepiej już idź. U mnie w mieszkaniu jest tata, który kompletnie nie wie o naszym spotkaniu...
— Ale... — zaczął, jednak ja nie pozwoliłam mu skończyć.
— Dziękuję ci za wszystko. Gdyby nie ty, nie wiem czy bym jeszcze żyła... Tam na dworze i... Mam nadzieję, że się odezwiesz — puściłam mu prawie niezauważalne oczko.
— No dobrze... — cicho odpowiedział. — W takim razie... Do zobaczenia Shanté — pożegnał się i ruszył w dół schodów, stawiając kołnież kurtki, który teraz zasłaniaj jego karmelową twarz.
Zapukałam do dobrze mi znanych drzwi. Nie musiałam długo czekać, bo ojciec otworzył mi je przed nosem w milisekundzie. Spuściłam lekko wzrok, mając cichą i złudną nadzieję na uniknięcie z nim rozmowy. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Nie po tym co wczoraj zrobił.
Niestety tak jak myślałam, mężczyzna przede mną wręcz zanosił się śmiechem... Kpiącym śmiechem. Miałam wrażenie, że zaraz ubierze mnie jak dworskiego błazna i każe mi tańczyć dla jego rozrywki.
— I co?! Biedna księżniczka wróciła do złego tatusia? Taka dorosła, samodzielna Zosia samosia a jednak mały dzieciaczek, co?
Chociaż w środku wręcz buzowały i gotowały się wszystkie emocje, a słowa naciskały na mój język, nie wycisnęłam z siebie kompletnie nic. Jedyne na czym mi teraz zależało to brak kłótni i... Michael, który w tym czasie schodzi po schodach! W duchu modliłam się, by nie usłyszał nic z monologu ojca, lecz zanim zdążyłam cokolwiek więcej pomyśleć usłyszałam trzask zamykanych drzwi od klatki.
Martha* — jedna z kucharek Michaela
* * * * *
Hejka! Z góry przepraszam za nieobecność, jednak szkoła i obowiązki mnie uwięziły.
Co do notki to nie jestem z niej zadowolona i wiem, że stylem bardzo odstaje od wcześniejszych publikacji, jednak po tak długim okresie czasu w końcu musiałam coś wstawić... Piszcie co sądzicie!
Gwiazdki i komentarze motywują❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro