Rozdział 6
Nigdy nie przypuszczałabym, że herbatę można parzyć przez kwadrans. Serio, przecież ile może gotować się woda? Minutę, dwie? No dobra, ewentualnie piętnaście. To możliwe, gdy na kanapie siedzi twój starszy brat, tylko o te dwadzieścia lat młodszy. Co już brzmi absurdalnie. Jak wyjęte z wiersza nadpobudliwego poety.
Nic więc dziwnego, że gdy w końcu postawiłam na ławie dwa kubki, Nico jedynie mruknął pod nosem coś, co w założeniu miało brzmieć „dziękuję". Uśmiechnęłam się słabo, a potem usiadłam na drugim krańcu kanapy. Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnym milczeniu. Co chwilę ukradkiem spoglądałam na Nicolasa, ale on cały czas w zamyśleniu wpatrywał się w podłogę. Pewnie zastanawiał się, co właściwie tutaj robi?
Albo po prostu kompletował mój jakże przepiękny dywan?
— Na... Twoi rodzice często się kłócą? — zapytałam w końcu.
Okej, to pytanie nie należało do najmądrzejszych. Ale powiedzmy sobie szczerze — cała sytuacja była po prostu głupia, niczym wyjęta z kiepskiego filmu dla nastolatków.
Nico wzdrygnął się nieznacznie. Zacisnął palce na kubku, odwrócił głowę.
— Ostatnio coraz częściej — westchnął. — Trochę się pokomplikowało...Oddalili się od siebie, co odbiło się na zdrowiu mamy, czuje się kiepsko, przestała karmić bliźniaki, czym tylko dodatkowo się dołuje i... A co Cię to w ogóle obchodzi?! — fuknął niespodziewanie z wyrzutem. — To ja tutaj zadaje pytania, nie ty!
A już tak dobrze mi szło!
— Wiem, wiem — z irytacją przewróciłam oczami. — Jak już wszystko wyjaśnię, to zrozumiesz.
— W takim razie słucham. — Założył nogę nogę, skrzyżował ręce i spojrzał na mnie wyczekująco. — Co masz mi do powiedzenia.
Przygryzłam w zamyślenia wargę. Co miałam powiedzieć? Jak zacząć? Próbowałam jakoś logicznie ułożyć, co powiedzieć, ale odrzucałam kolejne pomysły. Czułam się jak rozpieszczony, hollywoodzki reżyser w depresji, lamentując nad beznadziejnością ludzi. Do szczęścia brakowało mi już tylko samo składającego się krzesła.
A gdyby tak zacząć z przytupem... ?
Dobra, Pretty, dajesz! Wdech, wydech, cyc do przodu i raz się żyje, co nie?
— Nazywasz się Nicolas Antiga. Masz dwadzieścia lat. Studiujesz.... na tutejszym uniwersytecie, a w wolnej chwili lubisz pobawić się w majsterkowanie. Kumplujesz się z Becky Heynen i cały czas próbujesz walczyć z uczuciem do Sharona Evansa, który jest twoim przyjacielem. Zakochałeś się w nim, ale bez wzajemności. Shoe ma zresztą dziewczynę, piekielnie o ciebie zazdrosną - wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu.
Nico zaczerwienił się niczym dojrzały pomidor. Odchrząknął nerwów i z zakłopotanie podrapał się po głowie.
— Skąd to niby wiesz? — wydukał. — To o Sharonie... I Becky... Kim ty do cholery jesteś? - Poderwał się na nogi.
Westchnęłam głęboko. W tym momencie wszystko co bym nie powiedziała brzmiało by równie idiotycznie. Czy miałam więc coś do stracenia?
— Pytałeś, dlaczego tak bardzo obchodzą mnie problemy twoich rodziców — zaczęłam m, starannie ważąc każde słowo. — Chodzi o to... o to, że to też moi rodzice.
Nico pobladł gwałtownie. Usiadł na oparciu kanapy, oparł ręce na kolanach i ze światem wypuścił powietrze.
— To nie możliwe — mruknął. — Jesteśmy prawie rówieśnikami! Musiałabyś być moją siostrą bliźniaczką! Absurd! Zresztą rodzice nigdy... nigdy nie mówili, że mają jeszcze jakieś dziecko.
— Bo nie mają — uśmiechnęłam się cierpko. — Jest was... nas... dokładnie piątka. Nico, Timi, Many, Pretty i Walt
Nicolas zamrugał szybko. Zrobił to raz, drugi, trzeci, a potem z cichym świstem wypuścił powietrze. Wstał powoli, odstawił kubek do kuchni, wrócił i dopiero wtedy podniósł ręce, pokazując, że się poddaje.
— Okej, teraz już nic nie rozumiem.
Zacisnęłam palce na kubku z herbatą. Podłoga stała się jakby bardziej interesująca.
Cholera, weź się w garść, Pretty! Już i tak powiedziałaś za dużo!
— Tak naprawdę nie nazywam się Pénélopa Bernard, a Pierrette Antiga. I jestem twoją młodszą siostrą — wyrzuciłam z siebie.
I w tym momencie cały wszechświat wstał i zaczął klaskać. Właśnie zapewniłam sobie dożywotni pobyt w ekskluzywnym hotelu bez klamek.
Przez chwilę Nico przyglądał mi się zaskoczony. Otworzył, zamknął i znów otworzył usta, by w końcu parsknąć śmiechem.
— Serio? Nic lepszego nie mogłaś wymyślić? Nie przyszedłem tutaj sobie pożartować, tylko poznać prawdę.
— Ale to prawda! — zaprotestowałam. — Okej, brzmi jak idiotyczny żart i do szczęścia brakuje mi tylko czarnej pelerynki i chrypy, ale musisz mi uwierzyć! Cofnęłam się w czasie! Stałam sobie spokojnie na wieży Eiffla, wszystko było okej, dopóki nie zemdlałam. Bo potem obudziłam się w szatni Onico. I okazało się, że przeniosłam się w czasie. O dwadzieścia lat!
— Absurd — prychnął Nico. — Chcesz się wymigać od wyjaśnień i tyle. Przecież podróże w czasie to bajki!
Westchnęłam głęboko. Oczywiście, że bajki. Tak jak te o Kopciuszku, czy Królewnie Śnieżce. Ale i tak zdarza się, że kobieta gubi buty albo zostaje otruta.
Tylko księcia na białym koniu brak.
— Do niedawna też tak myślałam. Jednak potem przeniosłam się w czasie, zyskałam nową tożsamość, a jakiś gadający zeszyt twierdzi, że mam tu ważne zadanie do wykonania.
— Gadający zeszyt?
— Leży w kuchni i twierdzi, że mam na imię Ivy. Możesz sobie oglądnąć — z rezygnacją machnęłam ręką.
Nico wahał się przez moment. W końcu wstał powoli i nie spuszczając ze mnie wzroku, przeszedł do kuchni. Otworzył zeszyt, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Czekałam w napięciu, w duchu modląc się, by „Ivy" nie odwaliła jakiejś maniany. Żeby przypadkiem nie zniknęła tekstu albo nie wysadziła się w powietrze. Serio, niech choć raz okaże się miłym, posłusznym wszechświatem.Ten jeden jedyny raz. Obiecuję, że w nagrodę dostanie jakąś ładną zakładkę. Albo nowy długopis! Taki w pandy i jednorożce!
— Psychiatrą nie jestem, ale jeśli mam być szczery, to mnie to wygląda na schizofrenię, a nie podróże w czasie — stwierdził w końcu Nico. — Może powinnaś pogadać z jakimś lekarzem?
— Nie jestem chora! — zaprotestowałam stanowczo. — Naprawdę nikogo ci nie przypominam? Kogokolwiek? Mamy? Taty? Cioteczki Joyce? — Posłałam mu błagalne spojrzenie.
Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że Nicolas załapał, że coś zauważył. Jakby przez jego twarz przeszedł cień szoku. Ale zaraz potem pokręcił z niedowierzaniem głową.
— To bez sensu.
— Wiem, że brzmię absurdalnie, ale mówię prawdę. Cofnęłam się w czasie. Nie wiem jak i nie wiem dlaczego, ale zrobiłam to. Jeszcze kilka dni temu żyłam swoim życiem w dwa tysiące trzydziestym dziewiątym roku. Studiowałam, miałam przyjaciół, chłopaka. I nagle puf! Cofam się o dwadzieścia lat! Bez sensu, co nie?
— Totalnie.
— No właśnie. Więc nie dziwię się, że mi nie wierzysz. Sama bym sobie nie uwierzyłam! Zresztą, czego ja oczekuję... — westchnęłam.
Nico nie odpowiedział. Nadal opierał się o kanapę, co rusz to marszcząc czoło, to zgrzytając zębami. Wyglądał tak, jakby wahał się czy już wezwać policję, czy jeszcze nie zagrażam aż tak czyjemuś życiu.
— Do czego dążysz? — zapytał w końcu. — Czego chcesz?
Skuliłam się pod wpływem jego morderczego spojrzenia. Przełknęłam głośno ślinę i wydukałam:
— Chcę tylko wiedzieć, co dzieje się między rodzicami.
— Żartujesz sobie?! — wybuchnął niespodziewanie. — Pojawiasz się znikąd w szatni u taty, potem śledzisz rodziców, kierujesz opiekę nad bliźniakami, a gdy odkrywam, że po prostu bezczelnie ich podsłuchujesz, wymyślasz jakąś idiotyczną bajeczkę o podróżach w czasie! Masz mnie za głupka?! Wierz mi wystarczy, że muszę użerać się z tą cholerną Amelią, która kręci się wokół taty...
— Amelią? — wydukałam. Mój mózg się wyłączył, tylko tyle wyłapałam z krzyków Nicolasa.
— Tak, Amelią — warknął. — Ona... Zresztą... Ugh, nie powinienem ci tego mówić! — z rezygnacją schował twarz w dłoniach.
Przełknęłam głośno ślinę. Nie podobało mi się to, co słyszę. Amelią? Jaka znowu Amelia? I dlaczego niby kręciła się wokół taty? W jakim sensie? Od jak dawna? Czy to ona była powodem kłótni rodziców?
Czy to możliwe by tata...?
Nie, nawet o tym nie myśl, Pretty! Tata kochał mamę bezgranicznie. Spędził z nią prawie czterdzieści lat życia! I wielokrotnie powtarzał, że nigdy nawet nie spojrzał na inną kobietę.
Choć z drugiej strony sam był uważany za przystojnego...
— Nico? — niepewnie podeszłam bliżej chłopaka.
Wzdrygnął się nieznacznie. Podniósł głowę i spojrzał na mnie nieprzytomnie.
— Ja... muszę to jeszcze przemyśleć. Przepraszam — podniósł się z trudem.
— Nadal mi nie wierzysz, prawda? — szepnęłam. — Nie wierzysz, że jestem twoją siostrą?
Nicolas nie odpowiedział. Chwilę stał do mnie tyłem, co chwilę to zaciskając, to rozluźniając pięści. Przez głowę przeszła mi irracjonalna myśl, że zaraz mnie uderzy. Odruchowo zrobiłam krok w kierunku
— To nie takie proste — mruknął w końcu. — Mózg mówi, że to absurd, ale serce... serce czuje, że jesteś kimś ważnym — szepnął tylko, a potem pospiesznie zgarnął kurtkę i wyszedł nawet się nie żegnając.
Przez ułamek sekundy chciałam go gonić, ale odpuściłam. Z rezygnacją powlokłam się do łóżka.
Nie pamiętam jak długo leżałam, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Dziesięć minut? Godzinę? Szczerze? Miałam to gdzieś. Nico nie uwierzył, że naprawdę przeniosłem się w czasie , stwierdził pewnie, że zwariowałam. Na pewno powie o tym rodzicom i będę mogła pożegnać się z posadą opiekunki. Nie dowiem się, jakie mam zadanie do wykonania, nie pomogę Ivy i nigdy nie wrócę do domu. Już na zawsze utknę w przeszłości bez rodziny, przyjaciół i perspektyw.
To może już pójdę skoczyć z tego mostu?
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Podawałam się na równe nogi. Nico! Wrócił! Uwierzył i teraz mi pomoże! Niczym Czarna Wdowa i Hawkey(?) uratujemy świat!
Ale chyba odpuścimy lateksowe wdzianka. Strasznie wyruszają skórę.
— Nico... Oh!
Za progiem nie stał Nicolas tylko Mateusz. Uśmiechał się głupkowato, a w rękach trzymał ogromne pudełko z pizzą. Włosy odstawały mu na wszystkie strony, a sądząc po zaczerwienionych policzkach właśnie wrócił z treningu.
Ewentualnie biegł po pizzę na drugą stronę miasta. Co była równie prawdopodobne. Siatkarze do normalnych nie należeli.
— Przeszkadzam? Chyba nie. W takim razie wchodzę! — Bezpardonowo przecisnął się do mieszkania. Położył pudełko w kuchni i jak gdyby nigdy nic zaczął przeszukiwać szafki. A ja tylko patrzyłam głupio, nie wykonując nawet kroku.
Okej, żeby nie było chciałam powstrzymać Matiego. Wypchać na klatkę i z hukiem zamknąć drzwi. Naprawdę chciałem. Ostatnie, czego potrzebowałam, był nadpobudliwy siatkarz z twarzą i jak widać umysłem dziecka. Nie miałam ochoty ani na pizzę ani na konwersacje z kimkolwiek. Pragnęłam tylko zakopać się pod kołdrę, zamknąć oczy i udawać, że mnie nie ma. Wszechświecie, wyszłam i nie wrócę!
Ale zamiast tego stałam w progu, udając grecką rzeźbę. Gdyby jeszcze ucięli mi ręce, to przynajmniej miałabym zagwarantowaną miejscówkę w Luwrze. A tak to nawet nie będę miała własnej lini magnesów! Foch z przytupem i melodyjką!
— Co tu robisz? — wydukałam, w końcu zamykając drzwi.
— Przyniosłem pizzę — wyjaśnił Mateusz. Właśnie siłował się z nożem, ale nawet na moment nie przestał się uśmiechać. — Bo umówienie się z tobą na spacer jest równie trudne, co odciągnięcie Wrony od Instagrama.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Naprawdę? Wujek Wrona i Instagram? Byłam przekonana, że to rodzinne legendy!
— To jakiś szalony plan? — zapytałam ostrożnie. — Masz zamiar nakarmić mnie, uśpić, a potem porwać?
Mati uniósł ze zdziwieniem brew.
— Nie, po prostu jestem miły. Opiekowałaś się bliźniakami Stephana, pomyślałem, że może nie miałaś okazji zjeść kolacji. Więc przyniosłem pizzę. I laptopa. Będziemy jeść i oglądać Netflixa, co ty na to?
— Netflixa? — z zaciekawieniem przekrzywiłam głowę. — A co to?
Mateusz bardzo powoli odłożył talerz. Oparł się o blat, zmarszczył czoło, a potem postukał palcami o pudełko.
— Żartujesz, prawda?
Przełknęłam głośno ślinę. Brawo, Pretty znów wyszłaś na wariatkę.
— Tia, pewnie — uśmiechnęłam się krzywo. Chyba powinnam wrócić do swoich starych, dobrych nawyków: przytakuj i ze wszystkim się zgadzaj.
Mati wybuchnął gromkim śmiechem.
— W takim razie, brawo! Nabrałem się! W nagrodę otrzymujesz ten oto święty, uwielbiany przez tłum, wyczekiwany, kawałek pizzy! — Wręcz mi talerz. — Czy mogę liczyć na podziękowanie? — pochylił się, sugestywnie nastawiając policzek.
Przewróciłam oczami, ale wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek. Świat nie rozpadł się przy tym na miliony kawałków, więc chyba nie zaburzyłam kontinuum czasoprzestrzeni. Zresztą idealnie biały uśmiech Mateusz był tego wart.
— Przyniosłem jedzenie, więc ja wybieram serial! — Mati wygodnie rozsiadł się na kanapie, przerzucił nogi przez oparcie i jak gdyby nigdy nic otworzył laptopa. — Wierz mi, nie pożałujesz. Mam doskonały gust.
Jęknęłam cicho. Już to gdzieś słyszała. U pewnego irytującego chłopaka, który podobno był moim bratem bliźniakiem. Ale tylko podobno. Czasami nadal mam wrażenie, że podmienili go w szpitalu.
Niepewnie usiadłam na drugim krańcu sofy. Co oczywiście było głupie, bo nie widziałam ekranu. Mateusz od razu to zauważył. Parsknął cicho śmiechem, a potem bezpardonowo chwycił moją dłoń i pociągnął w swoją stronę. Nie miałam nawet jak zaprotestować. Sekundę później siedzieliśmy ramię w ramię. Nerwowo przeżuwałam pizzę, starając się ignorować dziwnie przyjemne ciepło płynące od Mateusza.
Myśl o Theodorze, myśl o Theodorze...
Jak się okazało szybko o nim zapomniałam. Szczerze? To było najdziwniejszy wieczór w moim życiu. Może dlatego, że spędziłam go w przeszłości, a mimo tego wydawał się wyjątkowo... normalny? Zwyczajny? Siedziałam z Mateuszem na sofie, jadłam pizzę i oglądałam głupie seriale. Zapomniałam o zeszycie, zapomniałam o zadaniu, nawet o rodzicach. Co pewien czas Mati podrywał się z kanapy i niczym aktor w teatrze odgrywał scenę z odcinka. Wkładał w to tyle serca, tyle pasji, tyle miłości, że nie pozostało mi nic innego tylko umierać ze śmiechu. Totalnie wyluzowałam. Wisiało mi, czy za oknem jest Paryż, czy Warszawa, czy nazywam się Pierette, czy Pénélopa. Dla Matiego byłam po prosty „Polly" Tyle wystarczyło.
Gdzieś koło dziewiątej zaczęłam przysypiać. Skończył się kolejny odcinek, więc wygodnie oparłam głowę o zagłówek i przymknęłam oczy. Było ciepło. I milutko. Czego chcieć więcej?
— A w ogóle, to co robisz w Warszawie?
Z letargu wyrwało mnie pytanie Mateusza. Było tak niespodziewanie i tak oczywiste, że na początku w ogóle go nie zrozumiałam. Zbita z tropu, przeciągnęłam się leniwie, a potem sięgnęłam po ostatni kawałek pizzy.
— Nie rozumiem. — Wepchałam do buzi prawie cały. Znów robiłam się głodna. Pamiętajcie, najmniejsze osóbki mają największe żołądki!
— Co robisz w Warszawie? — powtórz spokojnie Mati. — Bo jesteś Francuzką, trochę mówiącą po Polsku, nie studiujesz ani nic... Po porostu zastanawiam się, co przygnało cię nad Wisłę.
I wtedy właśnie zdenerwowanie wróciło. Liczyła, że w półmroku nie było widać, że pobladłam. Pospiesznie przełknęłam pizzę, prawie się przy tym krztusząc. Super, jeszcze tego brakowało, bym tutaj zeszła!
Chociaż może tak byłoby łatwiej? Przynajmniej Ivy by odpuściła. Ale z drugiej strony zrobiłabym tylko niepotrzebny kłopot Mateuszowi. Musiałby się tłumaczyć policji, oskarżyliby go o morderstwo, straciłby szanse na zrobienie kariery... O nie, do tego nie mogę dopuścić.
— To długa historia – odchrząknęłam nerwowo. — I niezbyt ciekawa.
— Lubię nieciekawe historię. — Mati przysunął się nieznacznie. Już nie uśmiechał się głupkowato, a w jego oczach dostrzegłam... troskę?
Odwróciłam wzrok. Zaczęłam nerwowo skubać róg tuniki. Wahałam się? Dlaczego? Przecież nie mogłam powiedzieć prawdy. Już raz się na tym przejechałam. Nie skacze się dwa razy do tej samej rzeki, czy jakoś tak.
A jednak coś mnie ciągnęło, coś wisiało w powietrzu. Jakby razem z Mateuszem do mieszkania wparowała cioteczna prababka „Ufność" z swoją kuzynką „Szczerością". Odtańcowywały taniec zwycięstwa, szepcząc mi do ucha, że pół prawdy to też prawda. Może miały rację?
Zerknęłam na siatkarza. Nadal czekał. Podświadomie czułam, że jest uparty jak osioł. I to tak totalnie. Nie zdziwiłabym się specjalnie, gdyby zaraz zaczął ryczeć.
— Po prostu opowiedz — brnął dalej. — Niekoniecznie wszystko, chociaż kawałek.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Kawałek? Czyli jednak półprawda.
— Powiedzmy, że szukam swojego miejsca na ziemi — zaczęłam. Starannie ważyłam każde słowo, cały czas układając nową historię. — Moja rodzina... Kiedyś kilka lat mieszkaliśmy w Polsce. Ale większość życia spędziłam we Francji. W Paryżu skończyłam szkołę, zaczęłam studia.
— I rodzice tak po prostu pozwolili ci je porzucić i ruszyć po Europie? — Mati uniósł ze zdziwieniem brew. — Nie mieli nic przeciwko.
Przełknęłam głośno ślinę. Rodzice... Przed oczami pojawił mi się obraz mamy i taty. Obejmujących się, uśmiechniętych, szczęśliwych. Takich pamiętałam, za takimi tęskniłam. Nagle wszystko jakby wróciło. Przeszłość zlewała się z przyszłość, prawda z kłamstwem.
— Oni... Mama zmarła kilka lat temu — wydukałam w końcu. — To był straszny cios dla całej rodziny. Tata kompletnie się załamał. Przez jakiś mu pomagałam, ale w końcu — przełknęłam głośno ślinę. — Ale w końcu nie wytrzymałam. Wyjechałam bez przygotowania. Spakowałam plecak i po prostu wsiadłam w pierwszy pociąg, który odjeżdżał ze stacji. Trochę powłóczyłam po Francji. Dorabiałam to tu, to tam. Było fajnie, ale potrzebowałam więcej. Musiałam jechać dalej. — Zamknęłam oczy, odpłynęłam. Już nie nazywałam się Pierrette Antiga. Byłam Pénélopą. Pénélopą Bernard. Zagubioną, przerażoną. Uciekałam przed światem, uciekałam przed problemami. Uciekałam przed przeszłością.
Czy naprawdę udawałam?
— Dlaczego wybrałaś Polskę? — Mateusz nie dawał za wygraną. Odwróciłam wzrok. Miałam nadzieję, że nie widzi, jak drżę.
— Przypadek. Autokar, za autokarem, kolejne przypadkowe miasta. W końcu wylądowałam w Warszawie i pomyślałam, że może zostanę na dłużej. Przypomnę sobie stare czasy czy coś
— I dlatego poszłaś na mecz? — Uniósł ze zdziwieniem brew.
— Próbuję nowych rzeczy, okej? — fuknęłam.
Nie odpowiedział. Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Byłam zaskoczona łatwością, z jaką przychodziło mi kłamanie. Nie znałam tego wcześniej. Nie na taką skalę. Czyżby Pénélopa Beranrd była jednak inna? Czy okłamywała ludzi, na których jej zależało?
Zaraz, sekundę. Przecież nie może mi zależeć na Mateuszu!
— I tata nie martwi się o ciebie? — znów się odezwał.
— Oczywiście, że się martwi — mruknęła, nerwowo bawiąc się kosmykiem włosów. Może powinnam je przefarbować? Tak na wszelki wypadek, gdybym miała zostać w przeszłości na dłużej?
— Ale dobrze mu zrobił mój wyjazd. Choć trochę wziął się w garść. W końcu obiecał mamie, że zadba o rodzinę, co nie? — mówiłam, a przed oczami cały czas miałam tatę. Zmęczonego, przysypiającego nad notatkami w gabinecie. Wpatrującego się pustym wzrokiem w ścianę. Rozmawiającego ze zdjęciami mamy. Panikującego za każdym razem, gdy choć trochę gorzej się czułam.
Czy teraz też się martwił? Czy naprawdę musi sobie radzić beze mnie?
Oj, tato...
— Kiedy wracasz? — zapytał cicho Mati. Już się nie uśmiałam. Delikatnie chwycił moją dłoń, a w jego oczach dostrzegłam troskę.
— Nie wiem — wzruszyłam ramionami. — Chcę wrócić, ale... Chyba nie potrafię. — Pokręciłam głową. — Cały czas widzę mamę. W domu wszystko mi ją przypomina. Tak strasznie za nią tęsknię.
Nawet nie zorientowałam się, że zaczęłam płakać. Podkuliłam kolana pod brodę, moim ciałem co chwilę wstrząsały dreszcze. Znów chciałam do domu, znów chciałam, by to wszystko się skończyło. Chciałam do taty, do Theodora, nawet do Waltera. Chciałam do mojego Paryża, do mojego pokoju.
Ale chyba przede wszystkim chciałam do mamy.
Mateusz objął mnie ramieniem i przytulił. Tak po prostu. Zaczął uspokajająco gładzić mnie po plecach, pozwalając bym płakała.
A ja? Ja nie mogłam się już powstrzymać. Szlochałam, czując, że po prostu nie daję rady. Co ja w ogóle sobie wyobrażałam? Że ocalę świat? Że zostanę super-bohaterką? Że będę wstanie naprawić błędy wszechświata? Że „Ivy" jednak wybrała właściwą osobę? Że coś zaczęło się w końcu układać?
Sorry, ale to nie ta bajka.
W końcu zaczęłam się uspokajać. Złapałam oddech, choć trochę opanowałam łzy. Odruchowo mocniej wtuliłam się w Mateusza. Był przyjemnie ciepły, kojący. Czułam się tak, jakby ktoś otulił mnie puchowym kocykiem.
— Spokojnie, Polly, spokojnie — szeptał.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Polly... Tak bardzo chciałam być po prostu Polly. Tak jak kiedyś. Spokojną i beztroską. Z kochającymi rodzicami i irytującym bratem.
Jakby odruchowo wygodniej wtuliłam się w tors Mateusza. Przymknęłam oczy, czując, że ogrania mnie spokój. Świat wokół rozmywał się, rzeczywistość znikała. Dźwięki za oknem cichły, pojawiło się błogie wrażenie kołysania. Oddychałam powoli, odpływałam.
— Będzie dobrze, Polly — szepnął Mati. — Będzie dobrze — obiecał.
Uwierzyłam. Pierwszy raz od bardzo dawna uwierzyła, że będzie dobrze.
Paryż, 18 luty 2039
Przyjazd do Paryża był złym pomysłem. Mogłem być w jakimś innym, zdecydowanie przyjemniejszym miejscu. Na przykład w Bostonie. W tym ciemnym pubie dwie przecznice od mieszkania. Z roześmianą Julcią. Albo wyciągnąłbym ją na Florydę. Wygrzewalibyśmy się w słoneczku i mieli cały świat w głębokim poważaniu.
A zamiast tego musiałem śledzić Theodora. Serio, kto to widział, by szanujące się gwiazdy koszykówki szlajały się po nocach i bawiły w tajnych agentów?! No skandal po prostu!
Ciemny zaułek nie był najlepszym miejscem do kilkugodzinnych czatów. Wilgoć przesiąkła przez skórzaną kurtkę, zaczęły drętwieć mi stopy. Co rusz przenosiłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą, próbując się ogrzać. Włożony w rękaw telefon migał leniwie. Nic, kompletnie nic się nie działo. Od dwóch godzin obserwowałem kamienicę Theodora. Zan uparcie twierdził, że chłopak miał spotkanie z jakimś producentem i wróci przed ósmą. Dochodziła dziesiąta, a Theodora nadal się nie pojawił.
Do tego okolica okazała się być wyjątkowo nudna. Nie wiem czy specjalnie Theo wybrał mieszkanie przy ulicy, która o tej porze już prawie pustoszała. W okolicznych kamienicach mieściły się głównie biura i gabinety lekarskie. Teren wokół leniwie obserwowały kamery. Byłem pewny, że Aisha już dawno ma je pod kontrolą.
No właśnie, Aisha...
Westchnąłem głęboko, przeczesując dłonią włosy. Miałem wrażenie, że to dziewczyna zaczęła ten dziwny ciąg zdarzeń. Nigdy nie miałem problemów z pamięcią. Wiedziałem, gdzie pojechaliśmy na wycieczkę w podstawówce. Wiedziałem jakiego koloru była spódnica mamy na ostatnim występie. I nigdy, ale to nigdy nie zgubiłbym pana Łatka!
Czyżby świat zaczął wariować? A może to ja traciłem zmysły?
Zamrugałem szybko, próbując znów skupić się na ulicy. Tak naprawdę, to nie wiedziałem, co Theo planuje. Całe popołudnie poprzedniego dnia, spędziłem u fizjoterapeutów. Prześwietlanie, rozmowy, znów prześwietlenia, by na końcu okazało się, że po prostu pękła mi kość. I nie jakoś bardzo, tak trochę. Tylko że to nadal wykluczało mnie z gry. Trener był wściekły, ale przecież nic nie mogłem zrobić! To nie była moja wina! To Aisha była ciężka!
Plus całej sytuacji — dostałem wolne do końca miesiąca. Mogłem zostać w Paryżu, pod warunkiem, że regularnie będę się stawiał na kontrole.
Mój żołądek zaburczał ostrzegawczo. Zagryzłem wargę. Potrzebowałem kalorii. I to natychmiast. Dużo, porządnych kalorii. Mam w końcu dwa metry wzrostu! Nie mogę funkcjonować na zielonej, szpitalnej wołowinie!
— Widzisz coś? — z telefonu rozległ się głos Aishy. Razem z Zanem siedzieli na ławce po drugiej stronie ulicy. On obserwował wejście, ona cały czas sprawdzała coś na tablecie.
— Nic ciekawego — mruknąłem. — Jakaś staruszka rozmawia z drzewem, na które próbuje wejść dziecko, facet w garniaku ucieka przed wściekłym gołębiem. Ej, to chyba Theo! — zmrużyłem oczy, uważnie śledząc postać, która właśnie wyłoniła się z metra.
Tak, to był Theo. W długim, zimowym płaszczu i stylowym kapeluszu. Uśmiechał się szeroko, a pod rękę prowadził kobietę, młodą blondynkę. Znów przed oczami miałem landrynkę. W brokatowej, różowej kurteczce i z taką ilością szminki na twarzy, że aż biło po oczach. Mogłem założyć się o tysiąc euro, że to ją spotkaliśmy w mieszkaniu.
Zacisnąłem wściekłe pięści. Rozmawiali wesoło, przylgnęła do niego niczym pijawka. Nie wyglądali jak kuzynostwo, nawet jak rodzeństwo. Nagle przestałem czuć głód, choć zrobiło mi się niedobrze. Oddychałem ciężko, mając wrażenie, że świat znów zaczął wirować.
Theodora stanął przed wejściem do kamienicy. Objął dziewczynę w pasie i pochylił się. Szeptał coś czule do jej ucha, a ona rumieniła się niby niewinnie. To spuszczała wzrok, to znów spoglądała Na Theodora z zachwytem. Jasne włosy wyślizgiwały się spod zielonego beretu.
Pierrette miała bardzo podobny.
I wtedy Theo po prostu pocałował dziewczynę. Namiętnie, bez zahamowań, jakby znali się od zawsze. Oddała pocałunek, wplatając palce w jego włosy. Wyglądali trochę jak dwa, przyklejone do siebie jamochłony. Przestali dosłownie na moment, tylko by zaczerpnąć powietrza, a potem wrócili do całowania. Theo wsunął dłonie pod kurtkę partnerki, a ona kokieteryjnie poruszała biodrami.
Zdecydowanie nie zachowywali się jak przyjaciele. Portier przy drzwiach odwrócił głowę.
— O cholera — tylko tyle był w stanie powiedzieć Zan.
Ale to było za wiele. Zagotowałem się. Jak on w ogóle śmiał! O, nie tak, to się bawić nie będziemy...
Działałem instynktownie. Miałem głęboko gdzieś, czy ktoś to widzi, czy poniosę konsekwencję. Momentalnie znalazłem się po drugiej stronie ulicy. Chwyciłem Theodora za kurtkę i brutalnie odciągnąłem od landryny. Pisnęła przerażona, a potem odwróciła się na pięcie i po prostu uciekła ile sił w obcasach.
— Ej, zostaw mnie!
Theo zaczął się szamotać, ale ja byłem silniejszy i większy. Chwyciłem go mocno za ramiona, zmuszając, by spojrzał mi prosto w oczy.
— Ty skurwielu! Ty gnido!
Potrząsałem nim jak szmacianą lalką. W głowie cały czas huczały mi słowa mamy. „Zaopiekuj się siostrą."
Zaślepiony furią, mocniej zacisnąłem ręce na szyi Theo. Zaczął z trudem łapać powietrze, ale nie odpuszczałem.
— Walter!
Krzyk Aishy na chwilę przywrócił mnie do rzeczywistości. Nerwowo rozglądnąłem się w wokół. Na szczęście ludzie jakby w ogóle nie zwracali na nas uwagi. Wykorzystałem okazję, zaciągnąłem Theodora w najbliższy zaułek. Choć tak naprawdę, to było mi obojętne, czy będą świadkowie czy nie. Liczyła się tylko Pierrette.
— Co zrobiłeś Pretty?! — huknąłem, przyciskając chłopaka do ściany.
— Nie mam pojęcia o czym mówisz — wycharczał.
Wybuchnąłem. Zaciśniętą pięścią uderzyłem go w twarz. Zatoczył się do tyłu, chwytając się za nos. Skulił się pod ścianą i spojrzał na mnie spode łba.
— Oszalałeś?!
— Co zrobiłeś, Pretty?! — powtórzyłem.
— Nic nie zrobiłem! — jęknął. — Musiałeś coś pomylić!
— Kłamiesz! — Stanąłem nad nim. — Widziałem teczkę. Śledziłeś ją. To przez ciebie jest teraz w szpitalu, to przez ciebie teraz umiera! — ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło. Cofnąłem się o krok i odetchnąłem głęboko. Nadal nie spuszczałem wzroku z Theodora.
— Umiera? — Theo pobladł gwałtownie. — Myślałem... myślałem, że tylko śpi...
Zmieszałem się nieznacznie, ale nie wyprowadziłem go z błędu. Okej, dobra, może trochę przesadziłem, ale wyglądało na to, że zadziałało.
Na drżących nogach Theo podniósł się z ziemi. Zacisnąłem zęby, skrzyżowałem ręce na piersi i zmierzyłem go morderczym spojrzeniem.
— Wiesz, że mam ochotę cię zabić — wycharczałem. — Udusić, ukręcić łeb. Nikt nie ma prawa krzywdzić mojej rodziny, a już na pewno nie mojej malutkiej siostrzyczki. A ty sprawiłeś, że teraz walczy o życia.
— To nie moja wina — upierał się.
— Ta, jasne, bo jeszcze uwierzę — z irytacją przewróciłem oczy. — Widziałem, co przed chwilą się stało. Nie jesteś żadnym genialnym, dzieciakiem, jesteś zwykłą gnidą. Potraktowałeś moją siostrę jak zabawkę, skrzywdziłeś ją. A tego nigdy nie wybaczę.
— Naprawdę, ja...
— Walt? Theo? Co się dzieje?
Zerknąłem przez ramię. Aisha i Zan stali dosłownie metr za mną. On zdezorientowany, ona równie wściekła jak ja. Zaciskała palce na rękawach kurtki, a w jej oczach dosłownie płonął ogień.
— Nie wywiniesz się teraz — Uśmiechnąłem się chytrze do Theodora. — Wierz mi, robimy wszystko by opanować chęć powyrywania ci kończyn. Ale jeśli nie powiesz, co zrobiłeś Pierrette i jak ją uratować, to przestaniemy się hamować.
Przełknął głośno ślinę. Spojrzał na Aishę, potem na Zana, a na końcu na mnie. Przymknął oczy i chyba bezgłośnie odmówił modlitwę.
— Tylko, że ja naprawdę nie mam nic wspólnego z stanem Pretty — wydukał w końcu. — Musicie uwierzyć.
— Jasne, kłam dalej — prychnąłem. — Znaleźliśmy teczkę i pliki informacjami o niej. Długo zbierałeś informację, musiałeś się nieźle namęczyć, prawda? I zrobiłeś to tylko po to, by na końcu Pierrette zapadła w śpiączkę. Po co?
Theo westchnął głęboko. Schował ręce do kieszeni i spuścił wzrok. Krew nadal kapała mu z nosa.
— To prawda, zbierałem informację o Pretty — przyznał w końcu. — Ale nie po to, by ją skrzywdzić. Była częścią planu.
— Planu? — Zan uniósł ze zdziwieniem brew. — Jakiego znowu planu?
Theodore zacisnął usta w wąską kreskę. Stęsknione spojrzenie skierował w stronę swojego mieszkania. Przezornie zrobiłem krok w prawo, by zagrodzić drogę ucieczki. Widząc to, zrezygnowany kontynuował.
— Mojego planu, planu idealnego. Nie rozumiecie? Jestem idealny. Moje życie to pasmo sukcesów, więc ewentualna dziewczyna też musiała nim być. Wybrałem ją. Zbierałem informację, bo musiałem być pewny, że będzie idealna. — Tłumaczył szybko, nieskładnie, by jak najszybciej mieć to za sobą. — Skromna, piękna, delikatna, z pasją, potrzebująca wsparcia, dobra, z ustabilizowaną sytuacją rodzinną. Tak, by ludzie ją pokochali. Wszystko zaplanował od pierwszej randki, po oświadczyny, na ślubie i dzieciach kończąc. I wszystko by się udało, gdyby nie ta dziwna śpiączka.
— Większej bzdury nie mogłeś wymyślić — prychnęła Aisha.
— To prawda! — oburzył się Theo. — Sami twierdzicie, że widzieliście dokumenty. Planowałem to od lat. Cztery lata temu, gdy wyszła moja druga gra i osiągnąłem stabilizacje zawodową, zacząłem rozglądać się za partnerką. Miałem określone preferencje, stworzyłem profil kobiety, która będzie dopełnieniem sukcesu. Pretty pasowała idealnie. Znalazłem ją przez przypadek, będąc na koncercie młodych muzyków. Zacząłem kręcić się wokół niej. Gdy zmarła wasza mama, Pierrette potrzebowała pocieszenia, wsparcia, pocieszenia, którego nikt z rodziny nie był wstanie zapewnić. Ale ja mogłem.
— Wtedy się w tobie zakochała — mruknąłem.
— Musiała. Moje plany zawsze się sprawdzają.
— Skąd niby taki wniosek? — Aisha uniosła brew.
Theo prychnął kpiąco. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nas z wyższością.
— Okej, rozumiem, że rozmawiamy o waszej przyjaciółce i siostrze, ale bez przesady. Była tylko głupiutką, zagubioną dziewczynką. Musiało się udać. Owinąłem ją sobie wokół palca. To nie było specjalnie trudne, jestem genialny, jadła mi z ręki.
Czułem, że skacze mi ciśnienie. Resztkami silnej woli powstrzymywałem się, by znów nie uderzyć Theodora.
— Nie jesteś genialny, jesteś popierzony! — wybuchnął Zan. — Zresztą, wszystko wskazuje, że jesteś odpowiedzialny za stan Pretty. Tylko ty byłeś w pobliżu, gdy straciła przytomność. Masz na komputerze jej dokumentacje medyczną.
— No i miałeś się oświadczyć — dodała Aisha. — Nie wiemy, co odpowiedziała Pierrette. Może wcale nie była tak głupiutka, jak uważasz. Może nie chciała zostać twoją żoną.
Poczułem się tak, jakby ktoś zrzucił na mnie fortepian. Niby wiedziałem, że w walentynki Theo miał poprosić Pretty o rękę. Niby wiedział, co robili na wieży Eiffla. Ale nagle zdałem sobie sprawę z tego, jak niewiele brakowało, by moja siostra wyszła za człowieka, który jej nie kochał, dla którego była tylko zabawką. A ja bym tego nie zauważył.
Moja mała siostrzyczka...
Z cichym świstem wypuściłem powietrze. Oparłem się o ścianę, przymykając oczy. Jakaś część mnie nie chciała wierzyć Theodorowi. Wymyślił na szybko bajeczkę, przekonany, że ma do czynienia z idiotami. Tak byłoby łatwiej. Mógłbym po prostu mu przywalić. Ponownie. A potem jeszcze raz, tak na wszelki wypadek. Bo w końcu mu się należało, nieprawdaż?
Tylko, że przeczucie podpowiadało mi, że to zły pomysł, jakbym podświadomie czuł, że Theodore mówi prawdę.
A co tu dużo mówić, moja podświadomość zawsze miała rację.
—– W takim razie, kim była ta dziewczyna, którą przed chwilą prawie pożarłeś? Również częścią "Planu"? — wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Złość mieszała się z goryczą i wyrzutami sumienia. Jak w ogóle mogłem do tego dopuścić? Jak mogłem pozwolić, by ktoś wykorzystał moją ukochaną siostrzyczkę? Jak?!
Theo odwrócił wzrok. Nerwowo zaczął wykręcać palce.
— To Lizzy, była... jest wyjściem awaryjnym.
— Wyjściem awaryjnym? — Aisha wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. — Jakim znowu wyjściem awaryjnym.
— No normalnym. Miała zastąpić Pierrette, gdyby nam nie wyszło. Musiałem się jakoś zabezpieczyć, co nie? Pretty była idealna, ale Lizzy też nieźle pasowała. Cały czas utrzymywałem z nią przyjacielskie stosunki, by w razie czego móc rozpocząć coś więcej. Pierrette pod tym względem okazała się ślepa, niczego się nie domyślała. Zresztą, każdy szanujący się biznesmen musi mieć kochankę, prawda?
Nie usłyszał odpowiedzi, bo wtedy w końcu przywaliłem mu po raz drugi. Tym razem lewą pięścią, więc trochę lżej. Ale i tak usiadł na ziemi, jęcząc niczym mała dziewczynka.
Pochyliłem się, przygotowując do kolejnego uderzenia. Nie czułem własnego bólu, zapomniałem o złamanym palcu. Chciałem bić Theodora, chciałem kopać, uderzyć znów. Patrzeć jak się krzywi, patrzeć, jak ociera krew. Niech wyje, niech jęczy, niech cierpi tak, jak cierpi Pretty i tata. Niech pozna, co to ból.
— Daj spokój, Walt — Przed atakiem furii uchronił mnie Zan. Położył dłoń moim ramieniu i stanowczo odciągnął do tyłu.
— Oskarżę was o napaść! — stęknął z wyrzutem Theo, wycierając kapiącą z nosa krew.
— Ta, bo jeszcze ktoś ci uwierzy — prychnęła Aisha. — W dwie minuty wykasuję monitoring. Ludzie mają to gdzieś. Każdy przedstawi inną wersję wydarzeń, a iluś nic nie powie.
— Włamaliście się do mojego mieszkania!
— Na to też nie masz dowodów.
Zacisnął usta. Nos spuchł tak bardzo, że zajmował pół twarzy.
— Nic nie zrobiłem Pierrette — powtórzył. — Była tylko częścią planu. Nie wiem, kto sprawił, że teraz jest w śpiączce, ale nie ja.
Przełknąłem głośno ślinę. Cały drżałem. Patrzyłem Theodorowi w oczy i widziałem Pretty, małą bezbronną Pretty. Widziałem szpitalną aparaturę, przerażonego tatę. Słyszałem słowa lekarzy, ich dezorientację.
A przede wszystkim widziałem zawiedziony wzrok mamy. Obiecałem, że zajmę się siostrą. Że nie pozwolę, by ktokolwiek ją skrzywdzić.
Zawiodłem. Zawiodłem mamę.
— Kochałeś ją? — zapytałem w końcu z rezygnacją. — Czy chociaż przez moment ją kochałeś?
Zawahał się. Przez ułamek sekundy wyglądało na to, że naprawdę poważnie zastanawia się nad odpowiedzą. W końcu jednak powoli pokręcił głową.
— Nie, nigdy.
To przeważyło szalę. Wściekle uderzyłem pięścią w ścianę. Przez chwilę oddychałem ciężko, a potem po prostu odwróciłem się na pięcie i odszedłem.
Szedłem przed siebie szybko, nie zważając na pokrzykiwania pozostałych. Miałem gdzie, czy mnie gonią i dokąd idę. Chciałem iść. Byle jak najdalej od Theodora, jak najdalej od tego cholernego zaułka, jak najdalej od prawdy.
Jak najdalej od wyrzutów sumienia.
Nie mam pojęcia, jak długo szedłem. Wołania w końcu ucichły. Przez chwilę dzwonił telefon, ale nie odebrałem. Nawet nie zauważyłem, gdy znalazłem się w znajomej okolicy. Stare kamienice zastąpiły szerokie ulice, a z czasem parkowe alejki. Wokół ubywało ludzi, w końcu zostałem zupełnie sam.
Zatrzymałem się dopiero na moście. Oparłem się o metalową barierkę i zwiesiłem głowę. Pode mną, po niewielki jeziorku pływała samotna kaczka. Mały palec dopiero teraz zaczął doskwierać, ale ból zlewał się z bólem głowy.
Zamknąłem oczy. Spróbowałem uspokoić szalejące myśli, ale nie potrafiłem. Miałem ochotę dołączyć do Pierrette. Zasnąć i już się nie obudzić. Odciąć się od wszystkiego. Od taty, od Theodora, od obrazu nieprzytomnej siostry. Mojej malutkiej, bezbronnej siostrzyczki, która umierała.
Zawiodłem, zawiodłem, zawiodłem...
— Oh, mamo... — rozpłakałem się. To wszystko było bez sensu. Na co mi sława, na co zdolności, skoro nie potrafię zadbać o najbliższych.
Osunąłem się na kolana. Nie byłem już idealnym, świetnym, przystojnym Walterem. Czułem się jak mały, zagubiony chłopiec. Jakbym znów miał pięć lat, chował się pod łóżko, bo za oknem szalała burza. Zacisnąłem powieki z nadzieją, że to zaraz się skończy, że przyjdzie mama, przytuli mnie i powie, że wszystko będzie dobrze.
Tylko, że nic takiego się nie stało. Bo nie miałem pięciu lat, a dwadzieścia. Bo mama nie żyła.
— Walter?
Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłeś się niechętnie. Nade mną stała zatroskana Aisha. Również miała zły w oczach, ale nie wyglądała na wściekłą.
— Jak mnie znalazłaś? — wychrypiałem zaskoczony.
— Zhakowałam GPS w twojej komórce — wyjaśniła. — To nie było specjalnie trudne. Musisz zadbać o lepsze zabezpieczenia.
Uśmiechnąłem się słabo. Zaraz jednak znów podkuliłem kolana pod brodę, a wzrok wlepiłem w jezioro.
— Nie musiałaś mnie szukać — wyszeptałem. — Poradziłbym sobie.
— Chciałam upewnić się, że wszystko w porządku. Zan został z Theodorem. Urabia go, by przypadkiem nie wniósł oskarżenia.
Nie skomentowałem tego. Oparłem głowę o barierkę, zaciskając palce na kostkach. Chyba powoli odmarzały mi stopy. Dopiero teraz zacząłem odczuwać środek lutego i fakt, że temperatura niebezpiecznie oscylowała wokół zera.
— Jestem beznadziejny — mruknąłem.
Aisha zamrugała szybko. Przykucnęła obok i zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.
— Zaraz, czyżbym się przesłyszała? Genialny, doskonały Walt uważa się za beznadziejnego?
Przewróciłem z irytacją oczami.
— Nie rozumiesz, prawda? Obiecałem mamie chronić Pierrette. Zawiodłem.
\Westchnęła cicho. Usiadła na drewnianych deskach i szczelniej otuliła się kurtką. Kaczka na jeziorku na moment przerwała pływanie i teraz przyglądała nam się z zaciekawieniem.
— Zawiodłeś już dwa lata temu, gdy wyjechałeś — stwierdziła smutno Aisha. — Sytuacja z Theodorem nie ma nic do tego. Żadne z nas nie zauważyło jakim jest dupkiem. Nawet ja... Myślałam, że to dobry chłopak. Pretty była z nim szczęśliwa. Przynajmniej tak nam się wydawało.
— Niewiele brakowało, a zostaliby małżeństwem.
— I pewnie Pretty nigdy by się nie dowiedziała, że Theo oszukuje. Jak widać jest doskonałym aktorem.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Coś w tym niewątpliwie było. Zresztą widziałem Theodora może dwa razy. Nawet gdybym chciał, nie byłbym wstanie poznać prawdziwej motywacji jego działań. Może gdybym został w Paryżu...
Pokręciłem stanowczo głową. O nie, bez takich. Prośba mamy to jedno, marzenia to drugie. Przecież nie mógłbym spędzić całego życia na zajmowaniu się siostrą. Była dorosłą kobietą! Potrafiła o siebie zadbać!
A mimo tego leżała teraz w szpitalu. Nieprzytomna. I mogła się już nigdy nie obudzić.
— Skoro Theo nie jest odpowiedzialny za stan Pierrette, to kto? — zapytałem. — Lekarze nadal twierdzą, że jest zdrowa.
— Nie wiem — Aisha beznamiętnie wzruszyła ramionami. — To może być o wiele bardziej skomplikowane niż nam się wydaje.
Przygryzłem w zamyśleniu wargę. Spuściłem nogi z mostu i w zamyśleniu zacząłem nimi machać.
— Dlaczego to zawsze spotyka nas? — jęknąłem po kilku minutach milczenia. — Najpierw mama, teraz Pretty. — Schowałem twarz w dłoniach. Znów chciało mi się płakać.
Jęknąłem przeciągle i z rezygnacją położyłem się na drewnianym podeście. Był wilgotny i zimny, ale wisiało mi to. Skoro już złamałem palec, to miałem głęboko gdzieś, czy się przeziębię czy nie.
— Czasami tak po prostu jest. — Aisha uśmiechnęła się smutno.
— Jeśli Pierrette umrze... Tata sobie z tym nie poradzi. — mówiłem dalej, pustym wzrokiem wpatrując się w nocne niebo. Przez miejską łunę prawie nie było widać gwiazd. — Zrobi coś głupiego. Zażyje za dużo tabletek, wjedzie samochodem w drzewo albo zrzuci się z mostu. Chciał to zrobić już po śmierci mamy. Teraz nic nie będzie go trzymało.
— Przecież Pretty nie umrze! — Aisha stanowczo uderzyła pięścią w barierkę.
— Skąd możesz wiedzieć? — szepnąłem z rezygnacją.
— Bo znajdziemy winnego. I dowiemy się jak uratować Pierrette — w jej słowach słychać było wręcz namacalną determinację.
Usiadłem powoli. Uważnie przyjrzałem się dziewczynie. W pół mroku nie mogłem dostrzec zbyt wielu szczegółów, ale widziałem jak zaciska dłonie i mruży oczy.
— Jesteś pewna? — dopytałem.
— Nigdy nie byłam pewniejsza.
Uwierzyłem. Nawet nie wiem dlaczego. Patrząc jej w oczy, widząc zmarszczone czoło, poczułem, jak ogarnia mnie spokój.
Mogłem nie lubić Aishy. Mogłem się z nią kłócić. Ale z jakiegoś powodu była osobą, której byłem gotów bezgranicznie zaufać.
— W takim razie weźmy się do pracy — powiedziałem, a potem wstałem i ruszyłem w stronę miasta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro