Rozdział 23
Warszawa, 17 marca 2019
Promienie słońca przedarły się przez żaluzję. Jęknęłam cicho. Przeciągnęłam się i powoli otworzyłam oczy. Leżałam w swoim łóżku. Pierwszy dobry znak. Miałam na sobie pidżamę. Drugi znak. W powietrzu unosiły się pozytywne wibracje. Trzeci dobry znak.
Obok spał Mateusz. Zły znak.
— Cholera!
Siatkarz mruknął coś pod nosem, przekręcił się na drugi bok i spał dalej. Ostrożnie, tak by go nie obudzić, wstałam z łóżka. Powlokłam się do kuchni, nalałam wody do szklanki i usiadłam przy stole. Mózg powoli zaczynał pracować. Godzina po godzinie przypominałam sobie wydarzenia z poprzedniego dnia.
— Zwariuję przez ciebie, Mati — mruknęłam, wspominając wieczór w klubie. — Ale dobrze, że przynajmniej rodzice się pogodzili. Jedną sprawę mam z głowy. Cholera, udało się, naprawdę się udało!
Z trudem powstrzymałam się przed uderzeniem w blat. Nie mogłam nie szczerzyć się jak głupia. Tym razem byłam pewna, że to koniec. Na samą myśl, że rodzice wszystko sobie wytłumaczyli, że tata powiedział mamie prawdę, miałam ochotę zatańczyć radośnie, wyjąć skrzypce zagrać, tak jak dawno nie grałam.
Powstrzymywał mnie tylko nadal śpiący Mateusz.
Wzięłam łyk wody i odetchnęłam głęboko. Czekała nas poważna rozmowa. Wiedziałam, że po wczorajszym wieczorze już nic nie będzie takie samo. Nie dość, że prawie wylądowaliśmy w łóżku, to jeszcze powiedziałam, że go kocham.
Naprawdę to powiedziałam.
— O, mamo...
Dopiero teraz dotarło do mnie, co to znaczy. Kocham... jeszcze nie dawno powtarzałam te słowa Theodorowi. Dziś już wiedziałam, że oszukiwałam samą siebie.
Czy teraz było podobnie? A może naprawdę kochałam Mateusza?
Przyjrzałem mu się uważnie. Wtulony w poduszkę znów wyglądał jak mały chłopiec. Pewnie, gdy się obudzi będzie miał kaca. Powinnam przygotować mu jakieś tabletki i może coś do jedzenia.
Martwisz się o niego — odezwał się cichy głos w mojej głowie. — I to nie pierwszy raz. Boisz się rozmowy z nim, ale nie chcesz uciekać. Nie chcesz znów go okłamywać. Bo to, co się wczoraj stało naprawdę ci się podobało. Z chęcią byś to powtórzyła.
— Zamknij się! — warknęłam.
Mateusz poruszył się niespokojnie, ale spał dalej.
— To jeszcze nic nie oznacza — mruknęłam już ciszej. — Przecież normalne jest, że martwimy się o ludzi, na których nam zależy.
Czyli zależy ci na nim? A to ciekawe. — Gdyby głos nie był tylko wytworem mojego sumienia, to pewnie uniósłby kpiąco brew.
Tak, zależy. Pogodziłam się z tym już dawno. Martwiłam się o jego zdrowie, uczucia, o każdy mecz i trening.
Przymknęłam oczy, przypominając sobie wszystkie spędzone wspólnie chwile. Każdy obejrzany odcinek, kawałek pizzy, wypad na kręgle i do kina. Z każdym wspomnieniem tylko uśmiechałam się szerzej. Chciałam by dzisiejszy wieczór był taki sam. Następny też. I każdy kolejny. Tylko przy Mateuszu mogłam spokojnie odetchnąć, tylko on sprawiał, że czułam się bezpieczna. Pod jego dotykiem drżałam, gdy całował mnie delikatnie, czułam się jak na kolejce górce.
I tak, gdyby nie telefon od Nicolasa, pozwoliłabym Mateuszowi na więcej. Oddałabym się mu i nie żałowała. Bo się w nim zakochałam. Tak po prostu zakochałam. Nie mogłam z tym dłużej walczyć.
— Powinnam zacząć pisać scenariusze w Hollywood — mruknęłam. — Dziewczyna z przyszłości i sportowiec. Jak nic dostałabym Oscara. No i jeszcze mama, która zna prawdę. Ale miałabym fabule! Ciekawe, czy już uznali mnie za wariatkę, czy jeszcze mają nadzieję. Z nią też muszę porozmawiać. Kurczę, czy moje życie mogłoby znów być normalnie?!
Czułam się dziwnie. Powinnam być zagubiona, przerażona, a zamiast tego po prostu siedziałam i piłam. Co prawda wodę, ale jednak. Wnioski, do których dochodziłam były nadzwyczaj logiczne, ale w ogóle mnie nie przerażały. Wręcz przeciwnie, wydawały się oczywiste. Byłam wręcz zaskoczona spokojem, z jakim obudziłam się tego poranka. Miałam wrażenie, że wypełnia każdą komórkę mojego ciała, że panująca w mieszkaniu harmonia jest wręcz namacalna. Brakowało tylko szumu wodospadów i śpiewu ptaków.
Może po prostu wiedziałam, że nie mam już czym się martwić? Mojej rodzinie nie groziła zagłada, uratowałam małżeństwo rodziców, nie doprowadziłam do rozpadu wszechświata. Ba, może ocaliłem ludzkość! W miesiąc! Może naprawdę powinnam zostać super bohaterką? Ciekawe, czy lateksowe rajtuzy można kupić na wagę.
I nagle do mnie dotarło. Wypełniłam zadania. Moja misja skończyła się.
Szybko pochwyciłam zeszyt, długopis i zaczęłam bazgrać.
Moi rodzice pogodzili się. Misja wypełniona. Co teraz?
Niecierpliwie czekałam na odpowiedź. Było tak wiele scenariuszy. Czy wrócę w ogóle do domu? Jeśli tak, to kiedy? Czy zniknę z tego świata? Co się stanie z Penelopą Bernard?
Musisz jeszcze pozbyć się problemu. Potem czekaj na znak.
Z cichym świstem wypuściłam powietrze. Odchyliłem się na krześle i wzięłam głęboki wdech. Problem? Jaki problem? Przecież wszystko układało się idealnie.
Wystarczył rzut oka na zegarek, bym wszystko sobie przypomniała.
Nicolas. Byłam umówiona z Nicolasem. Na jedenastą. Mieliśmy pozbyć się Amelii. Raz na dobre. Obiecałam, że mu pomogę. Zresztą nie mogłabym przegapić takiego przedstawienia.
Było po dziewiątej, musiałam się zbierać. Jeszcze raz zerknęłam na Mateusza. Nie chciałam go budzić. Wyglądał przecież tak uroczo. Zostawiłam więc kartkę z informacją, że wyszłam i gdzie jest drugi komplet kluczy. I tak musieliśmy się spotkać później.
Do Warszawy powoli zawitała wiosna. Było cieplej, na niektórych drzewach pojawiły się pierwsze liście. Ptaki zaczynały wić gniazda, kawiarnie wystawiły na zewnątrz kilka stolików. Nie musiałam zapinać płaszcza, a zamiast ciepłych butów założyłam trampki.
Przez chwilę siłowałam się z zamkiem od klatki schodowej. Poddałam się bez żalu i tylko je przymknęłam.
— Lepiej weź chustkę na szyję. Po południu może wiać.
Wzdrygnęłam się nieznacznie, słysząc za sobą znajomy głos.
— Co ty to robisz?
— To już nie można spotkać się z własną córką? — Mama uniosła kpiąco brew. — Dobrze cię widzieć, Polly. — Zamknęłam mnie w niedźwiedzim uścisku. — Bałam się, że zniknęłaś za nim zdążyłam z tobą porozmawiać.
— Jak widzisz na razie nigdzie się nie wybieram. I też się cieszę, że cię widzę, mamo. — Uśmiechnęłam się szeroko.
Przez ułamek sekundy wyglądała na zbitą z tropu, ale zaraz odpowiedziała uśmiechem.
— Muszę przywyknąć, że kolejna osoba może mnie tak nazywać — wyjaśniła. — Masz ochotę na spacer? Chyba mamy kilka sprawę o omówienia.
Zgodziłam się bez wachania. Ruszyłyśmy wzdłuż osiedla. Chodniki świeciły pustkami. Była niedziela, ludzie dopiero jedli śniadania albo planowali, co zrobić z wolnym czasem.
Cały czas kątem oka spoglądała na mamę. Szła raźnym krokiem, cały czas uśmiechając się delikatnie. Ramiona trzymała prosto, a oczy tryskała radość. Wyglądała o dobre dziesięć lat młodziej niż poprzedniego wieczoru. Jakby otaczała ją poświata spokoju.
— Przyznam, że dziwnie mi się z tobą rozmawia — powiedziała w końcu. — Jakaś część mnie cały czas uważa, że nie możesz być małą Polly. Bo powiedzmy szczerze, podróże w czasie brzmią absurdalnie. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że naprawdę jesteś moją córką.
— Miło mi to słyszeć — mruknęłam. — Nico za pierwszym razem zwyzywał mnie od psychopatek i wstrętnych dziewuch. Fajnie, że jest ktoś, kto nie zechciał zamknąć mnie w pokoju bez klamek.
Mama roześmiała się głośno. Wsłuchałam się w dźwięczny, wesoły śmiech. Był radością w najczystszej postaci.
— Długo myślałam nad tym, co mi wczoraj powiedziałaś — kontynuowała mama. — O przyszłości, o swoim rodzeństwie. Naprawdę dużo myślałam.
— I?
Zagryzła wargę. Odwróciła głowę, jakby nagle markotniejąc.
— Nie możesz powiedzieć mi, kiedy umrę, prawda?
Przełknęłam głośno ślinę. Tego pytania bałam się najbardziej. Od samego początku, od pierwszego dnia, pragnęłam tylko odzyskać mamę. Upewnić się, że przeżyje. Uratować ją. Wszystko inne się nie liczyło. Tylko mama. Czy prosiłam o zbyt wiele?
Wiedziałam jednak, że nie mogę jej uratować. Tak twierdziła Ivy. Czułam, że ma rację. Czas mógł być straszną cholerą. Jeśli nawet mama nie zachorowałaby na raka, to mogła wpaść pod samochód, spaść ze schodów albo zginąć w katastrofie lotniczej. Rzeczywistość to suka.
— Przepraszam — szepnęła. — Bardzo bym chciała, ale to mogłoby i tak nic nie dać.
— Rozumiem. — Uśmiechnęła się smutno. — Przeczuwałam, że tak powiesz. Ale musiałam zapytać. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że mogę was zostawić. — Głos jej się załamał, ukradkiem otarła zbierające się w kącikach oczu łzy.
Ostrożnie chwyciłam ją za rękę i posadziłam na najbliższej ławce. Objęłam, przytuliłam tak, jakby świat miał się skończyć. Gdy trochę się uspokoiła, oparłam głowę na jej ramieniu. Na moment znów byłam małym dzieckiem. Znów siedziałyśmy na huśtawce w ogrodzie, a mama opowiadała mi historie o dzielnych księżniczkach i opiekuńczych smokach.
— Dużo straciłam? — zapytała cicho mama.
— Ale czego? — zmarszczyłam brwi.
— Twojego życia. Życia pozostałych. Czy widziałam, jak ty i Walt idziecie do szkoły? Jak Timi gra pierwszy mecz w reprezentacji? Czy pocieszałam Manoline po pierwszym nieszczęśliwym zakochaniu? Bo wiesz, tego właśnie najbardziej się obawiam. Że odejdę, gdy będziecie mnie najbardziej potrzebować.
Jęknęłam w duchu, zamknęłam oczy, by ukryć łzy. Wspomnienia wróciły niczym bumerang. Każda sekunda bez mamy była jak cios wymierzony prosto w serce.
— Przeżyjesz jeszcze wiele wspaniałych chwil, mamo — wychrypiałam z trudem. — Przed tobą i tatą jeszcze wiele lat szczęścia. Odprowadzisz nas do szkoły, zobaczysz jak dorastamy, jak Nico, Timi i Many zakładają rodziny. Poznasz swoje wnuki. Naprawdę, masz przed sobą wspaniałe życiu.
— Właśnie, to chciałam usłyszeć. — Uśmiechnęła się i znów mnie przytuliła.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Mama czule głaskała mnie po głowie, a ja chłonęłam każdy jej gest, każdy dotyk, zapach, spojrzenie. Chciałam zapamiętać ją właśnie taką — spokojną, uśmiechniętą, z radosnymi błyskami w spojrzeniu. Z jasnymi, spiętymi spinką włosami, których jeszcze nie zabrała choroba i rumianą cerą.
— Kiedy wracasz? — zapytała nagle.
— Nie mam pojęcia — wzruszyłam ramionami. Siła odpowiedzialna za moje przenosiny twierdzi, że muszę pozbyć się jeszcze Amelii, a potem mam czekać na sygnał.
— Po prostu chcę wiedzieć, ile mamy czasu — wyjaśniła. — Teraz, gdy już znam prawdę chcę być była częścią mojego życia tak długo jak to możliwe. Wiem, że nie mogę powiedzieć prawdy Stephanowi, ale po tym co dla nas zrobiłaś na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
Zabrakło mi słów. Potrafiłam tylko patrzeć na mamę i mocno ściskać jej dłoń. Tak, jakby miała zaraz zniknąć, tak, jakby to wszystko miało okazać się tylko snem. Chciałam zatrzymać czas, zapętlić tę jedną chwile. Byle tylko mama była ze mną.
— Niczego tak bardzo nie pragnę — wychrypiałam w końcu. — Tylko was.
Uśmiechnęła się smutne. Pogłaskała mnie po policzku, a potem cmoknęła w czubek głowy.
— Wyrosłaś na wspaniałą kobietę, Polly. Jestem z ciebie taka dumna...
— Wiem, mamo, wiem. — Odpowiedziałam uśmiechem.
Zadrżałem, gdy znów mnie przytuliła. Dlaczego świat musiał być tak okrutny? Przecież byliśmy dobrymi ludźmi, żyliśmy spokojnie, nie wadząc nikomu. Tworzyliśmy szczęśliwą rodzinę. Dlaczego więc los musiał zabrać najważniejszą osobę w naszym życiu.
Mocniej objęłam mamę. Jak mogłabym teraz wrócić? Znów ją stracić? Pozwolić, by cierpiała?
W mojej głowie pierwszy raz pojawiła się szalona myśl. A gdybym została? Gdybym nie wróciła do przyszłości? Czy wszechświat by eksplodował? Moje życie było nudne i przewidywalne. Nie miałam wpływu na losy ludzkości, byłam tylko numerkiem w statystykach. Czy moje życie wpłynęłoby na losy świata?
Tu miałam przecież wszystko. Mamę i tatę. Nicolasa. Mateusza. Mieszkanie, prace, tożsamość. Jako Penelopa Bernard mogłabym wieść normalne życie. Szczęśliwe życie.
Nieznacznie pokręciłam głową. Nie, nie mogłam sobie na to pozwolić. Podstawowe prawo podróży w czasie — nie zostajemy w przeszłości. Za żadne skarby.
— Chyba musisz już iść. — Z letargu wyrwał mnie głos mamy. — Nicolas mówił, że macie się spotkać w sprawie Amelii.
— To prawda — westchnęłam. — Ale zobaczymy się jeszcze?
— Kiedy tylko będziesz chciała.
Przytuliłyśmy się jeszcze na pożegnanie, a potem mama poszła w stronę domu. Odprowadziłam ją wzrokiem. Dopiero gdy zniknęła za zakrętem ruszyłam do metra.
Trasę pokonałam nadzwyczaj szybko. Na osiedlu Amelii panowała cisza. Przystanek był pusty, chodniki. Żadnych pieszych, matek z wózkami, staruszek z psami, czy nastolatków na rowerach. Jedynie przy latarni stała nieduża, biała furgonetka.
Rozglądnęłam się uważnie, ale nigdzie nie dostrzegłam Nicolasa. Jeszcze raz przeczytałam smsa. Mieliśmy się spotkać na przystanku, tak jak poprzednio.
— Psytt! Polly, tutaj!
Dokładnie w momencie, gdy chciałam wybrać numer brata, otworzyły się drzwi od furgonetki i wychylił się zza nich Nicolas.
— Co ty wyprawiasz? — spojrzałam na niego z pobłażaniem.
— Zaraz zobaczysz. — Wyszczerzył się głupkowato. — Właź do środka za nim ktoś nas złapie.
Szybko wykonałam polecenie. Jednak, gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, zamarłam. Wnętrze starszego dostawczaka nie przypominało niczego, co dotychczas widziałam. Po sam sufit wypełnione było ekranami komputerów, kablami i metalowymi pudłami, które dziwnie szumiały. Na wąskim, drewnianym blacie leżało kilka klawiatur i joysticków, a przy dwóch mikrofonach siedział nieznany mi chłopak.
— To Pierre — przedstawił kolegę Nico. — Będzie nam pomagał.
Pierre uniósł dłoń niczym indiański wódz, a potem wrócił do zabawy mikrofonem. Był trochę niższy od Nicolasa, przeraźliwie chudy, z burzą czarnych włosów na głowie i plastikowymi okularami na nosie wyglądał, jakby urwał się z Doliny Krzemowej. Byłam przekonana, że nigdy się nie spotkaliśmy, ale w jego twarzy było coś znajomego.
— Czy my się znamy? — zapytałam bez namysłu. — Bo kogoś mi przypominasz.
Uśmiechnął się cierpko. Przekręcił małą gałkę i rozległy się dwa krótkie piski.
— Interesujesz się siatkówką?
— Trochę.
— Philippe Blain. Mój ojciec. Skoro jesteś blisko z Antigami, to prędzej czy później go spotkasz.
Miał racje. Trener był jedną z najważniejszych postaci francuskiej siatkówki. Do tego przyjaźnił się z tatą.
— W takim razie co tu robisz?
— W tym momencie? Pomagam irytującemu kumplowi. I liczę na darmowe taco.
— Myślałam o Polsce.
— Rekrutuję geniuszy takich jak ja. Tajny, amerykański projekt. Wplątali moją uczelnie. Takie życie na M.I.T Mógłbym powiedzieć ci więcej, ale wtedy musiałbym się cię zabić.
Cicho parsknęłam śmiechem. Zerknęłam na Nicolasa. Choć nie odezwał się ani słowem, to nawet w ciemności widziałam, jak szczerzy się głupkowato.
— Dobra, chłopaki, to w takim razie powiedzcie, co planujecie. — Zatarłam przebiegle ręce, siadając na drugim krzesełku.
— Dzięki układowi kamer, projektorów i nagłośnienia będziemy udawać zjawiska paranormalne, które przemówią do sumienia waszej nemezis — wyjaśnił spokojnie Pierre.
— A po francusku?
— Będziemy bawić się w duchu — z pomocą przyszedł Nico. — Przez ostatnie kilka dni zamontowaliśmy w domu Amelii mnóstwo sprzętu. Co ciekawe nawet nam za to zapłaciła. Wystarczyło ogłoszenie o promocji na system alarmowy.
— Serio, nabrała się, że montujące alarm.
— Po atrakcyjnej cenie. Naprawdę atrakcyjnej. Jak widać jest trochę skąpa.
Z niedowierzaniem pokręciłam głową. Nicolas naprawdę mnie zaskakiwał. Jego pomysły z każdym dniem były coraz dziwniejsze, a do tego miał mnóstwo szczęścia.
Ale tak szczerze, to od razu spodobał mi się pomysł z duchami. Na samą myśl, że będę mogła odegrać się na Amelii
— Czyli mamy ją nastraszyć, tak?
— Dokładnie — przytaknął. — Dzięki kamerom mamy podgląd na każdą część domu, a przez mikrofony nasze duchy będą mówić.
Dopiero teraz zauważyłam, że na ekranach wyświetla się podgląd różnych pomieszczeń. W jednym dostrzegłam Amelię. Siedziała w salonie, owinięta ręcznikiem, z turbanom na głowie i obcinała paznokcie.
— W łazienkach też są kamery?
— Z konieczności tak. — Nico rozłożył ręce w udawanej bezradności. — Ale szczerze? Gdyby tata jednak wybrał Amelię, to poważnie zwątpiłbym w nasze pokrewieństwo.
Wzniosłym oczy ku niebu. Mężczyźni! Im tylko jedno głowie.
— To kiedy zaczynamy?
Pierre zerknął na zegarek.
— Za trzy minuty i dwadzieścia dwie sekundy. W jakim języku będziemy straszyć?
— Po angielsku, z francuskimi wstawkami — odpowiedział bez wachania Nico. — Sprawdziłem. Jeszcze za zaborów mieszkał tu pruski-francuski-angielsko-norweska rodzina pewnego wysoko postawionego dżentelmena. To znaczy w innym domu, ale na tej działce. Połowę ścięło jakieś choróbsko, kilku popełniło samobójstwo. Fajne zaplecze, co nie?
— Zmyśliłeś to, prawda? — popatrzyłam na niego pobłażliwie.
— Tylko troszeczkę podkoloryzowałem — przyznał. — Tak naprawdę Amelia ma angielsko-francuskie korzenie. Od strony matki. Podamy się za przodków zdegustowanych jej zachowaniem.
— Całkiem sensowne — mruknęłam. — Duchy będą trzy?
— Dwa. Ty i Pierre. Mniejsze prawdopodobieństwo, że rozpozna wasze głosy.
— Pamiętaj, że mamy modulator — zauważył Pierre. — I spokojnie, na sam widok duchów ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Te urządzenia są wytworem prawdziwego geniuszu, czyli mnie.
— Masz absolutną rację.
Zmarszczyłam podejrzliwie brwi. Dopiero teraz zorientowałam się, że Nicolas nawet na moment nie spuścił wzroku z Pierra. Patrzył na niego z wręcz nabożną czcią, choć chłopak przecież prawie się nie odzywał. Jednak mój brat wydawał się być nim zafascynowany, może nawet omaniony.
Po powrocie zgotuję mu porządne przesłuchanie.
— Wchodzimy za minutę!
Rzuciliśmy się do sprzętu. Dostałam za duże słuchawki, mikrofon i joystick, dzięki któremu miałam teoretycznie sterować duchem.
— Trzy, dwa, jeden...
Ekrany zadrżały, głośniki zabuczały. Skupiłam się na Amelii. Siedziała na kanapie, nadal dłubała przy paznokciach. Była tak skupiona, że nawet nie zauważyła, że tuż za nią wyrosła tajemnicza postać. Kobieta, w połowie przeźroczystą, w podartej sukni i zakrwawionymi włosami.
Mój własny, prywatny duch.
— Dajesz, Penny — szepnął ponaglające Nico. — Musisz zwrócić na siebie uwagę.
Przełknęłam głośno ślinę. Nagle dotarło do mnie, co tak właściwie robię. Będę straszyć ludzi. Siedząc w klaustrofobicznej ciężarówce. Udając ducha. Czy mnie już kompletnie pojebało?
Dobra, Pretty, weź się w garść. Przecież to może być całkiem niezła zabawa, co nie?
— Pośpiesz się — warknął Pierre.
Wzięłam głęboki wdech. Raz się żyje.
— Ameliooo! — jęknęłam przeciągle. — Ameliooo!
Amelia prawie spadła na ziemię. Odwróciła się gwałtownie i pisnęli przerażona, na widok ducha.
— Kim... kim jesteś?! — pisnęła, a ja z trudem stłumiłam parsknięcie śmiechem.
— Nie poznajesz mnie? Zawiodłam się na ciebie, Ameliooo, bardzooo się zawioodłaaam! Jak możesz nie poznawać swojej krewnej?
— Ciocia Tessy? — wydukała. Już była blada jak ściana, a turban zsuwał jej się z głowy.
Zerknęłam na chłopaków. Tylko wzruszyli ramionami i kazali kontynuować.
— To właśnie ja Ameliooo! Przybyłam by cię ukaraaaać — zawodziła dalej. Zaczynało mi się podobać. Patrzenie, jak Krokodylica podrywa się na nogi, piszcząc niczym chomik, może było trochę sadystyczne, ale cholernie zabawne.
— Ukarać? Mnie? Ale za co? — wydukała.
— Zhańbiłaś honor rodziny! Dopuściłaś się strasznej zbrodni, która nigdy nie będzie wybaaaczooona!
— Nie, to przecież niemożliwe! Ja? Nic nie zrobiłam! Zresztą, duchy nie istnieją! — Tupnęła nogą niczym mała dziewczynka. — Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni!
— Naprawdę? — poruszyłam duchem w górę i w dół. — W takim razie zaraz poznasz mojego przyjaaacielaa!
Do akcji wkroczył Pierre. Jego duch był zdecydowanie bardziej przerażający. Mężczyzna, z długimi siwymi włosami, skołtunioną brodą, w podartym mundurze bliżej nieokreślonej armii. Skórę na prawym ramieniu miał rozrytą aż do kości, smętnie zwisające ścięgna były nad wyraz rzeczywiste.
— Brawo za grafikę — mruknął mi nad ramieniem Nico.
— Mam uzdolnionych znajomych — szepnął Pierre.
Parsknęłam śmiechem. Chciałabym poznać osobę, która specjalizuje się w stylizacji trupów.
— Kim... kim jesteś?! — Amelii sprowadził nas na ziemię. — Wynoście się z mojego domu! Wynoście się! — Chwiejnym krokiem wycofała się pod ścianę.
— Jesteśmy twoim przekleństwem — wycharczał Pierre. Brzmiał jak Dart Vader, mógłby spokojnie ganiać z peleryną po mieście i straszyć ludzi. — Jesteśmy przeznaczeniem. Jesteśmy piekłem.
Amelia pobladła jeszcze bardziej. Kurczowo podtrzymywała ręcznik. Chyba nie bardzo rozumiała co się dzieje.
— Sprowadziłaaaaś na siebieeee wielkie nieszczęście! — włączyłam się do akcji. — Krzywdząc niewinnych ludzi, rozgniewałaś dawne duchy!
— Niby czym? — prychnęła. — Nie przypominam sobie, bym odprawiała jakieś mroczne rytuały.
— Obserwujeeemy twoooje poczynania. Nie powinnaś ignerooować w życie innych luudzi! Nie powinnaś rozbijaać szczęśliwych małżeństw! Przez twoje działania ludzie przeżywali koszmary. Prawie pozbawiłaś dzieci rodziców, sprawiłaś, że dwoje kochających się ludzi zwątpili w sens miłości. I będziesz przez to cierpieć.
Dobra, bawiłam się świetnie. Mogłam wszystko powiedzieć jej prosto w twarz, patrzeć jak kuli się z przerażeniem, jak szuka drogi ucieczki. Nigdy bym nie przypuszczała, że dręczenie kogoś sprawi mi tyle radości.
Chyba podróże w czasie rzuciły mi się na mózg. Powinnam się martwić? Pewnie tak. Czy się martwiłam? Szczerze? Ani trochę.
Byłam okrutna. Wiem. Ratuj się, kto może.
— Oh, dajcie spokój, przecież to głupota. — Krokodylica próbowała zachować twarz, ale widziałam jak trzęsą jej się ręce, jak błądzi wzrokiem, byle znaleźć drogę ucieczce. — Naprawdę przejmujecie się losem tego idioty i jego głupiutkiej żonki? Pierwszy raz spotykam duchy z empatią.
Z irytacją przewróciłam oczami. Nawet jeśli liczyłam, że kobieta wykaże odrobine skruchy, to w tym momencie straciłam resztki zahamować. Nikt nie miał prawa obrażać mojej rodziny.
— Popełniłaś ogromny błąd, Amelioo! Będzie cię to kosztować najwyższą cenę - powiedział Pierre, a jego duch uśmiechnął się złowieszczo. Nie zamierzał się cackać. Wydawał się zresztą znudzony cała sytuacją. — Zapłacisz za swoje grzechy, za krzywdy wyrządzone innym. Tacy jak ty nigdy nie zaznają spokoju. Każdej nocy prześladować cię będą twoje ofiar, każdego dnia cierpieć będziesz jak one. Nie ma od tego ucieczki.
Mówił cicho, spokojnie, ale jego głos przeszywał do szpiku kości. Amelia drżała, była bledsza od hologramów. Już nie była pewną siebie, dążącą po trupach do celu biznes woman. Była przerażonym kurczaczkiem, który zaraz straci piórka.
— Jeśli spadnie jej ręcznik, to odwróćcie wzrok — mruknęłam do chłopaków. Niech znają moje dobrze serce.
Wymienili znaczące spojrzenia, ale nie protestowali. Jedna, męska komórka w ich mózgach zachowała resztki przyzwoitości.
— Nic... nic... nie możecie mi zrobić! — próbowała protestować kobieta. — Jesteście tylko marami!
— Jesteś pewna? — Pierre uśmiechnął się chytrze i nacisnął przycisk na panelu.
Na ekranie widziałam, jak cały salon rozbłyska milionami świateł. Obraz zaszumiał, głuchy jęk, nawet mnie wrył się w umysł. Gdy transmisja się ustabilizowała zobaczyłam, jak wielka, płonąca głowa smoka w szaleńczym tempie przelatuje przez salon, otwiera paszczę, połyka Amelię, a potem rozpływa się w powietrzu.
— To była tylko próbka naszych możliwości — powiedział Pierre. — Tylko ułamek tego, co cię czeka. Nasi szczurzy przyjaciele mogą wrócić, rury znów zmienić bieg. Jeśli nie zaprzestaniesz swojej haniebnej działalności, czeka cię najgorsza kara. Uniknąć jej możesz tylko zaczynając nowe życie. Decyzja należy do ciebie.
Rozumiejąc się bez słów, równocześnie ruszyliśmy na Amelię. Nasze duchy było coraz bliżej i bliżej, uśmiechały się coraz bardziej przerażająco, widać było krew skapującą z włosów.
Krokodylica potrzebowała dokładnie trzy sekundy na reakcje. Po tym czasie, pisnęła jak mała dziewczynka, odwróciła się na pięcie i uciekła na piętro, aż się kurzyło.
— Pokarz sypialnie — poprosiłam Nicolasa. — I popraw dźwięk. Chcę mieć pewność, że posłuchała.
Obraz z sypialni był mniej wyraźny, ale za to bardzo ciekawy. Amelia zmieniła ręcznik na szlafrok. Wytachała z szafy ogromną walizkę. Pakowała ją jedną ręką, drugą przytrzymując komórkę.
— Tak, składam rezygnacje, w trybie natychmiastowym. Nie, wcale mi się nic pomyliło. I nie, nie zamierzam nic przemyślać. Tak, dobrze się czuję. Do cholery, Piotrek, odwal się łaskawie. Od teraz musicie sobie radzić sami. Nie, mam w dupie umowę. Co się zmieniło? Życie się zmieniło! Łapię pierwszy samolot do Nepalu, od jutra pomagam sierotom i ubogim wdowom. Tyle w temacie! — Z hukiem zamknęła walizkę.
— Jest! — triumfalnie zacisnęłam pięść. Patrzyłam jak Amelia dosłownie zwiewa z własnego domu i niczego więcej nie potrzebowałam do szczęścia. Udało się, do cholery! Krokodylica dostała za swoje!
— Tylko nie zacznij skakać. To gruchot, zawieszenie trzyma się na słowo honoru — poradził Nicolas.
W odpowiedzi jedynie uśmiechnęłam się głupkowato. Nikt nie byłby wstanie popsuć mi humoru. Wierciłem się na małym krzesełku, dosłownie promieniejąc szczęściem. W życiu bym nie przypuszczała, że Amelię wygonią właśnie duchy. Jednak miałam genialnego brata.
Wiedziałam, że teraz będzie już tylko lepiej. Rodzice mogli odetchnąć z ulgą. Już nic im nie groziło. Amelia miała odejść w niepamięć, a tajemniczy prześladowca nie dawał o sobie ostatnio znać. Zresztą mama nawet nie wspomniała o groźbach. Mogłam więc obydwie sprawy uznać za zamknięte.
Czego więcej chcieć od życia?
— Wyłączam sprzęt — powiedział Pierre i sekundę później wszystkie komputery zgasły, a pod sufitem zapaliły się małe żarówki. — Rozumiem, że tu moje zadanie się kończy.
Nico westchnął cicho. Wydawało mi się, że na jego twarzy dostrzegłam cień zawodu.
— Musimy jeszcze zdemontować sprzęt, ale po za tym chyba tyle — przyznał. — Podrzucić cię do domu? — zwrócił się do mnie. — I tak musimy zwrócić tego grata uczelni. Psor nas zabije jeśli kabelki nie będą się zgadzać.
Bez wachania przyjęłam ofertę. Zegar pokazywał dopiero dwunastą. Po cichu liczyłam, że Mateusz postanowił zaczekać na mnie w mieszkaniu. Teraz, naładowana pozytywną energią po akcji „Stop, Krokodylom!", byłam gotowa na każdą, nawet najgorszą rozmowę.
Jechaliśmy przez Warszawę w wesołej atmosferze. To znaczy ja i Nico byliśmy weseli, po Pierre wydawał się nie okazywać żadnych emocji. Na wszystkie pytania odpowiadał beznamiętnym tonem. Zapamiętałam sobie, by przy najbliższej okazji wypytać o niego Nicolasa.
— Jak tylko potwierdzę, że Amelia na zawsze opuściła Warszawę, to opijemy nasz wielki sukces — powiedział, gdy byliśmy już blisko mojego osiedla. — Urządzimy imprezę jakiej świat nie widział.
— Ta, już widzę jak się upijam — prychnęłam. — Lepiej skupmy się na życiu, okej? Bo nie wiem, czy pamiętasz, ale ja mam poważniejsze sprawy na głowie.
— Tak, jedna z nich ma na imię Mateusz. — uśmiechnął się krzywo.
Nie skomentowałam ani tego, ani tęsknotom spojrzenia, które Nico co kilka chwil posyłał Pierr'owi. Postanowiłam, że zaraz po powrocie przepytam starszego Nicolasa odnośnie jego życia uczuciowego.
Chwilę później byliśmy pod właściwym blokiem. Pożegnałem się szybko z chłopakami, obiecałam, że zobaczymy się jak najszybciej, a potem z ulgą ruszyłam w stronę domu.
Jednak z każdym kolejnym krokiem przypominałam sobie o rozmowie, którą jeszcze muszę odbyć. Z każdą sekundą przerażenie rosło, a myśli były coraz bardziej chaotyczne. Ledwo weszłam po schodach i znalazłam klucz w torebce.
— Wróciłaś.
Mateusz siedział przy stole. Ubrany, z włosami w nieładzie i trzema pustymi szklankami po wodzie przed sobą.
- Czekałeś? - uniosłam ze zdziwieniem brew.
- Zawsze będę czekać.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Gdyby to jeszcze było takie proste.
- Kac? - rzuciłam, odwieszając płaszcz.
- Przede wszystkim moralny.
Przełknęłam głośno ślinę. Odetchnęłam głęboko. Próbowałam opanować drżenie rąk. Wiedziałam, że Mateusz na mnie patrzy, czułam, jak jego spojrzenie dosłownie przewierca mnie na wylot.
Pewnie doskonale wie, co powie. Miał w końcu kilka godzin, by wszystko sobie przemyśleć. Nie mógł tłumaczyć alkoholem tego co się stało. Żadne z nas nie mogło. Pragnął mnie, a ja pragnęłam jego. To było oczywiste.
Jednak cała reszta już oczywista nie była. Ale on nie mógł się o tym dowiedzieć.
Bez słowa nastawiłam wodę na herbatę, włączyłam zmywarkę, znalazłam w szafce trzy tabliczki czekolady i dopiero wtedy usiadłam na przeciwko Mateusza.
- Będziemy tylko rozmawiać, a nie zdobywać Mont Everest. - Znacząco spojrzał na czekoladę.
- Muszę się zabezpieczyć - warknęłam - Na głodniaka źle mi się myśli.
Cicho parsknął śmiechem. Za nim zdążyłam zareagować, chwycił moją dłoń i zaczął czule głaskać ją kciukiem.
- Wiesz trochę myślałem o tym, co się wczoraj stało - zaczął. - A dokładniej o tym, że prawie wylądowaliśmy w łóżku.
Odwróciłam głowę, by nie zauważył jak sìę rumienię. Odchrząknęłam nerwowo.
— Dość bezpośrednie podejście.
— Oh, przestań — prychnął. — Przecież obydwoje doskonale wiemy, co by się stało, gdyby nie zadzwonił telefon.
— Nie wiesz na pewno...
— Wiem! — poderwał się z krzesła. — Wiem, czego chciałaś. Wiem, że byś mnie nie powstrzymała. Widziałem to w twoich oczach. Chciałaś tego, tak samo bardzo jak ja.
Zacisnęłam zęby i spuściłem wzrok. Zaprzeczanie nie miałoby sensu.
— W takim razie o czym w ogóle mamy rozmawiać? — prychnęłam, próbując zamaskować zdenerwowanie. — Było minęło. Przecież czasu nie cofniemy, więc może zacznijmy żyć dniem dzisiejszym. — Próbowałam brzmieć na jak najbardziej wyluzowaną. Ciężko było jednak ukryć drżenie rąk.
Mateusz zagryzł wargę. Skrzyżował ręce na piersi, opierając się o kuchenny blat.
— Naprawdę chcesz zapomnieć o tym, co się stało? — zapytał. — Żałujesz? Uważasz, że cię poniosło? Że to wszystko wina alkoholu? Dlaczego uważasz, że to się nigdy nie powtórzy? Przecież jesteśmy parą. To, do czego prawie doszło jest zupełnie normalne. No chyba, że ci się jednak nie podobało. I że nie chcesz powtórki. Dlaczego po prostu nie powiesz mi tego w prost!
— Bo chcę powtórki! — wybuchnęłam. — Bo cholernie mi się podobało, ale muszę myśleć o konsekwencjach!
— Konsekwencjach? — zmarszczył czoło. — Masz na myśli... że mogłabyś... no wiesz...— przełknął głośno ślinę. — Zajść w ciąże?
Zamrugałem zdezorientowana. Ciąża? Ale jaka znowu ciąża?
O cholera.
Dobra, wcześniej w ogóle o tym nie pomyślałam. Tak bardzo byłam zajęta abstrakcyjnymi podróżami w czasie, że możliwość zajścia w przyziemną ciąże, zupełnie mi umknęła. A przecież zaliczenie wpadki byłoby w mojej sytuacji najgorszą rzeczą pod słońcem. Jestem z przyszłości do cholery! Jak miałbym niby wychować dziecko?!
Spojrzałam na Mateusza. Przez moją głowę przemknęła myśl, że z nim to nie byłoby jeszcze takie złe.
O nie, nawet o tym nie myśl — skarciła samą siebie. — Żadnych dzieci. Nawet z Mateuszem.
— Nie, chodziło o coś innego — westchnęłam. — O coś, związanego z moją przeszłością. Po prostu boję się, że jeśli dam się ponieść, to stanie się coś złego.
— Niby co? — prychnął. — Masz dwadzieścia lat, Penny. Jesteś dorosła. Cały czas dbasz o szczęście innych. Czas, byś zadbała o swoje. Masz prawo do przyjemności, pragnień i nie myślenia o konsekwencjach. A ja chcę ci to dać.
W dwóch krokach znalazł się obok. Chwycił mnie za ramiona i zmusił, żebym wstała. Był blisko, bardzo blisko. Czułam jego oddech na swojej skórze, mogłam policzyć piegi na nosie. Moje serce biło jak oszała, myśli błądziły w tysiącach kierunków.
— Powiedz mi, czego pragniesz? - szepnął mi do ucha.
— Ciebie. Tylko ciebie. — wydukałam.
Więcej nie potrzebował. Po prostu wbił się w moje usta.
To było zupełnie jakby ktoś pozbawił mnie oddechu, wolnej woli i wspomnień — przez kilka długich sekund nie mogłam sobie nawet przypomnieć, kim jest i czyje to usta rozchylają zachłannie moje własne; słyszałam tylko głośne bicie mojego serca i przyspieszony oddech Mateusza. a
Odwróciłam głowę, próbując złapać oddech. "Nie możemy. Nie możemy. Nie możemy" — powtarzałam rozpaczliwie w myślach, kiedy próbowałam zaprotestować, ale zdawałam się nie wkładać w to wystarczająco dużo chęci; jego ciało nadal przypierało mnie do zimnego blatu, klatka piersiowa chłopaka poruszała się bardzo szybko, kiedy — nie mogąc bardziej zgiąć karku, posadził mnie na blacie.
— Penny...— wychrypiał, a "Nie możemy" w moim umyśle zmieniło się w "Chcę tego". — Penny...
Zanim się zorientowałam, zanim w ogóle zdążyłam to rozważyć — już oddawałam mu pocałunki równie gorliwie, pozwoliłam jego dłoni wśliznąć się pod koszulkę, a sama dotykałam jego twarzy i włosów, jakby miał za chwilę przestać istnieć, obejmowałam go tak ciasno, że zapomniałam, gdzie kończy się jej własne ciało. Mateusz wcale nie pozostawał mi dłużny, a siła, z jaką na mnie napierał, pozbawiała oddechu. Theo nigdy nie całował mnie taki sposób, nie był na tyle zdesperowany, tak bardzo nie wiedział, co należy zrobić z kobiecym ciałem w swoich ramionach. Jęknęłam, kiedy zapamiętale zaczął całować moją szyję coraz niżej i niżej, a jego prawa ręka powędrowała w dół moich pleców przez biodro, a w końcu zacisnęła się na udzie.
— Na pewno tego chcesz?
Jęknęłam, gdy przerwał na moment.
— Idioto, rób, a nie gadaj — warknęłam.
Nie musiałam dwa razy powtarzać. Podniósł mnie jednym ruchem i przeniósł na łóżko. Pocałunkami schodził coraz niżej i niżej, jednocześnie bawiąc się zapięciem od mojego stanika. Wystarczyło lekkie kiwnięcia głową, by sprzączki puściły. To samo spotkało pozostałe ubrania. Moje i jego. Przyszłość nie miała już żadnego znaczenia. Żadnych konsekwencji. Liczyło się tylko tu i teraz.
— Jeśli teraz zadzwoni telefon... — wycharczał, gdy powoli przejechałam palcem po jego nagim torsie.
— Nie zadzwoni. — Uśmiechnęłam się przebiegle.
Potraktował to jako kolejną zachętę. Za nim zdążyłam zareagować, pokazał mi taki poziom przyjemności, że mogłam tylko jęczeć i szeptać jego imię. Jego dotyk na mojej skórze był niczym rozgrzane ostrze, pocałunki niosły prąd. Zaciskałam palce na jego plecach, na barkach i udach. Wodziłam opuszkami od policzków po wgłębienia nad pośladkami. Przylgnęłam do niego bardziej, pozwalając, by delikatnie rozchylił moje nogi. Muskał ustami najwrażliwsze punkty skóry, sprawiając, że odpływałam. Zakręciło mi się w głowie, chciałam więcej i więcej, chciałam, by doprowadził mnie do szaleństwa.
W tym tańcu Mateusz zawahał się tylko raz. Na moment jego twarzy pojawił się cień przerażenia, przełknął głośno ślinę.
— Twój pierwszy raz?
— Ufam ci.
Kiwnął głową. Wiedział, co robić. Gdy staliśmy się jednością, świat zawirował, a potem zniknął. Trafiliśmy do próżni. Tylko ja i on. Powolne ruchy ciał, namiętne pocałunki, przyspieszone oddechy. Ból mieszał się podnieceniem, z szaleńczą wręcz przyjemnością. To było tak nowe, tak nieposkromione, że chciałam, by trwało wiecznie.
Wiedziałam, że myśli tak samo. Zamknął oczy, co chwilę szeptał moje imię. Widziałam krople potu na jego szyi, szaleńcze spojrzenie, gdy na sekundę uniósł powieki.
Skończyliśmy niemal w tej samej chwili. Przez moje ciało przeszedł wstrząs, plecy wygięły się w łuk. Mateusz pocałunkiem zdusił szaleńczy krzyk.
Po wszystkim z westchnięciem opadliśmy na zimny materac. Położyłam głowę na piersi Mateusza, a on objął mnie ramieniem i czule przeczesywał włosy. W kuchni cicho tykał zegar, za oknem bawiły się dzieci.
— Kocham cię — szepnął, ostrożnie całując mnie za uchem. — Zawsze będę cię kochać. Nawet, gdy odejdziesz.
Zamknęłam oczy. Chłonęłam jego zapach i spokojne bicie serca. Był obok, to wystarczyło. Wiedziałam, że go kocham. Wiedziałam, że zrobiłam dobrze. Wiedziałam, że tak ma być.
— Też cię kocham.
Konsekwencje? A gdyby ich nie było? Tu miałam Mateusza. Tu miałam mamę. Tam czekało na mnie tylko nudne życie w samotności. Tu miałam wszystko. Tu byli ludzie, których kochałam.
Pierwszy raz decyzja była prosta.
— Zostanę — wychrypiałam. — Obiecuję, że zostanę.
Przeszłość stała się moim nowym domem.
Paryż, 17 marca 2039
Chłodny, wiosenny wiatr wstrząsnął gałęziami. Zeschnięte liście zatańczyły na nagrobkach, zgasły znicze. Cmentarz był prawie pusty. Jakaś kobieta wymieniała brudnego, pluszowego misia na nowego. Starszy mężczyzna rozmawiał pod nosem ze zmarłymi.
Siedziałem na pordzewiałej metalowej ławce i pustym wzrokiem wpatrywałem się w nagrobek. Nic się nie zmienił od czasu mojej ostatniej wizyty. Zimny, bez wyrazu. Wyryta w kamieniu data różniła się trochę od pierwotnej, ale byłem gotów to zaakceptować. Przy wszystkim przez co ostatnio przeszedłem, głupie kilka miesięcy nie miało znaczenia.
- Często tu przychodzisz? - zapytała cicho Julcia. Siedziała obok, dotychczas nie odzywając się nawet słowem. Potrzebowałem ciszy, rozumiała to. Jej obecność wystarczała. Nasze dłonie stykały się, słyszałem jej spokojny oddech. Była obok. Tak po prostu.
- Wcześniej starałem się nie przychodzić w ogóle - mruknąłem. - Myślałem, że w ten sposób zapomnę.
- Nie zadziałało.
- Ciężko zapomnieć o kimś, kto przez siedemnaście lat był najważniejszą osobą w twoim życiu.
Uśmiechnęła się smutno. Chwyciła moją dłoń i ścisnęła delikatnie.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałaś.
- Skoro poznałaś już mojego tatę, to powinnaś poznać też mamę - odrzekłem gorzko. - Szkoda, że nie możecie porozmawiać. Na pewno byłaby tobą zachwycona.
- Tak myślisz?
- Była moją mamą. Wiem, jakie cechy ceniła. Jesteś zaradna, pewna się, wiesz, do czego dążysz. A jednocześnie masz w sobie mnóstwo empatii, współczucia, dobroci. Czy mógłbym trafić lepiej?
Pochyliłem się i czule pocałowałem Julcię. Opowiedziała uśmiechem. Oparła głowę na moim ramieniu, wzdychając głęboko. Pogłaskałam jej czarne włosy. Rzadko je rozpuszczała. Wiedziała, że to lubię. Były mięciutkie, pachniały morzem. Kiedyś zapytałem, jak to robi? Specjalni szampon? Odżywka?. Odparła, że po prostu tak ma.
Za to też ją kochałem.
- Jak myślisz, co teraz będzie? - zapytałem.
- Ale z czym?
- Tak w ogóle - wzruszyłem ramionami. - Z moim życiem, rodziną, karierą. Kiedy Pierrette umrze... Świat się zawali, Julcia. Tak po prostu. Tata straci wszystko. Sens życia. Jeśli go nie przypilnujemy, wykorzysta pierwszą lepszą okazje by ze sobą skończyć.
- Jest was przecież czworo. Ma ośmioro wnucząt. Na pewni wymyślicie jak przekonać go do dalszego życia.
- Gdyby to było takie proste - mruknąłem. - Tata najbardziej pragnie opiekować się kimś, czuć się potrzebny. Tak się złożyło, że wszystkie jego wnuki są poza Paryżem. Tak naprawdę na codzień miał tylko Pierrette. Pewnie liczył, że Pretty niedługo wyjdzie za mąż i on znów zostanie dziadkiem. Trochę samolubne, ale rozumiem go.
- Ja chyba też - zgodziła się Julcia. - Gdy się rozjedziecie zostanie sam.
- W alternatywnej wersji rzeczywistości znalazłem mu pracę w Bostonie. Pierrette była na niego obrażona, tylko ze mną mógł normalnie rozmawiać.
- Czyli te rzeczywistości nie były wcale takie złe.
Uśmiechnąłem się krzywo. Cóż, wszechświat był nieprzewidywalny. Jedne rzeczy się poprawiały, inne pogarszały. Jeszcze miesiąc wcześniej nie przypuszczalnym, że wcześniejsza śmierć mamy doprowadzi do polepszenia moich relacji z tatą.
Zerknąłem na Julcię. Wydała się spokojna, ale lekko marszczyła nos. Myślała nad czymś. Średnio przyjemnym, nie nieprzyjemnym, chyba nieuchronnym. Miałem pewne podejrzenia, że chodzi o nas, o naszą przyszłość.
O to, czy dla taty jesteśmy taką samą szansą na normalną przyszłość jak Pretty.
— Chciałbyś zostać sam? — zapytała nagle. — No wiesz, porozmawiać z mamą?
Zaskoczony zmarszczyłam brwi.
— Przecież widzę, że coś cię dręczy. A taka rozmowa może ci naprawdę pomóc. Po prostu wyrzuć z siebie wszystko co cię dręczy. Wiem, że niektóre sprawy dotyczą też mnie. Że musisz sobie pewne rzeczy przemyśleć. Teraz masz na to okazję. — Wstała, poklepała mnie po ramieniu, a potem odeszła w stronę wyjścia.
Odprowadziłem ją wzrokiem. Przełknąłem głośno ślinę. Miała rację. Musiałem z kimś pogadać. Moje myśli szalały wokół miliona problemów, zadawałem sobie mnóstwo pytań. Wszystkie dotyczyły przyszłości, zmian, jakie mogą zajść w moim życiu. Już gdy wyjeżdżałem z Bostonu czułem, że to nie będą zwykłe odwiedziny w domu.
Wszystko się zmieniło.
Westchnąłem cicho. Przeczesałem palcami włosy i spojrzałem na nagrobek. Nigdy nie rozmawiałem z mamą. Nie w ten sposób. Tata tak robił. Przynajmniej raz w tygodniu. Przychodził na cmentarz i przez kilka godzin po prostu mówił. Rozmawiał też ze zdjęciami. Czasami tak, jakby mama stała tuż obok.
Czy potrafiłem zrobić to samo?
Przymknąłem oczy. Spróbowałem sobie wyobrazić, że mama stoi obok. Że uśmiecha się nieznacznie i zachęcająco kiwa głową. Jej oczy błyszczą, a włosy rozwiewa wiatr.
— Pamiętaj, że możesz powiedzieć mi o wszystkim, synku — mówi. — Zawsze cię wysłucham.
— To nie takie proste, mamo — wyszeptałem. — Po prostu... wiem, że tata będzie potrzebował mojej pomocy. Timi, Many czy Nico mogą coś zdziałać, ale po prostu czuję, że to moje zadanie. Tamten Walter... ten z innej rzeczywistości... wiedział to. Jeśli Pretty umrze... jeśli naprawdę odejdzie. — głos mi się załamał. Znów zobaczyłem siostrę, zupełnie słabą, bezbronną w wielkim szpitalnym łóżku.
Miałem wrażenie, że mama kładzie mi dłoń na głowie, że uspokajająco głaszcze mnie po włosach.
— Czy naprawdę tak bardzo za nią tęsknisz? — fuknąłem z wyrzutem. — Wiem, że była twoją ukochaną córeczką, jedyną naprawdę do ciebie podobną, ale czy jest ci potrzebna tam, gdzie teraz jesteś? Czy przeszłość naprawdę jest dla niej lepsza? Przecież ma tu przyjaciół, mnie, tatę. Czy wymieni nas wszystkich na ciebie, mamo?
Nie uzyskałem odpowiedzi. Mama była tylko wytworem mojej wyobraźni. Wyjątkowo realnym, ale nadal wytworem.
— Rozumiesz, że to będzie dla mnie trudne, prawda? — kontynuowałem. Czułem, że powoli pozbywam się zahamować. Wyrzucałam z siebie wszystko, co tylko przyszło mi do głowy. — Mogę ściągnąć tatę do Bostonu, mam znajomości. Mogę znaleźć mu zajęcie, pomóc się zaaklimatyzować. Mogę pilnować go na każdym kroku, zmusić by porozmawiał z psychologiem, by stanął na nogi. To wszystko mogę zrobić. Ale nie wiem, czy jestem gotowy żyć tak, jak on się tego spodziewa. Kocham Julcię. Zawsze będę kochał. Tego jestem pewien. Ale małżeństwo? Dzieci? Nie jestem na to gotów, nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Nie widzę siebie w roli statecznego męża, głowy rodziny, o byciu ojcem nie wspominając! Po prostu się do tego nie nadaję, przecież wiesz!
Mama znów się uśmiechnęła. Skrzyżował ręce na piersi i zmierzyła mnie rozbawionym spojrzeniem.
— Oh, nie patrz tak na mnie! — burknąłem zirytowany. — Znasz mnie jak nikt inny. — Nie zaopiekowałbym się chomikiem. Mogę być najfajniejszym wujkiem pod słońcem. Ale potrzebuję adrenaliny, przygód, szaleństwa! Ojcostwo? Rodzina? Prędzej świnie zaczną latać. Zresztą Julcia też się do tego nie pali.
Spojrzałem w stronę wyjścia. Wyobrażałem sobie, że Julcia stoi przed bramą i czeka. Może wykorzystuje czas, by zadzwonić do rodziców. Zapewnia ich, że wszystko w porządku, że na pewno przyjedzie na Wielkanoc, choć przecież nie świętuje już od kilku lat. Jej matka pewnie pyta o postępy na uczelni, a ojciec ostrzega przed "różnymi podejrzanymi typami". Nie mają pojęcia, że ich jedyna córka jest w Paryżu. I to z człowiekiem, którego można było uznać za podejrzanego.
Oj, tak, życie Julcią potrafiło być szalone. Ale za to też ją kochałem.
- Lubię swoje życie - kontynuowałem. - Takie jakie jest. Nie chcę się zmieniać. Boję się, że zawiodę tatę.
Mama z zainteresowaniem przekrzywiła głowę, a potem pokręciła nią powoli. Tak, jakby mówiła, że nikogo nie zawiodę.
- Skąd możesz to wiedzieć? - prychnąłem. - Przecież nie żyjesz. Od trzech latach. Nie masz pojęcia jak bardzo się wszystko zmieniło, tu na ziemi. Już nie jesteśmy tymi samymi ludźmi, który znałaś. Odeszłaś, nie obchodziło cię, ile bólu po sobie zostawiłaś!
Nawet nie zauważyłem, że podniosłem głos. Tłumione przez lata emocje, w końcu znalazły ujście.
- Wiedziałaś przecież, ile dla nas znaczysz! Wiedziałaś, że bez ciebie nie damy sobie rady! Ale i tak odeszłaś! Nie walczyłaś! Dlaczego? Dlaczego nas zostawiłaś?!
Osunołem się na kolanach, moje ciało drżało, łzy spływały po policzkach. Ziemia wydawała się jeszcze zimniejsza niż zwykle, wiatr zawodził żałośnie.
A mama nadal się uśmiechała.
Ze świstem wypuściłem powietrze. Pozwoliłem, by objęła mnie ramieniem i czule cmoknęła w czubek głowy. Moje pretensję były bez sensu. Przecież nie mogła walczyć mocniej niż walczyła. Choroba okazała się za mocnym przeciwnikiem.
- Bądź ze mną, mamo - wychrypiałem. Bądź ze mną w najtrudniejszych chwilach.
Mama kiwnęła, a potem rozmyła się w powietrzu.
Wstałem powoli i ruszyłem w stronę wyjścia. Tak jak przypuszczałem, Julcia czekała przy bramie. Nic nie powiedziała, widząc moją pochmurną minę. Wiedziała, że wystarczy, że chwyci mnie za ręke i pocałuje delikatnie. Czy mogłem wybrać lepiej?
Przez całą drogę do domu nie odezwaliśmy się nawet słowem. Myśleliśmy. W nocy miałem mieć dyżur przy Pierrette. Wizja spędzenia wielu godzin w ciemnym pokoju z umierającą siostrą, daleka była od optymistycznej. Ale cóż miałem zrobić? Pretty nie mogła umierać w samotności.
Już gdy przekroczyłem próg domu wiedziałem, że coś jest nie tak. W przedpokoju wisiały trzy dodatkowe kurtki, stały trzy pary butów. Wysokie, wojskowe, sportowe i na obcasie.
Wymieniliśmy z Julcią zakoczone spojrzenia. Niepewnie zajrzałem do salonu. Zamarłem w progu.
- Czekaliśmy tylko na ciebie, Walt.
Przy stole siedział tata i moje rodzeństwo. Nicolas, Timote i Manoline. Cała trójka. Razem. Tak, jak za dawnych lat.
- Co tu robicie? - wydukałem zdezorientowany.
- Musimy porozmawiać. - Pochnurne spojrzenie Nico mógłoby zabijać.
- W takim razie zostawię was samych.
Za nim zdążyłem zareagować, Julcia odwróciła się na pięcie i pobiegła na piętro.
Przełknąłem nerwowo ślinę. Zostałem sam. Usiadłem na wolnym krześle, nawet na moment nie spuszczając wzroku z rodzeństwa.
- Kiedy przyjechaliście? - zapytałem Timiego i Nicolasa.
- Wylądowałem dosłownie godzinę temu - odparł Timote. - Wytłumaczyłem zarządowi, że sytuacja jest naprawdę poważna. Zresztą następny mecz to tylko formalność, młodzi sobie poradzą. A potem mamy przerwę przed playoffami. - Siląc się na uśmiech, przeczesał palcami włosy.
- A Nico? Nie powinieneś być w Azji?
- Misja wykonana. Załapałem się na wojskowy transport z powrotem. Normalka - beznamiętnie wzruszył ramionami.
Zmarszczyłem ze zdziwieniem brew. Spojrzałem na tatę. Pustym wzrokiem wpatrywał się we własne dłonie. Wydawał się nie zwracać uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Manoline bawiła się frędzlem od bluzki. Robiła wszystko, byle tylko nie patrzeć nikomu w oczy.
Zresztą nawet bez tego wiedziałem, że jest źle. Siedzieliśmy przy stole w piątkę. Ja obok Many, po drugiej stronie Timi i Nico, u szczytu tata. Dwa miejsca były wolne - obok mnie dla Pretty, na przeciwko taty dla mamy. Kiedyś przy tym stole rozbrzmiewał śmiech, słychać było kawały i zażarte kłótnie. To tu jadaliśmy, tu graliśmy w planszówki, tu przeprowadzaliśmy narady rodzinne.
Trzy lata temu przy stole zapadła cisza.
- To o czym mamy porozmawiać? - odchyliłem się na krześle i skrzyżowałem ręce na piersi.
- A jak myślisz? - prychnął Nico. - Oczywiście, że o Pierrette. Tylko jej dzisiaj nie ma.
Zacisnąłem zęby. Mogłem się domyśleć. Stan zdrowia Pierrette stanowił jedyny ciekawy temat ostatnich dni.
- Przecież wszystko już wiecie. - burknąłem. - Pretty umiera. Lekarze wyjaśnili się jasno.
- Wiesz doskonale, że to nie takie proste. Musimy ustalić, co im odpowiemy, gdy serce Pierrette przestanie bić.
Zamarłem. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Nagle zrozumiałem, dlaczego tata zebrał nas wszystkich w jednym miejscu.
Chciał, żebyśmy sami uśmiercili Pierrette.
— Nawet o tym nie myślcie - warknąłem, patrząc na rodzeństwo spode łba. — Nie pozwolę jej tknąć. Będę walczyć choćbym miał wrócić do Paryża i osobiście się nią opiekować. Codziennie.
— Przecież wiemy, Walt. — Nico z irytacją przewrócił oczami. — Pamiętaj, że to jest też nasza siostra. Kochamy ją.
— Więc po co w ogóle o tym rozmawiamy — prychnąłem. — Nie pozwolimy, by lekarze odłączyli ją od aparatury i tyle.
— Gdyby to było takie proste — westchnął Timi. — Wiesz jak wygląda życie człowieka po takiej decyzji?
— Na pewno nie jest gorsze od śmierci.
— Jesteś pewien? — Nico uniósł brew. — Więc wyobraź sobie, że się nie ruszasz. W ogóle. Że nie jesteś wstanie sam zjeść, usiąść, załatwić swoich potrzeb. Że nie mówisz, nawet nie poruszasz głową. Że tak naprawdę nawet nie rozumiesz, co się dzieje. Wszystko za ciebie robią inni ludzie. Karmią przez rurkę, zmieniają pampersy, co dwie godziny obracają z boku na bok, by nie zrobiły się odleżyny. A i tak w końcu się robią. Jesteś coraz słabszy i słabszy. Ważysz sześdziesiątce kilo, ale trzeba się tobą opiekować jak niemowlakiem. Podnieś z łóżko. Wsadzić do wanny. Zmienić tę cholerną pieluchę. I to jeszcze w akompaniamencie respiratora. Pracuję w wojsku, Walterze. Widziałem ludzi w takim stanie. Ludzi, których rodzina na siłę trzyma przy życiu. Wolałbym umrzeć niż być na ich miejscu.
Zacisnąłem wściekle pięści. Spojrzałem na tatę. Nic nie mówił, tylko dalej wpatrywał się w swoje dłonie. Tak, jakby tam znajdowała się odpowiedź, jaką decyzję podjąć.
— A więc mamy ją zabić, tak? — warknąłem. Z trudem powstrzymywałem się przed przypaleniem Nicolasowi w twarz. — Poddać się? Jest naszą siostrą, do cholery! Musimy zrobić wszystko, rozumiesz?! Walczyć, do ostatniej sekundy, do ostatniego lekarstwa! Odwiedzić wszystkich lekarzy na świecie, szukać rozwiązania! Choćby miało się walić i palić! Jeśli pozwolimy jej umrzeć, to znaczy, że nic dla nas nie znaczyła! Więc nie wiem jak wy, ale ja zamierzam walczyć. — Wściekle uderzyłem pięścią w stół. Dyszałem ciężko, czułem na karku kropelki potu.
— Ale czy tego chciałaby Pretty? — szepnęła nagle Manoline. — Przecież znasz ją najlepiej z nasz wszystkich, Terry. Więc zadaj sobie to pytanie; czego chciałaby Pretty?
Zadzwonił telefon. Tata zerknął na komórkę, zmarszczył brwi, a potem wyszedł z pokoju.
Zostaliśmy sami. Wiedziałem, że wszyscy na mnie patrzą i wiedziałem, że się mylą. Tylko ja znałem prawdę. Tylko ja wiedziałem o podróżach w czasie i czarodziejach. Pretty była na misji i po prostu potrzebowała czasu, by ją wykonać. Tak dobrze jej szło!
Nagle przypomniałem sobie, co powiedział Ferasco. Że stan Pierrette pogarsza się, bo przywiązuje się do ludzi. Bo zaczyna być w przeszłości szczęśliwa. W końcu ma tam mamę, swoją ukochaną mamę. Tak strasznie za nią tęskniła, tak strasznie przeżyła jej śmierć. Czy mógłbym odebrać jej odzyskane szczęście?
Może kogoś poznała? Kogoś, kogo pokochała. Kogoś, kto o nią dba, kto pilnuje by jadła i się wysypiała, kto sprawia, że na jej twarzy cały dzień lśni uśmiech. Kogoś, kto ją szczerze kocha.
Czy mógłbym jej to odebrać?
W tym momencie do salonu wrócił tata. Był blady jak ściana, po jego policzkach spływały łzy. Wystarczyło jedno spojrzenie, byśmy wiedzieli, co się stało.
— Pretty przestała oddychać. Mamy dwa tygodnie.
A potem osunął się na kolana i zaczął szlochać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro