Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Warszawa, 16 marca 2019

Wychowałam się w kochającej rodzinie. Nie idealnej, ale kochającej. Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Rodzice kłócili się, jak każde normalne małżeństwo. Widziałam jak się kłócą i widziałam jak się godzą. Nauczyłam się, że taka jest kolej rzeczy. Że ludzie czasem się ze sobą nie zgadzają, ale jeśli naprawdę się kochają, to w końcu wypracowują kompromisy.

Rodzice kochali się bezgranicznie. Tego byłam pewno.

Czego spodziewałam się po wejściu do domu? Niczego konkretnego. Może stłuczonego wazonu od ciotki Marcie? Może przewróconego krzesła, o które potknęła się mama? Może odpadniętego tynku w miejscu, gdzie uderzył tata?

Drzwi były otwarte. Nicolas wyszedł bez zwracania na siebie uwagi. Zrobiłam to samo. Przedpokój wyglądał normalnie. W kącie stał wózek bliźniaków. Po podłodze walały się sportowe buty dzieciaków. Na wieszakach spokojnie wisiały wiosenne kurtki.

Nawet nie musiałam nasłuchiwać. Rodzice byli wyjątkowo głośni.

— Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że zaufam ci z czymkolwiek?! — Mama definitywnie straciła cierpliwość.

— No nie wiem, może dlatego, że jesteś moją żoną! Na tym chyba polega małżeństwo!

— W małżeństwie trzeba przede wszystkim mówić prawdę. A z tym masz widoczny problem!

— Oh, znów czepiasz się drobiazgów! Jesteś przewrażliwiona! Może w końcu zrozumiałabyś, ile mam na głowie!

Wymieniliśmy z Nicolasem smutne spojrzenia. Przeszłam w głąb domu. Rodzice byli w kuchni. Mama opierała się o kuchenny, tata stał za stołem. Po jej policzkach spływały łzy, on dyszał ciężko. Na podłodze nadal leżały fragmenty potłuczonego talerza.

Na nasz widok, rodzice zamarli na moment.

— Time out — warknęłam.

Chwyciłam mamę za ramię i pociągnęłam w stronę sypialni. Miałam głęboko gdzieś konwenanse, uprzejmości i politykę. Ta dwójka potrzebowała porządnego trzaśnięcia w łeb i miałam zamiar im je zapewnić.

Zatrzasnęła drzwi, posadziłam mamę na łóżku i pozwoliłam, by się uspokoiła. Była zszokowana, ale nie protestowała. Przetarła dłońmi oczy, powoli odzyskując oddech. Zajrzałam do bliźniaków. Walter spał, Pretty z zainteresowaniem obracała główką. Wyciągała rączki, próbując usiąść. Wsadziłam do łóżeczka pierwszą lepszą zabawkę z ziemi, gumowego słonia z kulkami w brzuchu. Na razie musiał wystarczyć.

Odwróciłam się z powrotem do mamy. Już nie płakała. Oczy miała opuchnięte, włosy w nieładzie, ale siedziała prosto, przypatrując mi się spod przymrużonych powiek.

— Co ty najlepszego robisz? — zapytałam bez namysłu.

— To chyba ja powinnam o to zapytać — prychnęła.

— Ja tylko pilnuję żeby ludzie nie popełniali największych błędów w swoim życiu. A ty jesteś bliska takiego.

Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.

— Czyli wszystko wiesz?

— Tak, wiem — westchnęłam głęboko.

Przeczesałam włosy. Oparłam się o ścianę, krzyżując ręce na piersi. Mama zacisnęła zęby. Wątpiłam, by narazie powiedziała więcej. Wciąż buzowała od emocji.

— Wiem o zdjęciach i o kłótni. Nicolas zadzwonił, gdy tylko zorientował się, co się dzieje — wyjaśniłam. — Widziałam te zdjęcia. Są obrzydliwe. Ale ustaliłyśmy przecież, że Amelia to wstrętna suka i zrobi wszystko, by uprzykrzyć wam życie. Myślałam, że to rozumiesz.

— A co byś zrobiła na moim miejscu? — wzruszyła ramionami. — Zignorowała? Znalazłam roznegliżowane zdjęcia innej kobiety na telefonie swojego męża. Miałam prawo się wściec! Zresztą, widziałaś wiadomości...

— Są tylko kolejną gierką...

— Skąd możesz to wiedzieć?! Skąd w ogóle to wszystko wiesz?! — poderwała się na równe nogi. — Tak naprawdę nie masz pojęcia o mnie, Stephanie i naszej rodzinie. Dlaczego w ogóle się nami interesujesz? Zajmij się własnym życiem!

— Właśnie to robię! — warknęłam. — Mam z wami więcej wspólnego niż ci się wydaje. Więc łaskawie wysłuchaj mnie, kiedy mówię, że twój mąż nadal cię kocha!

Znów opadła na łóżku. Wyglądała na zbitą z tropu. Ciekawe, co ją rozkojarzyło? Fragment o moich powiązaniach z rodziną, czy fakt, że uparcie potwierdzałem miłość taty.

— Mów — chrypnęła. — Mów wszystko, co wiesz.

Kiwnęłam głową. Usiadłam obok, oparłam dłonie na kolanach i przymknęłam oczy. Musiałam mądrze zacząć. Wszystko poukładać. Miałam tylko jedną szansę i nadzieję, że Nicolas korzysta ze swojej.

— Tak naprawdę, to większość rzeczy już wiesz — zaczęłam w końcu. — Amelia naprawdę jest skończoną suką. Mamy zamiar z Nikiem odwdzięczyć jej się pięknym za nadobne, ale o tym później. Wysłała te zdjęcia w desperacji. Po tym jak ta... Stephane wyrzucił ją z domu, wiedziała, że nie ma już u niego szans. Więc skupiła się na rozbiciu waszego małżeństwa. Chciała to zrobić z hukiem.

— Napisała, że nie są pierwsze zdjęcia — chlipnęła mama. Znów zbierało jej się na płacz. — Że to kolejny prezent. Wspominała jakąś noc na ostatnim jeździe.

— Kłamała, oczywiście, że kłamała. Znalazłaś inne zdjęcia?

— Mógł je przecież usunąć...

— Przed twoim wzrokiem owszem. Ale z tego co pamiętam, Nico ma kumpla, który bawi się w hakerstwo. Założę się, że byłby wstanie znaleźć te hipotetyczne zdjęcia.

— Naprawdę uważasz, że żadnych nie ma?

— Jestem tego pewna.

Jęknęła cicho. Schowała twarz w dłoniach i głośno wciągnęła powietrze.

— To zaczęło się znacznie wcześniej — przyznała cicho. — Kilka miesięcy temu. Zmienił się zarząd. Stephanowi dano do zrozumienia, że nie przedłużą kontraktu. Niezależnie od wyników. Nie powiedział mi o tym. Dopiero kupiliśmy dom, urodziły się bliźniaki. Mieszkamy w Warszawie od pięciu lat. Liczyliśmy na kolejne pięć. Wiedział o tym. Zaczął szukać ofert, takich, które pozwalałyby nam zostać w Warszawie. I znalazł takie.

— Gdzie?

— Dwie w Chinach, jedną w Japonii i w Turcji.

Zmarszczyłam ze zdziwieniem.

— Chyba nie rozumiem.

— Oh, to proste. My byśmy zostali. On by wyjechał. W Azji sezon jest krótki. Uważał, że to najlepsze rozwiązanie.

Ze świstem wypuściłam powietrze. Naprawdę, czasami tok rozumowania taty doprowadzał mnie do szału.

— Nic ci nie powiedział, prawda?

— Ani słowa — pokręciłam głową. — Dowiedziałam się przez przypadek. Tak, jak z Amelią. Byłam nie tyle zła, co rozczarowana. Zawsze mi o wszystkim mówił, szczególnie jeśli chodzi o karierę. Potem pojawiła się Amelia, groźby, zaczął się kocioł. Zaufanie pękło jak bańka mydlana. Puf! — pstryknęła palcami, a potem roześmiała się histerycznie. — Wiesz, po prostu dzisiaj zrozumiałam, że skoro potrafił okłamać mnie w sprawie klubów, to przy innych okazjach też mógł. Podróżował po całym świecie, spotkał tysiące kobiet. Dlaczego niby miałby być wierny?

— Bo cię kocha? Bo jesteś miłością jego życia? Bo macie pięcioro wspaniałych dzieci i jesteście szczęśliwym małżeństwem?

— Skoro tak, to dlaczego nadal nie powiedział mi, kto wysyła groźby? — zapytała. — Przecież powinien być ze mną szczery prawda? Tak robią dobrzy mężowie.

Zacisnęłam usta. Wiedziałam, że sytuacja jest trudna. Mama po prostu nie miała pojęcia w co i komu wierzyć. Widziała, do czego zdolna jest Amelia, więc rozum podpowiadał jej, że to wszystko farsa. Jednak zbolałe serce nie dawało za wygraną. Była zagubiona i przerażona. Chciała prawdy, ale nie wiedziała, jak odróżnić ją od kłamstwa.

— A gdyby w końcu ci powiedział? — rzuciłam ostrożnie. — Gdyby zaraz tu wszedł i wszystko wyjaśnił? Zmieniłabyś zdanie?

Odwróciła wzrok. Wstała z łóżka, podeszła do łóżeczek i wyjęła małą Pierrette. Dziewczynka zapiszczała radośnie. Objęła mamę za szyję i wtuliła się w jej ramię.

— Mówiłaś, że wiesz, że Stephane mnie kocha. I że jesteś bardziej związana z naszą rodziną niż mi się wydaje. W takim razie wyjaśnij, dlaczego? Skoro mam zaufać jemu, muszę najpierw zaufać tobie.

Przełknęłam głośno ślinę. Czy spodziewałam się takiego obrotu spraw? Starałam się go odrzucić. Miałam nadzieję, że mama po prostu się ze mną zgodzi. Wątpiłam, by uwierzyła w prawdziwą historię.

— To nie takie proste — mruknęłam.

— Oh, daj spokój! — prychnęła. — To wszystko jest strasznie dziwne. Pojawiasz się jakby znikąd, gdy akurat potrzebujemy opiekunki do dzieci. Twierdzisz, że nie masz żadnej rodziny, ale możesz pozwolić sobie na mieszkanie tutaj. Wiesz o nas naprawdę dużo, choć nigdy się nie spotkałyśmy i od razu zaprzyjaźniłaś się z Nicolasem. Do tego od naszego pierwszego spotkania, wtedy, w sklepie, wydaje mi się, że jesteś kimś bliskim. Chcę wiedzieć, dlaczego?

Westchnęłam głęboko. Spojrzałam na mamę, na małą Pretty. Czy to był ten moment? Czy powinnam powiedzieć prawdę? Czy przypadkiem nie zepsuję w ten sposób wszechświata? Czy nie doprowadzę do paradoksu?

— Boję po prostu, że mi nie uwierzysz — przyznałam w końcu. — Moja historia jest strasznie porąbana. I może obalić twój światopogląd.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Po prostu wiem. Myślę... myślę, że za kilka lat też będziesz wiedzieć.

— Z każdym zdaniem jesteś coraz bardziej tajemnicza. Dlaczego po prostu nie możesz powiedzieć mi prawdy? Bo co? Bo zawali się świat?

— Tak, dokładnie! Bo mogę rozerwać czasoprzestrzeń! — krzyknęłam.

Mama aż się odsunęła, zaskoczona moim wybuchem. Oddychałam ciężko, cała drżałam. W kółko powtarzałam sobie, to samo pytanie. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Przecież już i tak wszystko zniszczyłem. Zakochałam się w Mateuszu. Popełniłam jakieś milion mniejszych błędów. Gorzej być już nie mogło. Zresztą mama była przecież inteligentną kobietą, napewno będzie wiedziała, co robić.

Nagle zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem zmęczona. To wszystko mnie wykańczało. tajemnice, misja, fakt, że Ivy w ogóle nie pomagała. Na każde pytanie odpowiadała kolejnymi sekretami, a ostatnimi czasy w ogóle się nie odzywała.

Miałam dość. Serdecznie dość. Musiałam to wszystko natychmiast zakończyć.

— Proszę bardzo. W takim razie poznaj prawdę. — Prawie wyrwałam jej z rąk małą mnie i zmusiła, by spojrzała nam w twarzy. — Przyjrzyj nam się uważnie — warknęłam. — Widzisz podobieństwo? Tak? Brawo! Pretty jest jeszcze mała, a już widać podobieństwo między nami. Super, co nie? Jak myślisz, o czym to świadczy?

Oczy mamy robiły się coraz większe. Spoglądała to na mnie, to na dziewczynka, a jej mózg pracował w przyspieszonym tempie.

— Że jesteście ze sobą spokrewnione — zaczęła ostrożnie. — Ale jak... znam przecież wszystkich kuzynów... czy to oznacza...musisz w takim razie... Jesteś córką Stephana?!

— Nie, znaczy tak, znaczy nie w takim sensie jak myślisz — zaprzeczyłam szybko. — Tak, jestem jego córką. Ale do kogo Polly jest podobna? Najbardziej z całej piątki?

— Do mnie — szepnęła zaskoczona mama.

— Bingo! W takim razie jaki mamy z tego wniosek? Że jestem też twoją córką!

— Przecież to absurdalne — pokręciłam głową. —Chyba wiem, ile dzieci urodziłam? Nie wmówisz mi, że mam trzecią córkę!

— Bo nie masz! — zaczynałam tracić cierpliwość. — Nie rozumiesz? To ja jestem Pretty. Ja i ona, to ta sama osoba!

Tym razem mama kompletnie zgłupiałam. Usiadła ciężko na łóżku, nawet na moment nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Teraz to już nic nie rozumiem.

Odetchnęłam głęboko. Próbowałam opanować szalejące myśli, nie krzyczeć.

— Cofnęłam się w czasie. Nie pytaj jak, nie mam pojęcia. Po prostu w jednej chwili stoją na wieży Eiffla, by chwilę później obudzić się w szatni Onico i dowiedzieć się, że przeniosłam się dwadzieścia lat w przeszłość. Okazało się, że mam tu misję do wykonania i dopiero, gdy ją wypełnię będę mogła wrócić do domu. Na początku też w to nie wierzyłam, ale taka jest prawda. Pochodzę z przyszłości i jestem twoją córką.

Mama patrzyła na mnie totalnie zszokowana. Byłam przekonana, że zaraz wybuchnie śmiechem. Albo się wścieknie. I każe mi się wynosić.

Zamiast tego tylko przełknęła głośno ślinę.

— Udowodnij — nakazała. — Powiedz coś, co mogłaby wiedzieć tylko Pierrette. Co powiedziałabym tylko najbliższej osobie.

— Nie wyjechaliście z Włoch tylko ze względu na trenera taty — wypaliłem bez namysłu. — Straciłaś wtedy dziecko. W trzecim miesiącu. Wiecie tylko wy dwoje. Powiedziałaś mi, gdy miałam sześć lat. Długa historia. Masz znamię w kształcie koniczyny tuż pod blizną po cesarce. Po oparzeniu. Zrobiła je ciotka, ta, która odpowiedzialna jest za zabranie Nicolasa. Papierosem. Miałaś kilka miesięcy, została pod twoją opieką. Była sadystką i manipulatorką. Takich historii jest więcej. — Usiadła obok na łóżku i spojrzałam mamie prosto w oczy. — Wiem o tobie wszystko, naprawdę wszystko. Wiem, że kochasz czekoladę z malinami i nie lubisz jabłek, bo masz wrażliwe zęby. Wiem, że podkochiwałaś się w tacie jeszcze w szkole, ale on traktował cię tylko jako przyjaciółkę. Wiem, że nigdy nie żałowałaś porzucenia pracy, ale boli cię, że inny uważają, że wiedzą lepiej, co dla ciebie najlepsze. A przede wszystkim wiem, że tata nadal cię kocha, mamo. A ty kochasz jego, prawda?

Nie odpowiedziała. Odwróciła głowę, a wzrok wlepiła w ścianę. Mała Pretty, położona na podłodze znów próbowała usiąść. Walter nadal spał. Świat nie zawalił się. Czasoprzestrzeń nie rozerwała się na strzępy.

Długo siedziałyśmy w ciszy. Z sąsiedniego pokoju dobiegały odgłosy kłótni. Nicolas wykorzystywał swoją szansę. Jedną na milion. Miałam nadzieję, że przemówi tacie do rozumu.

— Naprawdę nią jesteś — wychrypiała słabo mama. — Moją malutką Polly.

Uwierzyła! Naprawdę uwierzyła! Miałam ochotę podskoczyć z radości, ale tylko pokiwałam głową. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Choć od początku mojego pobytu w przeszłości chciałam o wszystkim jej powiedzieć, to teraz gdy w końcu to nastąpiło czułam dziwną pustkę. Już nie było żadnych tajemnic. Mogłam robić wszystko, na co miałam ochotę. Przytulić mamę i siedzieć tak godzinami. Namówić na wspólne tańczenie. Śmiać się ze starych historii. Poprosić, by o siebie dbała.

— Tęskniłam za tobą, mamo — tylko tyle byłam wstanie wyszeptać.

Kiwnęła głową. Przez chwilę wyglądała tak, jakby chciała objąć mnie ramieniem, ale zamiast tego tylko zacisnęła ręce na spodniach.

— To dziwne. Strasznie dziwne. Absurdalne. Powinnam ci nie wierzyć, ale podświadomie czuję... po prostu wiem, że mówisz prawdę.

— Jestem twoją córką. Cholernie do ciebie podobną. Zawsze wiedziałaś, kiedy kłamię.

Uśmiechnęła się słabo. Spojrzała na małą mnie, potem na łóżeczko Waltera i na drzwi. Westchnęła cicho.

— Pewnie nie mogę nikomu powiedzieć?

— Nikomu — przytaknęłam. — Nawet tacie. Szczególnie tacie. Nico wie, ale też nic nie powie. To musi być wasza tajemnica. Już na zawsze. Najlepiej jeśli w ogóle o wszystkim zapomnicie. Nie mam pojęcia jak działa czas, ale na wszelki wypadek nie możecie też nic powiedzieć małej. Żeby miała okazję cofnąć się do przeszłości i wszystko naprawić. W końcu pewnie wrócę do domu. Po prostu stąd zniknę. Będziesz musiała wtedy dopilnować, by nikt nie poznał prawdy.

Mama zgodziła się bez wachania. Wiedziałam, że chciałaby powiedzieć tacie, ale on był nieobliczalny. Szczególnie za dwadzieścia lat. Był gotów zrobić wszystko bym była bezpieczna. Wolałam trzymać go w błogiej nieświadomości.

— Jesteś szczęśliwa?

— Proszę?

— Pytam, czy jesteś szczęśliwa — powtórzyła mama. — Wiem, że pewnie nie możesz mi powiedzieć, co wydarzy się w przyszłości. Rozumiem to. Chcę więc tylko wiedzieć, czy udało mi się zapewnić ci szczęście.

— Tak, udało — odpowiedziała ze ściśniętym gardłem. — Nam wszystkim się udało. Masz piątkę szczęśliwych dzieci. Nico pracuje w wojsku, Timi gra w siatkę, Walter w kosza, Many rysuje, mają partnerów, rodziny, normalne życie.

— A Stephane?

Zawahałam się. Przed oczami stanął mi tata. Śpiący z głową na biurku, z podkrążonymi oczami, wpatrujący się długimi godzinami w pustkę.

— Tak, też jest szczęśliwy — wydukałam.

— Kłamiesz.

— No dobrze, zdarzyło się coś, co trochę obiło się na jego zdrowiu. Ale radzi sobie.

— Nie żyję prawda? Przeżywa moją śmierć.

Zatkało mnie. Przez kilka sekund nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Mogłam tylko bezgłośnie ruszać ustami.

— Skąd...

— Zrozumiałam, jak tylko powiedziałaś mi prawdę. Zobaczyłam to w twoim spojrzeniu. Potem przypomniałam sobie wszystkie te momenty, gdy tak na mnie patrzyłaś. Z mieszaniną tęsknoty i smutku. Nasze pierwsze spotkanie, lekcje flamenco. Wszystko ułożyło się w logiczną. Teraz rozumiem. Tak patrzy córka, która od dawna nie widziała matki. Która ją straciła.

Nie mogłam zaprzeczyć więc tylko pokiwałam głową. Czułam zbierające się pod powiekami łzy. Próbowałam się nie rozpłakać. Nie mogłam, nie teraz.

Mama w końcu mnie przytuliła. Delikatnie, czule, tak, jak to robiła, gdy jeszcze żyła. Pozwoliła, bym wtuliła się w ramię, łzy popłynęły.

— Ci, już dobrze, już jestem przy tobie. — Uspokajająco gładziła mnie po ramieniu.

Chłonęła jej zapach, dotyk, ciepło głosu. Znów było jak dawniej, znów była przy mnie. Chciałam zatrzymać ten moment na zawsze. Chciałam, by wszystko inne przestało istnieć. Byłam tylko ja i mama. Tylko ona się liczyła.

— Nawet nie wiesz... nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam cię w sklepie — powiedziałam przez łzy. — Po tylu latach... tak bardzo, chciałam cię wtedy przytulić...

— Wiem skarbie, wiem — czule pogłaskała mnie po włosach. — Ale rozumiem, dlaczego tego nie zrobiłaś.

— Nie mogłam. Mogłam coś zniszczyć.

— Ale jak widzisz, nie zniszczyłaś. Wręcz przeciwnie. Teraz już rozumiem, dlaczego cały czas upierałaś się, że Stephane nadal mnie kocha. Ty to prostu wiesz. Dlatego zamierzam ci zaufać i dać mu kolejną szansę.

— Naprawdę? — w moim sercu pojawiła się nadzieja. Czyżby naprawdę się udało?

— Yhm — przytaknęła. — Pozwolę mu wszystko wytłumaczyć i postaram się uwierzyć. Skoro twierdzisz, że tak bardzo przeżył moją śmierć...

Uśmiechnęłam się szeroko. Już chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie ktoś zapukał i w progu pojawiła się głowa taty.

— Stephanie? — drżącym głosem zwrócił się do mamy. — Możemy porozmawiać? Na spokojnie. Muszę naprawdę wiele ci powiedzieć.

— Oczywiście, Stephane. — Mama też się uśmiechnęła. — Zobaczymy się jutro, dobrze? Żebyśmy obie mogły się ze wszystkim przespać.

Zgodziłam się bez wachania. Rzuciłam jeszcze tacie pokrzepiające spojrzenie, a potem wyszłam z sypialni.

W salonie spotkałam Nicolasa. Nerwowo chodził w kółko, ale nie wyglądał na załamanego.

— I co, udało się? — zapytał, gdy tylko mnie zauważył.

— Można powiedzieć, że owszem — powiedziałam. — Mama porozmawia z tatą, postara się go zrozumieć. Uwierzyła mi, że Amelia to wszystko ukartowała. Choć na początku było ciężko. Nie miała pojęcia, w co ma wierzyć, a w co nie.

— Jednak w końcu ją przekonałaś.

— Musiałam posunąć się do ostateczności.

— Przywaliłaś jej w łeb?

— Nie, powiedziałam prawdę. Że jestem jej córką i wiem, że tata ją kocha.

— Że co proszę?

Nicolas wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego niż mama przed chwilą.

— Naprawdę powiedziałaś jej prawdę? — wydukał.

— Nie miałam wyjścia — wzruszyłam ramionami.

— I jak to przyjęła?

— Całkiem nieźle. Myślę, że od początku czuła, że coś jest ze mną nie tak. Tylko nie wiedziała co.

— Pewnie teraz będzie chciała ze mną porozmawiać — mruknął Nico. — Ale niech najpierw pogodzą się z tatą. I musimy pozbyć się Amelii. Dopiero, gdy upewnię się, że Krokodylica wylądowała na Marsie, będę przejmować się podróżami w czasie.

Mimowolnie parsknęła śmiechem. Zerknęłam na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dwudziesta trzecia. Jakaś część mnie chciała zostać i zaczekać na rozwój wypadków. Jeszcze raz porozmawiać z mamą. Nie odstępować jej nawet na krok.

Jednak druga wiedziała, że teraz najważniejszy jest tata. Mama to rozumiała. Jeśli chciała zapewnić swoim dzieciom szczęśliwe dzieciństwo, najpierw musiała poradzić sobie z własnymi problemami.

— Chyba będę się zbierać. W tych butach zaraz nabawię się odcisków, a i tak więcej tu nie wskóram. Zresztą, jak rodzice zaczną się godzić, to lepiej nie być nigdzie w pobliżu.

— Spoko. — Nico uśmiechnął się nieznacznie. — Dam ci potem znać jak poszło. — Zerknął znacząco w stronę sypialni.

Ogarnęła się w tempie ekspresowym. Do mieszkania wracałam jak w transie. Próbowałam zrozumieć, co tak właściwie się stało. Wiedziałam tylko, że powiedziałam mamie prawdę i że pogodziła się z tatą. A przynajmniej obiecała, że spróbuje to zrobić. Mój mózg jednak nie przetwarzał tego, co to wszystko oznaczało. Zawieszona między sprzecznymi uczuciami potrafiłam tylko iść przed siebie.

Gdy dotarłam na miejsce, chciałam już tylko położyć się spać. Otworzyłam klatkę i ruszyłam na piętro, z zamiarem przespania reszty życia.

Nagle dostrzegłam kogoś na wycieraczce. To był Mateusz. Siedział z podkulonymi nogami i głową opartą na rękach. Gdy nad nim stanęłam, spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

— Penny?

— Co tu robisz?

— Tęskniłem za tobą, wiesz?

Pachniał trochę alkoholem, ale oczy miał dziwnie trzeźwe. Jakby doskonale wiedział, co robi. Westchnęłam cicho. Wiedziałam, że się go nie pozbędę.

— Właź, nie będziesz przecież siedział na zimnie.

Wpuściłam go do mieszkania. Zdjął kurtkę, buty, a potem usiadł na blacie stołu.

— Gdzie byłaś?

— Długo by tłumaczyć. Jestem trochę zmęczona, wiesz? I zamierzam iść spać, więc jakbyś mógł mi nie przeszkadzać.

Kiwnął głową. W milczeniu przypatrywał się jak krzątam się po mieszkaniu. Gdy specjalnie wyszłam do łazienki, by przebrać się w pidżamę, prychnął kpiąco. Zignorowałam to. Zgasiłam światło i wsunęłam się pod kołdrę.

Po chwili poczułam, że kładzie się obok. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.

— Naprawdę się o ciebie martwiłem — wyszeptał, chowający twarz w moich włosach. — Bałem się, że coś ci się stało.

— Jak widzisz jestem cała i zdrowa.

— Widzę. Jeszcze nie oślepłem — zaśmiał się cicho. — Kocham cię, Penny, wiesz? Chyba naprawdę cię kocham.

I wtedy wszystko do mnie dotarło. To, że powiedziałam mamie prawdę, że tata przyzna się do wszystkiego, że chyba udało mi się wypełnić misję. Że miałam obok siebie wspaniałego chłopaka i że już nie musiałam się niczym martwić.

Wszystko było dobrze.

— Ja też cię kocham, Mati.

Paryż, 16 marca 2039

Nie poddawałem się łatwo. Taką miałem naturę. Uparty jak osioł, jeśli czegoś chciałem, to zrobiłem wszystko, by osiągnąć cel. Jeszcze kilka lat wcześnie prowadziło to do niezręcznych i dziwnych sytuacji. Ściągało mnóstwo kłopotów, z których wychodziłem tylko dzięki szarmanckiego uśmiechu i szybkich nóg. Do tego może nie byłem dzieckiem rozpieszczony, ale niczego mi w życiu nie brakowało. Śmierć mamy tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że muszę osiągnąć wielki sukces. Dążyłem do tego przez ostatnie trzy lata. Cały czas do przodu. Nawet na moment się nie zatrzymując.

Ale tym razem poddałem się. Usiadłem w fotelu, skrzyżowałem ręce na piersi i po prostu się poddałem. Miałem dość, serdecznie dość całej tej maskarady. Miałem dość uganiania się za czarodziejami, skrzatami i podróżnikami w czasie. Miałem dość zjawisk, których i nie rozumiałem, dość walczenia o życie siostry i powrót normalności.

Poddałem się.

Nad Paryżem zapadła noc. Pierrette nadal umierała. Po długiej kłótni, udało mi się przekonać tatę, by wrócił na noc do domu. Zresztą Manoline urwałby mi łeb, gdybym tego nie zrobił. Tata przede wszystkim bał się, że Pretty pogorszy się, gdy go nie będzie. Wiedziałem, że też stracił nadzieję. Widać to było w oczach. Już nie dopytywał lekarzy o diagnozę, już nie przeglądał internetu, w poszukiwaniu kolejnych chorób. Tylko zwiesił głowę i smutnym wzrokiem wpatrywał się w ukochaną córeczkę.

Bal się, że gdy wróci do domu, przegapi jej odejście.

Przeciągnąłem leniwie, próbując rozprostować kości. Po kilku godzinach, miękki fotel stał się cholernie niewygodny. Pretty była dorosła, więc w sali nie było leżanki dla opiekuna. Stan moich pleców wołały o pomstę do nieba. Palec nadal był złamany, więc przynajmniej nie groził mi powrót do gry.

— Widzisz, co najlepszego narobiłaś? — mruknąłem do Pierrette. — Tyle problemów przez jedną, małą, nieprzytomną osóbkę. No to się popisałaś, siostra.

Przetarłem dłonią twarz. Gdyby nie bolący kręgosłup pewnie już dawno bym zasnął. Niczego nie pragnąłem tak bardzo jak snu. Tylko on mógł przynieść ukojenie.

Odruchowo zerknąłem na telefon. A gdyby zadzwonić jeszcze raz? Chociaż spróbować? Może coś się zmieniło?

Dokładnie w tym momencie drzwi otworzyły się z cichym piskiem i w progu stanął mężczyzna. Na początku go nie poznałem, bo skrywał twarz pod szerokim rondem kapelusza. Długim płaszczem prawie zamiatał po ziemi, a wysokie buty z metalowymi okuciami stukały o posadzkę.

— Witaj, chłopcze — rzekł zachrypniętym głosem.

Tylko jedna osoba mówiła do mnie „chłopcze". I tylko jedna osoba uśmiechała się tak powściągliwie.

— Co tu robisz? — zapytałem zaskoczony. — Ferasco był ostatnią osobą, którą spodziewałem się zobaczyć w szpitalu. Powiedział, że pomoże mi w sprawie Pretty, ale już dawno zrozumiałem, że sam niewiele może zrobić.

— Musiałem zobaczyć, czy u ciebie wszystko w porządku — wyjaśnił spokojnie. — Wyczułem drżenie magii. Przeszłość znów się zmieniła, prawda?

Zacisnąłem wściekle pięści. Wydarzenia ostatnich godzin wróciły niczym czołg. W jednej chwili zrobiło mi się przerażająco gorąco, cały się gotowałem.

— Co się stało? Co się stało?! — wybuchnąłem. — Zaraz ci powiem, co się stało! Przez twoich porąbanych czarodziejów straciłem wszystko! Wszystko, rozumiesz?! Rodzinę, dzieciństwo, siostrę i Julcię! Moją Julcie! Rozumiesz! Nie poznaje mnie! Twierdzi, że nie zna żadnego Waltera! Kazała mi się odwalić! Julcia! Przecież, przecież... moja Julcia. Dlaczego, dlaczego ona?

Opadłem z powrotem na fotel, przez moje ciało przeszedł dreszcz. Czułem zbierające się pod powiekami łzy. Nagle szpitalny pokój wydał się klaustrofobicznie mały, ściany napierały na mnie ze wszystkich stron, podłoga kołysała się jak na statku. Chciałem się schować. Przykryć kocem i ukryć pod łóżkiem. Z dala od ludzi, z dala od świata. Skulić się i zasnąć. Spać przez wieczność. Aż do końca świata. Bolało, tak strasznie bolało.

Ferasco usiadł na brzegu łóżka i przyglądał mi się spokojnie. Z jego twarzy nie byłem wstanie wyczytać żadnych emocji. Jakby ktoś wyrył go w skale.

— Bardzo mi przykro — powiedział, gdy w końcu trochę się uspokoiłem. — To musi być straszne stracić ukochaną osobę.

— A żebyś wiedział — warknąłem. — To strasznie idiotyczne, wiesz? Bo ona nadal żyje. Ma się dobrze. Ale mnie nie pamięta. Nie ma pojęcia, kim jestem. Nigdy mnie nie poznała, nigdy się w niej nie zakochałem. Gdyby po prostu zmarła, to przynajmniej wiedziałbym, że mnie kochała.

Myślałem nad tym. Gdy człowiek siedzi sam w ciemności, ma dużo czasu na myślenie. Choć konkluzja była bolesna, to wyjątkowo prawdziwa. Zresztą po śmierci mamy, wiedziałem, jak bardzo kruche jest życie. Byłem przygotowany, że wystarczy ułamek sekundy, a Julcia umrze.

Nigdy bym nie przypuszczał, że stracę ją w ten sposób.

— Dlaczego nie mogę po prostu zapomnieć? — zapytałem. — Tak, jak pozostali. Dlaczego nie mogę żyć nowym życiem i niczym się nie przejmować?

— Nie wiem — pokręcił głową Ferasco. — Twoje powiązania z siostrą muszą być naprawdę silne. W końcu jesteście bliźniakami. Wasze więzy stanowią obiekt badań również dla niemagicznych naukowców. Kto wie, może gdybyście byli bliźniakami jednojajowymi, to obydwoje leżelibyście nieprzytomni. Jedno nie byłoby tworzyć historii bez drugiego.

Ze świstem wypuściłem powietrze. Spokojny głos czarodzieja doprowadzał mnie do szału. Odwróciłem głowę. Miałem ochotę mu przywalić. Ja mógł być tak niewzruszony?! Czy on naprawdę nie rozumiał, co się dzieje?! Pierrette umierała! Straciłem Julcię! A może być jeszcze gorzej.

— Znowu jej się pogarsza — mruknąłem. — Pretty. Lekarze mówią, że został jej tydzień, w porywach do dwóch. Serce jest coraz słabsze. Dzisiaj na moment stanęło. Musieli ją reanimować.

Ferasco tylko pokiwał głową. Spojrzał na Pierrette i w jego oczach dostrzegłem odrobinę współczucia.

— Chcę go dorwać — kontynuowałem. — Człowieka, który to zrobił. Czarodzieja, który popełnił błąd. To on sprawia, że wszyscy cierpimy. Chcę go dorwać, chcę żeby też cierpiał. Długo i boleśnie. Żeby zrozumiał, jak to jest, gdy świat wali ci się na głowę.

— Boję się, że to będzie niemożliwe — westchnął Ferasco. — Czarodzieje są mistrzami kamuflażu, ukrywania się. Nigdy nie dowiesz się, kto jest odpowiedzialny za tę szopkę.

— Ale przecież ty na pewno coś wiesz! — odparłem zirytowany. — Sam mówiłeś, że czarodziei jest niewiele. Musisz znać przynajmniej większość.

— Kiedyś tak było. Jednak nie należę już do Zakonu. Jestem wyrzutkiem. Od wielu lat nie miałem kontaktu z żadnym magiem.

Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Jeszcze przed przyjazdem Julci, zastanawiałem się, co spowodowało, że Ferasco odszedł z Zakonu i czy napewno to zrobił. Byłem tak zdesperowany, że wszędzie doszukiwałem się oszustwa. W końcu mógł zostać wysłany po to, by wmówić mi, że nie mogę pomóc Pretty. Żebym przypadkiem nie zaczął drążyć głębiej.

Jednak z której strony bym do tego nie podszedł, zawsze dochodziłem do jednego wniosku — to nie ma znaczenia. Nawet jeśli Ferasco okłamał mnie, co do Zakonu, to nadal był czarodziejem. Jego pobratymcy byli czarodziejami. Miałem z nimi zerowe szanse.

— Uważasz, że naprawdę zaczyna się przywiązywać? — zmieniłem temat. — Jak to w ogóle możliwe?

— Normalnie — wzruszył ramionami. — Poznała nowych ludzie. Kto wie, może naprawdę wspaniałych? Miesiąc to szmat czasu. Szczególnie, gdy się zakochujesz.

Przełknąłem głośno ślinę. Zamknąłem oczy, odetchnąłem głęboko i dopiero wtedy ponownie spojrzałem na mężczyznę.

— Myślisz, że właśnie to się stało? Że Pretty się zakochała?

— To jedyne logiczne wytłumaczenie. Choć w przypadku twojej siostry dopuszczam jeszcze jedną opcje.

Z zaciekawieniem przekrzywiło głowę.

— Słucham uważnie.

Ferasco uśmiechnął się cierpko. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Na jego twarzy pojawił się cień melancholii.

— Wasza matka zmarła, tak?

— Yhm — przytaknąłem z niechęcią. — Trzy lata temu. Przynajmniej w w oryginalnej rzeczywistości. Miała raka.

— Pierrette była z nią bardzo związana.

— Chyba najbardziej z naszej piątki.

— Możliwe, że znów ją spotkała. I dlatego chce zostać.

To było jak oświecenie. Dosłownie. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w czarodzieja. Że też wcześniej na to nie wpadłem? Idiota, skończony idiota! Jak mogłeś nie pomyśleć o oczywistej oczywistości. Przecież Pretty musiała przenieść się w czasy, gdy rodzice jeszcze żyli. Po śmierci mamy przeżyła prawdziwe załamanie. Nic dziwnego, że gdy ją odzyskała, postanowiła zostać w przeszłości.

Powoli wstałem z fotela. Na drżących nogach podszedłem do łóżka. Usiadłem obok siostry, chwyciłem jej dłoń. Blada skóra była prawie przeźroczysta. Byłem wstanie policzyć kości w cieniutkich palcach.

Zorientowałem się, że już kiedyś widziałem ją w takim stanie. Jakby na skraju życia i śmierci. Bez przyszłości. Gdy już nic się nie liczyło. Gdy wydawało się, że przyszłość nie nadejdzie.

— Wiem, że tęsknisz za mamą, Pretty. — Czule pogłaskałam siostrę po policzku. — Ale zostawiłaś wiele osób, którym na tobie zależy. Pomyśl o mnie, o Aishy, Zanie, o tacie. Przede wszystkim o nim. Jeśli nie wrócisz zostanę sierotą.

— Ona cię nie słyszy — zauważył z pobłażaniem Ferasco.

— Zawsze warto spróbować — mruknąłem. — Naprawdę nie ma żadnego sposoby, bym jej pomógł? Może mógłbym się z nią skontaktować? Albo nawet przenieść do przeszłości? Przecież jesteś czarodziejem! Możesz mnie przenieść, prawda?

Mężczyzna pokręcił głową. Kapelusz znów nasunął mu się na czoło.

— Podróże w czasie są bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. To prastara magia. Potrzeba wielu artefaktów i dużo mocy, by cokolwiek się udało.

— Ale możemy chociaż spróbować! — poderwałam się na równe nogi. — Mów tylko, czego potrzebujesz. Mam znajomości, pieniądze, zdobędę, co tylko chcesz! Wypytam tatę, dowiem się, gdzie trafiła Pretty! Błagam, chociaż spróbujmy!

W moim głosie znów pobrzmiewała desperacja. Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłem! Przecież już od tygodnia powinienem być w przeszłości! Powinienem pomagać Pretty uporać się z misją. Razem na pewno byśmy sobie poradzili.

A potem wrócilibyśmy do domu. Cali i zdrowi. Wszystko byłoby jak dawniej.

I wtedy przyszedł ból.

Kolana się pode mną ugięły. Runąłem na podłogę. Przeraźliwy ból wypełniał każdą komórkę mojego ciała, chustami próbowałem łapać powietrze. Niewidzialne kolce rozrywały mnie od środka, topiły wnętrzności. Świat wirował, ból przyciskał mnie do ziemi. Nie byłem wstanie krzyczeć, gardło płonęło.

Niech, to się skończy, niech to się skończy...

Kolory, dlaczego jest tyle kolorów?

Boli, dlaczego tak strasznie boli?

Pomocy, pomocy, pomocy... Niech to się skończy, musi się skończyć. Już nie wytrzymam.

Kości pękały. Kręg po kręgu. Słyszałem ich trzask. Widziałem bąble po oparzeniach na skórze.

Co się dzieje, gdzie ja jestem?

Proszę, proszę, niech się skończy.

Ah! Nie! Błagam, nie! Ja nic nie zrobiłem!

— Walter! — głos Ferasco z trudem przedarł się przez mgłe. Zmusiłem się do otwarcia powiek.

— Błagam... — wycharczałem. — Boli.

— Zaraz się skończy, spokojnie...

— Aaaaaa!

Kolejne trzaśnięcie. Tak, zaraz się skończy. W końcu umrę. Na pewno umrę. Tak, śmierć jest jedynym wyjściem. Po śmierci będzie ulga. Już nic nie będzie bolało.

— Aaaaa!

Kwas powoli wyżerał moje ciało. Chcę umrzeć, chcę umrzeć. Nie ma już nic. Julci, Pretty, taty. Nic, zupełnie nic. Tylko ból.

Przez kolory przedostawały się obrazy. Widziałem tatę i mamę, szczęśliwych. Widziałem grającą na skrzypcach Pretty.

A przede wszystkim widziałem Julcię, moją Julcię. Uśmiechała się tak, jak tylko ona potrafi się uśmiechać. Wyciągała zachęcająco rękę. Chciała bym za nią poszedł.

Tak, skarbie, już idę, już idę. Zaraz będziemy razem kochanie, już na zawsze razem, obiecuję...

I nagle to zniknęło. Na moment świat znów stał się wyraźny. Widziałem szpitalną salę i stojącego nade mną Ferasco.

— Julcia... — tylko tyle byłem wstanie z siebie wydusić.

Potem zapadła ciemność.

Nie mam pojęcia jak długo byłem nieprzytomny. Chwilę zajęło mi obudzenie się. Powoli uchyliłem powieki. Bolała mnie głowa, ale to było nic w porównaniu z TAMTYM bólem. Skrzywiłem się, podrażniony przez ostre światło. Wziąłem głęboki wdech i w końcu otworzyłem oczy.

Znajdowałem się w szpitalnym pokoju. Trochę mniejszym od tego Pretty, po za tym identycznym. Ledowa lampa pod sufitem, wąskie łóżko, metalowa roleta w oknie. Brakowało plejady urządzeń, ale za to na małym stoliku stał bukiet kwiatów.

Zaskoczyła mnie Jedynie osoba siedząca w fotelu.

— Chyba jednak jestem w niebie.

To była Julcia, moja Julcia. Co do tego nie miałem wątpliwości. Takie same kręcone włosy, w których kochałem chować twarz. Te samo okrągłe policzki, które czule głaskałem, pełne usta, które całowałem. Znałem jej ciało na pamięć, byłbym wstanie wyrzeźbić je z zamkniętymi oczami. Każdą rysę na skórze, każdego piega.

Tak, to musiała być moja Julcia. Spała z podkulonymi nogami i głową opartą na ramieniu. Sądząc po pomiętych ubraniach musiała tu być od kilku godzin. Do pokoju wpadały pierwsze promienie słońca.

Usiadłem powoli. O dziwo nie zakręciło mi się w głowie. Zaczynałem przypominać sobie, co się stało. Zniknięcie Julci, stan Pretty i ból, ogromny ból, który rozrywał moje ciało.

Wzdrygnąłem się nieznacznie. Samo wspomnienie wywoływało dreszcze.

Jeszcze raz przyjrzałem się dziewczynie. Czy to było ona? Naprawdę ona? Co by tu robiła, skoro mnie nie pamiętała? Czy rzeczywistość znów mogła się zmienić? A może trafiłem do raju? Może naprawdę umarłem? W końcu w amoku obiecywałem Julce, że już zawsze będziemy razem.

Dokładnie w tym momencie, Julcia mruknęła cicho, przeciągnęła się i otworzyła oczy. Gdy spojrzała na mnie, z jej ust wyrwał się zduszony krzyk.

— Walt? Obudziłeś się, skarbie?

— Czyli jednak jestem w niebie.

Cicho parsknęła śmiechem. Przeniosła się z fotela na łóżko i delikatnie pchnęła mnie w pierś, zmuszając bym znów się położył.

— To nie niebo, głupku, tylko szpital. Straciłeś przytomność i lekarze nie mogli cię dobudzić. Podobno wcześniej strasznie krzyczałeś.

Przełknąłem głośno ślinę. Uważnie przyjrzałem się Julci. Wydawała się być prawdziwa. Uśmiechała się z pobłażanie, dłoń nadal trzymała na moim torsie. Jej dotyk na pewno był rzeczywisty.

— Walt? Skarbie? Czyli jednak pamiętasz, kim jestem?

— Dlaczego miałabym nie pamiętać? — zmarszczyła brwi. — To w końcu ty, zostawiłeś mnie wczoraj w parku i zniknąłeś bez słowa. Nawet nie wiesz jak się denerwowałam! I jeszcze nie odbierałeś telefonu! W szpitalu też nie mogłam cię znaleźć, wróciłam do domu, trochę miałam focha, ale potem dowiedziałam się, że straciłeś przytomność i...

Nie dałem Julci dokończyć. Przyciągnąłem ją i pocałowałem namiętnie. Oddała pocałunek, wplatając dłonie w moje włosy.

— Jesteś prawdziwa — wychrypiałem, gdy oderwaliśmy się od siebie. — To naprawdę ty.

— Tak, to ja. — Uśmiechnęła się. — Możesz powiedzieć mi, co się stało? Proszę?

Niepewnie kiwnąłem głową. Usiadłem wygodnie. Przez chwilę pustym wzrokiem wpatrywałem się w ścianę. Od czego miałem zacząć? Czy w ogóle mi uwierzy? Musi. Jeśli kocha, uwierzy.

— Przeszłość znów się zmieniła — zacząłem cicho. — Zupełnie nagle, nawet nie miałem objawów. Zawsze wcześniej trochę kręci mi się w głowie, ale teraz niczego nie było. Byliśmy w parku, poszłaś po lody. Długo nie wracałaś, zacząłem się denerwować. Szukałem cię i szukałem, w końcu zadzwoniłem, ale gdy odebrałaś... gdy odebrałaś nie rozpoznałaś mnie. Okazało się, że nigdy się nie poznaliśmy. Nigdy. — Głos mi się załamał, oczy zaszły dziwną mgłą. Schowałem twarz w dłoniach. Oddychałam ciężko. Na samo wspomnienie tych kilkunastu przerażających godzin, miałem mdłości. Świat bez Julci był piekłem, do którego nigdy nie chciałem wrócić.

— Ale... ale, jak? — wydukała. — Jak mogłam cię nie poznać?!

— Rodzice rozwiedli się wcześniej — wyjaśniłem. — Nie wyjechałem do Stanów, więc nigdy się nie spotkaliśmy. W trakcie rozmowy kazałaś mi się odczepić. To było tak strasznie dziwne, przerażające...

Nie potrafiłem dokończyć. Głos uwiązł mi w gardle. Schowałem twarz we włosach Julci. Zapach słonej wody mieszał się z potem i charakterystyczną wonią mojego rodzinnego domu. Mocniej przytuliłem dziewczynę. Liczyła się tylko ona. Świat mógł się skończyć, walić i palić, ale najważniejsza była Julcia.

— Kocham cię, wiesz — szepnąłem. — Wiem, że czasami mi odwala i nie myślę, ale naprawdę cię kocham.

— Wiem, Walt, wiem. — Czule pogłaskała mój policzek. — Też cię kocham. I obiecuję, że już zawsze będę przy tobie.

Długo siedzieliśmy w ciszy, po prostu ciesząc się obecnością drugiej osoby. Powoli zaczynałem rozumieć, jak bardzo ten miesiąc zmienił nas oboje. Gdy wyjeżdżałem z Bostonu byliśmy parą, ale nasze życie było wręcz nieprzyzwoicie beztroskie. Polegało na przekomarzaniu się, wspólnych kolacjach, gwałtownych kłótniach i namiętnych nocach. Jedyne czym się martwiłem, to to, czy Julcia wyrzuci mnie spod prysznica. Jutro się nie liczyło. Przyszłość nie miała znaczenia.

Teraz, gdy odzyskałem Julcię zrozumiałem, że chcę przyszłości z nią. Nie tylko kolejnego dnia, czy tygodnia, ale całych lat. Była moją przyszłością.

— Terry?

Nagle w drzwiach stanął tata. Jeśli dotychczas wyglądał bardzo źle, to teraz osiągnął mistrzostwo. Jego skóra już nie była blada, była szara. Tłuste włosy opadały na zgarbione ramiona, oczy przypominały szklane kulki. Cały drżał, choć ubrał gruby sweter.

— Obudziłeś się!

Za nim zdążyłem zareagować, dopadł do łóżka i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.

— Walt, Walt, mały chłopczyk...

— Tato, zaraz połamiesz mi żebra — wycharczałem.

Odskoczył szybko i z zakłopotaniem podrapał się po głowie.

— Przepraszam, trochę mnie poniosło, naprawdę się ucieszyłem.

— Spoko, rozumiem. — Machnąłem lekceważąco ręką. Kątem oka zerknąłem na Julcie. Uśmiechała się nieznacznie, spoglądając to na mnie, to na tatę. — Wy się już znacie? — zapytałem. Gdzieś w sercu poczułem ukłucie przerażenia, ale szybko stłumiły je w zarodku. W końcu musiało do tego dojść, muszę po prostu pogodzić się ze skutkami.

— Cóż, trudno żebyśmy się nie poznali, skoro twoja koleżanka zatrzymała się w moim domu — zauważył kąśliwie tata. — Synu, dlaczego nie pochwaliłeś się, że taka wspaniała kobieta dopuściła cię do swojego serca?

— No właśnie, Walt, dlaczego? — Julcia uniosła kpiąco brew. — Przecież uwielbiasz się chwalić.

— Jesteście irytujący — burknąłem.

Nie mogłem jednak powstrzymać szerokiego uśmiechu. Wyglądało na to, że tata i Julcia naprawdę dobrze się dogadują. Ba, tata wydawał się być przeszczęśliwy, że kogoś sobie znalazłem. Miałem pewne podejrzenia dlaczego, ale wolałem nie potwierdzać ich na głos.

Zamiast tego skupiłem się na faktach. Znów widziałem wyraźnie świat, nie kręciło mi się w głowie, odzyskałem zdolność logicznego myślenia. Wiedziałem, że nie mogę przesadzać, ale skoro Julcia wróciła, to może nastąpiły też inne zmiany.

— Tato, jak tam Aisha i Zan? — rzuciłem luźno.

— Chyba normalnie — wzruszył ramionami. — Odwiedzili Pretty wczoraj po południu, ale dzisiaj jeszcze nie przyszli. — Głos mu się jakby załamał, odwrócił wzrok. Zignorowałem to. Pełen nadziei postanowiłem pójść za ciosem.

— A jak to było z tym rozwodem? — zapytałem bez namysłu. — Bo próbowałem wytłumaczyć Julci, ale brakowało mi słów.

— Jakim znowu rozwodem?! — Tata poderwał się z łóżka. — Chodzi o te dokumenty, które znalazłeś u Dawida? Wydawało mi się, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy. Do żadnego rozwodu nie doszło. Mieliśmy z mamą gorszy okres, ale udało nam się z niego wyjść.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Czy to było możliwe? Czy działo się naprawdę? Tata nie kłamał? Czy naprawdę nigdy nie rozwiódł się mamą? Czy rzeczywistość wracała na swoje miejsce?

Opadłem na poduszki, śmiejąc się jak wariat. Udało się, naprawdę się udało! Pretty dała radę! Naprawiła historię! Poradziła sobie! Mój krasnoludek został bohaterem!

— Stało się coś, gdy mnie nie było? — rzuciłem już całkowicie rozluźniony. W końcu wszystko zaczynało wracać do normy. Odzyskałem Julcię, Zan i Aisha wrócili, rodzice się nie rozwiedli. Było wspaniale! Gdyby nie szpitalna koszula pewnie poderwałbym się na nogi i odtańczyli taniec radości.

Ale wolałem nie ryzykować. Koszulę są krótkie, a moje klejnoty cenne.

— Jak Pretty?

— Znów jej się pogorszyło — powiedziała, Julcia odwracając wzrok. — Tylko trochę, ale jednak. Lekarze zastanawiają się, co zrobić. Czy w ogóle... czy w ogóle jest sens dalej trzymać ją na respiratorze.

Zamarłem. Nagle cała radość wyparowała. Spojrzałem na tatę. Cały się trząsł. Na jego czole pojawiły się kropelki poty. Świszczący oddech przeszywał powietrze.

— Chcą żebym zdecydował — wychrypiał. — Żebym pozwolił jej odejść. Tak po prostu.

— Przecież nie mogą tego zrobić! — prawie krzyknąłem. — Mają obowiązek walczyć do końca.

— Już prawie sama nie oddycha...

— Dopóki żyje, jest jeszcze nadzieja — warknąłem. — Przecież nie możemy pozwolić jej umrzeć!

— To nie takie proste, Walt. — Julcia ostrożnie chwyciła moją dłoń i zaczęła ja uspokajająco głaskać. — Póki serce twojej siostry samo bije nic nie mogą zrobić. Ale kiedy przestanie... dla szpitala to prosta matematyka. Pretty zajmuje miejsce innym pacjentom.

— Przecież mózg jest w nienaruszonym stanie. To też jest ważne, prawda?

— Owszem. Ale czynników jest o wiele więcej.

Przełknąłem głośno ślinę. Tata nadal nic nie mówił. Kiwał się w przód i w tył, pustym wzrokiem wpatrując się w swoje ręce. Płakał. Wyglądał jak przerażony chłopiec, który zgubił rodziców.

— A co jeśli postanowimy walczyć? — szepnałem drżącym głosem. — Jeśli nie pozwolimy na odłączenie od aparatury.

— Będzie tak, jak w przypadku innych pacjentów w śpiączce. Hospicjum. W najlepszym razie domowe. W najgorszym jedno z tych ciemnych pomieszczeń, gdzie leżą ludzie, którymi rodzina nie chce się opiekować.

Przełknąłem głośno ślinę. Próbowałem wyobrazić sobie Pretty w takiej sytuacji. Zupełnie samą, w jakiejś piwnicy, zdaną na łaskę i nie łaskę znudzonych pracowników.

A gdybyśmy wzięli ją do domu? Tata jest po sześćdziesiątce, nie ma już tyle siły co kiedyś. Z każdym dniem będzie słabszy. Nie poradzi sobie z opieką nad Pretty. Wynajęcie całodobowej pielęgniarki? Jakoś nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.

Jednocześnie wiedziałem, że Pierrette nie może umrzeć. W końcu wróci z przeszłości, czułem to. Potrzebowała tylko czasu.

— Ile nam zostało? — zapytałem.

Tata w końcu podniósł głowę. Spojrzał na mnie przeszklonymi oczami. Nadal drżał. On też umierał.

— Gdy jej serce stanie, dadzą nam dwa tygodnie— wychrypiał. Potem będziemy musieli podjąć decyzję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro