Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Warszawa, 11 marca 2019

Plan był szalony. Totalnie porąbany. Opierał się tylko na przeczuciu, że wypali. Że rodzice naprawdę się kochają. I że rozumieją, po co sprowadziłam im na głowy Amelię. Jeśli nie zrozumieli, jeśli nie wykorzystaliby dobrze okazji, mogłam tylko pogorszyć sytuację.

Amelia szybko otrząsnęła się z szoku. Też dostrzegła dla siebie szansę, więc pojechała do domu po swoje rzeczy. Cały czas starała się udawać smutną, zagubioną osóbkę, która straciła dach nad głową. Cały czas dziękowała za przyjęcie, za opiekę. Głownie tacie, choć raz posłała mamie kpiący uśmiech.

Mama nic sobie z tego nie robiła. Gdy tylko Amelia zamknęła za sobą drzwi, wzięłyśmy się we dwie za przygotowywanie iluzji. Mama dała mi trochę poważniejszych ubrań Manoline ( tak, moja siostra w wieku jedenastu lat była tak wysoka jak ja) i poupychała w szafie by wyglądały na moje. Ja w tym czasie rozmawiałam z Timim i Manoline. Nie mogłam powiedzieć im wszystkiego, ale wiedziałam, że są mądrymi dziećmi. Zauważyli, że Amelia to wstrętna jędza. Bez słowa przyjęli więc plan, który zakładał wykurzenie jej z życia rodziców raz na zawsze. Do tego Many strasznie się ucieszyła, że zostaję na noc. Zawsze chciała mieć fajną, młodą opiekunkę, ale mama przez całe życie zajmowała się nimi sama. Może ze dwa razy wynajęła kogoś, gdy wychodzili gdzieś z tatą. Dopiero przy bliźniakach odpuściła bycie idealną mamą.

Poinformowałam jeszcze szefową, że jestem bardzo chora, mam gorączkę i nie będzie mnie jutro w pracy. Nie chciałam przegapić porannej szopki.

Gdy skończyłyśmy przygotowania, zaprosiłam rodziców do salonu. Musiałam upewnić się, że wiedzą, co robić. Było już późno, bliźniaki obudziły się na jedzenie i poszły spać dalej.

— Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli. Wiem, że to szalone, ale robię to dla waszego dobra— powiedziałam na wstępie. Rodzice siedzieli na kanapie, a ja chodziłam w kółko po pokoju. Wiedziałam, że nawet na moment nie spuszczą mnie z oczy. — W tym momencie naprawdę nie obchodzą mnie inne tajemnice, które między sobą macie. Później będzie je wyjaśniać. Wszyscy wiemy, że ta cholerna krokodylica jest największym problemem. Uparła się, by rozbić wasze małżeństwo, a ja nie mogę na to pozwolić.

Mama pochmurnie pokiwała głową, za to tata tylko jeszcze bardziej się zgarbił.

— Dlaczego chce to zrobić?

Uśmiechnęłam się smutno. Wiara taty, że ludzie są z natury dobrzy była czasami wręcz niemożliwa.

— Nie wiem i przyznam, że nie chcę wiedzieć — powiedziałam. — W tym momencie to nie ma żadnego znaczenia. Naprawdę trzeba być złym do szpiku kości żeby czerpać przyjemność z rozbijania szczęśliwych rodzin.

Tata przytaknął szybko. Zapamiętałam jednak, by przy okazji wybadać, dlaczego Amelia w ogóle to wszystko robi. Specyficzne zainteresowania zwykle miały swoje podłoże.

— Dlatego właśnie chciałaś, by u nas została — mama przejęła pałeczkę. Wiedziała trochę więcej od taty, więc podejrzewałam, że zrozumiała cały plan niemal od razu. — Żebyśmy mogli udowodnić jej, że nie ma szans. Nawet najmniejszych.

— To chyba nie powinno być trudne — zauważył tata. — Stephanie... wiem, że ostatnio źle się między nami, ale ja naprawdę cię kocham. Nigdy nie przestałem i nigdy nie przestanę. Wiesz doskonale, że jesteś dla mnie wszystkim. — Spojrzał na mamę błagalnie. W jego oczach pobłyskiwała czysta desperacja. — Gdy skończymy z Amelią wszystko ci wyjaśnię. Obiecuję.

Mama westchnęła cicho. Przygładziła palcami włosy. Uśmiechnęła się nieznacznie. Chwyciła dłoń taty i ścisnęła ją delikatnie.

— Wiem, Stephane ja to wszystko wiem. Ale na razie mamy inne sprawy na głowie. Upewnijmy się, że ta krokodylica już nigdy nam nie zaszkodzi, a potem zajmijmy się odbudowywaniem zaufania.

Z trudem powstrzymałam się, by ich nie przytulić. Patrzyli na siebie z taką miłością, taką nadzieją, że po prostu musiałam uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.

A to znaczy, że nie długo wrócisz do domu, skarbie — odezwał się cichy głos w mojej głowie. — I będziesz musiała opuścić Mateusza.

Pokręciłam stanowczo głową. Nie mogłam o tym myśleć. Nie teraz.

— Czy w takim razie rozumiecie, co macie robić? — zapytałam. — Wiem, że wasza miłość jest prawdziwa, ale Amelii to nie wystarczy. Wyobraźcie sobie więc, że jesteście o dwadzieścia lat młodsi, nie macie na głowie całego tego towarzystwa — kiwnęłam głową stronę pięta, gdzie były starsze dzieci. — Wyobraźcie sobie, że cała historia dopiero się zaczyna.

— Ale niby po co? — tata wyglądał na kompletnie zdezorientowanego.

— Mamy po prostu znów zachowywać się jak para zakochanych nastolatków. — Mama posłała mu pobłażliwe spojrzenie. — Wiesz, jakby ktoś przywalił nam w łeb i odebrał zdolność logicznego myślenia. To nie brzmi źle, prawda misiu-pysiu? — uśmiechnęła się przebiegle.

Tata dopiero po kilku sekundach załapał, o co chodzi.

— Oh, masz rację, kwiatuszku, teraz rozumiem. Jesteś taka mądra. Co ja bym bez ciebie zrobił, gwiazdeczko ty moja?

Nie wiedziałam czy śmiać się, czy zwymiotować. Zaczęłam żałować swojego planu. Jeśli tak mają wyglądać najbliższe dwadzieścia cztery godziny, to chyba zwariuję.

Za nim zdążyłam choć odrobinę ostudzić entuzjazm rodziców, wróciła Amelia. Było już naprawdę późno, więc wszyscy zgodnie stwierdzili, że czas już iść spać. Oczywiście rodzice nie zamierzali zmarnować nawet i musiałam wysłuchać krótkiej rozmowy przepełnionej „misami", „kwiatuszkami" i „skarbeńkami".

Odpuściłam sobie kolacje.

Spałam zadziwiająco dobrze. Amelia odwróciła się do mnie plecami i nawet nie próbowała nawiązać rozmowy, a ja nie nalegałam. Jedynie przez moment musiałam walczyć z pokusą, by zapytać, czego tak naprawdę chce. I dlaczego? Dlaczego jest wredną krokodylicą?

Odpuściłam, wiedząc, że rano rodzice dadzą jej popalić.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Usiadłam niechętnie i rozglądnęłam się po pokoju. Mój mózg jeszcze nie zrozumiał, gdzie jest. Chwilę zajęło mi zrozumienie, co zaszło poprzedniego dnia.

Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy wszystko wróciło.

— Polly? — Przez próg zajrzała mama. — Wstałaś już? Wypchałam dzieciaki do szkoły i zrobiłam śniadanie. Lubisz jajka w koszulkach? Na tostach?

Wyszczerzyłam się szeroko. Oczywiście, że lubiłam. Uwielbiałam. Szczególnie, gdy były mamy.

— Bardzo dziękuję — opanowałam chęć przytulenia jej. — Choć to naprawdę nie było konieczne.

— Daj spokój. — Machnęła lekceważąco ręką. — Mam wystarczająco wolnego czasu. A zresztą to była część całego planu.

Dopiero teraz zauważyłam, że Amelii nie ma w pokoju. Wyłapałam cichy szum prysznica.

— Zdążyła coś ciekawego zobaczyć? — zapytałam, siląc się na lekceważący ton.

— Cóż... — Mama chytrze zatarła dłonie. — Mój jakże kochany, choć niewątpliwie irytujący mąż postanowił wykazać się wyjątkową znajomością kiepskich romansideł. Ledwo ta jędza zeszła, a zaczął szczebiotać, przymilać do mnie. Wiesz, że mi pomoże, że mam sobie odpocząć, że tak świetnie gotuję. A potem zaczął wspominać ostatnie wakacje. Co z tego, że jak zwykle spędziliśmy je na Majorce, a przez pracę wpadł na niecałe dwa tygodnie. Opowiadał tak, jakby chodziło conajmniej o miesiąc miodowy! — Z niedowierzeniem pokręciła głową. — Boję się, co wymyśli przy śniadaniu.

Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Będę musiała uzbroić się w duże dawki cierpliwości, by zachować zdrowie psychiczne, ale to może być naprawdę ciekawy dzień.

Nagle jednak zauważyłam, że coś mi się nie zgadza.

— A gdzie jest Nicolas? — zapytałam. — Nie było go w nocy w domu?

— Pewnie znowu utknął u któregoś kumpla. — Mama tylko wzruszyła ramionami. — Ma dwadzieścia lat i choć czasami bardzo bym chciała, to nie mogę go kontrolować.

Kiwnęłam głową. Mama wycofała się, a ja usłyszałam podekscytowane wołanie taty. Chyba naprawdę poważnie wziął sobie do serca plan.

Ogarnęłam się szybko, ze zdumieniem zauważyłam, że ubrania Manoline są wyjątkowo wygodne. W dżinsowych ogrodniczkach i różowej koszulce na moment znów poczułam się jak mała dziewczynka. Związałam włosy w krótki kucyk. Schodząc na śniadanie postanowiłam, że oddam pałeczkę rodzicom. To do nich należał ostatni ruch.

Amelia wyglądała trochę gorzej niż poprzedniego dnia. Choć zrobiła staranny makijaż, a włosy uczesała w idealny kok, to wydawała się dziwnie zmęczona. Co pewien czas unosiła głowę znad talerza i mordowała mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, że słyszę, jak zgrzyta zębami.

— Jeszcze pomidorka, kochanie? — Mama podała tacie półmisek. — Zawierają dużo witamin, a musisz dbać o zdrowie.

— Oczywiście, słoneczko ty moje, jak mógłbym odmówić? Ale ty również musisz jeść warzywa, kotku. Pamiętaj, że dobrze wpływają na odporność.

— Oh, dziękuję, że się tak o mnie troszczysz, skarbie. Może jeszcze sałatki? Zostało trochę w lodówce.

— Ależ nie, kwiatuszku nie fatyguj się.

— Przecież to żadna fatyga, misiu-pysiu! Amelio, a może ty się skusisz?

Amelia szybko pokręciła głową. Zzieleniała jakby nieznacznie. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Nawet jeśli nie zrozumie, że tata jest zajęty, to przynajmniej przestanie do niego zbliżać. Tak, dla zdrowia psychicznego.

— O której masz dzisiaj trening, kochanie?

— Dopiero za godzinę, żabko, zdążę spokojnie.

— Tylko jedź ostrożnie, skarbie. Na drogach jest jeszcze ślisko.

— Wiem, kwiatuszku, wiem. Zawsze jak jadę, to myślę o tobie.

— Zrobię na podwieczorek twoje ulubione ciasto z jabłkami, dobrze?

— Ja ty doskonale mnie znasz,

Z trudem powstrzymywałam parsknięcie śmiechem. Rodzice naprawdę wkręcili się w swoje role. Tata wymyślił milion czułych określeń, a gdy mama poszła dolać herbaty, to czule cmoknęła go w czubek głowy. Było to równie dziwne, co urocze. Niby wiedziałam, że grają, ale jednocześnie sprawiało im to mnóstwo radości. I byłam pewna, że gdyby nie poczucie dobrego smaku, czy ludzka natura, to mogliby tak zachowywać się codziennie.

Kątem oka zerknęłam na Amelię. Przygryzłam w zamyśleniu wargę. Pewnie domyślała się, że to wszystko tylko na pokaz, ale czy rozumiała dlaczego? Czy mimo wszystko dostrzegła miłość, jaka łączyła rodziców.

Śniadanie dobiegło końca, ale plan nie. Bliźniaki wstały, więc tata przeniósł się do salonu i zaczął się z nimi bawić. Mama ostentacyjnie chwaliła jego pomysłowość i bycie świetnym ojcem.

— Naprawdę, nawet nie wiesz jakie mam szczęście — zwróciła się do Amelii. — Mój Stephane naprawdę jest mężczyzną idealnym. Dba o całą rodzinę, dzieci po prostu uwielbia. Jak tylko jest w domu, to chce wokół nich robić wszystko. Czyta bajki, odrabia zadania, robi śniadania do szkoły. Od początku wstaje do maluchów razem ze mną, choć wcale nie musi. Jest taki od zawsze. Tak strasznie za nim tęsknię, gdy wyjeżdża.

Ciężko stwierdzić, czy mama była tak doskonałą aktorką, czy też mówiła szczerze, ale w jej oczach zalśniły łzy.

Amelia skrzywiła się w sposób, który w założeniu miał być uśmiechem. Spojrzeniem nerwowo biegała po całym salonie. Zachowywała się jak zwierze w klatce. Szukała drogi ucieczki.

Ja tylko obserwowałam. Siedziałam w fotelu, przyglądałam się rodzicom, a moje serce rosło. Teraz już wiedziałam, że przedstawienie nie było tylko iluzją. Po prostu pokryliśmy neonowym brokatem uczucia, które zawsze były. Silną miłość między rodzicami.

— Na pewno wszystko wziąłeś, kochanie? — zapytała po raz dziesiąty mama, gdy tata miał już jechać na trening. — Spakowałam ci drugie śniadanie. Kanapeczki z serkiem i szczypiorkiem, dokładnie takie jak lubisz. I cieplutką herbatklę do termosu. Na hali na pewno jest zimno, a nie możesz się przeziębić.

— Dziękuję, żabko. — Tata pochylił się i pocałował ją namiętnie. Potem szepnął coś tak cicho, że tylko ona usłyszała. Zarumieniła się, kręcąc głową z udawaną dezaprobatą.

Posłałam Krokodylicy triumfalne spojrzenie. Miała jechać razem z tatą, ale w ogóle się tego nie bałam. Po tym wszystkim co zobaczyła, nie powinna odważyć się znów do niego przystawiać. A jeśli nawet była na tyle głupia, to tata miał plan awaryjny — zacznie zarzucać kobietę opowieściami, jaka to cudowna jest mama. Miał po prostu zachowywać się jak zakochany szczeniak.

— Uważaj na siebie, skarbie — powiedziała jeszcze na pożegnanie mama. — Pamiętaj, że na ciebie czekam.

Tata pocałował ją ponownie, a potem razem z Amelią opuścili dom.

W drzwiach minęli znajomą postać.

— Możecie wyjaśnić, co właśnie się stało? — zapytał Nicolas. Jasne włosy miał w kompletnym nieładzie, a twarz pokrywał krótki zarost. Jednak w oczach dostrzegłam dziwne, lekko szaleńcze przebłyski.

Wymieniłyśmy z mamą znaczące spojrzenia. Synchronicznie uśmiechnęłyśmy się chytrze, a potem...

A potem po prostu wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem.

— Jesteś genialna, Polly — powiedziała mama, trzymając się za brzuch i próbując złapać oddech.

—Oh, ja tylko poddałam pomysł. Najważniejsze było wykonanie. Za to należy wam się Oscar.

— No cóż, to akurat nie było takie trudne...

— Ej, nadal nie wiem, co się dzieje! — Nico tupnął nogą niczym zniecierpliwiony.

W skrócie opowiedziałyśmy mu wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek. Mama nawet na moment nie przestawała się uśmiechać. Wyglądała tak, jakby nagle odmłodniała o dwadzieścia lat.

— Na początku byłam przerażona, gdy Amelia pojawiła się w drzwiach — przyznała. — Już pomijając historię z patelnią. Ale Polly pokazała mi korzyści, jakie mogę wynieść z całej sytuacji.

— Wychodzi na to, że jesteś naprawdę przebiegłą kobietą. Zaśmiał się Nicolas. — Już współczuję każdemu, kto spróbuje z tobą zadrzeć.

— Po prostu nie cierpię, jak ludzie niszczą innym życie — powiedziałam. — A Amelia to wyjątkowy przykład wiedźmy.

Zgodnie pokiwali głowami. Ciężko byłoby się ze mną nie zgodzić.

Jeszcze przez chwilę po prostu rozmawialiśmy o wszystkim. Mama już kompletnie się rozluźniła, a Nico nie spuszczał ze mnie wzroku. Obiecałam sobie, że potem porozmawiamy na spokojnie. Mimo wszystko, to jeszcze nie był koniec.

— Jak długo Amelia z nami zostanie? — zapytał jeszcze.

— Jutro ma się wynieść — powiedziała. — Przynajmniej tak twierdzi. Początkowo chciała zostać dłużej, ale chyba obrzydziliśmy jej życie. — Nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Nicolas przytaknął szybko. Zagryzł wargę jakby myśląc nad czymś intensywnie, ale nic nie powiedział.

Szczerze powiedziawszy, to nie mam pojęcia, ile czasu minęło. Przebywając z mamą i bratem czułam się tak komfortowo, że nie zauważałam upływających godzin. Pomogłam przy bliźniakach i robieniu obiadu. Z przyjemnością słuchałam historii z przeszłości rodziców. Na moment zapomniałam o podróżach w czasie, Amelii, nawet o Mateuszu. Napawałam się dawno zapomnianym poczuciem spokoju.

Dopiero ciche brzęczenie telefonu wyrwało mnie z letargu. Zerknęłam na ekran. Miałam jedną, krótka wiadomość. Od Mateusza.

„Widzimy się o 3, prawda?"

Jęknęłam cicho. No tak, kompletnie zapomniałam o spotkaniu! Cholera, Pretty, gdzie ty masz głowę? Zerknęłam na zegarek. Miałam jakieś pół godziny, by wrócić do mieszkania i się ogarnąć. Zebrałam się niechętnie, pożegnałam chwilowo z mamą i Nicolasem, ucałowałam maluchy i wybiegłam z domu. W duchu przeklinałam samą siebie. Tak strasznie chciałam być przy powrocie Amelii do domu. No i jeszcze omówić z Nicolasem kwestię szczurów.

Rozwodząc się pod nosem nad własną głupotą, gnałam do mieszkania. Ludzie jeszcze nie skończyli pracy, więc chodniki były prawie puste. Zresztą ze wzrokiem utkwionym w stopach i tak bym ich nie zauważyła.

— Powinnam była skupić się na misji — mruczałam. — Muszę przecież wrócić do domu. Ivy może się niecierpliwić. Zresztą, jestem tu już prawie miesiąc. A jeśli tata się martwi? Nie mam czasu na romanse...

I wtedy na kogoś wpadłam. Świat zawirował mi przed oczami, zobaczyłam gwiazdy. Zatoczyłam się do tyłu. Gdyby nie czyjeś silne ramiona, zaliczyłabym bliskie spotkanie z ziemią.

— Tak się wita potencjalnego chłopaka?

To był Mateusz. Trzymał mnie w objęciach i uśmiechał się w szeroko. Jego oczy błyszczały wesoło, a zarumienione policzki kontrastowały z szarą kurtką.

— Co tu robisz? — zapytała, starając się ukryć niespodziankę. — I dlaczego koniecznie chcesz połamać mi żebra?

Puścił mnie niechętnie, ale nawet na moment nie przestał szczerzyć się jak głupi.

— Chciałem zrobić ci niespodziankę — wyznał. — Wpadłem wcześniej do kawiarni, ale Trixie powiedziała, że się pochorowałaś i nie przyszłaś do pracy. Więc poszedłem do twojego mieszkania. Tam też nikogo nie było. Trochę się wystraszyłem, że już masz mnie dość, ale postanowiłem sprawdzić ostatnie miejsce. Dom Stephana. Właśnie tam szedłem. Wiesz, naprawdę mnie wystraszyłaś. — Przytulił mnie delikatnie.

Westchnęłam cicho. Cóż miała poradzić na to, że ciepło mi się zrobiło na sercu. Widziałam to w spojrzeniu Mateusza. Szczerze się martwił.

— Jak widzisz jestem cała i zdrowa — mruknęłam, mimowolnie wtulając się w jego ramię. Dziwne błogość ogarnęła całe moje ciało. — Wczoraj wieczorem wyszła pewna... sprawa. Dość ciekawa. Musiałam zostać na noc u Antigów.

— Słucham uważnie.

Ruszyliśmy wzdłuż drogi. Nie miałam pojęcia dokąd idziemy, ale mało mnie to obchodziło. Opowiadałam Mateuszowi całą historię, a on słuchał uważnie. Trzymaliśmy się za ręce. Zainicjował to. Było przyjemnie. Tak po prostu. Dotarliśmy do parku, spacerowaliśmy pustymi alejkami. Mati śmiał się z urządzonego przez rodziców przedstawienia. Potem opowiedział o treningu, o drużynie, o swojej rodzinie. Cieszyłam się jego opowieściami. Były proste. Pozytywne. Nie zawierały ukrytych motywów, czy prawdziwych problemów. Dowiedziałam się, że ma młodszego brata i irytującą kuzynkę. Że na jego urodziny mama zawsze robi tort czekoladowo-truskawkowy. Że uwielbia bezy, a nienawidzi kremówek. Że jak miał sześć lat, to próbował skakać przez płot, ale utknął na sztachecie.

Z każdej historyjki śmiałam się głośno. Naprawdę dobrze się bawiłam. To była normalne. Przeciętne. Przewidywalne. Mateusz właśnie taki był. Zwyczajny chłopak. Z problemami i radościami. Z sukcesami i porażkami. Z głupimi pomysłami, które nie wyrządzały jednak poważnych szkód.

Tak bardzo się różniliśmy. Tak odmienne mieliśmy marzenia. Tak różne ścieżki.

— Wiesz, mam nadzieję, że nie zaplanowałaś niczego na wieczór — powiedział niespodziewanie. Zawędrowaliśmy w tę część dzielnicy, w której nigdy nie byłam.

— O dziwno nie — skrzywiłam się nieznacznie. — A co? Masz jakieś plany?

— Pomyślałem, że możemy skoczyć do kina. Zarezerwowałem już nawet bilety — wyjaśnił, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.

— A na jaki film?

— Jakiś sensacyjny — wzruszył ramionami. — Powiedzmy, że nie on jest w tym wszystkim najważniejszy.

Cicho parsknęłam śmiechem.

— Przyznaj, że po prostu zapraszasz mnie na randkę.

— A to wszystko dotychczas to nie była randka?

Pokręciłam głową z udawaną dezaprobatą. Zgodziłam się jednak. Zgodziłabym się na wszystko. Byle tylko cieszyć się beztroską.

Kino było duże, sala prawie pusta. Usiedliśmy w ostatnim rzędzie. Wiszące w powietrzu napięcie było wręcz namacalne.

Gdyby ktoś zapytał później, jaki film oglądaliśmy nie byłabym wstanie odpowiedzieć. Próbowałam skupić się na ekranie, ale Mateusz skutecznie skupiał na sobie całą uwagę. Już na początku objął mnie ramieniem. Po dwudziestu minutach, zaczął delikatnie muskać palcem moją szyję. Z trudem powstrzymywałam dreszcze. Czułam jego oddech, jego dotyk. Świat wokół zaczął wirować, zatrzymał się czas.

— Naprawdę chcesz opuścić? — zapytał cicho.

Wiedziałam, że ma na myśli moje wcześniejsze wątpliwości. Pokręciłam stanowczo głową. Nie, w tym momencie nie chciałam odpuszczać. Chciałam zatrzymać czas. Nie cofnąć, nie przyspieszyć, po prostu zatrzymać. Cieszyć się chwilą. Brakiem zmartwień. Na moment uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.

— Pocałuj mnie — szepnęłam bez namysłu.

Czy mógł prosić o więcej? Oczywiście, że to zrobił. Pocałował mnie. Delikatnie, ostrożnie, jakby bojąc się, że zaraz ucieknę. Tym razem nie protestowałam, nie przeraziłam się. Oddałam pocałunek. Bez pośpiechu, delektując się dotykiem jego warg. Byliśmy dwójką nastolatków, dla których to wszystko było nowe.

Motyle w brzuchu były inne niż przy Theodorze. Dreszcze były inne. Pocałunek był inny. Prawdziwy. Szczery. Chciałam, by nigdy się nie kończył. Wreszcie zrozumiałam, że zasługuję na odrobinę szczęścia. Że nawet jeśli ta znajomość skończy się tragicznie, to możemy przeżywać piękne chwile.

— Wiesz, że naprawdę się w tobie zakochałem — mruknął Mateusz, gdy położyłam głowę na jego ramieniu. — Co jest trochę śmieszne, bo znamy się od niespełna miesiąca.

— Sam powiedziałeś, że życia jest nieprzewidywalne — burknęłam. — Zresztą, może po prostu jestem taka doskonała i nie mogłeś mi się oprzeć?

— Coś w tym może być — przyznał. — Ale czy to oznacza, że... w jakiś pokrętny sposób... dość nieoczywiste... jesteśmy razem. Znaczy się... mogę oficjalnie nazwać cię moją dziewczyną?

Z cichym świstem wypuściłam powietrze. Powinnam spodziewać się takiego pytania. W końcu pozwoliłam mu na staranie się o moje względy. Tego właśnie chciał.

Ale czy mogłam być jego dziewczyną? Choć przyznałam, że nie kocham Theodora, że nigdy go nie kochałam, to jednak nie zerwałam z nim oficjalnie. Co będzie, gdy wrócę do przyszłości? Co mu powiem.

Nie przejmuj się tym teraz — szepnął cichy głos w mojej głowie. — To naprawdę nie ma znaczenia.

Miał rację.

— Tak — szepnęłam w końcu. — Będę twoją dziewczyną.

Genewa, 10/11 marca 2039

Wiatr wstrząsał metalową konstrukcją. Trzymałem się kurczowo barierki. Starałem się nie patrzeć w dół. Dawno nie byłem tak wysoko. Huk pędzących samochodów zlewał się w ciągły szum. Słońce z trudem przedzierało się przez ciemne chmury.

— Cieszę się, że znów się widzimy. — Ferasco w końcu odwrócił się w moją stronę.

Wyglądał inaczej. Trzymał się prosto. Obciął włosy. Ogolił się. I ubrał czysty, idealnie skrojony garnitur. Jego skóra nadal była pożółkła, ale wyglądał zdecydowanie zdrowiej. Patrzył mi prosto w oczy, uśmiechając się kpiąco.

Zerknąłem przez ramię. Jego goryle pilnowali zejścia z mostu. Byli dość wysocy, może nie wielcy, ale byłem pewny, że się przecisnę. Odcięli wszelkie drogi ucieczki.

— Czego chcesz? — warknąłem.

Roześmiał się głośno. Był to radosny, trochę szaleńczy śmiech człowieka, który wiele widział, wiele osiągnął i zawsze mu się udawało.

– Oh, Terry, Terry — pokręcił głową. — Od razu cały się spiąłeś. Boisz się? Niepotrzebnie. Nie jestem groźny.

— Porwałeś mnie. Wywiozłeś w jakieś bliżej nieokreślone miejsce. A teraz stoję na cholernym moście i w każdej chwili możesz mnie zabić! Jak mam się, kurwa, nie bać?!

Znów się roześmiał. Wsadził ręce do kieszeni i zmierzył mnie przeszywającym spojrzeniem. Przełknąłem głośno ślinę. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Zimne dreszcze wstrząsały całym ciałem.

Oddychałem ciężko, nie spuszczając wzroku z Ferasco.

— Uważasz, że mógłby ci coś zrobić? — Uniósł brew z udawanym zdziwieniem. Jego spokój był jeszcze bardziej irytujący

— Pewnie! — prychnąłem. — Zostałem porwany przez mafię. Grozili mi. To wystarczy, by zacząć podejrzewać wszystkich dookoła.

Znowu śmiech. Kiedy zamieniłem się w ulicznego klowna?

— Mafia, tak? Chyba cyrk na kółkach. Może dwadzieścia lat temu byli groźni. Może coś znaczyli. Ale też niewiele. Teraz? Grupka palantów, którzy nigdy nie pogodzili się z utratą wpływu. Żyją przeszłość, powoli uszczuplając zaoszczędzone pieniądze.

Zacisnąłem pięści. Jeden, dwa, trzy... Uno, dos, tres...

— Więc Zachary groził mi dla żartu? Takie ma dziwne hobby?

— Zachary? Tak się teraz przedstawia? Zawsze ciekawiło mnie, jak dobiera imiona.

Ferasco wydawał się zupełnie rozluźniony. Jakby w ogóle nie zauważał, gdzie jesteśmy, że mnie porwał, o broni trzymaj przez jego pomagierów nie wspominając.

— Może przeceniłem twoją inteligencję? Tak, to bardzo prawdopodobne. Zawsze za mocno wierzyłem w ludzi. W każdym raziem twój wielki, straszny mafiozo, to tak naprawdę staruszek, któremu brakuje wrażeń. Musiał was trochę nastraszyć. Gdybyście poszli na policje, dostałby pewnie ze trzydzieści lat. A w jego wieku to dożywocie.

Przełknąłem ślinę i powoli pokiwałem głową. Zrozumiałem, dlaczego Zack tak łatwo odpuścił. Nie mógł zrobić nam prawdziwej krzywdy, a za głęboko grzebaliśmy. Wiedział, że jesteśmy tylko zwykłymi nastolatkami. Że bardzo nie chcemy umrzeć.

Odetchnąłem głęboko. Wszystko jakoś się układało. Odpadał kolejny problem.

— W takim razie, powiedz mi, co tu robisz? — ponownie zwróciłem się do Ferasco. — Czego ode mnie chcesz?

Z zaciekawieniem przekrzywił głowę. Zrobił kilka kroków do przodu. Zagryzł wargę, a potem znów oparł się o barierkę.

— Nie zastanawiałeś się, skąd wiedziałem? — zaczął spokojnie. — Od razu zobaczyłem, że coś jest z tobą nie tak. Że jesteś zagubiony. Człowiek, który ma wszystko, zagubiony? Nieprawdopodobne. Wyczułem, że coś się dzieje.

— Naprawdę chcesz rozwiązywać moje problemy uczuciowe? — parsknąłem. — Bawisz się w psychoterapeutę.

— Gdybym był terapeutą, to nie wiedziałby, że masz problem w odnalezieniu się w nowym świecie. Że rzeczy wokół ciebie już nie są takie jak myślałeś. Że wszystko się zmienia.

Zamarłem. Wiedział, naprawdę wiedział. Tamtego wieczoru we Włoszech nie dopytywałem. Uznałem, że jest staruszkiem, któremu życie namieszało w głowie. Ewentualnie, że po prostu lubi udawać, że wie więcej niż inni ludzie.

Ale teraz stał przede mną i już nie wyglądał jak zagubiony staruszek. Był pewnym siebie biznesmanem, który dokładnie wiedział o czym mówi.

— Dobra, w takim razie, skąd wiedziałeś? — zapytałem. Ze wszystkich sił starałem się zachować spokój. Skupiłem się na oddechu, liczyłem do stu, nawet przymknąłem oczy, byle tylko opanować drżenie rąk.

Prawda jednak była taka, że nie potrafiłem. Byłem o krok od rozwiązania zagadki. O krok od uratowania Pierrette. Ferasco wiedział, czułem to. Wiedział co i dlaczego się stało. Znał odpowiedzi na wszystkie pytania, wszystkie tajemnice. Byłby wstanie wyjaśnić rozwód rodziców. Kłótnie taty i Pretty. Może nawet powiedziałby, czy mogę to naprawić. Bo przecież już udowodniliśmy, że można zmienić przeszłość.

— Już kiedyś spotkałem się z podobnym przypadkiem — powiedział. — Widziałem ten wzrok, niepewny krok, uważne przyglądanie się każdemu szczegółowi. Oczywiście nie miałem pewności. Równie dobrze mógłbyś po prostu mieć paranoje. Dlatego zapytałem.

— I wtedy już wiedziałeś.

— Widziałem już opisane przez ciebie symptomy — przytaknął. — Twoja siostra przypomina człowieka, którego poznałem lata temu w Azji. Był moim przyjacielem. I któregoś dnia po prostu zasnął. Spał przez ponad dwa miesiące. Nikt nie wiedział, co mu dolega. Badali go najlepsi lekarze. Sam przeczytałem tysiące książek w poszukiwaniu odpowiedzi. I nic. Gdy się obudził był prawie zupełnie zdrowy. Ale nikomu nie chciał powiedzieć, co się stało. Tylko ja widziałem jak zmieniał się świat. I jak na końcu wrócił do normy.

Ostrzegawcza lampka błysnęła. Mój mózg wkroczył do akcji. Ferasco widział zmiany? Przecież według legendy nie powinien. Tylko podróżnik wiedział, co się dzieje. Isaac uważał, że mnie to nie dotyczy, bo Pierrette jest siostrą bliźniaczką.

Ale Ferasco nic nie wspominał o bliźniakach.

— Dlaczego mam wrażenie, że kłamiesz? — warknął.

Z irytacją przewrócił oczami. Spojrzał na mnie tak, jak rodzic patrzy na wyjątkowo uparte dziecko.

— Oczywiście, że mi nie wierzysz. To było do przewidzenia. Choć chciałbym wiedzieć, dlaczego?

Zacisnąłem zęby. Odwróciłem wzrok. Wolałem nie patrzeć mu w twarz.

— Bliźniaki — szepnąłem w końcu. — Zapytałeś mnie, czy Pierrette jest moją siostrą bliźniaczką.

— Tak, zapytałem — przyznam. — Co pewnie nie pasuje do twojego schematu, prawda? Wiem, dlaczego. Pozwól mi wszystko wyjaśnić, a zrozumiesz.

Z cichym świstem wypuściłem powietrze. Moje serce było jak oszalałe. Myśli biegły w milionach kierunków. Nawet nie zauważyłem, że zbiry opuściły broń. Samochody na moście jakby zniknęły. Myślałem o Pretty. O biednej, małej Pretty, którą mogłem uratować. Myślałem o tacie. Wyobrażałem sobie, jak bardzo się ucieszy, gdy Pierrette się obudzi. Gdy wszystko będzie mógł naprawić.

— Tak naprawdę, to i ja sporo odkryłem — przyznałem. — Wiem o skrzatach, o podróżach w czasie, o całym tym cyrku, który zabrał mi siostrę! Chcę ją z powrotem! Chcę z powrotem swoje życie!

Tak, byłem zdesperowany. Tak, byłem zmęczony. Dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo wykończyły mnie ostatnie dni. Świat znów zaczął wirować. Kolana się pode mną uginały. Niczego nie pragnąłem tak, jak skulić się na ziemi i po prostu zasnąć.

— Skrzaty?

Ferasco pierwszy raz wyglądał na naprawdę zaskoczonego. Zmarszczył czoło, skrzyżował ręce na piersi i jeszcze raz zmierzył mnie uważnym spojrzeniem.

— O czym mówisz?

— No przecież powinieneś wiedzieć! — wybuchnąłem. — O skrzatach-opiekunach mówię! O tych cholernych stworzeniach, które podobno wszystko kontrolują. Które znają nasze losy. To one są odpowiedzialne za to, że się spotkaliśmy. To one odpowiadają za każdą sekundę naszego pieprzonego życia! I co? I czasami popełniają błędy! Tylko nie potrafią ich naprawić. Dlatego Pierrette nie odzyskuje przytomności. Została cholernym pionkiem. Superbohaterką od siedmiu boleści. Dlatego rzeczywistość się zmienia. Bo te przeklęte skrzaty popełniły błąd!

Nadal patrzył. Nie był wzburzony, zdenerwowany. Tylko zaskoczony. Szczerze zaskoczony.

Oddychałem ciężko, co rusz zaciskając pięście. Czego się spodziewał? Że nie zacznę myśleć? Drążyć? Że nie znajdę rozwiązania? Chodziło w końcu o moją siostrę. O rodzinę. Nie mogłem tego tak zostawić. Chwytałem się każdego, nawet najbardziej irracjonalnego wytłumaczenia, byle tylko zrozumieć, co się stało.

Ale Ferasco zamiast potwierdzić moją teorię, tylko pokręcił z dezaprobatą głową.

— Głupoty, zwykłe głupoty. Kto ci naopowiadał te bajeczki? — prychnął kpiąco.

To było jak uderzenie obuchem w głowę. Zatoczyłem się do tyłu, z trudem łapiąc oddech. Głupoty? Jakie znowu głupoty? Przecież to szczera prawda! Jestem tego pewien! Przetrząsnąłem całą bibliotekę. Rozmawiałem z wujkiem Charliem, z Isaacem. Setki raz analizowałem wszystkie wydarzenia.

I zawsze, ale to zawsze dochodziłem do tego samego wniosku — to wszystko musiała być robota skrzatów.

— Mówię prawdę! — Nawet nie zauważyłem, kiedy podniosłem głos. Już nie próbowałem być spokojny. Nie próbowałem być silny. Chciałem tylko wiedzieć. Wiedzieć, jak to wszystko odkręcić. Już prawie znalazłem rozwiązanie, byłem tak blisko. A on nagle mi mówi, że cała praca poszła na marne?

— Skoro nie skrzaty, to co? — warknąłem. — Duszki? Gobliny? A może czarownice?

— Nieźle dedukujesz — roześmiał się. — Może jednak się na mnie wściekasz, to wysłuchasz, co mam do powiedzenia.

Przewróciłem oczami. Jednak kiwnąłem głową. Dalsza walka byłaby bezsensowna, a podświadomość podpowiadała mi, że Ferasco może mieć naprawdę ciekawe rzeczy do powiedzenia.

— W takim wyjaśnij, co tak naprawdę się stało. — Skrzyżowałem ręce na piersi.

— A obiecujesz, że nie będziesz mi przerywać?

— Postaram się.

Uśmiechnął się triumfalnie. Machnął ręką, a goryle opuściły broń. Próbowałem też się rozluźnić, ale moje myśli pędziły jak oszalałe.

— Zacznijmy od tego, że skrzaty nie istnieją. Tak samo jak większość magicznych stworzeń. Niestety ludzie uwielbiają takie historię. — Rozłożył ręce z udawaną bezradnością. — Potrzebują ich. Poczucie, że gdzieś tam są inne istoty, nie ważne czy głupsze czy mądrzejsze, ale w miarę rozumne, toczące normalne życie, nadaje istnieniu przeciętnego człowieka pewnego mistycyzmu. Dlatego wierzymy w bóstwa, wróżki czy jednorożce. Od lat za ich pomocą tłumaczyliśmy niezrozumiałe zjawiska. Z czasem większość obaliliśmy. Nauka to piękna rzecz, nieprawdaż? Jednak to, co miało pozostać ukryte, pozostało. Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie tajemnice skrywa nasz świat.

— Ty wiesz?

Nie mogłem się powstrzymać. Dawno nie byłem tak zniecierpliwiony. Podskórnie czułem, że to, co zaraz usłyszę, wywróci do góry cały znany mi świat.

— Co to za tajemnica?

— Na pewno chcesz wiedzieć? — uniósł brew. — Bez tej wiedzy, twoje życie będzie zdecydowanie spokojniejsze.

— Chcę wiedzieć. — Zacisnąłem pięści. — Teraz.

Uśmiechnął się przebiegle. Wyciągnął dłoń przed siebie i bardzo powoli wyprostował palce. Przymknął oczy. Oddychał spokojnie.

I nagle wszystko zwariowało. Wezbrał się szaleńczy wiatr. Świat wokół zamigotał milionami kolorów. Huk był onieśmielający. Przerażony cofnąłem się o krok. Z trudem utrzymywałem równowagę. Spojrzałem w dół. Samochody zniknęły. Ludzie zniknęli. Most zniknął. Wszystko zniknęło. Unosiliśmy się olbrzymiej kuli kolorów i dźwięków. Czułem się w czasie nurkowania. Oddychałem z trudem, każdy ruch wymagał olbrzymiego wysiłku. Cały czas bębniło mi w uszach, miałem wrażenie, że zaraz ogłuchnę.

Niespodziewanie to wszystko ustało. Znów znalazłem się na moście. Ferasco nadal stał spokojnie z wyciągniętą ręką. Zniknęły kolory, dźwięki. Wróciły samochody. Znów mogłem się ruszać. Zapanował spokój.

Tylko na dłoni Ferasco unosił się pojedynczy, czerwony płomyk.

— Magia — szepnął, a płomyk zniknął.

Patrzyłem na to wszystko w totalnym szoku. Musiałem wyglądać jak ogłupiała ryba. Wytrzeszczyłem oczy, to otwierałem to zamykałem usta.

Niemożliwe, przecież to niemożliwe...

— Co to było? — wydukałem w końcu.

— Odrobina magii. — Ferasco znów oparł się o barierki. — Jedynie niewielka część tego, co potrafię.

Przełknąłem głośno ślinę.

— Przecież magia nie istnieje.

Spojrzał na mnie z pobłażaniem.

— Naprawdę, chłopcze? Przed chwilą zarzuciłeś mnie historyjką o durnych skrzata, które niby odpowiedzialne są za nasze życie. Uwierzyłeś w legendy, a nie potrafisz uwierzyć w magię?

Dobra, miał rację. Prawda była taka, że skrzaty brzmiały zdecydowanie bardziej absurdalnie. Uwierzyłem, bo byłem zdesperowany. Chciałem w wierzyć w coś, co wytłumaczyłoby stan Pierrette. Pewnie przyjąłbym wszystko, łącznie z mrocznymi rytuałami voodu. Niewiedza mnie zabijała.

Ale teraz, gdy na własne oczy zobaczyłem próbkę magii, byłem kompletnie zdezorientowany. Jakaś racjonalna część mnie podpowiadała, że to tylko efekty specjalnie, skrzętnie wyreżyserowane przedstawienie.

Z drugiej strony. Po prostu wiedziałem, że tak nie jest. Że naprawdę widziałem magię. Prawdziwą magię. Jak z filmów, czy książek dla dzieci. Odkryłem tajemnice skrywaną przed miliardami ludzi.

Magia istnieję.

— Ja chyba się — wyszeptałem.

— Oj nie, Walterze, to nie sen. — Ferasco uśmiechnął się szeroko. — Jestem czarodziejem. A to, co spotkało twoją rodzinę ma bezpośredni związek z magią.

Tego był za wiele. Zataczając się, dotarłem do barierek i wychyliłem się. Desperacko, haustami łykałem powietrze. Zaciskałem palce na zardzewiałym metalu. Wirowało mi w głowie, ból dosłownie rozsadzał czaszkę.

— Magia — wychrypiałem. — Prawdziwa magia.

— Tak. — Ferasco stanął obok. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy. Jakby delektował się zimnym wieczorem.

— Jak magia może mieć coś wspólnego z Pretty? — zapytałem cicho. — To nie ma sensu. Nigdy nie słyszałem o żadnym czarodzieju w rodzinie.

— Oh, nie powiedziałem przecież, że sami jesteście czarodziejami. Prawda jest taka, że ludzi, którzy choć w niewielkim stopniu potrafią kontrolować magię jest bardzo niewiele. Dlatego pozostajemy w ukryciu. Żeby nie wzbudzać podejrzeń.

— A jednak mi powiedziałeś — zauważyłem. — Dlaczego zdradziłeś się przed zupełnie przypadkowym chłopakiem.

Pokręcił tylko głową.

— Nie jesteś zupełnie przypadkowy. Nie po tym, co cię zrobili. A raczej, co zrobili twojej siostrze — zacisnął pięści.

— Kto zrobił?

Już nic nie rozumiałem. Czułem się w jak w jakimś głupim, amerykańskim filmie. Brakowało tylko centaurów i rapujących pegazów. Byłem przekonany, że jeszcze moment i kompletnie zwariuję.

Westchnął cicho.

— Czarodzieje — wyszeptał. — Ludzie, którzy uważają, że mogą decydować o losie innych. Którzy myślą, że są ważniejsi. Uważają się za władców, za panów świata. Idioci! — Uderzył w barierkę tak mocno, że aż podskoczyłem.

Przełknąłem ślinę i w końcu na niego spojrzałem. Dosłownie kipiał

— Większość czarodziejów zrzeszonych jest w organizacji nazywanej Zakonem Czerwonego Smoka — zaczął opowiadać. — Założono go jeszcze w średniowieczu. Chodziło o to, by chronić i skupiać się na wspólnych interesach. Co roku urządzano wspólne spotkania, co nie było specjalnie trudne, bo liczba prawdziwych czarodziejów oscylowała wokół tysiąca. Teraz nie jest lepiej. Magia to nie jest coś, co po prostu się dziedziczy. — Uśmiechnął się cierpko. — Z czasem Zakon zaczął się zajmować różnymi... podejrzanymi rzeczami. Czasami po prostu chronili świat przed potworami albo magicznymi przestępcami. Czasami interweniowali w życie zwykłych ludzi dla własnych korzyści. Wiele spraw było bardzo niejednoznacznych moralnie. I zdarzało się, że kończyły się tragicznie.

Zmarszczyłem ze zdziwieniem czoło. Dziwne mrowienie podpowiadało mi, że zaraz dojdziemy do sedna.

— Agenci Zakonu wypełniając misję krzywdzili niewinnych ludzi — tłumaczył dalej. — Przez przypadek. Wystarczyła jedna zła decyzja, by zmienić przyszłość, by czyjeś poukładane życie zamienić w piekło. Bo Zakon zna przyszłość, przeszłość, funkcjonuje trochę jakby po za czasem. A że mają trochę sumienia to gdy sprawy przybierają naprawdę zły obrót, decydują się je naprawić.

— Zły obrót? — Uniosłem brew. Powoli zaczynałem rozumieć w jakim kierunku to zmierza. — Wątpię, by rozpad jednej rodziny można było uznać za zły obrót.

— Na razie to tylko rozpad jednej rodziny — poprawił mnie. — Ale nie masz pojęcia, co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat. Zresztą, nie wszystko się jeszcze zmieniło. Cały czas się zmienia. Nie wiemy, jaki będzie efekt końcowy. Zakon wie. I jest na tyle wystraszony, by zmienić przeszłość.

Niechętnie pokiwałem głową. Wszystko zaczynało się układać w logiczną całość. Brakujące elementy układanki wskakiwały na odpowiednie miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro