Rozdział 14
Warszawa, 5 marca 2019
Wracałam do mieszkania jeszcze bardziej wyczerpana niż rano. Miałam ochotę rzucić się na łóżko, zakopać pod kołdrę i już nigdy, za żadne skarby spod niej nie wychodzić. Świat był irytujący. Aż do bólu irytujący. Dlaczego nic nie mogło iść po mojej myśli? Dlaczego nie mogłam jak Supergirl uratować ludzkości? Albo chociaż moich rodziców? Czy o aż tak wiele prosiłam?
Nie wiem, kto dawał bardziej w kość — bliźniaki, czy rodzice. Tata zmył się z domu za nim zdążyłam wrócić. Mama niby cieszyła się z otrzymanej wiadomości, ale widziałam, jak bardzo zmartwiła ją reakcja taty. Powinien być po prostu zazdrosny, a nie rzucać w jej stronę bezpodstawnymi oskarżeniami.
Serio, czasami zachowywali się jak małe dzieci. Nawet Timote lepiej radził sobie w kontaktach międzyludzkich. Jakim cudem ci dwoje wychowali pięcioro, w miarę normalnych dzieci?
Zirytowana kopnęłam w krawężnik, czego momentalnie pożałowałam. Jęknęłam cicho, czując tępy ból w palcach.
— Nie wiedziałem, że masz aż takie masochistyczne skłonności.
Odwróciłam się gwałtownie, słysząc za sobą tak doskonale znany śmiech.
— Mati! — na widok siatkarza uśmiechnęłam się szeroko. — Co tu robisz?
— To już nie można odwiedzić jakże pięknej sąsiadki? — wyszczerzył się głupkowata.
Odchrząknęłam nerwowo, próbując powstrzymać rumieniec.
— A tak na serio?
— Mówię całkowicie serio! — oburzył się. — Nawet bardziej niż serio!
Uniosłam kpiąco brew i oparłam ręce na biodrach. Miałam trzech starszych braci. Doskonale wiedziałam, gdy jakiś facet coś ukrywał. Do tego tajemnicze błyski w oczach Mateusza były podejrzane.
Tylko jakby tu wyciągnąć z niego prawdę...
A może by tak raz w życiu posłuchać kochanej siostrzyczki Manoline i trochę zabawić się chłopakiem.
Dobra, raz się w żyje. Już i tak mam zagwarantowaną miejscówkę w piekle.
— Uważam jednak, że nie mówisz mi całej prawdy. — Podeszłam bliżej, próbując kokieteryjnie kiwać biodrami. Problem w tym, że nie bardzo miałam czym kiwać. Musiałam wyglądać jak ostatnia łamaga, ale kontynuowałam. — Chyba nie chcesz mnie okłamywać, prawda? — przesunęłam palce po torsie Mateusza i zatrzepotałam rzęsami.
O dziwo chyba zadziałało. Mati stał jak sparaliżowany. Oddychał ciężko, co chwilę przełykając ślinę. Pobladł gwałtownie, co było odrobinę niepokojące. Bo wiecie, mimo wszystko nie chciałam żeby zemdlał. Nie przypuszczałam, że może aż tak zareagować na moją bliską.
— Okej, wszystko powiem — wydukał w końcu. — Chciałem... chciałem tylko wyciągnąć z ciebie, czy masz coś wspólnego ze stanem wrednej krokodylicy.
Nagle całe napięcie zniknęło. Zaskoczona cofnęłam się o krok. Chodziło tylko o Amelię? Naprawdę?
— Coś z nią nie tak? — zapytałam, w myślach próbując poradzić sobie z uczuciem zawodu. Które zresztą było kompletnie bez sensu. Niby dlaczego miałabym być zawiedziona? Czego się spodziewałam? Że Mateusz nagle wyzna mi miłość? Przecież to bez sensu!
No i nadal miałam Theodora. Chwilowo nieobecnego, ale Theodora. Który co tu dużo mówić, był moim chłopakiem.
— O to samo chciałem cię zapytać! — Mati momentalnie odzyskał rezon. — Słuchaj, w ogóle nie chce się nikomu pokazywać na oczy. Chyba chciała wziąć wolne, ale miała dziś umówione spotkanie i nie mogła go odwołać. W ogóle nie zajrzała na halę, jakbyśmy nie istnieli. Spotkałem ją przez przypadek, bo musiałem zahaczyć o zarząd. W życiu nie wyglądała tak źle. Wiesz, włosy w strąkach, podkrążone oczy, pomięte ubrania. I chyba wypsikała na siebie cały flakonik perfum, bo strasznie śmierdziała. Na mój widok zaczerwieniła się jak burak! Gdy zapytałem, czy wszystko w porządku, kazała mi się odwalić. A gdy wspomniałem, że Stephane jej szukał, to myślałem, że od razu zejdzie! Coś ty jej zrobiła? Coś strasznego, prawda? Dlaczego mi nie powiedziałaś? Ale miałbym zabawę!
Mateusz nawijał jak opętany. Wiedziałam, że nic go nie powstrzyma, więc po prostu ruszyłam w stronę swojej klatki. Choć starałam się zachować powagę, to w duchu aż skakałam z radości. Udało się! Naprawdę się udało! Upokorzyliśmy Amelię! Dostała za swoje! Perfumy musiały być odpowiedzią na prysznic ze ścieków. Ma za swoje! Może to ją nauczy, że nie podrywa się czyiś facetów.
Jedynie ostatnie zdania trochę mnie zmartwiły. Dlaczego tata miałby szukać Amelii? Przecież powinien jej unikać za wszelką cenę! Jeśli chce uratować małżeństwo z mamą musi kompletnie odciąć się od krokodylicy.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — zapytał w pewnym momencie rozbawiony Mati.
Cholera, czyli moje wyjątkowe poczucie rytmu nie wystarczyło i musiałam pogubić się w regularnym kiwaniu głową.
— Przepraszam, zamyśliłam się — uśmiechnęła się słodko, a potem rzuciłam bez większego namysłu. — Może wejdziesz? Zrobimy sobie filmowy wieczór.
Szczerze? Nigdy nie widziałam żeby ktoś uśmiechał się szeroko jak w tamtym momencie Mateusz. Byłam przekonana, że zaraz zabraknie mu szczęki. Szarmancko otworzył mi drzwi, a potem eskortował na drugie piętro.
Wiecie, co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? Że ani trochę nie żałowałam, że go zaprosiłam. Jakaś część mnie wrzeszczała, że powinnam skupić się na zadaniu, a w ogóle to Theo i co ja sobie myślę.
Ale druga część uparcie twierdziła, że tego właśnie potrzebuję. Spokojnego, beztroskiego wieczoru u boku osoby, która nie ma pojęcia kim tak naprawdę jestem. Musiałam odpocząć. Zresetować mózg. Rano będę się martwić wszystkim innym.
Tym razem zamówiliśmy chińszczyznę. A może ten makaron był japoński? W każdym razie był długi. Bardzo długi. A Mateusz uparł się, że zje go pałeczkami.
— Nie Mati, musisz odrobinę przesunąć palec w lewo — instruowałam go, z trudem hamując śmiech. — Żeby podtrzymać górną pałeczkę.
Chłopak nadął usta, wystawił w skupieniu koniuszek języka i spróbował jeszcze raz. Jego olbrzymie łapy nie dawały sobie jednak rady z tak delikatnym narzędziem. Sfrustrowany odrzucił pałeczki na drugi koniec stołu i odchylił się na krześle niczym obrażone dziecko.
— Powinni robić większe rozmiary — burknął. — Przecież to dyskryminowanie wysokich osób!
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
— Z tego co pamiętam azjatyccy siatkarze jeszcze mieszczą się w normach. To nie ich wina, że taki wysoki urosłeś. Czym was w ogóle karmią? Bo po prostu nie wierzę, że naturalnie tak wysocy rośniecie.
Cóż, całe życie uważałam, że rodzice zaniedbali jakiś ważny element mojego wychowania i właśnie dlatego ledwo przekroczyłam metr pięćdziesiąt wzrostu.
— Wiesz, jak to mówią, pij mleko będziesz wielki. Nie znam żadnego siatkarza z nietolerancją laktozy — uśmiechnął się chytrze.
Ze zrozumieniem pokiwałam głową. Może coś w tym było? Gdy mieliśmy z Walterem po trzy lata, mój ukochany braciszek uparcie odmawiał picia czegokolwiek po za mlekiem. I jak to się skończyło? Teraz musi zamawiać łóżko na zamówienie.
A mnie wciskają bilety ulgowe w kinie. Życie bywa brutalne.
Przez kolejne kilkanaście minut rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Udało mi się wyciągnąć z Mateusza więcej szczegółów dotyczących stanu Amelii, a on wymusił na mnie opowiedzenie ze szczegółami całej akcji „Krokodyl w Kanałach" ( nigdy nie byłam z byt kreatywna jeśli chodzi o nazwy.) Oczywiście ominęłam istotny fakt, że próbuję ratować swoją rodzinę. Dla siatkarza byłam tylko przypadkową znajomą Nicolasa, która starała się mu pomóc.
— W następną akcje zdecydowanie musicie mnie zaangażować — stwierdził. — Nie może być, że ominie mnie taka zabawa!
— Chodzenie z sztucznym tyłkiem do zabawnych nie należało — burknęła.
— Oj tam, to szczegół. — Machnął lekceważąco rękę. — Zresztą, akurat ja wyglądałbym z takim tyłeczkiem wyjątkowo seksownie. — Znacząco poruszył brwiami.
Tego było zdecydowanie za wiele. Wybuchnęłam śmiechem, opluwając przy okazji cały stół wodą. Chichocząc jak opętana, zsunęłam się na ziemię. Zwinęłam się w kłębek, z trudem łapiąc oddech pomiędzy kolejnymi spazmami głupawki. Wbrew logice wyobraziłam sobie Mateusza w bojowym rynsztunku na akcje krokodyl, co tylko wywołało u mnie kolejny atak rechotu.
— A twierdzą, że to siatkarze są nienormalni. — Przyjmujący niczym filozof podrapał się po brodzie.
Jakimś cudem udało mi się opanować. Wczołgałam się z powrotem na krzesło, trzymając się za obolały brzuch.
— Nigdy. Więcej. Tego. Nie rób — warknęłam.
Również się roześmiał. Co ciekawe dopiero teraz zauważyłam jak dźwięczny miał śmiech. Delikatny, dość wysoki, na początku wydawał się zupełnie nie pasować do wysokiego sportowca. Jednak po kilku sekundach nie mogłam już sobie wyobrazić, by śmiał się inaczej.
— Mogę cię o coś zapytać? —Mateusz w końcu odłożył pałeczki i spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Jakim cudem taka wspaniała dziewczyna jak ty nie ma chłopaka?
Zatkało mnie. Zamrugałam szybko, nie bardzo rozumiejąc, co takiego powiedział. Miałam idiotycznę wrażenie, że się przesłyszała.
Ale nie, Mati naprawdę pytał mnie o chłopaka. I oczekiwał szczerej odpowiedzi.
Przełknęłam głośno ślinę. Spanikowałam. I to tak totalnie. 0rzed oczami pojawił mi się Theodore. Uśmiechnięty, z szarmancko rozczochranymi włosami. Usłyszałam jak szepcze, że mnie kocha. Zobaczyłam jak klęka, by poprosić mnie o rękę.
— To... to nie takie proste — wydukałam.
Desperacko próbowałam odgonić od siebie obrazy z przyszłości. Przecież obiecałam sobie, że chociaż Theodorem nie będę się zadręczać. A szczególnie faktem, że prawie w ogóle za nim nie tęsknie.
— Oh, daj spokój — Mateusz lekceważąco przewrócił oczami. — Przecież to nie może być bardzo skomplikowane. Jesteś piękną, mądrą dziewczyną. Nieobciążoną nałogami, z całkiem niezłą przeszłością, poczuciem humoru, zgrabną, inteligentną, naturalną... Powinnać nie móc odgonić się od adoratorów!
Zaczerwieniłam się tak gwałtownie, że musiałam przypominać pomidora zaraz przed przerobieniem na ketchup. Cholerny Mateusz! Nie miał nic innego do roboty tylko mnie zawstydzać!
Westchnęłam głęboko. Przeczesałam palcami włosy. Co miałam powiedzieć? Przecież nie mógł poznać prawdy. Za żadne skarby. Sama nadal miałam gdzieś w głębi ducha nadzieję, że to wszystko okaże się tylko snem. Szczególnie, że Ivy ostatnio zamilkła i nie chciała odpowiadać na żadne pytania.
— Serio, historia mojego życia uczuciowego jest strasznie nudna — spróbowałam przekonać Mateusza by porzucił temat. — Nie chcesz jej usłyszeć.
— A może chcę? Nie znasz mnie aż tak dobrze — uśmiechnął się chytrze.
— Nie, serio...
— No jeju, podziel się bajeczką z biednym chłopcem. — Mati zrobił oczy smutnego szczeniaczka. — Plosię, plosię, plosię!
Jęknęłam w myślach. Nie wiedziałam, czy mam śmiać się czy płakać. Mateusz był uparty niczym osioł. Nawet gorzej!
— Nie — pokręciłam stanowczo głową. — Mieliśmy oglądać seriale i jeść chińczyznę. Nie zamierzam odkopywać problemów.
— Ah, czyli jakieś problemy są! — Uśmiechnął triumfalnie. — Wyżal się doktorowi Matiemu, doktor Mati wysłucha, pomoże.
W tamtym momencie szczerze żałowałam, że spojrzenie nie może zabijać. Chyba jak wrócę do domu, to muszę podpytać Nicolasa o jakiś fajny laser. Może wojskowa technologia coś zdziałała w tej kwestii?
— Penny, nie daj się prosić. — Przyjmujący nie odpuszczał nawet na moment. Zaczął nawijak jak szalony, ledwo oddychając: — Dlaczego tak bardzo nie chcesz nic powiedzieć? Przecież cię nie zjem, co nie? I nikomu nie powiem! Obiecuję! Mnie możesz zaufać! Słowa nie pisnę! Buzia na kłódkę, a kluczyk do Wisły! Serio, lepszego powiernika nie znajdziesz, wierz mi! Najlepszy z najlepszych, najcichszy z najcichszych! I...
— Mam chłopaka, okej?! — wybuchnęła. Miałam serdecznie dość tej paplaniny, skoczyło mi gwałtownie ciśnienie.
Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłam. Opadłam zrezygnowana na krzesło i schowałam twarz w dłoniach. Wiedziałam, że zszokowany Mateusz nie jest wstanie wykrztusić z siebie nawet słowa. Dosłownie czułam na sobie jego zdezorientowane spojrzenie.
— Przecież... przecie jeszcze nie dawno mówiłaś... Mówiłaś, że nie masz nikogo — wyszeptał.
— Kłamałam — warknęłam. — Wszystko co mówiłam, to jedno wielkie kłamstwo.
Powiedziałam to. W końcu powiedziałam. Przyznałam się, że całe moje życie tutaj, że ostatnie trzy tygodnie to jedno wielkie kłamstwo. Że nie powinno mnie tu być. Że wszystkich oszukiwałam. I do niczego mnie to nie doprowadziło.
Nie potrafiłam spojrzeć Mateuszowi w oczy. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. On mi zaufał. Polubił mnie. Uważał, że jestem mądra, miła, że mam poczucie humoru. Chciał spędzać ze mną czas, oglądać filmy, jeść pizzę i grać w kręgle. Naprawdę wydawało się, że mnie lubi.
A raczej lubi Pénélopę Bernard.
— Dlaczego? Dlaczego mnie okłamałaś?
Z letargu wyrwał mnie cichy szept. W głosie Mateusza nie słyszałam złości, jedynie zawód, żal. Pochylał się na krześle, jakby próbując spojrzeć mi w twarz.
— Musiałam — mruknęłam i jeszcze bardziej skuliłam się w sobie. — Przepraszam, naprawdę nie chciałam! — Czułąm zbierające się pod powiekami łzy. Bardzo, bardzo nie chciałam się rozpłakać, ale miałam już po prostu dość.
Słyszałam, że Mati wzdycha cicho. Chwilę później ukucnął przede mną i ostrożnie chwycił moje dłonie. Delikatnie zaczął głaskać palcami wierzch mojego kciuka. Zadrżałam, czując dotyk jego skóry.
— Powiedz mi prawdę, proszę — szepnął. — Przynajmniej część. Ale niech to będzie prawda.
Przełknęłam głośno ślinę. Powoli uniosłam głowę. Spojrzałam chłopakowi w oczy. Moje serce niespodziewanie zabiło mocniej. Ile mogłam mu powiedzieć? Ile zdradzić, by nie zniszczyć swojej przyszłość? By mi uwierzył?
— Straciłam wszystko — powiedziałam w końcu. — Nie mam rodziny. Mamy, taty, rodzeństwa. Jestem sama. Zupełnie sama. Dlaczego? Tego nie mogę ci powiedzieć. Na razie nie. Może kiedyś powiem. W każdym razie nie mam nikogo.
— A ten chłopak? — Mateusz zmarszczył podejrzliwie brwi. — Przecież twierdzisz, że masz chłopaka.
Znów odwróciłam wzrok. Theo... dlaczego nie przechodzą mnie dreszcze, gdy o nim myślę? Dlaczego nie czuję ciepła na sercu, gdy wymawiam jego imienia? Dlaczego jest ostatnią osobą, o której myślę w kontekście powrotu do domu.
— Theodore jest moim pierwszym i jak na razie jedynym chłopakiem — przyznałam niechętnie. — Gdy straciłam wszystko wyjechałam bez słowa. Nawet się z nim nie pożegnałam.
Znów zapaliła mi się czerwona lampa. Wspomnienie oświadczyn na wieży Eiffla nie wywoływało u mnie żadnych większych emocji. Ot, było i tyle.
— Trochę słabo. — Mateusz skrzywił się nieznacznie. — Nie powinien cię szukać? Dzwonić, błagać byś wróciła?
— To jest kolejna kwestia, której nie mogę ci wyjaśnić. Powiedzmy, że nasz kontakt jest bardzo, bardzo utrudniony.
— Żyje na Marcie? Albo na Jowiszu?
— Coś w tym stylu.
— To wiele wyjaśnia — ze zrozumieniem pokiwał głową.
Uśmiechnęłam się. Nieznacznie, jedynie kącikami ust. Odrobina optymizmu przebiła się przez mur rezygnacji. Mati zarażał optymizmem jak grypą.
— Dobra, czyli nie możecie się skontaktować. Ale to nadal nie wyjaśnia, dlaczego powiedziałaś mi, że nikogo nie masz? Ten twój Theodore to jakiś wyjątkowy dupek? Jest terrorystą? A może fanem hawajskiej, że tak się go wstydzisz?
Znów się zaczerwieniłam. Odchrząknęłam zakłopotana. Nie do końca wiedziałam jak rozumieć słowa Mateusza. Czy naprawdę wstydziłam się Theodora? Nie, to nie było.
— To był odruch — wyjaśniłam. — Nie myślałam nad tym co mówię. Zresztą... im dłużej jestem w Polsce, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie mam do kogo wracać — dodałam ciszej.
Mateusz zmarszczył zaskoczony brwi. Ścisnął delikatnie moją dłoń, dając tym samym znak, bym kontynuowała.
— Powinnam za nim tęsknić, prawda? Powinien mi się śnić. Powinnam nie móc doczekać się naszego kolejnego spotkania. Powinnam z czułością wspominać wspólnie spędzone chwilę. Powinnam zasypiać, wyobrażając sobie, że mnie obejmuje.
— Ale tak się nie dzieje. — Mati również zszedł do szeptu. Choć jeszcze sekundę wcześniej wydawał się uśmiechać, teraz znów był poważny. Miałam wrażenie, że jego mózg pracuje na podwyższonych obrotach.
— I nie wiem dlaczego! — załkałam. Nie mogłam już dłużej tłumić łez bezsilności. Zresztą w obecności Mateusza nie potrafiłabym udawać. Nie w takim stopniu. — Czuje się trochę tak, jakbym go zdradzała! Jestem beznadziejną dziewczyną, co nie?
— Nie! Nie jesteś! — Mati poderwał się na równe nogi. W jego oczach pobłyskiwała determinacja. Zaskoczona nagłym wybuchem, odsunęłam się na kilka centymetrów. — Jesteś najfajniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek poznałem! A znałem ich wiele, wierz mi. A to, że nie tęsknisz za Theodorem? Sama powiedziałaś, że był twoim pierwszym chłopakiem. Dla ciebie wszystko jest nowe! Może tak naprawdę nie darzyłaś go tak wielkim uczuciem jak ci się wydawało? Może tak naprawdę byłaś z nim z przyzwyczajenia? Przecież gdybyście się naprawdę kochali, to problemu by nie było. A on zrobiłby wszystko, by się z tobą skontaktować.
Zdezorientowana przysłuchiwałam się wywodowi Mateusza. Bardzo chciałabym żeby miał racje. Ale jednocześnie nie wierzyłam, że mogłabym nie kochać Theodora. Przecież pamiętałam, jak bardzo się cieszyłam, gdy zaprosił mnie na pierwszy spacer. Pamiętałam motyle w brzuchu przy pierwszy pocałunku. Pamiętałam, jak leżeliśmy na trawie układając sobie życie. Pamiętałam, jak wybierałam imiona dla naszych dzieci. Pamiętałam, jak wielkim był dla mnie wsparciem gdy zmarła mama. Jak mnie pocieszał, zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Bez niego nigdy bym sobie nie poradziła.
Tylko, że teraz go nie było. Teraz byłam zupełnie sama.
I wtedy zrobiłam coś, czego nigdy się po sobie nie spodziewałam. Ostrożnie podniosłam dłoń Mateusza i delikatnie położyłam sobie na policzku. Cały czas patrzyłam mu w oczy. Nadal mówił zarzucał mnie komplementami. Mówił, że to wszystko, to nie moja wina.
— Może zresztą po prostu potrzebowałaś czasu, co nie? Każdy czasami potrzebuje czasu. Miłość to w końcu nie jest takie hop siup. Zresztą spójrz na Stephana i Stephanie! Są ze sobą od dwudziestu lat! A jego nie ma średnio przez cztery miesiące w roku! Założę się, że nie jeden już kryzys przeszli. I co? I nadal są razem!
Tak na serio, to nawet nie bardzo zwracałam uwagę na to, co mówi. „Masz chłopaka, masz chłopaka" powtarzał sobie w myślach, usilnie starając się odwrócić wzrok. Tylko, że jego oczy były tak strasznie hipnotyzujące...
„ A, chrzanić to!" Odezwała się jakaś zapomniana część mojego mózgu. „Może i masz chłopaka, ale tym konkretnym momencie, ten chłopak ma jakieś trzy lata i jedyne, co go interesuje to rzucanie samochodzikami w ścianę i niszczenie butów mamy. Nie wróżę wam świetlanej przyszłości."
Musiałam przyznać mózgowi rację. No bo hej! Tak naprawdę, to nie miałam pewności, że wrócę do moich czasów. Istniała spora szansa, że utknę w przeszłości. I będę musiała wyjechać do Ameryki Południowej, by nie przeszkadzać małej mnie dorastać. Zaszyję się w jakimś Hondurasie, czy innym Honolulu, a za dwadzieścia lat wrócę do Paryża, stanę przed tatą i powiej: „Hej, to ja twoja córka! Starsza o dwadzieścia lat! Cofnęłam się w czasie! I teraz mam czterdzieści lat! Fajnie, co nie?"
Ale przynajmniej mogłabym się spiknąć z Nicolasem. Moglibyśmy utworzyć jakiś klub niespełnionych czterdziestolatków, czy coś takiego. Narzekalibyśmy na rząd, podatki, kredyty i siwiejące włosy.
Byłoby super fajnie.
O nie. Zdecydowanie nie mogłam zostać niespełnioną czterdziestolatką.
Dlatego właśnie pocałowałam Mateusza. Tak po prostu. Jak gdyby nigdy nic. On mówił, a ja jak jakaś wariatka wbiłam się w jego usta.
Byłam przekonana, że będzie na odwrót. Że to on mnie pocałuję, a ja, jak prawdziwa cierpiętnica, odepchnę go, z głębokim żalem tłumacząc, że gdzieś tam za oceanem ( patrz — w Paryżu przyszłości) czeka mój ukochany, któremu przysięgłam miłość, wierność i święty spokój.
Ta, jasne. Pic na wodę, fotomontaż.
Zaskoczony Mateusz oddał pocałunek. Na początku niepewnie, by po chwili przejąć inicjatywę. Moje serce zaczęło bić z prędkością galopującego stada słoni ( nie żebym wiedziała jak galopują słonie), za to mózg machnął wyimaginowaną ręką i zupełnie się poddał. Chyba stwierdził, że nie ma już czego ratować.
To było... niesamowite. Mateusz całował delikatnie, jakby bał się, że gwałtowniejszy ruch może mnie zranić. Nie naciskał, wplótł dłonie w moje włosy i pozwolił bym oparła się na jego torsie. Niespotykane ciepło wypełniało każdą komórkę mojego ciała. Choć nadal klęczałam, to miałam wrażenie, że unoszę się kilka centymetrów nad ziemią. W tamtym momencie nic innego się nie liczyło. Ani przyszłość, ani rodzice, ani Amelia, czy tajemnicze groźby.
Liczył się tylko Mateusz.
W końcu oderwaliśmy się od siebie. Przez ułamek sekundy jakaś część mnie chciała poderwać się z miejsca i uciec, gdzie pieprz rośnie. Jednak pozostałe części szybko zneutralizowały koleżankę.
Mati czule pogłaskał mnie po policzkach. Przełknęłam głośno ślinę.
— Już nie jesteś sama — szepnął, chowając twarz w moich włosach. — I nigdy nie będziesz.
I wtedy w mojej głowie po raz pierwszy pojawiła się myśl, że mogłabym tu zostać na zawsze.
Modena, 6 marca 2039
Wysoko nad miastem unosiło się zimowe słońce. Poprawiłem skórzaną kurtkę i w duchu podziękowałem za elektroniczne dokumenty. Znając moje szczęście w całym zamieszaniu na pewno zgubiłbym paszport, ubezpieczenia i własną głowę. A tak wystarczał odcisk palca, w ostateczności skan siatkówki, by na lotnisku wyrobili mi tymczasowe dokumenty. Teraz już wszystko było w systemie.
Byłem wykończony. Przysypiałem na metalowym krzesełku, na odsłoniętym balkonie. Co pewien czas budził mnie huk startujących samolotów. Tajemniczy przyjaciel Mario mieszkał w Neapolu. Na drugim krańcu kraju. Aisha stwierdziła, że szybciej będzie dostać się tam samolotem. Oczywiście pominęła fakt, że wiązało się to z długi czekaniem na lotnisku. Już nie mówiąc o tym, że odmówiła spędzenia tych kilku godzin przed lotem w hotelu. Jak widać dla niej spanie na krzesełkach to nie problem.
Tak, miałem szczerą ochotę ukręcić jej łeb. Ale tego nie zrobiłem. W końcu jestem dżentelmenem, co nie?
Albo, jak to podobno mawiał świętej pamięci wujaszek Migi......................
Do tego byłem już tak wykończony, że nawet twarde krzesło wydawało się być królewskim łożem.
— Pretty, jak się już obudzisz, to cię osobiście przegonie po wszystkich piętrach w domu — burknąłem pod nosem. — I to trzy razy!
Siedzący obok Zan cicho parsknął śmiechem.
— Jesteś pewna, że w ogóle cokolwiek odkryjemy? — zapytałem Aishy, która cały czas wpatrywała się w ekran telefonu. — Bo jeśli mam być szczery, to z każdą sekundą mam wrażenie, że cała ta afera nie ma nic wspólnego z stanem Pierrette. — Przyznałem.
To było coś, co siedziało mi na sercu od chwili, gdy wyszliśmy na wolność. Dotarło do mnie jak szalone były ostatnie dwa dni. Wpakowaliśmy się w bagno niczym z amerykańskich filmów, tylko dlatego, że mój ojciec wiele lat temu komuś przywalił. Wielkie mi rzeczy, sam obiłem mordę kilku nadgorliwym pseudo fanom, co po pijaku lubią pogwiazdorzyć.
Oczywiście zrobiłem to delikatnie. I z wyczuciem. Bo oficjalnie to na słupy wpadli. Takie wredne teraz te słupy stawiają.
— A masz inny pomysł? — warknęła. — Co, wróżki otruły Pierrette? I porwały jej świadomość do innego wymiaru, tak? Dlatego jest nieprzytomna? Nie pitol, tylko skup się na zadaniu.
Nie odpowiedziałem, choć jakaś część mnie drgnęła słysząc teorię o innym wymiarze. Tak, jakby coś w tym było...
Pokręciłem stanowczo głową. Nie ma innych wymiarów. I elfów. Pretty po prostu jest nieprzytomna.
Znów zaczęło mi się kręcić w głowie. Chwyciłem się oparcia i odetchnąłem kilka razy. Utrata przytomności sprzed kilku dni była bardzo niepokojąca i nie miałem ochoty na powtórkę z rozrywki. Szczególnie, że nadal nie wiedziałem, co wywoływało nagłe osłabienia. To było trochę jak nagłe zwarcie systemu. Po prostu na kilka sekund odcinało mi prąd, by po chwili wszystko wróciło do normy.
— Jeśli facet nic nam nie powie, to wracamy do domu — burknąłem. — Równie dobrze Pretty mogła zarazić się jakąś tropikalną chorobą, której nikt nie potrafi zdiagnozować.
— Teraz masz wątpliwości, tak? — prychnęła Aisha. — A kto nas wyciągnął z Francji? Duch Święty? Walter, błagam, przestań kombinować, dobra? Zróbmy, co mamy zrobić, okej?
Wzruszyłem beznamiętnie ramionami. Co innego miałem powiedzieć? Chwytaliśmy się ostatniej deski ratunku, choć podskórni zaczynaliśmy czuć, że to nie ma żadnego sensu.
Przymknąłem oczy, próbując na moment odciąć się od świata. Desperacko pragnąłem zadzwonić do Julci, ale w Stanach był środek nocy. I pomyśleć, że gdyby nie nadgorliwość, wróciłbym już do Bostonu i teraz leżał w ciepłym łóżeczku, przytulając się do Juli. Może nawet byśmy spali...
— Walter! Walt! Terry!
Z letargu wyrwało mnie czyjeś pokrzykiwanie. Zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi. Znałem ten głos, ale przecież to nie możliwe by...
Moja szczęka zaliczyła bliskie spotkanie trzeciego stopnia z podłogą, gdy dostrzegłem tatę. Tak, mojego tatę. Przepychał się przez lotniskowy tłum, machał rękami i pokrzykiwał w naszą stronę.
Poderwałem się na równe nogi, pewny, że się przesłyszałem. Przecież to nie mógł być tata. Miał w Paryżu i pilnować Pretty. Po co niby miałby za nami lecieć? I to jeszcze tak bez zapowiedzi? Kogoś cholernie porąbało! Może jednak Zack nam coś podał? Jakieś nowe zioło? Tak, na pewno byłem naćpany. Zaraz usłyszę chóry anielskie, a z sufitu spłynie Julcia w hawajskiej spódnicy. Tak właśnie będzie.
Ku mojemu ogromnemu żalowi. Julcia się nie pojawiła. Chóry anielskie też dostały wolne. Zapisałem w pamięci, by w drodze powrotnej złożyć reklamacje w miejscowym biurze do spraw wizji ponarkotykowych.
I kupić strój hawajki. Z kokosowym stanikiem łącznie.
— W końcu cię znalazłem, synu. — Tata stanął przede mną z ulgą wymalowaną na twarzy. — Nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłem. — Za nim zdążyłem zaprotestować zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.
— Przecież mówiłem, że wyjeżdżam — wycharczałem, z trudem łapiąc oddech. — I że mogę nie odbierać telefonu.
— Naprawdę? — zmarszczył ze zdziwieniem brwi. — Możliwie, w takim razie musiałem nie usłyszeć. Ale to i tak nie wyjaśnia, dlaczego nie dawałeś znaku życie! Przecież wiesz, jak bardzo się denerwuję, gdy gdzieś wyjeżdżasz!
Teraz to już w ogóle zgłupiałem. Tata nigdy, ale to nigdy czegoś takiego nie powiedział. Wychodził z założenia, że już od dawna jestem dorosłym facetem i potrafię o siebie zadbać. Owszem, martwił się, ale w granicach rodzicielskiego rozsądku. Do tego nie lubił się narzucać. Taką miał naturę.
Aisha i Zan również wyglądali na zdezorientowanych. Spoglądali to na mnie, to na tatę, jakbyśmy byli conajmniej przybyszami z Jowisza. Zirytowany, nie chcąc robić przedstawienia, chwyciłem ojca za ramię i odciągnąłem kilkanaście metrów dalej.
— I przyjechał się specjalnie żeby sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku? — Oparłem się o ścianę, by opanować kolejne zawroty głowy.
— Co innego miałem zrobić? — wzruszył ramionami tak, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Nie odbierałeś telefonu, nie meldowałeś się. I jeszcze w Internecie napisali, że cię aresztowano! Musiałem przyjechać!
Okej, prawdą było, że nie odbierałem telefonu. Ale to tylko dlatego, że go zgubiłem. Dopiero przed godziną udało mi się kupić nowy aparat i pierwsze co zrobiłem, to napisałem smsa do Julci. Jakoś o innych zapomniałem.
— A Pretty? — zapytałem. Z każdą sekundą robiło się co raz dziwniej, a czułem, że to jeszcze nie koniec.
Miałem rację. Na wspomnienie ukochanej córeczki, tata nagle spochmurniał. Spuścił wzrok i zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę. Odwrócił głowę, czerwieniąc się jak uczniak, którego przyłapano na ściąganiu.
— U Pierrette wszystko w porządku — powiedział cicho. — Znaczy.... Nadal jest nieprzytomna. Nic się nie zmieniło.
— W każdej chwili może się przecież obudzić! Dlaczego z nią nie jesteś! — wybuchnąłem.
I wtedy tata spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie oświadczył, że rzucam koszykówkę i zajmę się profesjonalną hodowlą łosi miniaturek ( co tak na marginesie przynosi całkiem niezłe dochody). Wziął głęboki oddech, przeczesując palcami włosy. Wydawało mi się, że w jego oczach dostrzegłem łzy.
— Przecież doskonale wiesz, że jestem ostatnią osobą, którą chciałaby widzieć po obudzeniu — szepnął drżącym głosem.
Tego było już za wiele. Zatoczyłem się do tyłu, przed upadkiem uratowała mnie ściana. Świat dalej się kołysał, a tata wyglądał niczym zbity pies.
— Jak... jak to? — wydukałem. Już kompletnie nie rozumiałem, co tu się dzieje. — Przecież... przecież ona cię kocha! Jest twoją ukochaną, małą córeczką! Uwielbia cię! Chyba nie myślisz, że obwini cię o stan, w jakim się znalazła?!
Teraz dla odmiany to tata wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. Przyglądał mi się spod przymrużonych powiek, a w jego oczach pobłyskiwało zaskoczenie.
— Przecież rozmawialiśmy o tym tysiące razy — wyszeptał. — Pierrette uważa, że mama rozchorowała się przeze mnie.
Przez chwilę myślałem, że żartuje. Musiałem naprawdę włożyć dużo energii w zrozumienie, co powiedział. Połączyć w logiczną całość poszczególne słowa i spróbować wyciągnąć z nich jakiekolwiek wnioski.
Miałem wrażenie, że minęła cała wieczność za nim coś w moim mózgu zaskoczyło na tyle, bym był wstanie wykrztusić z siebie cokolwiek.
— Zaraz, mówimy o tej samej Pretty? O Pretty, która z każdym, nawet najmniejszym problemem leciała do ukochanego tatusia? O Pretty, która po śmierci mamy liczyła, ile godzin przesypiasz? I która za punkt honoru postawiła sobie robienie dokładnie takich samych omletów jak mama, bo przez pierwsze miesiące tylko to byłeś wstanie jeść na śniadanie? Która liczyła, ile tabletek nasennych wziąłeś i chowała je jeśli przesadziłeś? Naprawdę mamy na myśli tą samą dziewczynę?!
Dopiero wtedy zorientowałem się, że tata mimowolnie cofnął się o krok. Mierzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem, powoli kręcąc głową.
— Walt, na pewno dobrze się czujesz? — Zatroskany, próbował przyłożyć mi rękę do czoła, ale ją strąciłem. — Może złapałeś grypę? Albo jakieś inne cholerstwo? Powinien cię obejrzeć lekarz i...
— Możesz przestać! — warknąłem.
— Ale co przestać?
— Przestać udawać, że tak nagle się o mnie bardzo martwisz!
Tata wyglądał tak, jakbym przywalił mu obuchem w łeb. Pobladł gwałtownie, zamknął oczy i zaczął bezgłośnie ruszać ustami.
— Zawsze się o ciebie martwię — wychrypiał. — Czasami nawet za bardzo... Ostatnio nawet delikatnie zasugerowałeś, że jestem troszkę nadopiekuńczy. — Jego głos drżał, powieki to unosiły się to opadały, w zawrotnym tempie hamując łzy. — Wież, że tak jest, ale nie potrafię się powstrzymać. Tak strasznie boję się, że cię stracę... — Gwałtownie pokręcił głową. — I wtedy zostanę sam. Nico, Timi i Many mają własne życie, a odkąd Pierrette się wyprowadziła... — głos mu się załamał.
Już naprawdę nic z tego nie rozumiałem. Tata niby mówił o mnie, a wydawało mi się, że ma na myśli Pretty. Przecież przez ostatnie trzy lata to na niej skupiał swój instynkt tacierzyński. A teraz wychodziło na to, że moja siostra kompletnie ignorowała ojczulka.
I jeszcze do tego się wyprowadziła! A ja tego nie zauważyłem!
Dobra, Walt, weź głęboki wdech i opanuj się. Co zawsze powtarzał trener JoJo? Chłodny umysł! Skupienie! Spodnie na tyłki!
Spróbowałem przypomnieć sobie wszystko, co dotychczas usłyszałem od taty i znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Przed całą aferą z Pierrette, byłem w domu na święta. Wtedy jeszcze wszystko wydawało mi się normalne.
Chociaż z drugiej strony przyjechało nas tak dużo, było tak głośno, że mogło mi coś umknąć.
Ale chyba nie to...
— Dlaczego Pretty uważa, że jesteś winny śmierci mamy? — zapytałem tak cicho, że tata ledwo usłyszał.
Przełknął głośno ślinę. Oparł się o ścianę obok mnie, pusty wzrok wlepiając w stopy. Wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. Przez przypadek przywołałem „tatę kompletna-załamka", czyli stan, w który wpadał gdy wspominaliśmy mamę.
Ewentualnie świętej pamięci wujaszka Migiego. Minęło dwadzieścia lat, a tatulek nadal jeden dzień w czerwcu spędzał na zapijaniu żalu że nie będzie mu dane zestarzeć się z przyjacielem.
Gwałtownie pokręciłem głową. Musiałem skupić się na chwili obecnej, a nie przeszłości. Cała sytuacja była cokolwiek porąbana, ale musiała mieć jakieś logiczne wyjaśnienie.
— Przecież wiesz — szepnął. — Wszyscy wiecie. Pierrette nadal uważa, że Stephanie... że zachorowała przez rozwód. — Ostatnie słowa ledwo przeszły mu przez gardło.
Ścięło mnie z nóg. I to dosłownie. Kolana się pode mną ugięły, stawy odmówiły posłuszeństwa. Gdybym w ostatniej chwili nie podparł się o ścianę, zaliczyłbym bliskie spotkanie z podłogą.
— Rozwód? — wydukałem. — Jaki znowu rozwód?
Tata znów zmarszczył czoło. Pomógł mi się wyprostować, a potem zmusił byśmy usiedli na pierwszych wolnych krzesłach.
— Terry, naprawdę wszystko z tobą w porządku? Może jednak znajdziemy jakiegoś lekarza? Mam w Modenie kilku starych znajomych, na pewno znają kogoś profesjonalnego. Cholera, powinienem wziąć na poważnie twoje zasłabnięcie i kazać zrobić więcej badań. Teoretycznie to nic poważnego, ale przecież nowotwory potrafią rozwijać się bardzo szybko...
Jego słowa docierały do mnie jak przez mgłe. Siedziałem nieprzyzwoicie wyprostowany, nieprzytomnie wpatrując się w jeden punkt nad głowami pasażerów.
Rozwód. Rozwód. Rozwód.
Przecież rozmawialiśmy o rozwodzie, prawda? Tydzień temu? Może trochę więcej. Wtedy tata powiedział, że to stara sprawa, historia. Że przechodzili z mamą kryzys, ale udało im się wszystko naprawić.
Teraz twierdził inaczej.
— Musiałem uderzyć się w głowę — wymyśliłem na szybko. — Trochę rzeczy pozapominałem, ale podobno to przejdzie. Czy teraz jednak.... Czy mógłbyś opowiedzieć mi wszystko od początku? — zapytałem niepewnie. — Co z tym rozwodem? Naprawdę do niego doszło? Przecież jeszcze niedawno twierdziłeś, że to skończony rozdział.
Tata nie odpowiedział od razu. Przez kilka długi minut siedział w milczeniu, wpatrując się w swoje dłonie. Czy uważał, że zwariowałem? A może tak naprawdę cały czas żartował i teraz zastanawiał się, jak przyznać się do oszustwa?
— Przecież znasz te historię — wyszeptał w końcu. — Byłeś w domu, gdy Stephanie wykrzykiwała mi w twarz, że ją okłamywałem. Gdy wyciągaliśmy na wierzch stare kłótnie, które i tak nie miały znaczenia. Gdy jak idiota stwierdziłem, że przesadza, a ona odparła, że tłumiła to w sobie przez ostatnie dwadzieścia lat. A potem... — zamknął oczy i z cichym świstem wypuścił powietrze. — A potem podpisałem ten cholerny papier. Chyba byłem już zmęczony. Gdy zorientowałem się jaką głupotę zrobiłem, było już za późno. Mama umarła. — Ostanie dwa słowa ledwo przeszły mu przez gardło.
— Rozwiedliście się — wydukałem. — Naprawdę to zrobiliście.
Świat zaczął się chwiać w posadach. Miałem wrażenie, że nagle całe moje dotychczasowe życie rozpadło się na milion kawałeczków. Straciłem wszystko. Przekonania, filozofię życia, tożsamość. Wszystko w co wierzyłem.
— I dlatego Pretty uważa, że jesteś winny śmierci mamy? — rzuciłem bardziej w przestrzeń niż do taty.
— Twierdzi, że Stephanie zachorowała przez nerwy związane z rozwodem. Choć przecież to był jej pomysł. Ale może gdybym wtedy zaprotestował... Przecież to nie było nic wielkiego, kolejny kryzys, każda para przez taki przechodzi. Ale za nim zdobyłem się, by znów o nią zawalczyć wykryli raka. A potem odeszła. Tamtego dnia straciłem je obie. — Schował twarz w dłoniach, jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Już nie próbował tłumić łez. Wspomnienia strasznych chwil wróciły z podwójną mocą.
A ja? A ja nadal siedziałem skonfundowany. Już nie rozumiałem, co się dzieje, dlaczego się dzieje. Rzeczywistość dosłownie zmieniała się na moich oczach. Powoli docierało do mnie, że niczego nie przegapiłem. Gdy przyjeżdżałem do Francji o żadnym rozwodzie nie było mowy. Mogłem przysiąść na własne życie, że gdy mama umierała, rodzice byli kochającym się małżeństwem.
— Co się działo dalej? — zapytałem. Musiałem znać jak najwięcej różnic między światem, który pamiętałem i światem, w którym żyłem.
Tata niepewnie uniósł głowę. Znów spojrzał na mnie z troską w oczach. Wiedziałem, że z trudem powstrzymuje się przed wezwaniem lekarza. Zresztą ani trochę mu się nie dziwiłem. W końcu to o czym mówił, było dla niego oczywiste. Ba, uważał, że dla mnie też powinno być.
— Nic ciekawego — burknął. — Pierrette wytrzymała ze mną rok. Gdy tylko skończyliście osiemnaście lat wyprowadziła się do chłopaka.
Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie Theodora. Może po powrocie powinienem sprawdzić, czy wystarczająco mocno obiłem mu gębę?
— Od tego czasu kontaktowała się ze mną tylko na święta. — kontynuował. — Próbowałem to zmienić, rozmawiać, ale ona nie chciała mnie widzieć. Dobrze, że miałem ciebie. — Uśmiechnął się smutno. — Wspierałeś mnie przez cały ten czas... Gdyby nie ty... Nawet nie chcę myśleć jakby skończył. — Pokręcił zrezygnowany głową.
Zacisnąłem zęby. Tak, to zdecydowanie wyjaśniało, dlaczego tata przyjechał do Modeny. W jakiś pokrętny sposób zająłem miejsce Pretty. Teraz to ja sprawiałem, że znów czuł się potrzebny. Kochał całą naszą piątkę, ale to ja byłem jak tlen.
— Do tego jeszcze teraz ta sprawa z Stanami...
Nastawiłem uszy. Stany?
— Coś z nimi nie tak?
— Oh, oczywiście, że nie! — Tata zaprzeczył stanowczo. — Nawet nie wiesz, jak bardzo ci dziękuje!
— Ale za co?
— No za wszystko! Rok temu przyjąłeś ofertę z klubu w Bostonie. Na początku wahałeś się, czy ją przyjąć, ale wręcz zmusiłem cię do wyjazdu. Przecież nie możesz wiecznie opiekować się zramolałym ojcem — znów się uśmiechnął. — Tylko, że ostatni rok... bez ciebie, we Francji... był naprawdę ciężki. Więc wymyśliłeś, że ściągniesz mnie do siebie! Załatwiłeś mi nawet pracę w miejscowej szkółce siatkarskiej. Będę mógł zacząć wszystko od nowa! No i w końcu poznam tą twoją Julcię.
I znów mnie zatkało. Okej, cieszyłem się, że mimo wszystko przyjąłem ofertę z NBA ( choć z rocznym opóźnieniem). Nie zawaliłem swojej kariery i życia prywatnego. Poznałem Julcię, która nadal była moją dziewczyną, a to chyba najważniejsze.
Ale że zamierzałem ją przedstawić tacie? Czyżby inny ja był odważniejszy niż mi się wydaje?
Dobra, Walt, czas kończyć tę szopkę. Musisz wszystko na spokojniej przemyśleć. Może nigdy nie grzeszyłeś wiedzą, ale jesteś w końcu inteligentny.
— Ah, tak, teraz już wszystko sobie przypominam! — masochistycznie przywaliłem otwartą dłonią w czoło. Czego się nie robi dla sprawy. — Tak, tak lekarz coś mówił, że pamięć niedługo wróci. Widzisz tato? Już wszystko ze mną w porządku. Nie musisz się martwić. — Zmusiłem się do szerokiego uśmiechu.
Tata nie wyglądał na przekonanego. Mierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem, szukając przekrętu. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Przeczesałem palcami włosy, próbując przyjąć nonszalancką pozę.
— Wróć lepiej do Pierrette — poradziłem. — Ona naprawdę cię potrzebuje.
— Tak uważasz? — w oczach taty błysnęła nadzieja.
— Jestem tego pewien. Tato, dzieją się dziwne rzeczy, nie do końca je rozumiem, ale jednego jestem pewien — Pretty nadal cię kocha. Tylko nie potrafi sobie poradzić ze śmiercią mamy.
Tak, jak ja nie potrafiłem — dodałem w myślach.
Powoli pokiwał głową, ale nawet nie drgnął. Wyglądało na to, że myśli nad czymś intensywnie.
— Wiesz, chyba nigdy nie powiedziałem ci, dlaczego w ogóle mama pomyślała o rozwodzie — powiedział nagle.
Uniosłem ze zdziwieniem brew. Powstrzymałem się od komentarza, że o żadnym rozwodzie nigdy nie było mowy.
— Chodzi o to, że wiele lat temu zrobiłem coś głupiego — przyznał. — Choć gdybym miał wybierać, zrobiłbym to drugi raz. Tylko, że zataiłem to przed Stephanie. A gdy odkryła, o co chodzi, była wściekła. Jej zaufanie do mnie kompletnie runęło. Szczególnie, że wyciągnęła wszystkie sprawy, przez które kiedyś się kłóciliśmy. Wyjazdy, nieobecności, i kobiety, na które nawet nie patrzyłem. Wiesz jak wyglądała moja praca. Miesiące po za domem, podróże po całym świecie. I tak podziwiam, że tyle lat wytrzymała.
— Dlaczego nie próbowałeś walczyć? — zapytałem cicho. Przypomniałem sobie rozmowę sprzed kilku dni. Wtedy tata zapewniał, że nigdy, ale to nigdy nie zdradził mamy. Ale może i to się zmieniło? — Czy... uważałeś, że miała racje?
Nie odpowiedział. Zamknął oczy, oddychając ciężko.
— Nie wiem — powiedział w końcu. — Ale jednego jestem i zawsze będę pewny. Choć się rozwiedliśmy, to kochałem ją, kocham i zawsze będę kochać.
A potem wstał i odszedł, powłócząc nogami.
Odprowadziłem go wzrokiem. Jeszcze długo po tym jak zniknął w tłumie, nie mogłem ruszyć się z miejsca. Teraz już wiedziałem, że to, co dzieje się w okół mnie wykracza znacznie po za normalność. To już nie była zwykła choroba, zwykłe pomylenie faktów. Byłem prawie pewien, że za stan Pierrette nie odpowiadały żadne narkotyki, a tajemnicza moc. Przez przypadek z powieści przygodowej trafiłem do fantasy.
I jak na razie kompletnie nie potrafiłem się w tym odnaleźć.
Na drżących nogach podniosłem się z krzesła. Jak w transie wróciłem do Aishy i Zana. Nie powiedziałem ani słowa, tylko usiadłem obok. Gdy Aisha zapytała, co się stało, odpowiedziałem krótko, że tata się o mnie martwił, ale już wrócił do Francji. Podświadomie czułem, że i tak mi nie uwierzą. Zresztą za pewne potwierdzą wersję taty.
Cały świat się zmieniał. Tylko ja stałem w miejscu.
I musiałem odkryć dlaczego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro