Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Warszawa, 19 luty 2019

Stop, przerwa, time-out! Zanim przejdziemy do dalszej części moich jakże fascynujących, jakże porywających i wcale nie przypadkowych przygód w przeszłości, musimy sobie coś wyjaśnić. Theo był moim pierwszym chłopakiem. Takim pierwszym, pierwszym. Przed śmiercią mamy uważałam, że wszyscy chłopcy to idioci ( z Walterem na czele). Byłam w końcu nastolatką, co nie? Moi rówieśnicy wydawali się zatrzymać umysłowo na poziomie przedszkola. Byli skrajnie wkurzający, skrajnie dziecinnie i ogólnie można ich było zamknąć na bezludnej wyspie. Nikt by nie tęsknił.

A potem zmarła mama i poznałam Theo. Przy nim wszystko było nowe. Motyle w brzuchu, zakłopotanie, ukradkiem spojrzenia. Wyjścia do kina, kartki na walentynki. Związek z Theodorem wydawał się być idealny, ale tak naprawdę, nie znałam innego. Nie czułam zresztą potrzeby by poznawać.

Kapujecie? Mała zakompleksiona Pretty cieszyła się tym co miała i tyle.

Dobra, koniec wyjaśnień. Wracamy do Warszawy. Do momentu, w który z krainy sennych marzeń, pragnień i pizzy wyrwał mnie budzik. Serio, tego, kto wymyślił budziki maści wszelakiej powinno się komisyjnie odesłać na banicje na Marsa. Tam mógłby sobie dzwonić do woli!

Zrezygnowana przekręciłam się na bok i zaczęłam na ślepo młócić powietrze ręką. Oczywiście musiało się to skończyć przywaleniem w szklany blat. Dzień bez obrażeń jest dniem straconym.

— Au! — usiadłam gwałtownie, machając obolałą dłonią jakby to miało w czymkolwiek pomóc.- Cholera! — zaspany wzrokiem rozglądnęłam się wokół. Czułam się trochę jak po pseudo chińskim masażu. Niby czułam każdą malutką kosteczkę, ale z drugiej strony byłam dziwnie... wypoczęta, rozluźniona?

Dobra, Pierrette, przyznaj się, co ćpałaś?

I wtedy dotarło do mnie, że jak już się czegoś nawdychałam, to perfum Mateusza.

Poderwłam się z kanapy. Pospiesznie przeszukałam mieszkanie. Wparowałam nawet do łazienki. Bez pukania. Zupełnie ignorując fakt, że siatkarz może się kąpać, załatwiać albo podziwiać własne oblicze.

A nie, pardon, to zwyczaj Waltera.

Jakiego oczywiście nigdzie nie było. Zamiast niego, na blacie w kuchni znalazłam talerz z kanapkami i karteczką.

— Uciekłem na trening. Mam nadzieję, że się wyspałaś ;) — przeczytałam.

Ta, jak mogłam się nie wyspać? W końcu zrobiłam sobie poduszkę z jego torsu! I to całkiem wygodną poduszkę. Taką z gęsim pierzem, ergonomiczną, cieplutką...

Stop! Żadnych wygodnych poduszek! Od dziś śpię na podłodze! Albo na desce z gwoździami! To podobno całkiem dobre dla organizmu.

Zmięłam karteczkę, wrzuciłam do kosza, ale nie pogardziłam kanapkami. Jedzą pospiesznie, nieudolnie próbowałam wydarzenia poprzedniego dnia. Opieką nad bliźniakami, wybite okno, kłótnia rodziców, rozmowa z Nicolasem, a na końcu jeszcze Mateusz! I ja naprawdę po tym wszystkim spałam spokojnie?! W tej pizzy na pewno coś było!

Oparłam się o blat i odetchnęłam głęboko. To wszystko było tak strasznie szalone, dziwne, że przez chwilę miałam wrażenie, że tylko mi się przyśniło. Ale pełny żołądek i pudełko po pizzy w koszu dobitnie świadczyły, że cały poprzedni dzień wydarzył się naprawdę.

A to oznaczało, że prawdziwe były również słowa Nicolasa. O tym, że między rodzicami źle się dzieje. Że pojawiła się jakaś Amelia.

Tylko kim była? I czy tata mógłby...?

Pokręciłam stanowczo głową. Nie myśl o tym, nie myśl! Tata kochał mamę najbardziej na świecie. Nigdy by jej nie zdradził.

Okej, ale i tak działo się coś złego.

Odruchowo otworzyłam zeszyt. Wzięłam długopis i przez chwilę w zamyśleniu gryzłam skuwkę. Ivy była jakimś tajemniczym, ponadczasowym bytem, ale musiała mieć jakieś ludzkie uczucia, co nie? W końcu naprawiła spódnicę. Więc może mogłaby powiedzieć coś o problemach rodziców?

Kim jest Amelia? — nabazgrałam pospiesznie.

Nie czekałam długo na odpowiedź. Może Ivy nigdy nie sypiała? Albo nie miała innych obowiązków? Albo lubiła poranny jogging, po którym zawsze sprawdzała media społecznościowe? Walter tak przecież robił, a normalny nie był.

Amelia jest kimś, kto nigdy nie powinien się pojawić.

Zamrugałam szybko. Super, to akurat nawet ja wiedziałam. Trudno nazwać kogoś, kto rozwala życie szczęśliwej rodzinki, wyczekiwanym gościem.

Jest błędem tak? Ta usterką, którą muszę naprawić?

Możliwe.

Możliwe? Naprawdę? Wszechświecie, chyba sobie jaja robisz.

Z irytacją zamknęłam zeszyt. I co miałam teraz zrobić? Wparować do zarządu Onico i powiedzieć „Hej, przybywam z przyszłości! Macie natychmiast zwolnić niejaką Amelię, bo rozwalacie mi rodzinie! Lubię swoją rodzinkę!

Zdecydowanie musiałam jak najszybciej dowiedzieć się czegoś o tej całej Amelii. Kto wiedział prawie wszystko o Onico? Oczywiście, że Trixie! A to oznaczało, że muszę jak najszybciej iść do pracy.

Okej, żeby nie było — tego dnia Trixie zdecydowanie nie chciała ze mną rozmawiać. Nie chciała rozmawiać z nikim. Chodziła naburmuszona, prychała na prawo i lewo i tylko klientom co pewien czas posyłała coś, co od biedy można by było uznać za uśmiech. Nawrzeszczała na Doriana za to, że śmiał zamienić miejscami syrop orzechowy z truskawkowym. Na wszelki wypadek posłusznie schodziłam jej z drogi.

Aż do momentu, gdy w drzwiach stanął Antoine Brizard. Niespodziewanie zachowanie Trixie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wyprostowała się gwałtownie, poprawiła kolorowe włosy i uśmiechnęła się tak szczerze, tak szeroko, że aż myślałam, że mam zwidy.

Obsługując kolejnych klientów, kątem oka przyglądałam się jak Trixie flirtuje z francuskim siatkarzem. Przynajmniej tak to wyglądało. Choć z drugiej strony zaoferowała mu tylko dodatkowy syrop do kawy. Jednak gdy usiadł, by ją wypić, nie mogła oderwać od niego wzroku.

Postanowiłam to wykorzystać. Bo w końcu w jakiś pokrętny sposób, Brizard był mi bliski. Stanowił pierwszy dowód na to, że cofnęłam się w czasie.

— Podoba ci się, prawda? — zapytałam bez ogródek.

Trixie aż podskoczyła. Trzepnęła mnie w ramię szmatką, a ja tylko parsknęłam śmiechem.

— Mogłabyś ciszej — fuknęła.

Zmieszana, zerknęłam na Brizarda. Chyba w ogóle mnie nie zauważył, bo dalej wskupieniu wyjadał bitą śmietanę z kubka.

— Podoba ci się, prawda? — powtórzyłam szeptem.

Zmieszana Trixie odchrząknęła nerwowo. Wbiła coś do do kasy po czym szybko wykasowała.

— A nawet jeśli, to co cię to obchodzi?

— Nie wiem — wzruszyłam ramionami. — Pomyślałam tylko, że mogłabym ci pomóc.

— Pomóc? Niby jak? Przecież prawie go nie znasz!

— Prawie robi dużą różnicę. Zresztą obydwoje jesteśmy Francuzami, to nie wystarczy?

— Nie bardzo.

— Okej, dobra, jak tam chcesz. — Uniosłam ręce, a potem zgarnęłam z lady tacę, by pozbierać brudne naczynia.

Trixie jakby się zawahała. Zerknęła na mnie, potem na Brizarda, potem znów na mnie, a potem westchnęła głęboko.

— Co będziesz z tego miała? — Oparła ręce na biodrach i zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.

— Udzielisz mi kilka informacji. — Uśmiechnęłam się chytrze.

— Jakich informacji?

— Dotyczących Onico. Nic wielkiego.

Trixie z cichym świstem wypuściła powietrze. Przy ladzie staną zniecierpliwiony starszy pan pod krawatem. Obsłużyłyśmy go pospiesznie, by móc od razu wrócić do ubijania targu.

— I nie zrobisz nic głupiego?

— Za kogo mnie masz? — prychnęłam z udawanym oburzeniem.

— Za jakąś dziwaczkę, która wzięła się niewiadomo skąd?

— Daję gwarancję, że Antoine będzie ci jadł z ręki. Musisz tylko odpowiedzieć na kilka pytań.

— Jakich pytań?

— Kim jest Amelia? — wypaliłam bez zastanowienia.

Na moment zbiłam Trixie z tropu. Zamrugała szybko, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.

— Amelia? Jaka znowu Amelia?

— Nowa facetka od PR-u w Onico — wyjaśniłam. — Na pewno coś o niej wiesz. Jesteś w końcu ich fanką, prawda?

W zamyśleniu przygryzła wargę. Upewniła się, czy Antoine jeszcze nie wyszedł. Na szczęście nigdzie mu się nie spieszyło, bo nadal siłował się z bitą śmietaną.

— Zatrudnili ją w listopadzie — wyjaśniła w końcu. — Pomysł prezesa Gacka. Nie wiem skąd się wzięła, ale podobno robi furorę. Przynajmniej tak twierdzi mój brat, siedzi w tym głębiej. Łagodziła sytuacje po tym jak zarząd ogłosił, że niezależnie od wyniku nie przedłużą kontraktu z Stephanem.

— Nie przedłużą kontraktu z ta... z trenerem Antigą? — wydukałam. — Ale dlaczego?

— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — W każdym razie Amelia zajmuje się głównie łagodzeniem wybryków zarządu. Średnio rozumieją kibiców. Ona stara się to naprawiać. Z tego co wiem dużo rozmawia z zawodnikami, jest na prawie każdym treningu.

Powoli pokiwałam głową. Teoretycznie opis Amelii brzmiał niegroźnie. Na całym świecie kobiety pracowały w męskich klubach i wszystko było w porządku. Ba, mama przez długie lata przyjaźniła się z Melissą Hayley, fizjoterapeutką męskiej reprezentacji Kanady, w której kiedyś pracował tata.

Ale z Amelią było inaczej. I musiałam jak najszybciej zbadać sprawę.

— Wiesz kiedy mają najbliższy trening? — zapytałam, nerwowo spoglądając na zegarek.

— O trzeciej — odpowiedziała bez zastanowienia Trixie. — Na Ursynowie.

Dochodziła pierwsza. Miałam skończyć o wpół do czwartej. Trening pewnie potrwa ze dwie godziny, więc powinnam zdążyć. Tak na styk.

— Dzięki wielkie, ratujesz mi życie. — Uśmiechnęłam się nieznacznie. Istniało zresztą znaczne prawdopodobieństwo, że nie kłamię. Coś czuję, że mała ja będzie winna Trixie dozgonną wdzięczność.

— Hej, nie tak prędko. — Dziewczyna zagrodziła mi drogę. — Miałyśmy umowę, pamiętasz? — spojrzała w kierunku Brizarda.

Cholera, zupełnie zapomniałam! I co niby mam teraz zrobić? Umówić ich na randkę, czy co?! Brawo, Pretty, znowu najpierw robisz potem myślisz! Jak tak dalej pójdzie to własną głowę stracisz. I jeszcze nawet tego nie zauważysz.

Okej, dobra. Sama się wpakowałam w to gówno i teraz sama musze z niego wybrnąć. Cyc do przodu i dawajta.

Z najszerszym uśmiechem na jaki było mnie stać, wyjęłam z witrynki największy kawałek sernika, a potem po prostu zaniosłam go Brizardowi.

— Prezent od firmy — powiedziałam, znacząco zerkając w stronę lady. — Trochę nieśmiałej, ale firmy. Tak w ramach gratulacji za ostatnią wygraną.

Antoine zmarszczył ze zdziwieniem brwi. Podziękował skinięciem głowy, nie spuszczając wzroku z Trixie. Ta tylko zarumieniła się gwałtownie i pospiesznie wróciła do czyszczenia ekspresu. W myślach pogratulowałam sobie pomysłowości. Okej, straciłam dziesięć złotych, ale hej! Udało mi się zdobyć cenne informacje i może nie stracę zaraz głowy.

Nie straciłam. Przed wyjściem Brizard podszedł do Trixie i długo ze sobą rozmawiali. Nie słyszałam o czym, bo taktownie się oddaliłam, ale przez resztę dnia dziewczyna chodziła tak rozpromieniona, że aż Dorian zapytał, czy przypadkiem nie jest chora. Zaoferowała nawet, że załaduje za mnie zmywarkę! Z czego oczywiście z chęcią skorzystałam, bo jakiś idiota zamontował ją na wysokości mojej piersi.

Eh, ciężkie jest życie krasnala.

W każdym razie, po południu mogłam już w spokoju poświęcić się ratowaniu świata.

Wiecie jak to jest, gdy macie wrażenie, że wszystko to jeden wielki, idiotyczny sen? Ja wiem. Stojąc przed halą na Ursynowie, byłam gotów przysiąc

Przygryzłam nerwowo wargę. Poprawiłam pasek torebki, a potem niepewnie usiadłam na ławce. Po chwili uznałam jednak, że to zły pomysł. Miałam stąd idealny widok na halę, ale jednocześnie sama byłam widoczna. Wolałam jednak nie wzbudzać podejrzeń.

Sprawdziłam godzinę. Trening miał się zaraz skończyć. Rozglądnęłam się wokół. Niedaleko wejścia posadzono wysoki, gęsty żywopłot. Przez chwilę wahałam się, co zrobić, ale w końcu schowałam się za nim. Musiało to wyglądać cokolwiek pokracznie. Drobna dziewczyna, kucająca na chodniku i co chwilę mrużąca oczy.

Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Serio, myślałam, że zapuszczę korzenie! Zostanę jodłą, sosną, czy tam innym świerkiem. I będę tam stała całymi latami aż dostanę własną tabliczkę pomnika przyrody. Przynajmniej odniosłabym sukces, co nie?

W końcu z hali zaczęli wychodzić pierwsi zawodnicy. Skuliłam się jeszcze bardziej, licząc, że nikt mnie nie zauważy. Wiedziałam, że tata pojawi się jako ostatni, więc odliczałam kolejnych siatkarzy. Gdy na schodach pojawił się Mateusz, na moment zamarłam. Z trudem stłumiłam w sobie chęć podbiegnięcia do niego i przywitania się. Powinnam przecież podziękować za śniadanie, prawda? Ale nie mogłam. Wzrokiem odprowadziłam Matiego do samochodu. Był jednym z ostatnich. Tak jak przypuszczałam, nie musiałam długo czekać na tatę, bo kilku minutach wyszedł z hali. Nie był jednak sam. Towarzyszyła mu kobieta. Wysoka, szczupła, koło czterdziestki. Ciemne włosy miała związane w wysoki kok i uśmiechała się dźwięcznie.

Wzdrygnęłam się nieznacznie. Coś czułam, że ten uśmiech będzie mi się śnił po nocach.

Skuliłam się za krzakami, nie odrywając wzroku od kobiety. Niewątpliwie była piękna. Emanowała pewnością siebie, którą czułam pomimo dzielących nas metrów. Kokieteryjnie odgarniała z czoła pojedynczy kosmyk włosów. Miałam wrażenie, że na siłę próbuje znaleźć kontakt fizyczny z tatą. Na szczęście on nic sobie z tego nie robił. Owszem również się uśmiechał, owszem wydawał się być wyluzowany, skupiony na towarzyszce, ale czegoś brakowało. Maślanego spojrzenia? Uległości? Rumieńców?

Ogarnij się, Pretty, to nie komedia romantyczna! A oni nie mają dwudziestu lat!

Przeszli przez parking dyskutując o czymś zawzięcie. Tata gestykulował, a kobieta co rusz wybuchała śmiechem. Podziękowała skinieniem głowy, gdy otworzył przed nią drzwi do samochodu. Wsiedli oboje i tak po prostu odjechali.

Nie mam pojęcia jak długo jeszcze kucałam za krzakami. Nogi mi zdrętwiały, a żołądek zaczął domagać się jedzenia. Jednak cały czas czekałam aż tata wróci. Co było oczywiście skrajnie idiotyczne, ale hej! Nadzieja umiera ostatnia, co nie?

— Co ty tutaj robisz?!

Nagle usłyszałam za sobą czyjś wściekły głos. Zachwiałam się, straciłam równowagę i z cichym jękiem usiadłam na chodniku.

— Chcesz żebym zeszła na zawał?! — fuknęłam.

Obok stał oczywiście nie kto inny tylko Nicolas we własnej osobie. Dosłownie mordował mnie spojrzeniem. W ręku trzymał czarną, wełnianą czapkę, a przez ramię przewiesił futerał na aparat. Podkrążone oczy i włosy w nieładzie nadawały mu wygląd wykończonego artysty.

— Co tu robisz? — warknął.

Wstałam ostrożnie, otrzepałam z ziemi i dopiero wtedy uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.

— Poszłam na spacer?

—Robisz sobie ze mnie jaja?

— Nawet bym nie śmiała! — oburzyłam się. — Za kogo mnie masz?

Nico prychnął kpiąco. Rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy nikt znajomy przypadkiem nie idzie, a potem zniecierpliwieniem skrzyżował ręce na piersi.

— Śledzisz kogoś?

Westchnęłam głęboko. Super, po prostu super. Czy Nico naprawdę nie miał nic ciekawszego do roboty, tylko wpadać na mnie w najmniej spodziewanym momencie? Jakieś hobby by mu się przydało! Wędkowanie, szydełkowanie, gra na dudach. Szczególnie gra na dudach. Z takimi płucami zostałby wirtuozem!

— Powiedzmy, że wykonuję pewnie zadanie. — Przestąpiłam z nogi na nogę i znów zacisnęłam palce na pasku od torebki.

— Śledziłaś mojego tatę, prawda?

— Możliwe.

— Przecież mówiłem żebyś zostawiła w spokoju moją rodzinę! — wybuchnął.

Odruchowo zrobiłam krok w tył. Wściekły Nicolas był ostatnią osobą, z którą miała ochotę się konfrontować.

I dokładnie w tym momencie mój telefon zabrzęczał radośnie, oznajmiając przyjście nowej wiadomości. Pospiesznie wyjęłam go z torebki i zerknęłam na ekran. Uśmiechnęłam się triumfalnie po przeczytaniu sms-a. Teraz Nico mógł sobie głęboko gdzieś wsadzić wściekłość.

— Sorry, ale twoja mama ma chyba inne zdanie na ten temat. — Pomachałam mu telefonem przed nosem. — Chce żebym jutro znów przyszła zajmować się bliźniakami. Więc będziesz musiał mnie jakoś znieść. Do tego, z tego co widzę podzielasz mój sposób spędzania wolnego czasu. — Znacząco spojrzałam na aparat.

Nico pobladł nieznacznie. Przełknął głośno ślinę i w końcu z rezygnacją machnął ręką.

— Choć, pogadamy. — Kiwnął głową w stronę kawiarni po drugiej stronie ulicy.

Ha, a jednak! Udało się! Miałam ochotę zbić z samą sobą piątkę, ale w ostatniej chwili uznałam, że to może jednak trochę dziwnie wyglądać. Ale hej, miałam prawo się cieszyć, co nie? Nie dość, że mama naprawdę mi zaufała, to jeszcze była szansa, że dowiem się, co łączy tatę z tą dziwną kobitką

Zajęliśmy stolik przy samym oknie, tak by widzieć parking przed halą. W duchu cały czas liczyłam, że tata zaraz wróci. Nie wiedziałam nawet po co miałby to zrobić. W końcu powinien wrócić do domu nieprawdaż?

Przez długi czas siedzieliśmy w milczeniu. Ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a Nico chyba myślał nad czymś intensywnie. Za oknem już dawno zapadł zmierzch.

— Myślisz... myślisz, że naprawdę coś ich łączy? — zapytałam, bawiąc się srebrną łyżeczką.

— Ciężko powiedzieć. — Nico smutno spojrzał w kierunku parkingu. — Dobrze się dogadują. Odwozi ją do domu i w ogóle... Ale nigdy nie przyłapałem ich na czymś więcej.

— Czyli od dawna bawisz się w Sherlocka? — Uniosłam ze zdziwieniem brew.

Odkaszlnął nerwowo, czerwieniąc się niczym dojrzały pomidor.

— Od jakiegoś miesiąca? To ciężka sytuacja, okej?

Westchnęłam cicho. Trudna? Raczej porąbana!

— Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tata mógłby... mógłby... — nawet nie potrafiłam wydusić ostatnich słów.

Nicolas naburmuszył się nagle. Odsunął krzesło i buńczucznie skrzyżował ręce na piersi.

— Tata? Możesz sobie już darować tę bajeczkę?

—To znaczy, że nadal mi nie wierzysz?

— Trudno wierzyć komuś, kto twierdzi, że cofnął się w czasie.

Z irytacją przewróciłam oczami. Upiłam łyk kawy, a potem wlepiłam wzrok w halę po drugiej stornie ulicy. Przed oczami cały czas miałam Amelię i tatę. Uśmiechniętego, pewnego siebie. Zupełnie innego niż poprzedniego dnia. Czy to możliwe, by kobieta aż tak na niego działała? Czy może po prostu udawał, by nie martwić innych swoimi problemami? To byłoby bardzo w stylu taty.

— Dlaczego cały czas mam wrażenie, że jesteś dla mnie kimś bliskim? — mruknął nagle Nico.

Zmarszczyłam ze zdziwieniem.

— I mimo tego nadal mi nie wierzysz?

— Taką mam naturę — beznamiętnie wzruszył ramionami.

Powoli pokiwałam głową, choć było to cokolwiek irytujące. No bo kurczę, co miałam zrobić, by mi uwierzył? To nie moja wina, że Ivy nie zostawiła mi żadnego dowodu. Wszystko robiła na odwal się. Serio, kto powierzył jej kontrolę nad czasem?

A gdyby tak...?

— Znasz tę historię, jak to mama i tata w końcu zrozumieli, że są dla siebie stworzeni? — wypaliłam bez zastanowienia.

Nico totalnie zbaraniał. Przytaknął powoli, choć wyglądał tak jakby zawiesiły mu się się serwery. Miałam nawet ochotę zapytać, czy mogę go wyłączyć i włączyć. Może by pomogło, co nie?

— W takim razie wiesz jak to było — kontynuowałam. Czułam się trochę jak średniowieczny bajarz, tylko kolorowej czapeczki brakowało. — Spotkali się, gdy mieli czternaście lat. Mama zakochała się w tacie od razu, ale on przez długie lata traktował ją jak przyjaciółkę. Więc w końcu porzuciła nadzieję, że to się zmieni. Poznała innego chłopaka. Dobrego i opiekuńczego, i w ogóle. Nie kochała go, ale liczyła, że to się kiedyś zmieni. Szczególnie, że uganiał się za innymi dziewczynami. Do momenty aż tamtem chłopak się nie oświadczył. Tata wparował na ślub razem z kumplami, wszystko rozwalili, ale przynajmniej odzyskał mamę. Rok później urodziłeś się ty. Tak było, co nie?

Szczęka Nicolasa z hukiem wylądowała na stole. Słabe zawiasy to chyba nasza rodzinna specjalność. Wyglądał tak, jakby dostał patelnią w łeb. To zaciskał, to rozprostowywał palce, mrugając szaleńczo. Naprawdę, miałam ochotę po prostu go zresetować.

— To ty — wydukał w końcu. — To naprawdę ty.

— Brawo, Sherlocku! — Z irytacją przewróciłam oczami. — Powtarzam po raz ostatni: nazywam się Pierrette Antiga i jestem twoją młodszą siostrą! Przeniosłam się w czasie!

— Okej, okej, zrozumiałem! — Uniósł ręce, pokazując, że się poddaję. — Chyba ci wierzę. Co prawda to nadal szaleństwo i jakaś kompletna niedorzeczność...

— Cały czas to powtarzam!

— Ale jakiś głos w głowie podpowiada mi, że serio mam przed sobą małą Pretty. Trochę idiotyczne, bo jak ją ostatnio widziałem, to próbowała wydłubać mi oko.

Mimowolnie parsknęłam śmiechem. No, to teraz we dwoje będziemy przechodzili rozdwojenie jaźni. Ale spoko, Nico wyglądał na fajnego towarzysza niedoli. Będziemy razem mogli zmagać się z szaleńczym wszechświat i uratować świat!

— I naprawdę jesteś z przyszłości?

— Tak. — Powoli pokiwałam głową. — Ale nie bardzo wiem, jak mam to udowodnić. Bo raczej nie mogę zdradzić, co się wydarzy. Wiesz, kontinuum czasoprzestrzenne i te sprawy.

— A czy już sam twój pobyt tutaj go nie zaburza? — Nicolas uniósł kpiąco brew.

— Skąd mam to wiedzieć? — prychnęłam. — Czy wyglądam na naukowca? Studiuję historię muzyki, najnudniejszy kierunek na świecie.

— Okej, nie było pytania.

Znów zapadła między nami cisza. Wróciłam do zabawy łyżeczką. Oczywiście kamień spadł mi z serca, gdy okazało się, że Nicolas w końcu uwierzył. Jednocześnie jednak cały czas pamiętałam, po co tak naprawdę znalazłam się w przeszłości. Musiałam jakoś uratować rodzinę. I podświadomość podpowiadała mi, że ma to jakiś związek z tym, co widziałam przed halą.

— Czyli na razie do niczego między tatą i Amelią? — Wzdrygnęłam się nieznacznie. Sama myśl była cokolwiek odrażająca.

— Przynajmniej o niczym nie wiem — potwierdził Nico.

Okej, to trochę pocieszające. Nico był niczym Internet — jeśli czego nie wiedział, to to nie istniało. Proste, co nie?

— Tylko, że mama i tak panikuje — kontynuował. — Tata ukrył przed nią kilka spotkań. Nawet nie wiem dlaczego. Może po prostu nie chciał jej martwić? W każdym razie przestała mu wierzyć, on zarzucił jej brak zaufania, zaczęli się kłócić... Zresztą sama widziałaś.

Ze smutkiem pokiwałam głową. Na samo wspomnienie kłótni rodziców robiło mi się słabo.

— Tata nadal nie powiedział, kto wybił okno w pokoju Timotiego? — dopytałam na wszelki wypadek. Ta sprawa również nie dawała mi spokoju. Ktoś groził rodzicom. A tego nie mogłam tak po prostu puścić płazem.

— Nie. — Nicolas westchnął z rezygnacją. — Podobno nawet policji nie chce powiedzieć. Mama chodzi wściekła, do tego chyba... chyba zaczyna się poddawać. Jakby straciła nadzieję, że uda się uratować to małżeństwo. Dlatego tak się zdziwiłem, gdy zobaczyłem jak beztrosko tata rozmawia z Amelią.

Przełknęłam głośno ślinę. Skoro nawet mama się poddawała, to znaczy, że było bardzo źle.

Ale hej! Przecież w moich czasach rodzice nadal byli razem, co nie? Zakochani, szczęśliwi, na dobre i na złe. Więc udało im się przetrwać kryzys, prawda?

Okej, podróże w czasie chyba tak nie działają. Przynajmniej tak lata temu twierdzili Banner ze Starkiem, co nie?*

— Może jesteśmy wstanie jakoś to odkręcić? — zaproponowałam z nadzieją. — Sprawić, że rodzice znów zaczną się dogadywać?

— Chcesz się bawić w pogotowie miłosne? — prychnął.

— A dlaczego by nie.

— Jesteś walnięto.

— To akurat rodzinne.

I w tym momencie Nico uśmiechnął się szeroko, a już wiedziała, że razem poradzimy sobie ze wszystkim.

Paryż, 19 luty 2039

Chcesz znaleźć idealne miejsce na tajną bazę? Zajrzyj do rodzinnego domu Antigów! Oferujemy zakurzone, tajemnicze pokoje, nastrojowe biblioteczki, labirynty korytarzy i tajne przejścia, których nikt nie wie. W promocji dodajemy hipotetycznego trupa na trzecim pietrze.

A nie, to tylko wujek Albert zasnął na wieki.

Po konfrontacji z Theodorem, rozeszliśmy się do domów. Byłem wykończony i marzyłam tylko o tym, by rzucić się na łóżku i spać jak najdłużej. Sprawdziłem jedynie, czy tata wrócił ze szpitala, ale już nie mówiłem mu o Theo. Wolałem go nie martwić.

Następnego dnia tata z samego rana pojechał do Pierrette. Gdy tylko upewniłem się, że już nie wrócić, z biurka w gabinecie wyjąłem małe, drewniane pudełeczko. Od wielu lat trzymaliśmy w nim wszystkie przypadkowe, znalezione klucze. Od dawna nie chciało się nikomu sprawdzać, czy gdzieś nie pasują, ale prosty rachunek prawdopodobieństwa, podpowiadał, że przynajmniej jeden powinien otwierać, któreś z zamkniętych drzwi w domu.

A gdy dodać do tego mój wrodzony fart, który wielokrotnie przydaje się w życiu, można z łatwością wywnioskować, że już po półgodzinie znalazłem odpowiedni klucz. Otwierał drzwi do niewielkiego pomieszczenia w drewnianej wierzy, którą podobno dobudował mój praprapradziadek na wyraźne życzenie prapraprababci.

W każdym razie tak głosiła rodzinna legenda. Mniej więcej tak wiarygodna, jak ta o stryju Davidzie, którego na Florydzie zjadły aligatory.

Pokój z trzech stron doświetlany był szeroki oknami, a na środku stał duży, drewniany stół. Pospiesznie przetarłem kurze, sprawdziłem, czy gniazdka działają, przytargałem trzy krzesła, trochę poduszek i stworzyłem przytulną bazę.

Dokładnie pięć minut po tym jak skończyłem, na ganku pojawiła się Aisha. Na plecach niosła wypchany czymś plecak, a dłoni trzymała zwitek kabli.

— Odesłałam Zana do szpitala — powiedziała, bezpardonowo mijając mnie w progu. — Ktoś musi kontrolować sytuacje na miejscu. Gdzie mogę rozłożyć sprzęt?

— Też się cieszę, że cię widzę — burknąłem.

W odpowiedzi jedynie prychnęła kpiąco. To zaczynało się robić nudne. Powstrzymałem się jednak od komentarza i po prostu zaprowadziłem dziewczynę na piętro.

— Potrzebujesz aż tyle sprzętu? — ze zdziwieniem obserwowałem przygotowanie Aishy. Oprócz swojego laptopa, zarekwirowała również mój. Miała też dwa tablety, komórkę i projektor holograficzny.

— Program analizuje kilkanaście różnych źródeł na raz — wyjaśniła pospiesznie. — Przegląda nie tylko pliki od Theodora, ale również kamery miejskie, media społecznościowe, dokumentacje medyczną waszej rodziny. Muszę dokładnie wiedzieć, co Pretty robiła w ostatnim tygodniu. Godzina po godzinie, dzień po dniu.

— To aż tak tak ważne? — Uniosłem ze zdziwieniem brew.

Aisha westchnęła głęboko. Oparła się o stół i zmierzyła mnie zmęczonym spojrzeniem. Zaskoczony zauważyłem jak bardzo podkrążone ma oczy. Czyżby również nie mogła zasnąć w nocy?

— Muszę wiedzieć wszytko. Każdy, najmniejszy szczegół może naprowadzić nas na trop. Z kim Pierette się spotkała, z kim rozmawiała. Chcesz ratować siostrę, czy nie?

— Oczywiście, że chcę! — zapewniłem. — Jak w ogóle mogłabyś pomyśleć inaczej?!

— Powiedzmy, że mam ku temu podstawy — mruknęła, a potem wróciła do włączania poszczególnych urządzeń.

Z rezygnacją opadłem na krzesło. Super, po prostu genialnie! Jak mam pracować z kimś, kto uważa, że jestem odpowiedzialny za całe zło tego świata.

Przeczesałam palcami włosy. Znów zaczęło mi się kręcić w głowie. Pustym wzrokiem obserwowałem, jak Aisha pracuje, w myślach cały czas rozpamiętując poprzedni dzień. Szukałem wskazówek. Czegokolwiek w słowach taty, w zachowaniu Theodora, co wskazywałoby, że Pretty miała jakieś kłopoty, że przez przypadek wpakowała się w jakieś bagno. Wiedziałem, że jest do tego zdolna.

— Widziałaś, że tata zmienił zdjęcia? — zapytałem nagle. Tak naprawdę, to nawet nie wiem po co. Może po prostu chciałem zagaić rozmowę? Albo irytowała mnie cisza, przerywana jedynie szumem komputerów.

— Jakie zdjęcia? — Aisha zmarszczyła czoło.

— No te w korytarzu. I w kuchni. Nie zauważyłaś? Kiedyś wszędzie wisiała mama. Tata chyba w końcu się trochę pozbierał, bo teraz wisimy też my. Ja, Timi, Manoline, cała piątka.

— Dopiero teraz zauważyłeś? — parsknęła śmiechem — Te zdjęcia wiszą od dobrych dwóch lat.

Zamrugałem zdezorientowany. Od dwóch lat?

— Niemożliwe. — Stanowczo pokręciłem głową. — Zauważyłbym.

— Serio? — prychnęła. — Ty niczego nie widzisz. Niczego po za krańcem własnego nosa. — Odwróciła się na pięcie w stronę komputerów.

Zagotowałem się. Nawet nie wiem dlaczego. Zacisnąłem wściekle pięści, skoczyło mi ciśnienie.

— Musisz taka być?! — wybuchnąłem.

— Niby jaka? — Aisha nawet na moment nie oderwała się od klawiatury. Projektor zaczął leniwie wyświetlać holograficzne obrazy kolejnych dokumentów.

—Taka oschła, zimna. Traktujesz mnie jakbym był złem wcielonym. Musisz skomentować wszystko, co robię, bez przerwy zarzucasz mi egoizm. Nawet nie przyszło ci do głowy, że może po prostu czasami wierzę we własne siły? Czy naprawdę uważasz mnie za takiego dupka?!

— Tak, tak właśnie myślę! — krzyknęła Aisha. — Wiesz, dlaczego?! Bo dwa lata temu zachowałeś się jak dziecko. Uciekłeś od odpowiedzialności, zostawiając swojego ojca i Pretty samych sobie. Nie potrafiłeś poradzić sobie z śmiercią matki, więc skorzystałeś z pierwszej lepszej szansy, by wyjechać.

— Pierszej lepszej?! Pierwszej lepszej?! Jedynej takiej w życiu! Miałem osiemnaście lat! Zaoferowano mi grę w lidze uniwersyteckiej. W Stanach! W jednym z najlepszych klubów! Tak naprawdę zaoferowano mi otwarte drzwi do NBA. Taka okazja przytrafia się raz na sto lat!

— Nadal nic nie rozumiesz — z zrezygnowaniem pokręciła głową.

— Niby czego nie rozumiem?

— Po śmierci waszej mamy byłeś jedyną osobą, która jakoś się trzymała. Dbałeś o nich. O Pretty, o waszego ojca. Widzieli w tobie nadzieję, że jakoś to będzie. A potem wyjechałeś. Po prostu ich porzuciłeś. Nie przyszło ci do głowy, że jesteś im potrzebny?!

— Przyszło — prychnąłem. — Doskonale o tym wiedziałem. Właśnie dlatego wyjechałem.

— Że co proszę?! Wiedziałeś?! Ty idioto...

— Teraz to ty nie rozumiesz. — Uśmiechnąłem się kpiąco. — Musiałem wyjechać. Musiałem się uwolnić. Ani tata, ani Pretty nie są małymi dziećmi, nie potrzebują niańki. Gdybym nie wyjechał, tata nigdy nie wróciłby do życia, nigdy nie wziąłby się za siebie. Zresztą czułem się wykończony. Miałem osiemnaście lat, pamiętasz?n Byłem jeszcze dzieckiem, a nagle musiałem wziąć na siebie odpowiedzialność za rodzinę. Ten wyjazd był szansą i dla mnie, i dla nich.

— Ale...

— Naprawdę tego nie widzisz? — kontynuowałem drżącym głosem. Przymknąłem oczy, próbowałem uspokoić oddech, ale cały czas widziałem wydarzenia sprzed dwóch lat. — Tata trochę odżył. Musiał. Musiał zająć się sobą, Pierrette. Wrócił do pracy w klubie. Udziela się w FIVB. Chociaż próbuje zająć czymś myśli. Nadal jest źle, ale było zdecydowanie gorzej.

— Skoro tak mówisz...

— A ja? Musiałem wyjechać. Zwariowałbym. Gdybym nie wyjechał. Byłem wykończony atmosferą, która panowała w domu, tym, że robiłem za jedynego odpowiedzialnego. Mam starsze rodzeństwo, ale co z tego? Oni mają juz swoje życie, swoje problemy. W Stanach w końcu spełniam marzenia. Tak, jestem skupiony na sobie. Ale gram w doskonałym klubie, jestem podstawowym zawodnikiem, dostaje powołania do reprezentacji. Mam znajomych, przyjaciół i... przełknąłem głośno ślinę. — I dziewczynę, którą kocham ponad wszystko. Jestem po prostu szczęśliwy.

Aisha powoli pokiwała głową. Widać było, że z trudem przetrawia to, co usłyszała. Chyba trochę zachwiałam jej światopoglądem. A to było wyjątkowo trudne.

— I naprawdę nawet przez moment nie żałowałeś wyjazdu? — zapytała w końcu.

— Oczywiście, że żałowałem — westchnąłem. — Na przykład na początku, gdy zadzwonił Nico, że tata pracował bez przerwy przez osiemnaście godzin. Gdy Manoline interweniowała, bo Pierrette przez cały dzień, w zimie, siedziała na cmentarzu, a potem z zapaleniem płuc wylądowała w szpitalu. I oczywiście żałowałem wczoraj, bo niewiele brakowało, by moja ukochana siostra wyszła z tego dupka i manipulatora.

— Jednak nie wróciłeś — warknęła Aisha.

— Nie, bo wiesz, co się potem stało? Tata zaangażował się w trenowanie dzieciaków. Pokochał to. Pretty zaczęła studia. Było ciężko, ale wrócili do normalnego życia. Mnie też... mnie też się to udało. Znów jestem szczęśliwy.

Przed oczami stanęła mi Julia. Uśmiechnięta, z ciemnymi, kręconymi włosami upiętymi w wysoki kucyk. Moje serce zabiło mocniej, po ciele rozlało się ciepło. Nie pragnąłem niczego bardziej, jak tylko przytulić ją i już nigdy nie puszczać.

— Gdy wszystko się skończy wrócę do Bostonu. To moje miejsce na świecie.

— Nawet jeśli Pierrette umrze? Nawet, gdy wasz ojciec zostanie sam?

Zawahałem się. Oczywiście, że to byłaby trudna decyzja. Jeszcze jej nie podjąłem i nie zamierzałem podejmować.

— Nie wiem — przyznałem. — Kto wie, może zareagowałoby moje rodzeństwo? To trudne. Jeśli będę musiał, to zostanę. Kocham tatę, zależy mi na nim. Ale gdy Pretty wróci do zdrowia, moja obecność stanie się zbędna.

Aisha zacisnęła usta w wąską kreskę. Przez kilka długich chwil nic nie mówiła. Nad stołem wyświetlały się hologramy kolejnych dokumentów. Pojawiały się dosłownie na ułamek sekundy, by zaraz potem zniknąć, uznane za nieważne.

Z rezygnacją z powrotem usiadłem na krześle. Czyli w końcu do niczego nie doszedłem. Aisha nadal była na mnie wściekła i uważała za najgorsze zło tego świata. Musiałem się z tym pogodzić, co było ciężkie. W końcu była najlepszą przyjaciółką Pierrette. A do tego jeszcze jakiś czas temu nasze relacje były poprawne. Oczywiście zmieniło się to po śmierci mamy. Jak wszystko.

Ale przynajmniej teraz wiem dlaczego. Nie wiedziałem tylko, czy nadal się smucić, czy cieszyć się z faktu, że nie miało to nic wspólnego z moją genialnością.

Nagle jeden z laptopów zaczął dziwnie piszczeć. Zdezorientowany poderwałem się na równe nogi. Projektor zatrzymał jeden dokument i podświetlił fragment tekstu. Aisha dopadła do dotykowego ekranu, wyłączyła alarm, a potem powiększyła obraz.

— Program skonstruowany jest tak, by wyszukiwał wszelkie wzmianki o was lub waszej najbliższej rodzinie w aktach różnych służb — wyjaśniła pospiesznie. — Rodzeństwo i rodzice, w krajach, w których kiedykolwiek mieszkaliście.

— Czy...

— Tak, odrzucam większość dokumentów związanych z Nicolasem — dodała, choć ledwo otworzyłem usta.

Pokiwałem z aprobatą głową. Nico, mój najstarszy brat, choć w tym momencie był chyba najgenialniejszy z całej naszej piątki, to miał również dosyć burzliwą przeszłość. Ale to akurat historia na inny moment.

— I w końcu znalazłaś coś interesującego? — zapytałem, z zaciekawieniem przyglądając się hologramowi.

— Jeszcze nie wiem. — Wzruszyła ramionami. Szybko przeczytała nagłówek dokumentu, w zamyśleniu przygryzając wargę. — To stare włoskie akta policyjnie. Po reformie sprzed piętnastu lat wszystko jest na serwerach. No dobra, prawie wszystko. Program wyrzucił te papiery, bo wymieniono w nich twojego ojca.

Zmarszczyłem podejrzliwie. Przeczytałem nagłówek, choć w przeciwieństwie do Aishy po włosku umiałem może kilka słów. Ale ogólny kontekst rozumiałem.

— Tata nigdy nie wspominał o jakiś zatargach z prawem — mruknąłem. — Mandaty za prędkość owszem, ale coś poważniejszego? To do niego nie podobne.

— Tu nie chodzi stricte o wyrok. — Aisha przyjżała się uważniej dokumentowi. — Umorzenie dochodzenia sprzed prawie czterdziestu lat. Z powodu stanu zdrowia oskarżonego i zbyt małej ilości dowodów.

— O jaką sprawę chodziło?

Zmarszczył w skupieniu brwi. Przez chwilę czytała w ciszy, by w końcu przełknąć ślinę i powoli odsunąć się od stołu.

— Napaść i próba gwałtu.

Pobladłem gwałtownie. Że co proszę?! Przecież... przecież to niemożliwe! Irracjonalne! Absurdalne! Okej, tata nie był święty, miał coś tam za uszami, powiedział kilka słów za dużo, popełniał błędy, ale bez przesady! Nawet by mi przez myśl nie przyszło, by łączyć go z czymś tak obrzydliwym i okrutnym!

Zaczęły mi drżeć dłonie, serce przyspieszyło. Spoglądałem to na Aishe, to na hologram, czując, że zaraz zwariuję.

— Co tam jest? — wydukałem słabym głosem. — Co jest w tym dokumencie?

— Trudno powiedzieć. Większość informacji jest utajnionych, bo to z ogólnodostępnego serwera. Ale wasz tata występuje w rubryce świadkowie, więc chyba był po właściwej stronie mocy. — Uśmiechnęła się słabo.

Kamień dosłownie spadł mi z serca. Miałem wrażenie, że w jednej chwili ktoś ściągnął z moich barków ogromny ciężar. To były chyba jedne z najgorszych piętnastu sekund w moim życiu, ale już skończyły.

Odetchnąłem z ulgą, opierając się o ścianę. Przez chwilę uspokajałem szalejące myśli. Aisha cały czas stukała w ekrany różnych urządzeń, mrucząc coś pod nosem.

— Jesteś wstanie dowiedzieć się czegoś więcej? — zapytałem w końcu.

— Najpierw muszę złamać zabezpieczenia — odburknęła. — Na razie mam tylko datę. Sprawę zamknięto 27 grudnia 2004 roku.

W zamyśleniu podrapałem się po brodzie. To było na długo za nim się urodziłem. Tata chyba grał wtedy we Włoszech, co miałoby sens. Może to tak naprawdę była jakaś głupota? Rodzice byli na spacerze, jakiś facet przystawiał się do przypadkowej kobiety, inny zareagował, pobili się, czy coś podobnego. I tata po prostu to widział. Nic ciekawego.

A jednak coś nie dawało mi spokoju. Jakby w całej tej historii było drugie dno.

— Ile zajmie łamanie zabezpieczeń?

— Dłużej niż przypuszczałam. — Aisha z cichym świstem wypuściła powietrze. — To nie są klasyczne, rządowe zabezpieczenia. Ktoś dodatkowo utajnił akta nie tylko tej sprawy, ale też pokrewnej. O której jak na razie wiem tylko, że jest.

— Po co ktoś miałby to robić? — Zmarszczyłem podejrzliwie brwi.

— A bo ja wiem?

Nerwowo przeczesałem palcami włosy. Próbowałem jakoś logicznie przemyśleć całą sytuację, ale z której strony bym się do niej nie zabrał, dochodziłem do tego samego wniosku:

To wszystko było totalnie porąbane.

Zacząłem nerwowo chodzić po pokoju. Przez okna widziałem, jak nad Paryżem zbierają się ciemne, zimowe chmury. Światełko na wieży Eiffla pewnie migało słabo, ale w świetle dnia nie byłem wstanie go dostrzec.

Jeden laptopów znów zapiszczał. Aisha uśmiechnęła się triumfalnie. Znów zaczęła stukać po ekranie. Z każdą kolejną sekundą jej uśmiech malał, by w końcu zamienić się w wściekłe zgrzytanie zębami. Oparła się o blat stołu i z rezygnacją pokręciła głową.

A potem bardzo powoli wyłączyła laptopa. Zdezorientowany patrzyłem, jak odłącza kolejne urządzenia. W pośpiechu, ale skrupulatnie. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy spakowała wszystko, by na końcu usiąść na krześle i odetchnąć głęboko.

— Nie mogę się włamać — powiedziała, pustym wzrokiem wpatrując się w ścianę.

— Nie możesz? Przecież jesteś chyba najlepszą hakerką w kraju!

Przygryzła nerwowo wargę. Widać było, że bije się z myślami.

— Nie chcę się włamywać — szepnęła.

Z wrażenia aż sam usiadłem. Okej, wszechświecie, teraz to przesadziłeś. Jak chciałeś stroić sobie ze mnie żarty, to trzeba to było robić w Bostonie. Mógłbyś wtedy poprosić moich kolegów z boiska o pomoc! Mają sto tysięcy idiotycznych pomysłów na minutę. Na przykład nadprute spodenki, które same spadają w trakcie meczu. Albo farba do włosów, nabierająca koloru dopiero po wejściu pod prysznic. Serio, śmiałbym się bardziej.

— Jak to nie chcesz? — wydukałem. — Przecież może chodzić o Pierrette!

— Wiem — warknęła. — Ale nie zamierzam wylądować w więzieniu o zaostrzonym rygorze.

Zbaraniałem. Tak totalnie odcięło mi prąd. No bo kurczę, ale Aisha i więzienie w jednym zdaniu? To się kompletnie nie łączyło. Okej, włamywała się do różnych systemów, kamer, zgrywała dane, ale zawsze robiła to z taką przebiegłością, że nigdy, ale to nigdy nie słyszałem, by bała się wykrycia.

A teraz nagle odpuściła.

— Coś się stało?

Cicho parsknęła śmiechem. Odwróciła wzrok i zaczęła bawić się frędzlami od plecaka.

— Gdyby to było takie proste, Walt...

— Wytłumacz mi! — zażądałem stanowczo.

Przygryzła wargę. Nad czym się wacha? Może będę zły, ale przecież jej nie zjem, co nie?

— Te dokumenty blokuje ktoś ważny — wyjaśniła w końcu. — Jakaś organizacja czy coś podobnego. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, ale włamywanie się to zły pomysł.

— Mimo że wiesz jak to zrobić? — uniosłem ze zdziwieniem brew.

— Mimo, że wiem jak to zrobić — przytaknęła. — Miejski monitoring, czy inne powszechne systemy są raczej słabo zabezpieczone. Mogę do nich „wejść", a potem bez śladu wyjść. Nikt nie zauważy, że przy czymś dłubałam, chyba, że wprowadziłabym jakieś znaczące zmiany.

— Teraz jest inaczej — mruknąłem pod nosem. Zaczynałem rozumieć, do czego dąży Aisha. Jednocześnie jednak jakoś nie chciało mi się wierzyć, że to się dzieje naprawdę. Siedziałem w jednym z zapomnianych pokoi w rodzinnej posiadłości, moja siostra cały czas była nieprzytomna, ojciec wariował, a ja słuchałem o tajnych organizacjach.

Kiedy wyraziłem zgodę na ten teatrzyk?

— Jestem doskonałą hakerką — kontynuowała Aisha. — Mało kto byłby wstanie stworzyć barierę, przez którą bym się nie przebiła. Twórcy tej blokady doskonale o tym wiedzieli. Zamiast więc tworzyć mocniejsze zabezpieczenia, co i tak nic by nie dało, po prostu dodali ślad elektronowy.

— Możesz po francusku? — jęknąłem. Blagam, wszystko tylko nie informatyczny bełkot.

Aisha z irytacją przewróciła oczami. Nie fuknęła jednak kpiąco, co uznałem za spory postęp.

— Wyobraź sobie, że w mieście grasuje złodziej. Bardzo, bardzo zdolny złodziej. Żadne zamki, alarmy go nie powstrzymają. Może wejść do twojego domu, ukraść co chce, a ty nie jesteś wstanie go powstrzymać. Co więc robisz? Wysypujesz podłogę mąką, by po kradzieży móc namierzyć złodzieja. Tak działa ślad elektronowy.

Powoli pokiwałem głową. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że informatycy to tak naprawdę inny gatunek, kosmici czy coś podobnego, którzy tylko dobrze przystosowali się do życia na Ziemi.

— Słabe porównanie, ale chyba kapuje. Czyli nie możesz się włamać bo od razu cię namierzą?

— I będę miała totalnie przerąbane. Zresztą ty przy okazji też.

Zacisnąłem zęby. Ostatnie rzeczą jakiej chciałem, był kolejny skandal. Zresztą obiecałem Julci, że postaram się nie trafić na główne strony portali plotkarskich. W zupełności wystarczał mi fakt, że ostatnio odkryła fanfiction ze mą w roli głównej. Serio, czasami zastanawiam się, co fanki mają w głowach.

— Ale twierdzisz, że blokadę musiała założyć jakaś strasznie ważna agencja, tak?

— Tylko oni daliby radę. — Aisha beznamiętnie wzruszyła ramionami.

— I to niby ma mieć coś wspólnego z tatą? Z Pierrette? — z niedowierzeniem pokręciłem głową.

— Co do Pretty to nie wiem. Ale wasz ojciec figuruje w aktach. Co prawda jako świadek, ale jednak. Do tego nie jesteśmy pewni, co jest w tym powiązanym dokumencie.

— Masz jakiś pomysł by się tego dowiedzieć?

— Tylko jeden.

— Słucham uważnie.

— Musisz pogadać z tatą.

Pobladłem gwałtownie. Znowu, więc pewnie zacząłem przypominać trupa.

Zrozumcie, moje relacje z tatą były raczej bardziej niż poprawne. Przed śmiercią mamy nawet świetne. Był w końcu moim tatą, co nie? Mogłem mu powiedzieć o wszystkim, a on zawsze pomógł, doradził albo wspierał. Oczywiście czasami się kłóciliśmy, bo końcu jak większość nastolatków uważałem, że wiem wszystko na każdy temat ( Julka uważa, że nadal mi to nie przeszło), ale tata był po prostu tatą. Takim z uroczych, familijnych, amerykańskich filmów.

A potem zmarła mama.

— Nie chcę dokładać mu kolejnych zmartwień — mruknąłem, nerwowo bawiąc się rękawem bluzy.

— Będziesz musiał. — Aisha uparcie nie spuszczała ze mnie wzroku. — Kto wie, może stan Pierrette to zemsta za jakieś scysje z przeszłości? Wasz ojciec był jednak zawodowym sportowcem, potem trenerem, działaczem. Na pewno miał wrogów.

— Nie aż takich — pokręciłem głową. — Wątpię by ktoś chciał zabić Pretty, bo tata nie zabrał go na Igrzyska.

— Ludzie bywają różni. O czym dobitnie przekonałeś się wczoraj, gdy przywaliłeś Theodorowi.

Musiałem przyznać jej racje. Świat był porąbany, a ludzie jeszcze bardziej. Wszystko było możliwe.

— Dobrze — zgodziłem się końcu. — Pogadam z tatą. Ale niczego nie obiecuję. Choć coś czuję... — przełknąłem głośno ślinę. — Coś czuję, że wpakowaliśmy się w niezłe bagno.

* Tak dla fanów Avengers. Może kiedyś napiszę jakieś fajne crossover? Stephane Antiga jako jeden z Avengersów? Stephanie zaprzyjaźniona z Czarną Wdową? Sharone Vernon Evans w Wakandzie? Co wy na to?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro