Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

— Moja mała dziewczynka, mój aniołek, taka bezbronna, nie, proszę, nie, błagam! Nie ona, tylko, nie ona.

I w tym momencie w pomieszczeniu rozległ się jednostajny pisk. To był koniec.

Pierrette odeszła.

Czas się zatrzymał. Ptaki przestały śpiewać, trawa rosnąć, słońce sunąć po niebie. Ludzie wstrzymali oddechy, zamarli, czekając na koniec. Przeszłość, przyszłość i teraźniejszość zlały się w jedno. Zniknęły marzenia i nadzieję, wszystkie inne troski. Liczyło się tylko jedno:

Pierrette umarła.

Przytulałem szlochającego ojca, sam nie mogąc opanować łez. Nie udolnie próbowałem zrozumieć, co tak właściwie się stało. Przecież Pretty nie mogła umrzeć. Nie ona, nie w ten sposób. Była moją siostrą. Nie odeszłaby tak bez słowa. Nie zostawiłaby mnie.

Walczyłem sam ze sobą. Chciałem wierzyć, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że to tylko głupi sen. Że zaraz się obudzę, a Pierrette nadal będzie żyła. Może ostatnie lata w ogóle były snem? Może nadal mam sześć lat? Może obudzi mnie siostra, chichocząca w łóżku obok. Urządzimy sobie wojnę na poduszki, a potem mama zawoła nas na śniadanie. I zjemy razem naleśniki. Z dżemem truskawkowym. Poprosimy o bitą śmietanę, a mama tylko pokręci głową z udawaną dezaprobatą. Jednak cały czas będzie się szeroko uśmiechać.

Zamknąłem oczy, zacisnąłem oczy. Tak strasznie bym chciał, żeby wszystko było jak dawniej....

— Tata...?

Wydawało mi się, że słyszę głos Pierrette. Ale wiedziałem, że to nie możliwe. Wyobraźnia śmiała się ze mnie, stroiła głupie żarty. Pretty nie mogła mówić zza grobu.

— Walt...?

Mimowolnie uniosłem głowę. Pierwsze co zobaczyłem był szok na twarzy Nicolasa. Zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi. Coś się nie zgadzało.

Powoli odwróciłem głowę. Wszyscy byli w szoku. Timote, Manoline, lekarze. Wyglądali, jakby ktoś przywalił im czymś ciężkim w łeb. Na początku nie rozumiałem dlaczego.

Ale po chwili zauważyłem to samo, co oni.

Pierrrette patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

— Pretty...?

Wstałem i na drżących nogach podszedłem do łóżka. Pierrette nie spuszczała ze mnie wzroku. Oddychała cieżko, nadal była przeraźliwie blada, chuda, ale wydawała się żywa, naprawdę żywa.

— Co się... — zaczęła, ale zaraz jej ciałem wstrząsnął atak kaszlu. To podziałało na lekarzy jak kubeł zimnej wody. Odepchnęli mnie i zaczęli znów podłączać Pretty to różnych urządzeń. Gdy skończyli, w pomieszczeniu znów było słychać ciche pykanie.

Serce Pierrette biło.

— Cóż, ciężko nam wyjaśnić, co się stało — przyznał jeden z lekarzy. — Ale wychodzi na to, że wróciła pani do życia. — Uśmiechnął się ciepło.

Niepewnie zerknąłem na tatę. Siedział po drugiej stronie łóżka i mocno ściskał dłoń córki. Mruczał coś pod nosem, ale byłam wstanie wyłapać tylko dwa słowa:

— Dziękuję, kochanie, dziękuję, dziękuję, dziękuję.

Z cichym świstem wypuściłem powietrze. Personel wyszedł, zostaliśmy sami. Nagle poczułem się nieprzyzwoicie zmęczony. W ciągu zaledwie kilku minut ze stanu kompletnej beznadziejności przeszedłem do euforii. Próbowałem zrozumieć, co właściwie zaszło, ale nie potrafiłem. Najważniejsze było to, że Pierrette żyła, naprawdę żyła! Czy mógł się zdarzyć wspanialszy cud?

Manoline płakała. Nicolas z aprobatą kiwał głową. Timote szczerzył się głupkowato.

A ja? Zawiesiłem się. Szczęście pomieszane z niedowierzaniem wypełniało każdą komórkę mojego ciała. Wodziłem wzrokiem po twarzy siostry, próbowałem zapamiętać każdy szczegół, każdą, prawie niewidoczną zmarszczkę. Jakbym nadal szukał potwierdzenia, że jest prawdziwa.

To było tak piękne, że aż nieprawdopodobne. Wydarzyło się w przeciągu kilku minut, a miałem wrażenie, że w innej rzeczywistości. W jednej chwili opłakiwałem śmierć siostry, by chwilę później patrzeć jej prosto w oczy.

Wspaniałe prawda?

Cały świat odzyskał kolory. Miałem wrażenie, że słyszę śpiew ptaków, ludzie wydawali się tańczyć na ulicach. Chciałem do nich dołączyć. Śmiać się głośno, cieszyć, podskakiwać, wyć z radości.

— Walt...?

Z letargu wyrwał mnie cichy głos Pretty. Uśmiechnąłem się słabo i pogłaskałem po bladej dłoni.

— Nieźle nas nastraszyłaś, krasnalu. Wiesz, że byłaś nieprzytomna przez prawie dwa miesiące? Wszyscy myśleli, że umrzesz. A nawet gdybyś się wybudziła, to byłabyś roślinką. Zaskoczyłaś cały medyczny świat.

— Jak Flash?

— O to pytaj Timiego.

Pierrette tez się uśmiechnęła. Wzięła głębszy oddech, przymykając oczy. W oddychaniu pomagały jej „wąsy" z rurek.

— Mogę z tobą porozmawiać? — wychrypiała.

— Przecież cały czas rozmawiamy.

— Na osobności. Musimy... musimy omówić jedną kwestię.

Niepewnie spojrzałem na pozostałych. Nasze rodzeństwo nie wydawało się być specjalnie zaskoczone. Nico i Timi równocześnie kiwnęli głowami i wyszli. Tylko Manoline podeszła do taty. Położyła mu rękę na ramieniu, uśmiechając się ciepło.

— Chyba powinniśmy porozmawiać z lekarzami — zasugerowała. — Na pewno jest wiele rzeczy, które musimy wiedzieć.

Tata spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Mocniej ścisnął dłoń Pierrette. wiedziałem, że nie chce nawet nas moment zostawiać swojej małej dziewczynki. Nie po tym, jak prawie ją stracił.

Ale Many była nieubłagana i podobna do mamy. Miała dar przekonywania. Tata jej słuchał, choć nie zawsze. Dziś był jednak gotowy zrobić wszystko dla Pretty. Widząc ponaglające spojrzenia swoich córek, podniósł się z fotela i powlókł do wyjścia.

— Macie piętnaście minut — szepnęła jeszcze na odchodnym Manoline.

Piętnaście minut. Kwadrans. Musiało nam wystarczyć.

Na początku milczeliśmy. Pierrette zbierała myśli. Pewnie zastanawiała się od czego zacząć. Dałem jej czas. Na razie jeszcze nie wiedziała, że wiem o wszystkim.

— Cofnęłam się w czasie — wychrypiała w końcu. — Tak, to brzmi niewiarygodnie, ale naprawdę cofnęłam się w czasie. Do dwa tysiące dziewiętnastego roku. Do Warszawy, gdy tam mieszkaliśmy. Powiedzieli, że mam uratować małżeństwo rodziców. Spędziłam prawie dwa miesiące w przeszłości. Jako Pénélopa Bernard. Nasza własna opiekunka. Nie wierzysz mi, prawda? — westchnęła z rezygnacją.

Przełknąłem głośno ślinę. Ostatnie elementy układanki pojawiły się w odpowiednich miejscach. Wiedziałem już gdzie i po co wylądowała Pretty. Zrozumiałem, co wpływało na zmiany w przyszłości.

— Wierzę ci — powiedziałem pewnie. — Wierzę ci, bo już to wiedziałem.

Teraz to ona wyglądała na zaskoczoną. Jak ryba poruszała ustami, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

— Jak to, wiedziałeś?

Nerwowo przeczesałem palcami włosy. Nagle ostatnie tygodnie wydały się dziwnie nierealne. Theodore, Ferasco, Zakon. Jakby nigdy nie istnieli.

Ale opowiedziałem o nich Pierrette. Zacząłem od początku, od Theodora. O dziwo wydawała się w ogóle nie być wstrząśnięta faktem, że cały czas udawał. Ba, miałem wrażenie, że nawet uśmiecha się pod nosem.

Potem przyszedł czas na Mario Quillana, Ferasco i całą włoską aferę. Pretty słuchała z wyjątkowym zaciekawieniem. Musiała nie znać wyczynów taty i jego próby wymierzenia sprawiedliwości.

— W naszych czasach Mario już nie żyje, ale dwadzieścia lat temu trzymał się całkiem nieźle — burknęła. — Próbował się mścić na tacie. Rzucał kamieniami w okna, wysyłał groźby i chyba chciał przejechać Manoline.

Uniosłem ze zdziwieniem brew. Teraz to Pretty opowiadała. Mówiła cicho, słabym głosem, ale z dziwną determinacją. Gdy wspomniała o niejakiej Amelii, aż się wzdrygnęła. Przypomniałem sobie, co mówił tata. Nagle po raz kolejny zapragnąłem wyściskać siostrę. Gdyby nie ona, nasze życie rozpadłoby się na milion kawałków.

— Nadal ciężko mi w to wszystko uwierzyć — przyznałem, odchylając się na fotelu. — Podróże w czasie, czarodzieje... trochę nieprawdopodobne.

— Ciekawe, czy ktokolwiek nam uwierzy? — rzuciła cicho.

— Raczej stwierdzą, że zwariowaliśmy – prychnąłem. — Daj spokój, to oczywiste, że nikomu nie możemy powiedzieć. Pewnie Nico czegoś się domyśla, skoro wiedział w przeszłości...

— Musiałam mu powiedzieć! Potrzebowałam pomocy!

— Ale dla pozostałych Pénélopa Bernard i Pierrette Antiga to dwie różne osoby — kontynuowałem spokojnie. Do tego Zakon Czerwonego Smoka to raczej nie są urocze misie. Może im się nie spodobać to, że zdradzamy ich pilnie strzeżone tajemnice.

Pretty westchnęła głęboko. Przez kilka długich minut nic nie odpowiedziała. Jedynie oddychała ciężko. Urządzenie, podające tlen pracowało nieustannie.

— Dobrze — szepnęła w końcu. — To będzie tajemnica. Nasza tajemnica.

Uśmiechnąłem się nieznacznie i już chciałem zmienić temat, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła dziewczyna. Mogła być w naszym wieku, może trochę młodsza. Miała jasne, kręcone włosy. Niebieskie oczy i totalną dezorientację wypisaną na twarzy. Spojrzała na mnie, potem na Pierrette, znów na mnie, a na końcu zapiszczała radośnie.

— Pretty! — rzuciła się Pierrette na szyję. — Obudziłaś się?! Naprawdę się obudziłaś! Nie mogę w to uwierzyć! Po miesiącu! Wiesz, że wszyscy myśleli, że dzisiaj umrzesz? Tak totalnie, totalnie wszyscy. No oprócz mnie. Znaczy, podejrzewałam, że tak może być, bo niby dlaczego tata tak usilnie chciał zmusić mnie, bym poszła dzisiaj do szkoły. Pewnie nie chciał, bym patrzyła jak odchodzisz. Ale ty zagrałaś wszystkim na nosie! I żyjesz! Super, prawda?

Zamrugałem szybko, próbując otrząsnąć się z szoku. Dziewczyna nawijała dalej, ale ani ja, ani Pretty nie mieliśmy odwagi jej przerwać. Mogliśmy tylko patrzeć z niedowierzaniem, próbując zrozumieć, kim do cholery w ogóle jest?

Przyjrzałem jej się uważnie. Wydawała się dziwnie znajoma. Jakbym już gdzieś widział to spojrzenie, świecące oczy i szpiczaste uszy.

A przede wszystkim uśmiech.

Uśmiechała się tak samo jak mama.

— Ja też się cieszę. — Pretty w końcu udało się jakoś wyplątać z objęć. Uśmiechnęła się słabo, ale jej wzrok mówił wyraźnie, że nie pojęcia, co się dzieje. — Ale chciałabym wiedzieć jedno. Kim w ogóle jesteś?

— Naprawdę? — dziewczyna parsknęła śmiechem. — Tata nie wspominał, że straciłaś pamięć. Ale spoko, to się przecież też zdarza, może zapomniał, zdarza mu się. Tobie też mogło, po tym wszystkim to i tak szacun, że w ogóle mówisz. Drobna utrata pamięci, to pikuś. A jako dobra siostra we wszystkim ci pomogę.

— Siostra? — Ledwo wydukała Pretty.

— No tak. — Dziewczyna wyszczerzyła się głupkowato. — Nazywam się Michelle Antiga i jestem twoją młodszą siostrą.

***

Stephanie nerwowo wyłączyła palnik pod garnkiem z mlekiem. Sprawdziła palcem temperaturę i syknęła, gdy oparzyła sobie opuszek. Odstawiła mleko do ostygnięcia, a potem oparła się o blat i odetchnęła głęboko.

— Wszystko w porządku? — zapytał zatroskany Stephane, który właśnie pojawił się w kuchni.

— Tak, po prostu jestem zmęczona. — Uśmiechnęła się słabo. — Ostatnio kiepsko sypiam.

— Dużo bierzesz sobie na głowę.

— Muszę czymś zająć myśli.

Westchnęła cicho. Od odejścia Penny minęły trzy miesiące. Jej śmierć wstrząsnęła całą rodziną. Nawet nie spodziewali się, że dziewczyna, którą znali kilkanaście tygodni stanie się taka ważna. Dodatkowo jakiś czas później pożegnali też Miguela Falascę, bliskiego przyjaciela Stephane. Odszedł nagle, sprawiając, że wszyscy musieli na nowo spojrzeć na życie. Bo jak żyć, gdy odchodzą twoi bliscy, gdy tracisz przyjaciół i wsparcie?

Gdyby nie miłość, nigdy by sobie z tym nie poradzili.

Stephane włączył ekspres i zaparzył sobie kawę. Stephanie wiedziała, że jest obserwowana. Ostatnie miesiące wiele zmieniły w ich małżeństwie. Powróciło zaufanie i wzajemne wsparcie, przestali szukać podstępu. Zamiast tego na każdym kroku okazywało się, jak bardzo się kochali. Było nawet lepiej niż przed pojawieniem się Amelii. Na nowo odkryli pokłady wzajemnego uczucia, do którego wcześniej nie mieli dostępu. Każdy pocałunek był tym pierwszy, każdy dotyk wywoływał dreszcz. Jakby znów byli nastolatkami.

Ekspres zapikał, a po kuchni rozlał się intensywny zapach kawy. Stephanie skrzywiła się mimowolnie, czując, jak jej żołądek wywija fikołka. Odetchnęła głęboko, próbując opanować zbierające się mdłości.

— Na pewno dobrze się czujesz? — zapytał jeszcze raz Stephane. — Nie wyglądasz najlepiej. I ostatnio jakoś dziwnie się zachowujesz.

— Pewnie czymś się zatrułam. — Tylko wzruszyła ramiona. — Spokojnie, niedługo mi przejdzie.

— Jesteś pewna? Bo jeśli mam być szczery, to to już dość długo się ciągnie.

— Co masz na myśli? — Zmarszczyła podejrzliwie brwi.

Oparł się o blat i zmierzył żonę krytycznym spojrzeniem. Przełknęła głośno ślinę, odruchowo spinając wszystkie mięśnie.

— Po prostu obserwuję cię od kilku dni — przyznał. — Nie pierwszy raz masz poranne mdłości, a jak zrobię kawę, to najchętniej ucięłabyś mi łeb. No i wczoraj zjadłaś pół słoika Nuttelli. Przez cały dzień, ale jednak. Bez udziały tych potworów z piętra, które podobno są naszymi dziećmi.

Stephanie zamrugała zdezorientowana.

— Zaraz, czekaj, czy ty coś sugerujesz?

— Tylko tyle, że powinniśmy sprawdzić, czy to na pewno jest tylko zwykłe zatrucie — powiedział bez ogródek.

Zbaraniała. Wpatrywała się w męża szeroko otwartymi oczami, nieudolnie próbując zrozumieć, o co mu chodzi. Jej mózg pracował na podwyższonych obrotach, ale za Chiny Ludowe tak wcześnie rano, nie była wstanie wykrzesać z siebie choćby odrobiny logicznego myślenia.

Jednak, gdy w końcu zrozumiała, co ma na myśli Stephane, pobladła gwałtownie.

— O nie! Nie, nie, nie, nawet o tym nie myśl! — pokręciła stanowczo głową. — To jest nierealne, niemożliwe, nie, nie i jeszcze raz nie. Wybij to sobie z tego kudłatego łba i to natychmiast.

— Jak tam chcesz — mruknął. — Ale na twoim miejscu wykonałbym kilka obliczeń matematycznych.

Spojrzała na niego spode łba. Niechętnie odłożyła na bok butelkę i zaczęła liczyć.

Policzyła raz. Drugi. Trzeci.

Przełknęła głośno ślinę. Spojrzała na męża, na palce i znów na męża.

— Cholera! — Jak szalona pognała do przedpokoju, zgarnęła torebkę i jeszcze w kapciach wypadła przed dom. — Będę za dziesięć minut. Jak mleko wystygnie, daj je bliźniakom — powiedziała jeszcze i już nie było.

Wróciła po dziesięciu minutach, a po trzydziestu była wstanie wykrztusić z siebie tylko dwa słowa.

— Porąbało nas. Totalnie nas porąbało. Zwariowaliśmy. Ta miłość rzuciła nam się na mózg. Oszaleliśmy dogłębnie i ostatecznie. Powinni nas zamknąć w wariatkowie!

— Chyba troszeczkę przesadzasz — zauważył spokojnie Stephane.

— Ja przesadzam?! Ja przesadzam?! To jest twoja wina, wszystko to twoja wina!

— Oczywiście. Masz całkowitą rację — z trudem powstrzymywał parsknięcie śmiechem, co tylko dodatkowo irytowało kobietę. Fuknęła, prychnęła, a potem z rezygnacją opadła na krzesło.

— Jak ty to sobie wyobrażasz? — burknęła. — Cholera, jestem za stara na takie zabawy.

— Ja bym raczej powiedział, że to dowód na to, że jest odwrotnie.

Już otworzyła usta być zaprotestować, ale szybko zrezygnowała. Odchyliła się na krześle i zaczęła nerwowo przygryzać wargę.

— Przecież to nie możliwe, jestem pewna, że to pomyłka. — Schowała twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko. — Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz? Jak niby sobie poradzimy?

— Tak, jak zawsze — odpowiedział bez wachania. — Oh, dobra, wiem, że to kompletnie szalone. Ale hej, czy kiedykolwiek byliśmy normalni? — Obszedł stół, przykucnął przed żoną i pocieszająco ścisnął jej dłoń. — Razem sobie poradzimy, obiecuję. Coś wymyślę żeby ogarnąć ten cyrk.

Przez chwilę patrzyła na niego nieprzeniknionym wzrokiem. W końcu jednak uśmiechnęła się powoli.

— Szóste dziecko? — parsknęła śmiechem. — Takie szaleństwo musi być żartem!

A jednak okazało się prawdą. Kilka miesięcy później, dokładnie dziewiątego stycznia na świat przyszła Michelle Pénélopa Antiga — żywy dowód, że przeszłość można zmienić na lepsze.

***

Tego roku kwiecień był wyjątkowo deszczowy. Padało przez cały miesiąc, każdego dnia, często przez wiele godzin. Niebo zasnuwały szare chmury, a ludzie zaczynali zapominać, jak wygląda słońce.

Powoli szedł wąską alejką. Drzewa zaczynały odzyskiwać liście, robiło się zieloną, ale wokół i tak unosiło się przygnębienie. Chłonął je każdą komórką ciała. Od roku było dla niego niczym tlen. Niezbędne do życia, nie mógł się go pozbyć. Ile razy próbował się go pozbyć, wracało. Przez pierwszy miesiąc uważał, że to normalne. W drugim był zirytowany. W trzecim się poddał. Przestał walczyć. Pogodził się, że świat stracił sens.

Powłóczył nogami, patrząc na ziemię. Drogę znał na pamięć, choć od wielu miesięcy jej nie pokonywał. Wyjechał, by zamknąć ten rozdział w życiu, ale podświadomość była silniejsza. Sama zawiodła go na jeden z warszawskich cmentarzy.

Nagrobki był szare, zlewały się w jedno. Znicze już dawno pogasły, kwiaty zwiędły. Było pusto. Ludzie niechętnie tu przychodzili.

W końcu stanął przed właściwym grobem. Położył bukiet. Słoneczniki. Nie wiedział, czy je lubiła. Nie zdążył zapytać. Mógł się tylko domyślać. Tak, jak wielu innych rzeczy.

— Cześć. Dawno się nie widzieliśmy — wychrypiał.

Schował ręce do kieszeni, pusty wzrok wlepił w wygrawerowany napis. Znał go na pamięć. Swego czasu był tu codziennie. Próbował zrozumieć, co się stało, dlaczego się stało.

— Odeszłaś. Tak po prostu odeszłaś — szepnął. — Powinienem się tego spodziewać. W końcu zapowiadałaś, że tak właśnie będzie. Że nawet nie zdążysz się pożegnać. Ale nigdy nie mówiłaś, że umrzesz.

Prawda była taka, że o wielu rzeczach nie mówiła. A jeśli mówiła, to kłamała. Gdy umarła, musieli zorganizować pogrzeb. Próbował znaleźć jej rodzinę. Szukał, pytał. O zapracowanego ojca, tajemniczego brata i młodsze siostry. O ludzi, których kiedyś może kochała.

Nie znalazł ich. Ani jednej osoby. Poprosił o pomoc, zaczął grzebać głębiej. Sprawdzał, pytał. Znalezione w mieszkaniu dokumenty były prawdziwe. Teoretycznie. Pojechał do Francji, znalazł osoby, które chodziły w tamtych czasach do tej samej szkoły, mieszkały przy tej samej ulicy.

Nikt nie potrafił odpowiedzieć na dręczące go pytania.

W końcu zrozumiał. Pénélopa Bernard nie istniała. Była duchem.

Pogrzeb odprawili razem. On i Antigowie. W tamtym momencie byli jej jedyną rodziną.

— A mimo tego postanowiłaś nas opuścić — prychnął. — Patrzeć jak cierpimy. Dlaczego to zrobiłaś? Po co były te wszystkie kłamstwa, skoro i tak zginęłaś?! Po co?! — Osunął się na kolana. Tak bardzo chciał wiedzieć, zrozumieć. Gubił się w imionach i nazwiskach. Za każdym razem, gdy znów ją sobie wyobrażał, gdy przywoływał jej śmiech, uderzało go, że to wszystko może być kłamstwem. Jednym wielkim oszustem. Że Penny, jego ukochana Penny, mogła być kimś zupełnie innym.

To doprowadzało go do szaleństwa.

— Jeszcze kiedyś dowiem się prawdy — obiecał sobie w końcu. — I zrozumiem, dlaczego cię pokochałem.

***

Woda szumiała równomiernie, zagłuszając odgłosy z hali. Nowy paryski obiekt kipiał od emocji. Finał Ligi Mistrzów po wielu latach wrócił do stolicy. Kibice, już od dawna zakochani w siatkówce, tłumnie zasiedli na trybunach, by wspierać swoją drużynę i po prostu cieszyć się doskonałym widowiskiem.

Oddychałam głęboko, opierając się o umywalkę. Próbowałam zwalczyć ból głowy, który z każdą sekundą robił się coraz bardziej irytujący. Choć przyzwyczaiłam się, że pojawiał się znienacka, to nadal nie potrafiłam tak po prostu go zignorować. Był jedną z pozostałości po wydarzeniach, które na zawsze odmieniły moje życie.

Podniosłam wzrok i spojrzałam w lustro. Uśmiechnęłam się smutno, widząc bladą cerę, podkrążone oczy, oklapłe włosy i przeźroczystą rurkę, która prowadziła do plecaka z tlenem. Właśnie to zostawiła po sobie podróż w czasie. Nigdy nie wyzdrowiałam do końca. Byłam osłabiona, chorowita, szybko się męczyłam. Dodatkowo wszędzie musiałam targać ze sobą butle z tlenem. Na początku się buntowałam, z czasem nauczyłam się to ignorować.

Jednak za każdym razem, gdy musiałam ją wymienić, czułam się tak, jakbym w przeszłości zostawiła cząstkę siebie.

Zacisnęłam pięści. Tak bardzo chciałabym o tym nie myśleć, ale nie potrafiłam. Za kilka dni miał minąć dokładnie rok, odkąd wróciłam, odkąd trafiłam do świata tak bardzo podobnego, a za razem różnego od mojego. Nadal miałam przyjaciół, studia, kochającą rodzinę. Czy mogłam pragnąć więcej?

Szczegóły sprawiały, że czułam się obca.

Tata już nie był tym samym załamanym, zagubionym człowiekiem, którego zostawiałam. Po śmierci mamy musiał się zająć trójką dorastających dzieci. To go motywowało. Nawet po wyjeździe Waltera do stanów, miał dwie córki, które zawsze były obok. Nadal był nadopiekuńczy, nadal się o nas martwił, ale już nie bał się, że zostanie zupełnie sam w wielkim domu. Widziałam w nim więcej radości życia, więcej nadziei. Choć mama odeszła, to nadal był szczęśliwy.

Przełknęłam głośno ślinę, zamknęłam oczy, by opanować, zbierające się pod powiekami łzy. Mama... Tak strasznie za nią tęskniłam. Zostawiłam ją tam, w przeszłości, nie mogłam nic zrobić by przeżyła. To bolało, cholernie bolało. Jakbym znów przeżywała żałobę, jakbym znów ją straciła.

Zaczęło mi się kręcić w głowie. Przygryzłam wargę, desperacko chwytając powietrze. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że się duszę.

Ale tlen wrócił. Nadal żyłam.

— Pretty? Wszystko w porządku?

Wzdrygnęłam się mimowolnie, słysząc za sobą znajomy głos.

— Tak, jest okej, Michi. — Uśmiechnęłam się do siostry. — Po prostu taki huk nadal nie jest dla mnie.

Dziewczyna zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.

— Jak chcesz, to możemy chwilę posiedzieć na zewnątrz — zaproponowała bez wachania. — Timio wpadł w amok, leje tych cholernych Włochów tak, że nie ma co zbierać. MVP ma w kieszeni i bez naszej pomocy z trybun.

Nieznacznie kiwnęłam głową. Tak, potrzebowałam chwili spokoju, wolałam nie zostawać zbyt długo sama.

A towarzystwo Michelle zawsze było mi na rękę.

Michelle Pénélopa Antiga. Moja młodsza siostra. Imiona dostała na cześć dwójki ważnych dla rodziców ludzi. Nigdy nie przypuszczałabym, że moja podróż w czasie aż tyle zmieni. Że zyskam siostrę. I to nieco ponad rok młodszą. To było nieprawdopodobne, szalone.

Ale prawdziwe.

Na początku ciężko było mi się do tego przyzwyczaić. W końcu tak naprawdę Michi była zupełnie obcą osobą. A nagle musiałam myśleć o niej jako o kimś bliskim, najbliższym. Pamiętać wydarzenia, w których nie brałam udziału, mieć wspomnienia, o których dopiero się dowiadywałam. Było ciężko. Bardzo ciężko. Bo dla Michelle istniałam zawsze. W tym świecie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Na dobre i na złe. Zawsze razem. Liczyła, że dalej tak będzie.

Moje wycofanie, niepewność, nawet niepamięć, zrzuciła na karb śpiączki. Lekarzom łatwo było uwierzyć, że cierpię na wybiórczą amnezję.

Z czasem nauczyłam się żyć w nowej rzeczywistości. Najpierw polubiłam, a potem pokochałam Michelle. Tak po prostu. Wystarczyły długie nocne rozmowy, oglądanie po nocy seriali, czy wspólne przedrzeźnianie taty, by naprawdę stała się moją siostrą. Zyskałam najlepszą przyjaciółkę, udało mi się zapomnieć o latach, których nigdy nie przeżyłam.

Z Walterem było gorzej. Na początku w ogóle nie potrafił odnaleźć się w nowej sytuacji. Na szczęście powrót do Stanów dał mu czas na przemyślenie wszystkiego.

Żyliśmy dalej. Podróże w czasie odeszły w niepamięć. Theodore zniknął z mojego życia, nawet za nim nie tęskniłam. Aisha i Zan twierdzili, że był dupkiem. Uwierzyłam im. Z pomocą przyjaciół nadrobiłam zaległości na studiach, wychodziłam do kina, z nimi obchodziłam urodziny.

Znów było normalnie.

No może oprócz jednej osoby, której nie potrafiłam wyrzucić z głowy...

— Ej, patrz jak chodzisz!

Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś poirytowany głos. Podniosłam wzrok. Najpierw dostrzegłam tylko pomiętą koszule i trzymające się na słowo honoru guziki. Nic ciekawego.

Ale miałam wrażenie, że znam ten głos. Gdy spojrzałam w górę, zamarłam.

Znałam te oczy. Znałam te piwne tęczówki, choć teraz zmęczone, to nadal intensywne.

Przede mną stał Mateusz. Starszy, trochę przygarbiony, z posiwiałymi skroniami, ale nadal Mateusz. Byłam tego pewna. Rozpoznałabym go nawet na końcu świata. Nie przypominał już tego samego nastolatka, o twarzy dziecka. Twarz miał smutną, jakby zmęczoną życie, wokół oczu pierwsze zmarszczki, choć przecież miał niespełna czterdzieści lat. Ręce trzymał w kieszeni, a zgarbione ramiona dawały wrażenie, jakby trzymał na barkach całe zło tego świata.

Był jednak moim Mateuszem. Człowiekiem, którego pokochałam i którego musiałam zostawić.

Wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Ja przerażona, on zaskoczony. Walczyłam sama ze sobą. Z jednej strony, chciałam uciec jak najdalej, odwrócić się i biec przed siebie, nie oglądać się, byle tylko nie patrzeć mu w oczy.

A jednocześnie nie mogłam wykonać choćby kroku. Stałam, jak zaczarowana, każdą komórką ciała, chłonąc jego obecności. Tłumione przez rok emocje wybuchnęły z podwójną siłą. Wyrzuty sumienia, tęsknota, żal. Z trudem utrzymywałam się na nogach. Czekałam na jego reakcje. Czekałam, aż wykrzyczy mi w twarz, że go zostawiłam, że odeszłam, że nie chce mnie widzieć.

Ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego wyszeptał tylko jedno słowo:

— Penny.

A potem zatoczył się do tyłu i bezżycia osunął na ziemię. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro