38. Nie mam pięciu lat
Weszłam do domu i zobaczyłam zostawiony liścik i przeczytałam jego treść. Sprawdzałam po kieszeniach, ale nie znalazłam telefonu. Poszłam go sypialni, gdzie leżał na łóżku.
- Cześć Chris, co tam?
- Co tam? Ty się jeszcze pytasz? Wchodzę do domu, a tam pusto. Dzwonię do Ciebie, ale słyszę dźwięk Twojej komórki dobiegający z innego pokoju. Zaczynam się denerwować, a Ty z beztroskim głosem pytasz co tam?
- Tak. Zresztą nie mam pięciu lat. Do później - rozłączyłam się i poszłam rozpakować zakupy.
Lubię gotować i piec, więc przygotowywałam babeczki czekoladowe. Dokładnie wykonałam instrukcję, by później ciasto wlać do foremek i włożyć do nagrzanego piekarnika. W czasie, gdy smakołyki się przygotowywały umyłam naczynia i powycierałam blaty szafek. Wyciągałam ostatnią porcję, gdy usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach.
Do mieszkania wszedł Chris z jedzeniem, ponieważ wcześniej mi napisał, że zamówił nam jedzonko. Uśmiechnął się na mój widok, ale po chwili zmarkotniał.
- Czy Ty nie miałaś się czasem oszczędzać?
- Yyy... Tak?
- To co w takim razie robisz w kuchni?
- Piekę nam czekoladowe babeczki.
- Myślisz, że tym mnie przekupisz i przestanę być zły za to, że nie było z Tobą kontaktu.
- Taki miałam plan. Zresztą podobno przez żołądek do serca każdego mężczyzny - podeszłam do niego, wzięłam od niego reklamówki i dałam mu buziaka w policzek na przywitanie.
Po chwili siedzieliśmy przy stole i zajadaliśmy się obiadem, a później babeczkami. Wieczór spędziliśmy oglądając jakąś polską komedię. Było miło.
Było przed południem, gdy zadzwonił Oliver, że chciałby się spotkać, bo ma bardzo ważną sprawę. Zgodziłam się i byliśmy umówieni na osiemnastą. Wydawało mi się, że to coś poważnego, ale może po prostu chciał pogadać. Większość dnia spędziłam przed telewizorem albo czytając zakupioną dzień wcześniej książkę. Podczas mojego siedzenia w domu na chwilę przyszedł Chris, który przyniósł mi lunch i sprawdził jak się czuję. Trochę mi matkował, ale miło było czuć, że ktoś się o Ciebie martwi.
Równo o osiemnastej przyszedł po mnie Oliver. Później poszliśmy do knajpki, gdzie zamówiliśmy jedzenie.
- Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Nic Cię nie boli, nie jest Ci słabo?
- Nie jest, czuję się zdrowa jak ryba.
- Okey.
Przynieśli nam jedzenie, więc na chwilę zaprzestaliśmy rozmowę.
- A tak naprawdę to o czym chciałeś rozmawiać?
- No bo jak Ty leżałaś w szpitalu to Zack poprosił mnie, żebym znalazł jakieś Twoje dokumenty, żeby lekarze mogli Cię wpisać w system. Przepraszam, że grzebałem w Twoich prywatnych rzeczach.
- Okey, nic nie szkodzi.
- Znalazłem Twój paszport, w kjntórym było napisane, że Twoi rodzice nazywali się Lucy i Trevor.
- Bo tak jest, ale zostawili mnie.
Sięgnął do kieszeni i z portfela wyciągnął dowód osobisty, który przesunął w moją stronę. Wskazał na rubryczkę imiona rodziców, a ja potrafiłam tylko powiedzieć:
- COOOO?
Pół knajpki odwróciło się w moją stronę. Ktoś zapytał, czy wszystko ze mną dobrze, a ja nie potrafiłam wypowiedzieć żadnego słowa. Wpatrywałam się w Olivera. Wzięłam do ust łyk wody i odzyskałam głos.
- Ale jak to?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że rodzice mnie gdzieś porzucili. Później trafiłem do sierocińca, ale w wieku trzech lat adoptowała mnie rodzina państwa Swift.
Po moich policzkach zaczęły lecieć łzy. Cieszyłam się, że odzyskałam brata, ale też bardzo mu zazdrościłam tego, że miał rodzinę, szczęśliwy dom. Ja odkąd pamiętam byłam sama. Jednak teraz miałam spore grono przyjaciół z kampusu i tutaj z pracy. Byłam szczęśliwa, ale chciałam wiedzieć jak to jest mieć mamę i tatę.
Jak byłam jeszcze w domu dziecka wszyscy nazywali mnie niechcianym bękartem, nikt nie chciał ze mną rozmawiać, bo albo rodzice im zabronili, albo twierdzili, że naśmiewanie i dokuczanie mi to dużo lepsza zabawa. Wyszliśmy z lokalu, a ja wtuliłam się w ciało Olivera, który delikatnie gładził mnie po plecach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro