33. Lotnisko
Spałam sobie smacznie, gdy On mnie obudził. Przez chwilę jeszcze nie kontaktowałam. Podał mi czyste ubrania i ręcznik, czym byłam zdziwiona. Jednak udałam się do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Od razu było mi lepiej. Później On wziął sportową torbę, która była już spakowana. Coś mi się tutaj nie podoba.
*Oliver*
Po spotkaniu z porywaczami musiałem zrobić ich rysopis, który następnie został rozesłany do wszystkich patroli, stacji metra czy lotnisk. Mężczyzna nie miał prawa nam się ulotnić. Dodatkowo policja znała samochód porywacza.
Jednak my, zwykli szeregowi musieliśmy wrócić do zwykłych zadań. Brakowało mi trochę tej laski i jej pyskatej odzywki. Nie chodzi o to, że mi się podobała, tylko była częścią naszej ekipy. To jak puzzle. Gdy nie ma jednego elementu w układance jest luka. My nie tylko razem pracowaliśmy, byliśmy też przyjaciółmi, pomimo naszych złych relacji na początku znajomości. Przyznaję, jechałem po niej w każdy możliwy sposób, ale mam nadzieję, że przez ten czas mi już zdążyła wybaczyć.
*end*
Wyszliśmy z budynku, po czym wsiedliśmy do jego terenowego samochodu z przyciemnianymi szybami. On podał mi papierową torebkę z jedzeniem na wynos. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak przeraźliwie jestem głodna. Szybkimi kęsami zaczęłam pochłaniać posiłek. Jechaliśmy zgodnie z przepisami drogowymi, co mnie trochę zdziwiło.
*Krótkofalówka policyjna*
- Uwaga, uwaga! Do wszystkich patroli! Porywacz porusza się samochodem o wcześniej wskazanej rejestracji. Kieruje się w stronę metra... Nie, skręcił w stronę lotniska. Trzeba go zatrzymać. Bez odbioru.
*end*
Po dwudziestu minutach dotarliśmy do celu - było to lotnisko. O cholera, gdy On mnie wywiezie za granicę to nie będę miała jak uciec. Zatrzymał pojazd i oboje wysiedliśmy. Wziął naszą torbę, którą przewiesił sobie przez ramię, po czym złapał moją dłoń w mocnym uścisku. Ruszyliśmy szybkim krokiem do wejścia.
I co? Nikt nas nie zatrzyma? Coś tu nie grało... lotnisko było prawie puste... Szliśmy przez wielką salę. Nagle On zatrzymał się. Pociągnął mnie za rękę, a ja przylgnęłam do niego. Poczułam niewyobrażalny ból w lewym boku. KURWAAA!!!! JAK BOOOLI!!! Upadłam na ziemię, a On zaczął uciekać. Pieprzony tchórz mógł mnie zostawić w tamtym budynku, a nie robić ze mnie żywą tarczę. Co za gnój.
Przytknęłam dłoń do boku, aby zatamować trochę krew. Jednak nie bardzo mi to wychodziło. Miałem problem, żeby utrzymać otwarte oczy, a co dopiero uciskać ranę. Przestałam mieć kontakt z rzeczywistością. W pewnym momencie tylko jak zza ściany słyszałam dźwięk karetki.
*Ratownik medyczny*
Przy dziewczynie klękał jakiś mężczyzna, który uciskał jej bok. Gdy zobaczył mnie obok, odsunął się. Nie mogłem zatamować krwawienia. Dziewczyna została przeniesiona na nosze, a później do karetki, która ruszyła na sygnale. Przez całą drogę nie wiele poprawił się jej stan. Była przeraźliwie blada i straciła bardzo dużo krwi. Po przujechaniu do szpitalu od razu została przetransportowana na salę operacyjną.
*end*
*Kapitan Christopher Blow*
Brałem udział w ochronie premiera. Wszyscy wiemy jaka jest obecnie sytuacja w różnych krajach, a ten oto mężczyzna jest wielkim przeciwnikiem islamu. Trochę podpadł im swoimi wypowiedziami, nie ma co się oszukiwać.
Wracałem wreszcie do domu, po nocnej zmianie. Świat budził się do życia, a ja miałem ochotę pójść spać. Odgrzałem sobie wczorajszą pizzę, po czym poszedłem wziąć prysznic. Położyłem się do łóżka i zgasiłem lampkę. Nie było mi dane spać, bo zaczęła dzwonić komórka, która znajdowała się przy łóżku. Nosz kurwa.
- Halo - burknąłem do telefonu.
- Pan Christopher Blow?
- Tak, a o co chodzi?
- Chciałbym, żeby Pan przesłał informacje do swojego kraju, że Pani Trine Black znajduje się w szpitalu w bardzo ciężkim stanie...
*end*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro