32. Chyba nie masz wyboru
*Zack*
Mamy dwóch z pięciu zakładników. Z tego, co powiedziały kobiety to reszta żyje, ale Trine od nich została zabrana. Nie wiem czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
Oddałem Wam dwóch zakładników, ale Wy nie dotrzymaliście swojej części umowy. Jest to niekulturalne z Waszej strony. Zastanawiam się nad zmianą warunków. Może z trzech zrobimy dwóch zakładników?
Kurwa mać, jest źle. Nawet gorzej - jest tragicznie. Dowódcy się wkurwiają, tak samo policja. Media jak na razie dały wiadomość, że odzyskano dwóch zakładników. Wszystko idzie nie tak.
Mam kolejną propozycję nie do odrzucenia. Za godzinę widzimy się w okolicy opuszczonych magazynów za miastem, gdzie będziemy czekać z dwójką Waszych ludzi. Jednak nie dostaniecie ich za piękne oczy. W więzieniu znajduje się Bil D., który z chęcią przekaże mi moje pół bańki. Na pewno wiecie o kogo chodzi. Taka mała wymianka, do zobaczenia.
Mieliśmy mało czasu. Nie zdążymy sprowadzić federalnych ani antyterrorystów z innych miast. Dobrze, że u nas stacjonuje choć kilku. Byliśmy przygotowani i mieliśmy pięć minut do odjazdu, gdy zadzwonił telefon:
-Mają być tylko dwie osoby i Bil, inaczej ten chłopak i dziecko zginą. Magazyn z czerwonym iksem...
Telefon się urwał. Miejsce, z którego dzwoniono było zlokalizowane, ale była to budka telefoniczna. Facet nie mówił co z Trine, czyżby nie żyła? Dowódcy wybrali Olivera i jeszcze jednego gościa, aby przekazali więźnia. Byłem wściekły, że to nie ją miałem ich ratować.
*end*
*Oliver*
To ja miałem brać udział w wymianie. Wiedziałem, że tamten gościu był bardzo sprytny. Każdy nasz zły ruch mógł być przez niego wykorzystany. Nie wiedzieliśmy czy jest poczytalny czy to jakiś świr, więc tym bardziej nie mieliśmy pojęcia co się może wydarzyć.
Zabraliśmy gościa z więzienia, bo szycha stwierdziła, że trzeba odzyskać zakładników. Jechaliśmy z tym gościem, który mógł nas zabić w każdej chwili, a kajdanki na jego rękach jakoś średnio mnie uspokajały. Dojechaliśmy na miejsce trzy minuty przed czasem. Wysiedliśmy z samochodu i znaleźliśmy odpowiedni magazyn. Przed nim stał zaparkowany czarny terenowy samochód z przyciemnianymi szybami. Wyszedł z niego kierowca i drugi goryl. Po tym wstępie przedstawienia wyszedł młody facet o trochę szczurzej twarzy. Na rękach trzymał dziewczynkę, a obok niego szedł chłopak chyba w moim wieku.
- Witam. Widzę, że przywieźliście towar zamienny. Bil będzie szedł w moją stronę. Nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mojej kopercie. A ja puszczę Waszych ludzi, którzy pójdą w Waszą stronę.
- Skąd pewność? - odpowiedziałem.
- Chyba nie masz wyboru.
- A ta piątą osoba żyje?
- Tak. Starczy tych plotek, dobijamy targu.
Postawił dziecko na ziemi i powiedział coś do niego, po czym ono i student zaczęli iść w naszą stronę. Mój towarzysz otworzył kajdanki i dał Bilemu kopertę. Wymiana nastąpiła bez utrudnień, po czym wsiedli do samochodu i odjechali. Wydawało mi się trochę za prosto, ale nie będę wybrzydzał. Wziąłem dziewczynkę za rękę i powiedziałem, że zawiozę ją do mamy, na co ona bardzo się ucieszyła.
*
end*
W gabinecie zrobiło się zamieszanie - On zawzięcie dyskutował że swoimi ludźmi, a ja nie rozumiałam, bo posługiwali się innym językiem. Później wyszli, ale wcześniej On się ze mną pożegnał buziakiem w policzek. Wrócili po jakimś czasie bardzo zadowoleni. Z nimi był też jakiś facet. Był umięśniony i miał prawie całe ciało w tatuażach. Dodatkowo On wyjął z koperty pieniądze. Było tego sporo, jakieś kilkaset tysięcy, ale euro. Każdy z jego ludzi dorastał jakąś część gotówki, po czym wyszli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro