10. To znowu Wy?
Był weekend, a my o piątej trzydzieści jedliśmy śniadanie. Wyjechaliśmy o szóstej, a o siódmej trzydzieści byliśmy na miejscu. Dostałam listę moich kolegów z grupy. To chyba było zaplanowane, bo nie było żadnego z chłopców z mojego pokoju. Szlag.
Dostaliśmy kopertę z zadaniem, którą mogliśmy otworzyć dopiero o ósmej, o której zaczynał się test terenowy, a kończył dopiero w niedzielę wieczorem. Dostaliśmy plecak, do którego mogliśmy wziąć określoną ilość rzeczy. Stanęliśmy w grupie i zastanawialiśmy się co jest najważniejsze. Niektóre rzeczy starczą po jednej sztuce np. mapa, ale np. wodę i jedzenie każdy musi mieć.
Usłyszeliśmy wystrzał, który był sygnałem, że możemy otworzyć kopertę i ruszyć.
1/4
Test trwa 40 godzin, więc weźcie tylko to, co jest potrzebne. Udajcie się na północy zachód, gdzie na terenie opuszczonej żwirowni uwięziony jest ranny, którego pilnują żołnierze (będą do was strzelać nabojami z farbą, każdy trafiony "umiera"). Czekajcie na dalsze wskazówki...
Spakowani ruszyliśmy w zwartym szeregu. Byłam liderem, ale też członkiem zespołu. Każdego pomysł mógł być tak samo dobry jak mój. Nie mogliśmy się kłócić, a wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie. Mieliśmy niecałe dwa dni, więc dzisiejszego dnia chcieliśmy dotrzeć do trzeciej części listu. Unikaliśmy robienia hałasu, aby nie zwrócić uwagi wroga, który mógł wszędzie się czaić.
Szliśmy parę godzin, gdy zobaczyliśmy dobrze widoczne ślady butów. Musieliśmy być bezszelestni i zwracać uwagę na każdy szmer.
- Stójcie - szepnął Mark.
Wszyscy zatrzymaliśmy się i ukryliśmy w krzakach w dwu osobowych grupkach. Obok nas przeszło dwóch żołnierzy gotowych do strzału. Niewiele brakowało. Rozdzieliliśmy się, aby obserwować teren i zobaczyć, gdzie mają luki w zabezpieczeniu.
Po kilkunastu minutach wróciliśmy ze zwiadów. Nigdzie nie było widać rannego, więc wydedukowaliśmy, że musi znajdować się w opuszczonym budynku. Podzieliliśmy się na grupy i każdy miał przydzielone zadanie. Ja zostałam z Erwinem, aby pilnować plecaków. Chłopcy odpowiedzialni za uratowanie rannego wzięli kilka rzeczy, które mogły się przydać przy ewakuacji rannego. Jednak tym mniej rzeczy, tym łatwiej skraść się niepostrzeżenie. Czekaliśmy ponad godzinę aż reszta wróci. Mieliśmy rannego (był podstawiony, ale mimo wszystko), więc musieliśmy ewakuować się na bezpieczną odległość. Gdy to zrobiliśmy ranny został położony na śpiworze, a ja musiałam zobaczyć co mu jest. Wyciągnęłam apteczkę i poszukałam bandaży. Nałożyłam dokładnie opatrunek na jego bok. Ranny odzyskał przytomność, więc małymi łykami daliśmy mu się napić.
- Ręka - wychrypiał i znów stracił przytomność.
Postanowiłam usztywnić mu ją za pomocą dwóch chust trójkątnych tak, aby ręka nie przemieszczała się podczas marszu. Z kieszeni wystawała koperta.
2/4
...Uratowaliście rannego, ale nie będzie tak łatwo razem z nim ruszyć w dalszą podróż. Kolejnym punktem waszej wędrówki będą bagna. Tym razem udajcie się na północ.
P.S. Uważajcie na żołędzie...
- O co chodzi z tymi żołędziami? - zapytał jeden z żołnierzy.
- Też chciałbym widzieć - odpowiedział drugi.
- Mi się wydaje, że chodzi o coś, co jest nad nami. Moim zdaniem jest to aluzja do tego, żeby mieć oczy i uszy szeroko otwarte i spodziewać się niebezpieczeństwa ze wszystkich stron - odparłam.
Zjedliśmy coś i ruszyliśmy dalej w drogę. W pewnym momencie zauważyliśmy linkę zahaczoną na wysokości, w przypadku kolegów - kolan, a w moim - ud. Stalowa linka była naprężona. Ominęliśmy ją tak, aby jej nie dotknąć. Rannego nieśliśmy na zmianę, aby się tak bardzo nie męczyć. Był to dorosły, dobrze zbudowany mężczyzna, więc trochę ważył, w sumie trochę dużo.
Zanim dotarliśmy do bagien na naszej drodze pozostawiane były pętle z lin i metalowe wnyki na zwierzęta. Bagna były olbrzymie, a ominięcie ich zajęło by nam kilka godzin, których niestety nie mieliśmy. Pomału zaczęło robić się ciemno. Tu musi być jakieś przejście. Początkowo weszliśmy na bardzo prowizoryczny most z zawalonych drzew.
Dotarliśmy do jego końca i już mieliśmy się wracać, gdy jeden z żołnierzy zauważył linę zwisającą z jakiegoś drzewa. Spięłam się po niej i zobaczyłam, że można przejść nad bagnem górą. Z liny, którą mieliśmy w plecaku zrobiliśmy prowizoryczną windę dla rannego. Część zespołu ciągnęła za linę, druga ich asekurowała, a trzecia z dołu pomagała delikatnie podnosić poszkodowanego.
W pewnym momencie, gdy mężczyzna był już w połowie drogi odzyskał przytomność i próbował się wydostać z noszy, które wciągaliśmy na górę. Szlag, jeszcze tego brakowało, że by sobie krzywdę zrobił. Zjechałam po linie i zaczęłam go uspokajać, nadal się szamotał, ale po chwili przestał. Wciągnęliśmy go na górę i razem przeszliśmy przez bagna. Trwało to dość długo, ponieważ trzeba było uważnie stawiać kroki.
Po drugiej stronie buszowaliśmy po krzakach, ale było ciemno, co przeszkadzało w poszukiwaniach. Wyjęliśmy latarki i przy ich pomocy znaleźliśmy wiadomość, która była przywiązana nad naszymi głowami do drzewa. Odeszliśmy od bagien, aby nie być tak dobrze widocznymi. Zatrzymaliśmy się, bo byliśmy już zmęczeni, ale również byliśmy ciekawi wiadomości.
3/4
... Pokonaliście bagna, ale żeby nie było tak prosto musicie wkraść się do bazy wroga i odzyskać skradzione dokumenty z niebieskiej teczki...
- Może byśmy się przespali parę godzin - rzucił jeden z żołnierzy.
- Dobra. Ja mogę stać pierwsza na warcie - dodałam.
- Ty śpij, a my z Adamem będziemy czatować - odparł inny.
Nie mieliśmy aż tyle śpiworów, więc trzeba było się podzielić. W apteczce znaleźliśmy folię termiczną, która też chroniła przed utratą ciepła, owinęliśmy nią rannego, ale wcześniej zmieniłam opatrunki. Wiem, że mężczyźnie nic nie było, bo był podstawiony, ale mimo wszystko trzeba wywiązywać się z powierzonych nam zadań.
Postanowiliśmy pospinać ze sobą śpiwory tak, aby tworzyły jeden duży, do którego weszliśmy. Byliśmy blisko siebie więc, nie traciliśmy tak szybko ciepła. Chłopcy, którzy stali na warcie też mieli śpiwór, którym się okryli, bo noc okazała się chłodna.
Nie była jeszcze moja warta, a ja obudziłam się cała trzęsąc. Próbowałam wyjść, bo potrzebowałam pójść za potrzebą. Gdy wróciłam okazało się, że przez moją nieuwagę obudziłam jednego z kolegów.
- Jesteś cała lodowata - powiedział, gdy znowu weszłam do śpiwora. Najpierw mnie przytulił, a gdy to nie podziałało zaczął mnie namiętnie całować błądząc dłońmi po moim ciele. Przyspieszył mój oddech, a ja czułam podniecenie. Po chwili oderwał się ode mnie i z uśmiechem powiedział:
- Teraz powinno Ci być cieplej - przytulił się do mnie i razem zasnęliśmy. Moja warta była ostatnia i w czasie jej trwania nic się nie działo.
Znaleźliśmy stary budynek, do którego udało mi się wkraść z żołnierzem, który mnie w nocy rozgrzał, podczas gdy druga część pilnowała rannego, a trzecia odciągała uwagę wroga. W środku znaleźliśmy kilka teczek, ale naszym celem była niebieska. Postanowiliśmy dokumenty, które mieliśmy odzyskać przełożyć do jednej z wielu białych teczek, które leżały na regale, dzięki czemu nie zwracałoby to takiej uwagi. Gdyby zginęła niebieska od razu ruszyliby za nami w pościg. Wśród dokumentów znaleźliśmy kopertę.
4/4
... To znowu Wy? Ostatnim zadaniem jest znalezienie pałacu Jabłonowskich. Macie czas do niedzieli do 24. Powodzenia.
- I to by było na tyle - powiedział któryś.
Wyciągneliśmy mapę z jednego z plecaków. Okazało się, że na niewiele nam pomoże, bo są pozaznaczane tylko okoliczne miejscowości. Mieliśmy tylko około 8 godzin. Moją uwagę przykuła miejscowość Jabłonna - to pewnie tam musi znajdować się ten pałac. Podzieliłam się ta uwagą z towarzyszami. Później ustaliliśmy mniej więcej tor naszej podróży i wyznaczyliśmy trasę naszej wędrówki. Musieliśmy jak najszybciej się tam dostać zanim jeszcze się ściemni.
Ruszyliśmy szybkim marszem, a po paru godzinach byliśmy mocno zmęczeni. Nie mieliśmy już jedzenia, a woda też się kończyła. Moje zmysły nie były już tak wyostrzone i przez swoją nieuwagę przewróciłam się uszkadzając nogę.
Zmuszeni byliśmy zrobić postój. W apteczce znalazłam bandaże, którymi owinęłam nogę, aby ją trochę usztywnić. Bolała jak diabli, więc wzięłam dwie tabletki przeciwbólowe, a resztę schowałam do kieszeni, aby mieć pod ręką. Poluzowałam buta, abym mogła go założyć. Po chwili leki zaczęły działać, a koledzy wzięli ode mnie z plecaka parę rzeczy, aby było mi łatwiej iść. Byłam im wdzięczna. Szliśmy dalej tym razem niestety spowalniałam pochód.
Zanim całkowicie się ściemniło dotarliśmy do pałacu. Czekali już na nas generał i kapitan Blow.
- Jesteście pierwsi, gratuluję - powiedział generał - Teraz możecie trochę odpocząć.
Wzięłam butelkę wody i wzięłam kolejne tabletki przeciwbólowe. Zobaczył to Chris.
- To Ty robisz - zapytał.
- Noga mnie znowu zaczęła boleć - odpowiedziałam. Podczas drogi, gdy przeciwbólowe przestawały działać brałam kolejne.
- Coś Ci się stało?
- Miałam małą kontuzję.
...
- Gdzie jest łazienka - powiedziałam szybko.
Chris wskazał mi kierunek, a ja pobiegłem tam.
Otworzyłam drzwi i uklękłam przy toalecie opróżniając żołądek. Po chwili pojawił się Chris zaniepokojony moim zachowaniem. Usiadł przy mnie i zaczął głaskać mnie po plecach. No to chyba zniechęciłam go do siebie. W końcu puściłam pawia w jego towarzystwie, to nie był miły widok. Chyba za dużo tych tabletek się najadłam.
Po dwudziestu minutach podniosłam się i przemyłam twarz i usta wodą. Tabletki już nie działy, a ja czułam ból w nodze. Gdy wyszłam z łazienki i szłam razem z Chrisem mój ból wrócił ze zdwojoną siłą, a ja momentalnie leżałam na podłodze zwijając się. Chris podniósł mnie z ziemi i zaniósł do lekarza.
- Co jej jest - zapytał doktor.
- Noga - powiedziałam z zaciśniętymi zębami.
Lekarz opatrzył ją i dał mi zastrzyk przeciwbólowy. Powiedział, że z taką kontuzją powinnam leżeć z łóżku, a nie robić sobie kilku kilometrowy spacer. Zasnęłam obok moich kolegów z pokoju, którzy w tym czasie skończyli zadanie. Byłam wykończona. Nad ranem obudzili nas i wsiedliśmy do samochódów, aby wrócić do naszego kampusu. Zasnęłam opierając się o Cartera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro