Rozdział 4.
Siedziałam sama w pokoju, kiedy nagle usłyszałam dzwonienie do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Od wyjścia Oliwii i Karola minęło zaledwie pół godziny. To nie mogli być oni. No chyba, że wizytę odwołano.
Niechętnie zwlokłam się z łóżka, na którym właśnie się wylegiwałam. Narzuciłam na siebie polarową bluzę i zeszłam na dół.
Przez wizjer zobaczyłam Krisa. Otworzyłam drzwi i wpuściłam chłopaka do środka. Wyglądał czarująco. Jego ciemno-brązowe włosy pięknie układały się na głowie i czole, przysłaniając lekko połyskujące oczy. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, tego samego koloru spodnie i glany.
- No hej. - westchnął cicho - Możemy pogadać?
- Pewnie, siadaj.
- Przepraszam.
- Znowu? Przecież nic mi nie zrobiłeś.
- Widziałaś zdjęcie, które wstawiłem na facebook'u?
- Tak.
- Pewnie domyślałaś się, że podejrzewłem, że zrobił to... wiesz kto. - powiedział cicho z żalem w głosie.
- Tak. Wiesz, ja sama nie wiem już w co wierzyć.
- Ale ja wiem. Chcę cię przeprosić za to, że tak myślałem. Sprawca został złapany, dlatego nie musisz już sobie zawracać tym głowy.
- Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem i lekkim uśmiechem - Kto to?
- Pewien człowiek, który pracował z moim ojcem. Podobno bardzo się kłócili. Tamten facet miał awansować na wice-szefa, ale wtedy mój tata zrobił jakiś duży postęp i to on awansował. Najprawdopodobniej z tego powodu ten człowiek to zrobił.
- To chore! - wykrzyczałam wściekła - Z takiego powodu?! Niektórzy ludzie to się powinni zdrowo jebnąć w łeb!
- Niestety, życie jest takie okrutne.
Po tych słowach Kris zbliżył się do mnie i zaczął mnie namiętnie całować.
Czułam się cudownie. Brakowało mi dotyku jego ust. Trwało to przez kilka minut. Poniesieni tym uczuciem po chwili siedzieliśmy na kanapie. Kris dotykał dłonią mojego polika, potem ramienia i zjeżdżał coraz niżej. Już zaczął wkładać rękę pod moją koszulkę, gdy usłyszeliśmy głośny i nagły trzask, dobiegający z drugiego piętra. Odruchowo, nasze usta odłączyły się od siebie. Nastała głucha cisza. Za chwilę dały się słyszeć cztery cichsze sztuknięcia i jedno tak samo głośne jak na początku.
Nie no ekstra! Znowu coś musiało przerwać tak miłą chwilę!
Kris powoli odsunął się ode mnie i wstał. Wykonał kilka cichych kroków w stronę kuchni i już po chwili trzymał w ręku nóż. Dały się słyszeć kolejne uderzenia na górze. Siedziałam na kanapie bez ruchu. Bałam się. Czyżby ktoś się włamał?! Ale jak dostałby się do domu? Było tylko jedno wejście, które przecież było zamknięte na klucz. Z resztą siedzieliśmy na dole, więc zauważylibyśmy, gdyby ktoś wszedł.
Kris powoli zaczął iść w stronę schodów. Przed udaniem się na górę spojrzał na mnie, chcąc mi przekazać, że wszystko będzie dobrze.
W pozycji gotowej do walki i obrony, znikł z mojego pola widzenia. Nie ruszając się z miejsca, nasłuchiwałam. Słyszałam ciche i ostrożne kroki mojego chłopaka i stuknięcia na górze. Brzmiało to mniej wiecej tak : 4 ciche stuki i 1 głośny trzask. Tak w kółko. Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Znaczyło to zapewne, że Kris wszedł do któregoś z pokoi na górnym piętrze. Nagle usłyszałam jakby rozbicie szkła. Przestraszyłam się.
- Kochanie, chodź. - usłyszałam.
Jak najszybciej wbiegłam do swojej sypialni. Mój chłopak stał z opuszczonymi rękoma i zdziwionym wyrazem twarzy. Mój pokój był dokumentnie zmasakrowany. Szuflady pootwierane, książki i zeszyty z nich powyrzucane, mnóstwo kartek porozrzucanych, okno wybite, komoda przewrócona, a o ubraniach walających się po całym pomieszczeniu to nie wspomnę.
- C-c-co to mogło być?? - spytałam cicho.
- Nie mam pojęcia... Jak wszedłem usłyszałem jak okno zostaje wybite i nikogo tu już nie było.
- B-boję się...
- Zostanę tu z tobą, spokojnie.
Podszedł do mnie i czule mnie przytulił. Wiedziałam, ze zanim dojdzie do takiej sytuacji jak kilkanaście minut temu, trochę czasu minie.
Teraz trzeba było wszystko ogarnąć.
~~~~~~
Siedzieliśmy we czwórkę przy stole, jedząc obiad.
- Czyli siedzieliście na dole, gdy usłyszeliście na górze hałasy, a po wejściu do pokoju, wszystko było rozwalone? - Oliwia skierowała do nas pytanie.
- Tak. - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
Sądziliśmy, ze ktoś się włamał. Gdy razem z Krisem sprzątaliśmy bałagan, zauważyliśmy, ze zniknął mój tablet i portfel. Wiedziałam, że mam przesrane. Legitymacja, adres i inne ważne informacje o mnie były teraz w rękach jakiegoś obcego człowieka. Strasznie się bałam...
Po spożyciu posiłku, Kris oznajmił, że musi już wracać do domu. Nie chciałam, żeby szedł. Przy nim czułam się bezpieczna. Niestety musiał jechać coś załatwić.
Gdy po obejdzie weszłam do swojego pokoju i siadłam przy biurku, by pouczyć się do sprawdzianu, zauważyłam leżąca na podłodze kopertę. Podniosłam ją. Widoczny był na niej napis DO K.S. ZE WSPÓLNOTY.
Otworzyłam ją i wyjęłam z niej list.
Dzisiaj o 18:30 spotkanie. Tam gdzie zawsze. Chcemy Cię tam widzieć Karolu!
Osłupiałam. Był to list do mojego brata. List, napisany krwią. Tym razem byłam pewna, ze to krew i to świeża. Nie wiedziałam, co mam z nim teraz zrobić. Nagle do pokoju wszedł Karol.
Podszedł do mnie. Spojrzał na list. Ukryłam go, ale mimo wszystko dzieciak chyba zdążył przeczytać kilka słów i zrozumieć, ze ma o 18:30 wyjść z domu i pójść tam gdzie zawsze. Uświadomiłam sobie, że to moja szansa. Chciałam iść za nim. Dzisiaj albo nigdy!
- Co robisz? - spytał z lekkim wyrzutem w głosie.
- Znalazłam jakąś kartkę i chcę ją wyrzucić.
- Po co?! Marnujesz drzewa!
Po tych słowach wyrwał mi papier i wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Spojrzałam na zegarek. Była godzina 18:15.
Musiałam szybko się zebrać. Ubrałam ciepłą bluzę i wzięłam do ręki kurtkę. Zeszłam na dół. Karol właśnie zamykał drzwi wejściowe od zewnątrz. Już chciałam iść za nim, kiedy głos Oliwii mnie zatrzymał.
- A ty gdzie się wybierasz, młoda damo?
- Eeeee...bo ja, tego... Chciałam się spotkać z Krisem. - zaimprowizowałam.
- O której zamierzasz wrócić do domu?
- Za godzine, półtorej...?
- Najpóźniej o 20:30 proszę być tutaj.
- Dobrze już. Pa.
Szłam przez ciemny las. Karol posuwał się jakoś 10 metrów przede mną. Musiałam być bardzo cicha, żeby mnie nie zauważył.
Już przez 20 minut krajobraz dookoła nas się nie zmieniał. Wydawało mi się, że z każdą minutą było coraz ciemniej i mroczniej.
Po 30 minutach drogi usłyszałam czyjeś głosy. Nagle zobaczyłam światło. Tworzyło je ognisko dookoła którego siedziało 6 dzieci. Wszyscy wyglądali na wiek mojego brata. Na środku stała kobieta. Skądś ją kojarzyłam, ale nie wiedziałam skąd. Karol doszedłszy do miejsca spotkania usiadł w siadzie skrzyżnym obok innych dzieci.
Ukryłam się za gęstym krzakiem. Zaczęłam słuchać...
- Dobrze, że jesteś. - odezwała się kobieta. Karol kiwną głową jakby na przywitanie. - Zaczniemy dzisiejsze spotkanie tradycyjnie...
Nastało kilka sekund ciszy, które dla mnie trwały jak cała wieczność. Po chwili wszyscy obecni na spotkaniu zaczęli nucić :
Chodź tu moje dziecko
Otul się w me ramię
Ja się tobą zajmę
Już żadne zło Cię nie zastanie.
Dzieci w jednej chwili podniosły głowy do góry, z szeroko otwartymi oczami. Nie były one normalne, były białe, jak u ślepca... były straszne.
Kobieta uśmiechnęła się strasznie :
- No dobrze, więc nikt o nas nie wie ?
- Nikt ! - odpowiedziały zgodnie dzieci.
- Nic nie zagraża naszej wspólnocie ?
- Nic !
- Przysięgacie ?
- Przysięgamy ! - krzyknęły dzieci oprócz jednego - Karolna. Spuścił wzrok z jakby smutkiem. Kobieta zauważyła to, spytała raz jeszcze :
- Czy przysięgacie ?!
- Przysięgamy ! - Karol znów nic nie powiedział.
Zapadła ponowna cisza, kobieta podeszła do mojego brata i skierowała jego twarz na nią.
- Dlaczego nie przysięgasz, Karolu ? - zapytała cichym i srogim głosem.
- Bo...-zaczął się jąkać - jest problem...moja sioetra, przeczytała list, był błąd i znalazł się w jej pokoju więc go przeczytała.
I znowu cisza. Wszystkie ślepe oczy skierowały się na mojego brata.
- Jak to ? - kobieta wyraźnie się denerwowała - Jak to się stało ?!
- Ja, ja nie wiem...
- Czyli wie o której spotkanie... Czyli może tu być ?!
- Nie ! - zaprzeczył szybko chłopak - nie może. Na liście napisaliście " tam gdzie zawsze" a ona nie wie gdzie jest tam...nigdy nie wychodziła ze mną na spacery, nie wie gdzie teraz jestem...Przysięgam ! - rzekł raźno.
Tylko, że się mylił. Ja tu była i teraz wiedziałam gdzie jest tam...słyszałam każde słowo i widziałam każdy ruch każdego z zebranych... i nie mogłam w to uwierzyć.
- Wiesz jednak, Karolu, że musisz ponieść karę...
Po tych słowach cała reszta dzieci zaczęła się okropnie śmiać...ten śmiech był straszny...złowieszczy wręcz.
- Zatem... hmmm... co by ci wymyślić... połóż się, Karolu, na środku zebrania... - uśmiechnęła się z kpiną.
Wykonał polecenie, lecz widząc po jego minie, wiedział co się za chwilę stanie. Gdy leżał skulony po środku koła, reszta dzieci wzięła do rąk patyki z kolczastych krzewów i zaczęła bić nimi Karola. Łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że mój brat robi źle, ale nie mogłam pogodzić się z myślą, że jest on ośmieszany i bity kolczastymi badylami, do krwi. Ciekawa jestem, jak z tego wytłumaczy się w domu. Trwało to około 5 minut, ale ja już po 30 sekundach musiałam zasłonić oczy. Słyszałam szloch braciszka, taki jak wtedy, gdzy rodzice ładowali nas do samochodu dnia wypadku... To było okropne, chciałam tam wybiec i krzyknąc "dosyć", ale wiedziałam, że to by jeszcze pogorszyło jego sytuację, jeśli za fakt, że przeczytałam niezrozumiały list, coś takiego się dzieje. Po jakimś czasie skończyli. Dzieci odłożyły patyki na jedną kupkę, Karol wstał, po czym podszedł do kobiety. Stanął tyłem do niej - przodem do sterty patyków. Kobieta jednym silnym ruchem popchnęła go. Karol spadł na złożone wcześniej patyki. Syknęłam jakby to mnie wrzucono w kolczasty krzak.
Zapadła cisza. Dało się słyszeć ciche popłakiwanie mojego młodszego brata. Karol wstał. Całą twarz miał w krwi i łzach. Odwróciłam się. Z moich oczu także zaczęły spływać ciurkiem łzy. Płynęły i płynęły.
Kobieta powiedziała :
- Dobrze więc, za tydzień widzę was tu znowu...macie tydzień, tydzień na zabicie matek...
Zamarłam... Tydzień na zabicie matek...
Tydzień na zabicie matek...
Tydzień na zabicie matek...
Co ?! Nie, to już szczyt wszystkiego.
- Tak, Pani ! - odpowiedziały chórkiem dzieci...w tym łkający jeszcze Karol...
~~~~~~
I jagg ?? Strasznie dawno mnie nie było, wiem i przepraszam, ale ten rozdzialik chyba całiem długi...nwm czy mi się podoba, ale cieszę się że wam :D nie wiecie jak mnie ucieszyły te wszystkie komentarze "więcej wiary w siebie !" "masz talent" boże dziękuję :') postaram się pisać częściej, a was poszę, żebyście dalej tyle komentarzy zostawiali bo to mnie naprawdę mega motywuje ! kocham was :*
więc
przeczytane=komentarz
pozdroo <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro